James RICKARDS: "Wojny walutowe. Siła G20. Jedyna siła zdolna władać światową ekonomią"

"Wojny walutowe. Siła G20. Jedyna siła zdolna władać światową ekonomią"

Photo of James RICKARDS

James RICKARDS

Autor bestsellera "Wojny walutowe. Nadejście kolejnego globalnego kryzysu", przetłumaczonego na 12 języków i wysoko ocenionego przez „Financial Times”, agencję Bloomberga i „Politico”. Jest menedżerem portfela w firmie West Shore Group oraz doradcą do spraw międzynarodowych zagrożeń ekonomicznych i finansowych w Departamencie Obrony i służbach wywiadowczych Stanów Zjednoczonych. Brał udział w pierwszej finansowej grze wojennej przeprowadzonej przez Pentagon.

Mówiąc wprost, (…) może się pojawić sprzeczność interesów między światem finansów a światem polityki. (…) Nie możemy ciągle tłumaczyć naszym wyborcom i obywatelom, dlaczego to podatnicy powinni ponosić koszt wystąpienia określonego ryzyka, a nie ludzie, którzy zarobili bardzo dużo pieniędzy na jego podejmowaniu.
— Angela Merkel, kanclerz Niemiec, podczas szczytu grupy G20 w listopadzie 2010 roku

.Grupa Dwudziestu, znana powszechnie pod nazwą G20, jest bardzo potężną, nieponoszącą odpowiedzialności przed nikim organizacją powołaną do życia w odpowiedzi na potrzebę rozwiązywania globalnych problemów w sytuacji braku prawdziwego rządu światowego. Jej nazwa odnosi się do liczby państw członkowskich. Należą do niej kraje uważane niegdyś za największe gospodarki na świecie i tworzące kilka lat temu Grupę G7 — Stany Zjednoczone, Kanada, Francja, Niemcy, Wielka Brytania, Włochy i Japonia — oraz szybko rozwijające się, nowe potęgi gospodarcze, czyli Brazylia, Chiny, Korea Południowa, Meksyk, Indie i Indonezja. Niektóre państwa, takie jak Rosja i Arabia Saudyjska, zostały zaproszone do grupy ze względu na ich zasoby naturalne lub z przyczyn geopolitycznych, a nie z powodu prężności gospodarki. Jeszcze inne włączono do niej w celu zachowania równowagi geograficznej. W tym gronie znajdują się: Australia, Republika Południowej Afryki, Turcja i Argentyna. Unia Europejska także należy do G20, choć formalnie nie jest krajem, ale jej bank centralny emituje jedną z walut rezerwowych świata. Kilka potęg gospodarczych, takich jak Hiszpania, Holandia i Norwegia, nie należy oficjalnie do „dwudziestki”, ale ze względu na znaczenie ich gospodarek jest czasem zapraszanych na spotkania grupy. Być może trafniejsza byłaby zatem nazwa „G20 i przyjaciele”.

Grupa G20 działa na kilku poziomach. Kilka razy w roku ministrowie finansów i szefowie banków centralnych państw członkowskich spotykają się, aby omówić ważne kwestie techniczne, i próbują osiągnąć konsensus dotyczący wyboru konkretnych celów oraz sposobu ich osiągania. Najwyższą rangę mają jednak szczyty z udziałem przywódców państw — prezydentów, premierów i królów — odbywające się rzadziej i poświęcone globalnym problemom finansowym, w tym zwłaszcza strukturze międzynarodowego systemu monetarnego oraz potrzebie powstrzymania wojen walutowych.

To właśnie podczas spotkań liderów — zarówno na oficjalnych sesjach, jak i w zaciszu gabinetów — podejmowane są decyzje wpływające na kształt globalnego systemu finansowego. Między prezydentami i premierami krążą międzynarodowi biurokraci wyjątkowego rodzaju, zwani „szerpami”. To eksperci zajmujący się międzynarodowymi finansami, którzy pomagają liderom państw w prowadzeniu debat i badań oraz w formułowaniu niejasnych komunikatów, wydawanych po każdym szczycie.

Wszystkie znaki na niebie i ziemi wskazują, że to na grupie G20 spocznie odpowiedzialność za ostateczne zakończenie wojen walutowych.

