Naomi WOLF: "Płeć w polityce? Przywódcą albo się jest, albo nie."

"Płeć w polityce?
Przywódcą albo się jest, albo nie."

Photo of Naomi WOLF

Naomi WOLF

Jedna z czołowych przedstawicielek ruchu zwanego „trzecią falą feminizmu” i orędowniczek „feminizmu władzy”, który zakłada, że kobiety muszą silnie zaznaczać swój autorytet, pozycję, by osiągać określone cele. Była konsultantką podczas kampanii prezydenckiej Billa Clintona i Ala Gore’a. Autorka takich książek, jak The Beauty Myth, The End of America czy wydanej ostatnio Vagina: A New Biography.

Czy kobiety na szczytach polityki zaczynają wreszcie się usamodzielniać? Czy są w stanie w końcu nie tylko wygrywać kolejne wybory, ale też rządzić przy nie większej – lub mniejszej – ilości nadzoru, skandali i drwin niż mężczyźni?

Na pozór może się wydawać, że osiągnęliśmy punkt przełomowy, w którym płeć nie jest już najważniejsza. W Stanach Zjednoczonych Hillary Clinton przygotowuje się do swej drugiej kampanii prezydenckiej, a Janet Yellen została pierwszą kobietą, która kieruje Radą Rezerw Federalnych – powszechnie uważaną za jedno z najbardziej wpływowych stanowisk na świecie.

Co więcej, w amerykańskich telewizjach zaroiło się od seriali, w których pojawiają się kobiety na najwyższych politycznych stanowiskach, takich jak Madame Secretary z niezwykle urodziwą Téą Leoni w roli sekretarz stanu czy Veep z Julią Luis-Dreyfus w roli uroczej, komicznej pani wiceprezydent. Najważniejsze w tych serialach jest nie to, że główne role grają kobiety. Fabuła toczy się dzięki postaciom, nie płci.

Poza Stanami Zjednoczonymi kobiety już dotarły na szczyty władzy. W Niemczech kanclerz Angela Merkel wygrała trzykrotnie wybory i jest szanowana albo nienawidzona za swoją politykę oszczędności, a nie ze względu na płeć. Argentyńska prezydent Cristina Fernández de Kirchner atakowana jest za złe zarządzanie gospodarką i przez amerykańskie banki za to, że wymusza restrukturyzację argentyńskiego długu, a nie za to, że jest kobietą. W Izraelu jastrzębie atakują minister sprawiedliwości Tzipi Livni za skłanianie się nieco na lewo w kwestii państwa palestyńskiego – ale podobnie postępowaliby w stosunku do mężczyzny na jej stanowisku. We wszystkich krajach skandynawskich poza Szwecją kobiety zostały premierami.

Najbardziej intrygujące jest to, że pierwsza kobieta prezydent Brazylii, Dilma Rousseff, w kolejnej kampanii wyborczej idzie teraz łeb w łeb z inną panią – Mariną Silvą. Popularność Rousseff spadła po publicznych protestach przeciw wydatkom na organizację mundialu i po ostrym wyhamowaniu gospodarki. Silva zyskuje z kolei szerokie wsparcie, m.in. ewangelików – którzy do tej pory nigdzie raczej nie zasłynęli wspieraniem kandydatek na wysokie urzędy.

.A zatem czy demokratyczna polityka na całym świecie dotarła do punktu, kiedy wyborcy osądzają polityków – mężczyzn i kobiety – wyłącznie pod kątem ich kwalifikacji? Z pewnością wiele kobiet rządzących bądź ubiegających się o urząd robi to z racji swoich dokonań. Ostatnie trzy dekady przyniosły kadrę kobiet przywódców nawet tam, gdzie paniom trudniej osiągnąć sukces – np. Koreą Południową rządzi pani prezydent Park Geun-hye, na Ukrainie dwukrotnie premierem była Julia Tymoszenko, a w Liberii i Malawi prezydentami są Ellen Johnson Sirleaf i Joyce Banda.

Ale smutna ironia jest taka, że kiedy kobiety w końcu mogą grzać się w politycznym słońcu, państwom narodowym, którym przewodzą, coraz trudniej jest rozwiązywać samodzielnie własne problemy. Coraz częściej – jak w przypadku traktatów międzynarodowych, takich jak Partnerstwo Transpacyficzne – tworzeniem polityki zajmują się prywatne podmioty zamiast rządów, legislatur i głów państw.

.Niektórzy wręcz sugerują, że kobiety dochodzą do władzy dlatego, że mężczyźni nie chcą ponosić winy za nadchodzącą porażkę. Wysocy rangą menedżerowie – tacy, którzy zwracają uwagę na argumenty prezentowane w przełomowych analizach miejsca pracy, takich jak „Lean In” Sheryl Sandberg – wiedzą, że w korporacyjnej realpolityce zdarza się, że kiedy statek tonie, za sterem stawia się właśnie kobietę. Ten odruch może np. wyjaśniać obecność tejże za sterem w General Motors w trakcie obecnej koszmarnej serii masowych wezwań do napraw samochodów tej firmy.

Również afroamerykańscy przywódcy żartują czasami ironicznie, że na władzę w samorządzie mogą liczyć dopiero wtedy, kiedy miasto stanie na skraju bankructwa. Sugerują, że potężni biali mężczyźni nie lubią podpisywać się pod projektami czy przedsięwzięciami, które mają kłopoty, i często z chęcią dokonują kosmetycznej zmiany szefa na szefową czy twarz innego koloru niż biały, podczas gdy realna władza związana z tym stanowiskiem zostaje umniejszona albo przenosi się zupełnie gdzie indziej.

Ale choć państwa narodowe i ich politycy mają mniejsze możliwości manewru niż do tej pory, przykłady kobiet takich jak Merkel czy Rousseff dowodzą, że indywidualni przywódcy nadal są wielką siłą, na dobre i na złe. Większość przywódców międzynarodowych firm zdecydowanie sprzeciwia się programowi oszczędnościowemu, który narzuciła Merkel Unii Europejskiej. A kiedy Rousseff sięgnęła po wpływy brazylijskiego giganta energetycznego Petrobras, by sfinansować krajowe programy socjalne, kurs akcji koncernu spadł o połowę, co zraziło inwestorów w ropę.

.Czy zatem kobiety to dziś realni przywódcy, czy tylko figurantki? Odpowiedź jest taka sama jak w przypadku mężczyzn. Przywódcą albo się jest, albo nie.

Naomi Wolf

logo sindicateTekst pochodzi z portalu Project Syndicate Polska, www.project-syndicate.pl publikującego opinie i analizy, których autorami są najbardziej wpływowi międzynarodowi intelektualiści, ekonomiści, mężowie stanu, naukowcy i liderzy biznesu.

Materiał chroniony prawem autorskim. Dalsze rozpowszechnianie wyłącznie za zgodą wydawcy. 9 października 2014