"O esencji Warszawy (2).Ludzie nieukorzenieni"
Ludzie nieukorzenieni nie znają miasta w którym żyją, nie mają pojęcia jak nazywa się ulica dalej, ale potrafią bezbłędnie określić swoje położenie podług sieci wifi, z którą łączą się przemierzając przestrzeń. Niezależnie od tego czy to student czy młody robiący karierę szczur miejski, poruszają się jak wodzeni nitką przypiętą do pleców po kilku trasach, zupełnie niezainteresowani tym, co się poza nimi kryje. Wędrówki do modnych miejsc określają rytm tygodnia – każdy dzień ma inny lokal do którego wędrują grupkami.
.Ludzie nieukorzenieni nie wskażą drogi, chyba że uruchomią GPS w smartfonie lub tablecie. Za parę lat kupią auta i nadal będą jeździć tymi samymi ulicami do pracy i domu. Zaś na wakacje do Chorwacji i Egiptu. Albo tam, gdzie akurat będzie modnie. Wezmą ślub u Wizytek, bo to „po warszawsku”. Na niedzielne popołudnia pójdą na spacer po Łazienkach. Nie znają sąsiadów z klatki schodowej, bo nie są im do niczego potrzebni. Za jakiś czas po godzinach spotykać się będą tylko z kolegami z pracy, a gdy natkną się na kogoś ze studiów powiedzą potem „ależ on się zmienił” i po godzinie rozmowy nie będą mieli z nim żadnych wspólnych tematów.
Dla ludzi nieukorzenionych symbolem Warszawy jest Pałac Kultury, złowroga pieczęć stalinogotycka, którą usiłowano zaznaczyć władztwo nad tym miastem i krajem, którego symbolika została zredukowana do po prostu brzydkiego biurowca w Śródmieściu. Czasami pamiętają o Syrence, choć może nie tej ze Starówki a „unowocześnionym” bohomazie.
Ludzie nieukorzenieni często mówią, że nienawidzą tego szarego smutnego miasta. Jednocześnie potrafią spędzić w jednym miejscu 30 lat i czuć się w nim obco, jakby przyjechali przedwczoraj. Na święta wyjeżdżają „do rodziny” ale tam już też są obcymi, więc z ulgą wracają do swojego M. (najczęściej M2 z nadzieją, że kiedyś, może M3).
Ludzie nieukorzenieni nie mówią „jestem z …..” z dumą. Oni wstydzą się swoich korzeni a jednocześnie prześlizgują się przez tkankę miasta w którym mieszkają. Niezainteresowani tym, jakie ono kryje bogactwa.
* * *
.Nie lubię określenia „słoiki”. Odczytuję w tym epitecie bezbrzeżną pogardę dla tych wszystkich niezamożnych, którzy podjęli wysiłek wyjechania ze swoich miejscowości a czasem ucieczki z nich, zmierzenia się z własnymi słabościami i obcym miejscem, poszukiwaniem wiedzy, pracy czy spełnianiem różnorakich ambicji.
„Słoiki” – pustka szkła wypełniona kapustą czy burakami, czy cokolwiek akurat się wrzuci. Ludzie znikąd, którzy raz są tutaj, raz tam – a nigdzie „u siebie”. Ludzie „za pracą”. Ludzie wyrwani ze swoich domów i środowisk, bez tożsamości.
Dla mnie pod słowem „słoiki” kryje się unowocześnione określenie proletariuszy. Zawsze gotowych zamieszkać w kolejnym kołchozie, budowanym pod jeden wzór, określony odgórnie. W zasadzie nie mieszkać a „przebywać”. Dzisiaj przechodząc przez wiele osiedli nie wiem czy to Ursus, Ursynów czy Rzeszów – zarówno architektonicznie jak i socjologicznie. Wszystko jedno gdzie… Zarządzani i zarządzający. Szarobura mentalność peerelowskiej urawniłowki.
