"Moje odkrywanie Tolkiena. W 122. rocznicę urodzin Narratora Świata"
Podzielić się pasją do Tolkiena? Dość trudne. Jeśli się tą pasją podzielę, to przestanie być moja. Albo nie będę potrafiła dokładnie odzwierciedlić w słowach wszystkich swoich emocji, myśli i przeżyć.
Zaczęło się od…Wiedźmina. Kolega w pracy pożyczył mi pierwsze dwie części cyklu Andrzeja Sapkowskiego (opowiadania – do dziś najbardziej ulubione), a potem pięcioksiąg. Czytaliśmy wspólnie i etapami, Kolega kończył, a ja zaczynałam następny tom. Przyznaję, że czytałam nawet w pracy z książką schowaną pod biurkiem, to były takie czasy, gdy jeszcze miałam czas na czytanie w przerwach od zadań zawodowych, dla relaksu. Dawne dzieje… Wcześniej sądziłam, że literatura fantasy to jednak taka niewarta uwagi bajeczka dla dzieciaczków, więc może to dobrze, że zaczęłam od największego dzieła Sapkowskiego.
Nagle przeczytałam, że w telewizji będą wszystkie części „Władcy Pierścieni”. Obejrzałam i… wpadłam po uszy. Może to nietypowe, dla niektórych ortodoksyjnych fanów pisarstwa Johna Ronalda Reuela Tolkiena nawet obrazoburcze, ale uwielbiam filmy Petera Jacksona, a różnice pomiędzy scenariuszami tych filmów a książkami to dla mnie jedynie powód do dokładniejszego studiowania literackiego pierwowzoru.
Zaczęłam czytać „Władcę Pierścieni”. Właściwie pochłonęłam wszystkie księgi w trzy dni. Uwielbiam Aragorna i Faramira, mam słabość do Gandalfa, uważam Sama za postać nawet bardziej heroiczną od Froda, a z postaci kobiecych zaś bardzo podoba mi się Éowyna, niedoceniana księżniczka Rohanu.
Gdyby komuś nieznającemu książek Tolkiena opowiedzieć jedynie o warstwie fabularnej „Władcy Pierścieni”, pewnie wzruszyłby ramionami. A to jest opowieść o przyjaźni, miłości, poświęceniu, bohaterstwie zwykłych istot, heroizmie, o dobru i złu oraz o tym, dlaczego i jak współistnieją one w świecie. To także pochwała prostego życia, ale też przypomnienie, że wielki świat nas także dotyczy. Czesław Miłosz napisał: „Jak to możliwe, że jedynym heroicznym bohaterem literatury XX wieku nie jest człowiek, ale hobbit?”
Gdy czytałam „Władcę Pierścieni” po raz pierwszy, miałam 33 lata. Dopiero później skojarzyłam. Właśnie tyle lat ma Frodo na 111 urodzinach Bilba. W tradycji Hobbitów to początek dorosłości.
„Hobbita” przeczytałam w wersji z objaśnieniami autorstwa Douglasa Andersona („The Annotated Hobbit”), która dostarcza dorosłemu czytelnikowi prawdziwej satysfakcji. Wydanie zawiera m. in. mapy i rysunki wykonane przez samego Profesora. Szczególnie lubię sceny, w których Gandalf przysyła Krasnoludów do domu Bilba, a potem wprowadza całą kompanię do domu Beorna, używając całkiem przemyślnego podstępu i humoru. Bardzo mnie porusza pożegnanie Bilba z Thorinem. Moją ulubioną postacią „Hobbita” jest właśnie Thorin i cieszę się, że Peter Jackson docenił jego potencjał dramatyczny. W ogóle lubię Krasnoludów… Mam odczucie, że odpowiednikiem postaci Froda z „Władcy Pierścieni” jest w „Hobbicie” Thorin. Ale to temat zapewne do szerszej dyskusji w innym miejscu (np. „Pod Rozbrykanym Kucykiem”…).
Następnie wypadki potoczyły się szybko niczym nurt rzeki Bystrej spod Ereboru.
Przeczytałam „Silmarillion” w oryginale i polskim tłumaczeniu; opowieści o stworzeniu świata przez Ilúvatara, o Valarach i Valinorze, o Elfach w Beleriandzie: o Fëanorze i Silmarilach, o Melkorze – Morgocie, o Thingolu i Melianie, o Finrodzie, o Turgonie i ukrytym królestwie Gondolinu należy cenić nawet bardziej od dwóch najbardziej znanych i popularnych powieści Tolkiena – historie Berena i Lúthien, Túrina i Nienor czy Eärendila i Elwingi, rodziców Elronda i Elrosa, zostają na długo w pamięci.
Potem były „Niedokończone opowieści” oraz „Opowieści z Niebezpiecznego Królestwa”, które naprawdę zaskoczyły mnie niezwykłymi opowiadaniami „Liść, dzieło Niggle’a”, „Kowal z Przylesia Wielkiego” oraz „Gospodarz Giles z Ham”, a także wierszem „Ostatni statek”. Gdy piszę ten tekst, w drodze do mnie jest dwunastotomowe wydanie „Historii Śródziemia” w języku angielskim. Zostaje jeszcze sporo do odkrycia. Cały ten niezwykły, ogromny, szczegółowy i zaskakująco spójny świat o trzech wymiarach (ma swoją długość, szerokość i głębokość), który wyszedł z głowy autora definiującego się wobec świata przede wszystkim jako „filolog”.