Zasady funkcjonowania grupy sprzyjają przyjęciu Chin w poczet jej członków. Państwo Środka często odrzuca możliwe kompromisy podczas dwustronnych negocjacji, uważając żądania ustępstw za próby zastraszania, a godzenie się na nie — za ujmę na własnym honorze. Ten problem staje się mniej dotkliwy podczas spotkań grupy G20, kiedy jednocześnie omawia się sprawy dotyczące wielu państw. Mniejsi członkowie chętnie korzystają z okazji zabrania głosu na forum grupy, ponieważ w pojedynkę są zbyt słabi, by samodzielnie wpływać na rynki. Stany Zjednoczone czerpią korzyści z tego, że wszyscy ich sprzymierzeńcy są na miejscu i nikt nie oskarży ich o jednostronne działania. Można zatem powiedzieć, że istnienie grupy G20 jest dobre dla wszystkich.

Prezydenci Stanów Zjednoczonych i Francji — George W. Bush i Nicholas Sarkozy — odegrali najważniejszą rolę w przekształcaniu posiedzeń grupy ze spotkań ministrów finansów, którymi były od czasu stworzenia G20 w 1999 roku, w szczyty przywódców państw, którymi są od 2008 roku. Tuż po upadku banku Lehman Brothers i firmy AIG we wrześniu 2008 roku uwaga światowej opinii publicznej skupiła się na zaplanowanym od dawna na listopad spotkaniu ministrów finansów państw grupy. Panika 2008 roku była jedną z największych katastrof finansowych w historii, a rola Chin jako jednego z największych inwestorów na świecie i potencjalnego źródła kapitału była nie do przecenienia. W tym czasie to grupa G7 zajmowała się koordynacją działań w światowej gospodarce, ale Chiny do niej nie należały. Sarkozy i Bush zachowali się więc jak Roy Scheider w Szczękach, który zobaczywszy po raz pierwszy rekina ludojada, mówi do Roberta Shawa: „Będziemy potrzebowali większej łodzi”. Pod względem politycznym i finansowym grupa G20 jest znacznie większą „łodzią” niż G7.

W listopadzie 2008 roku prezydent Bush zwołał szczyt liderów państw należących do G20, poświęcony rynkom finansowym i światowej gospodarce. Byli na nim obecni wszyscy prezydenci, premierzy, kanclerze i królowie państw członkowskich. Zebranie w jednej chwili przekształciło się z biurokratycznej sesji w zgromadzenie najpotężniejszych przywódców świata. Inaczej niż na różnych szczytach regionalnych, byli tu obecni przedstawiciele wszystkich zakątków globu, którzy — inaczej niż podczas Zgromadzenia Ogólnego ONZ — przebywali jednocześnie w tym samym pomieszczeniu.

Biorąc pod uwagę zasięg światowego kryzysu oraz ambitny program działań opracowany przez grupę w listopadzie 2008 roku, w latach 2009 i 2010 odbyły się jeszcze cztery szczyty przywódców państw członkowskich, a w roku 2011 jeden, w Cannes. Cykliczne spotkania przywódców grupy G20 są jak do tej pory najlepszym przybliżeniem rządu światowego, z jakim mieliśmy do czynienia.

.Charakter grupy jest zgodny z preferowanym przez amerykańskiego sekretarza skarbu Timothy’ego Geithnera sposobem działania, który on sam określa mianem „siły gromadzenia”. Pisarz i dziennikarz David Rothkopf rozmawiał z nim na ten temat podczas bardzo odkrywczego wywiadu, przeprowadzonego w czasie pisania książki Superklasa, poświęconej obyczajom globalnej elity władzy. W 2006 roku, będąc jeszcze prezesem Nowojorskiego Banku Rezerwy Federalnej, Geithner powiedział Rothkopfowi: Mamy siłę gromadzenia niezwiązaną z formalnymi uprawnieniami naszej instytucji. (…) Według mnie podstawowe założenie na przyszłość jest takie, że potrzebujemy wspólnego, transgranicznego procesu decyzyjnego. To nie znaczy, że musi on być uniwersalny. (…) Potrzebujemy tylko masy krytycznej odpowiednich graczy. Dzisiejszy świat jest znacznie bardziej skoncentrowany niż kiedyś. Jeśli skupimy się na ograniczonej liczbie 10 – 20 dużych instytucji o globalnym zasięgu, możemy naprawdę dużo osiągnąć[1].