* * *
.Nie odkrywam tu nic nowego: indywidualność Warszawy i jej tożsamość niszczono przez wiele lat. To miasto zamordowano kilka razy, a potem systematycznie tępiono wszelkie przejawy odrodzenia jej kultury, jej ducha. Tutejszy renesans sprowadzono do pozbawionych głębszej treści „odtworzeń”. Tam gdzie uchowały się autentyki ściągają głównie artyści, wyczuleni na różnicę między oryginałem a podróbką.
Gdy spytałam na Twitterze kto jest warszawiakiem i czyja rodzina mieszkała tu przed wojną – odezwali się w przytłaczającej większości ci, którzy na oba pytania odpowiedzieli twierdząco. Nieliczne głosy obecnych mieszkańców Warszawy a nie przedwojennych warszawiaków, najczęściej przez prywatne wiadomości.
Dlaczego? Bo miasto teraz nie buduje tożsamości.
Co jest teraz symbolem Warszawy? Dworzec Centralny. Warszawa stała się punktem przesiadkowym dla wszystkich ludzi z zewsząd. I niestety – najczęściej – niczym więcej.
.Warszawa nie dba o swoją historię, o swoją przeszłość; zamiast ratować pozwala wyburzać zabytkowe kamienice tylko po to by postawić kolejny nijaki biurowiec. Współczesny socjalizm architektoniczny. Szkło, metal i beton. Miasto, które nie chce zatrzymać i twórczo wykorzystać energii ludzi przybywających do niego. Tę siłę która skanalizowana i ukierunkowana stworzyła Warszawę miedzywojenną, z taką nostalgią wspominaną.
* * *
.Nauczyć Warszawy – w przedszkolach i szkołach warszawskich, bo przecież tożsamość buduje się od dziecka i poczynając od najbliższego otoczenia. Pamiętam szok licealistów napotkanych w Łazienkach przy pomniku Piotra Wysockiego – to tutaj powstanie listopadowe? Szli Alejami? Ale którędy, jak to wyglądało? Całkowite zadziwienie gdy szliśmy przez ulice miasta. Zupełnie nie kojarzyli miejsca z wydarzeniami. Warszawa jawiła się im hasłowo – Zygmunt III Waza, elekcje gdzieś na polu pod Warszawą, potem długo, długo nic i powstanie warszawskie. I z zasadzie wszystko. Ktoś tam może pamiętał o powstaniu kościuszkowskim, ktoś inny kojarzył z Warszawą Konstytucję 3go maja. A przecież to takie proste by wyjść ze szkoły i skorzystać z tego co na wyciągnięcie ręki. Nie trzeba specjalnych funduszy europejskich ani z żadnego ministerstwa.
Nauczyć Warszawy poprzez zachęcanie do poznawania jej historii i kultury. Również poprzez festiwale, takie jak ten na Saskiej Kępie, który od 2006 roku gromadzi coraz większe grono mieszkańców Warszawy.
.A właściwie – dlaczego każda dzielnica nie organizuje swoich dni? Przecież każda z nich ma swoją specyfikę godną opowiedzenia. Ach, no tak, byłam kiedyś na Dniach Ochoty. W zasadzie gdyby mnie tam nie było niczego bym nie straciła. Nieuporządkowane, bez przewodniej myśli poszczególne imprezy, niespójne pomiędzy sobą.
Dopiero gdzieniegdzie klują się inicjatywy, nieśmiało, społecznie, jak ta na Bródnie – zbierania starych fotografii i pokazywania ludziom, gdzie tak naprawdę mieszkają, z czego mogą czerpać, jaką dysponują spuścizną. Albo wycieczki pasjonatów historii miasta. Kameralne, przygarniające chętnie wszystkich ludzi z zewsząd, którzy choć trochę mają ochotę zobaczyć miasto oczami jego mieszkańców.
Nauczyć Warszawy przez zaangażowanie ludzi i wzięcie z nich to co wartościowe do budowania wspólnoty, tej podstawowej i ogólnomiejskiej.
.Czym jest warszawskość? Jej treść dla mnie mieści się w prostym (autentycznym) dialogu z powiślańskiej barykady powstańczej:
– ej, panie cywil, złaź pan bo cię szkopy zastrzelą…
– Ja nie jestem żaden cywil, ja jestem Warszawiak!
Anna Białoszewska
19 stycznia 2014