Filmy Jacksona z jednej strony, a pasja filologiczna Tolkiena z drugiej, otworzyły dla mnie nowe światy. Ilustracją tego przeżycia może być wizyta w pewnym niezwykłym warszawskim budynku, Uffizio Primo. Okrągła budowla, a wewnątrz rodzaj dziedzińca z podłogą z czarnego marmuru, w której odbijają się białe kolumny, rzędy drzwi na kolejnych piętrach. Otwierasz jedne z tych drzwi, a tam czeka coś nowego, czego się nie spodziewamy, nowe światło, w które wkraczasz z cienia. Gdy dochodzisz do ostatniego piętra, wydaje się, że przybyło kolejne. I tak w nieskończoność.
Wątek filologiczny prowadzi do bogactwa wspaniałej literatury o Tolkienie oraz o rozlicznych i chyba niewyczerpalnych możliwościach interpretacji jego dzieł. Dość wspomnieć krytyczne opracowania Toma Shippeya („Tolkien. Pisarz stulecia”, „Droga do Śródziemia”) czy Verlyn Flieger („Splintered Light”), a także dzieło Christiny Scull i Wayne’a G. Hammonda „The J.R.R. Tolkien Companion and Guide” (autorzy prowadzą także stronę internetową oraz blog). Potem odkrywamy Listy Tolkiena, jego biografię Humphreya Carpentera, eseje Tolkiena: „O baśniach”, „Potwory i Krytycy”, roczniki sekcji tolkienowskiej Śląskiego Klubu Fantastyki: AIGLOS (w tekstach polskich badaczy Tolkiena warto zwracać uwagę na przypisy i bibliografię, tak też można znaleźć nowe i interesujące prace krytyczne), prace innego Inklinga, Owena Barfielda, którego „Poetic Diction” wywarło wielki wpływ na pisarstwo i koncepcje filozoficzne Tolkiena. Następnie można przejść do źródeł w postaci Eddy poetyckiej i prozaicznej, Sagi o Wolsungach, Beowulfa (wspaniały poemat, polecam! – był wzorcem dla „Hobbita”). Przed nami jeszcze samego Tolkiena „Legenda o Sigurdzie i Gudrun”, „Upadek Króla Artura”, „Pan Gawain i Zielony Rycerz, Perła i Sir Orfeo”, „Mythopoeia” itd. Proponuję też spróbować odkryć dla siebie dzieła przyjaciela Tolkiena i Inklinga, Clive’a Staplesa Lewisa, autora „Opowieści z Narnii”: „Dopóki mamy twarze”, „Listy starego diabła do młodego”, „Smutek”, „Trylogia kosmiczna” itd. Warto sobie uświadomić, że na wielu uniwersytetach, zwłaszcza angielskich i amerykańskich, prowadzone są kursy, seminaria, cykle wykładów o Tolkienie. Na Uniwersytecie Warszawskim również znalazłam takie zajęcia i badaczy, których Tolkien fascynuje. Zresztą polska recepcja Tolkiena może być tematem osobnego (i nader obszernego) artykułu. Profesor Przemysław Mroczkowski z KUL i UJ był przyjacielem Tolkiena, a sam Tolkien czytał obszerne fragmenty tłumaczenia „Władcy Pierścieni” oraz „Hobbita” Marii Skibniewskiej, znał bowiem język polski obok około 30 innych języków. Ostatnio zdobyłam opracowane przez Barbarę Kowalik: „O, What a Tangled Web. Tolkien and Medieval Literature. A View from Poland” – to zbiór dziewięciu artykułów poświęconych analizie dzieł Tolkiena z perspektywy tradycji literatury średniowiecznej.
Nieprzebrane bogactwo źródeł wiedzy znajduje się oczywiście w Internecie. Ilość stron poświęconych Tolkienowi, także polskich (Elendilion), przerosła moje oczekiwania. Wiele z tych stron poświęconych jest literaturze (Tolkien Society), ale są oczywiście także strony opowiadające o świecie Tolkiena językiem pop-kultury oraz strony miłośników filmów Petera Jacksona (np. MiddleEarthNews, Heirs of Durin). Wspaniała jest strona lotrproject, której autor, Emil Johansson (jako @lotrproject na Twitterze), student chemii ze Szwecji, stworzył m. in. bardzo rozbudowane drzewo genealogiczne wszystkich postaci LOTR i Hobbita oraz legendarium, połączone jednocześnie z Tolkien Gateway, czyli tolkienowską „wikipedią”, zawierającą noty biograficzne tych postaci (Family Tree). Jestem pełna podziwu dla pracy Emila, polecam każdemu, także sceptykom.
Wiele informacji znajduję też na Twitterze.
Kiedyś trafiłam tu na zdjęcie nagrobka Tolkiena. Jest prosty, właściwie ziemny, na bardzo skromnym katolickim cmentarzu. Tolkien spoczywa obok swojej żony, Edith Bratt, kobiety swego życia. Na tablicy krótkie napisy: imiona, nazwiska, daty. I ten podpis: BEREN i LÚTHIEN.
Dla Tolkiena jego legendarium i Śródziemie nie były zabawą czy rozprawką teoretyczną. To było jego życie, tak naukowe, jak emocjonalne, którym się podzielił.
Cieszę się, bo znalazłam temat jak z muzyki Ainurów, na który prawdopodobnie nie starczy mi czasu w tym świecie. Ale też wiem, że do końca mojego czasu będę miała pożyteczne zajęcie, które nie raz mnie jeszcze zaskoczy. W tym tekście, w moim odczuciu, nie jest najważniejsze to, co napisałam o Tolkienie, lecz właśnie to, czego nie napisałam.
Jak nas uczy Profesor Tolkien, sposób, w jaki myślimy o Elfach to jednocześnie sposób, w jaki myślimy o nas samych.
A baśnie absolutnie nie są dla dzieci…
Magdalena Słaba