Geithnerowskie pojęcie „siły gromadzenia” oznacza, że w czasie kryzysu odpowiedni gracze mogą znaleźć rozwiązanie problemu podczas zwołanego na szybko, doraźnego spotkania. Ustalają program, wyznaczają zadania, wykorzystują posiadane kadry i gromadzą się ponownie po przerwie, która może trwać dzień albo miesiąc, w zależności od pilności sytuacji. Podczas kolejnego spotkania omawia się postępy i wyznacza nowe cele, a wszystko odbywa się poza normalnymi procedurami biurokratycznymi i sztywnymi regułami.

Geithner nauczył się takiego sposobu postępowania podczas azjatyckiego kryzysu finansowego w 1997 roku. Później był świadkiem zastosowania go z dużym powodzeniem podczas operacji ratowania funduszu Long-Term Capital Management w 1998 roku. W tym drugim przypadku szefowie „czternastu rodzin”, czyli największych ówczesnych banków, zebrali się na bezprecedensowym spotkaniu — jeśli nie liczyć tego, które odbyło się w czasie paniki 1907 roku — i w ciągu 72 godzin opracowali plan ratowania rynków finansowych, którego realizacja miała kosztować 3,6 mld dolarów. W 2008 roku Geithner, będący wówczas prezesem Nowojorskiego Banku Rezerwy Federalnej, wskrzesił koncepcję „siły gromadzenia”, kiedy amerykański rząd od marca do lipca wykorzystywał doraźne środki, by uratować bank Bear Stearns i agencje Fannie Mae i Freddie Mac przed upadkiem. Kiedy we wrześniu tego roku wybuchła panika finansowa, najważniejsi gracze mieli już dobrze przećwiczone korzystanie z „siły gromadzenia”. Pierwsze spotkanie przywódców grupy G20 w listopadzie 2008 roku było przejawem Geithnerowskiej „siły gromadzenia” podniesionej do potęgi.

.Stany Zjednoczone postanowiły promować w grupie G20 wizję wielkiego, globalnego kontraktu dotyczącego koncepcji zwanej przez Geithnera „przywracaniem równowagi”. Aby zrozumieć tę koncepcję i dostrzec, dlaczego była tak ważna dla rozwoju amerykańskiej gospodarki, trzeba sobie przypomnieć, z jakich elementów składa się wzrost produktu krajowego brutto. PKB Stanów Zjednoczonych wynosił na początku 2011 roku 14,9 bln dolarów, a jego struktura przedstawiała się następująco: konsumpcja 71%, inwestycje 12%, wydatki rządowe 20%, eksport netto –3%. Był niewiele wyższy od PKB wypracowanego przez amerykańską gospodarkę przed recesją w 2007 roku. Rozwój gospodarczy nie był wystarczająco szybki, by doprowadzić do znacznego zmniejszenia bezrobocia, które na początku 2009 roku osiągnęło bardzo wysoki poziom.

Tradycyjnym lekarstwem na każdą słabość amerykańskiej gospodarki zawsze była konsumpcja. Wydatki rządowe i inwestycje mogły odgrywać pewną rolę, ale to amerykański konsument odpowiedzialny za co najmniej 70% PKB zawsze dzierżył w dłoni klucz do uzdrowienia. Jakaś kombinacja niskich stóp procentowych, ułatwień w dostępie do kredytów hipotecznych, wzrostu dochodów z inwestycji giełdowych oraz ułatwień w przyznawaniu kart kredytowych zwykle wystarczała, by zachęcić konsumentów do wydawania pieniędzy i rozruszać gospodarkę.

Tymwojwal razem standardowe rozwiązanie się nie sprawdziło. Ludzie byli zbyt zadłużeni i obciążeni płatnościami. Inwestycje w nieruchomości stały się źródłem strat, a w wielu przypadkach wartość domów spadła znacznie poniżej wartości kredytów zaciągniętych na ich zakup. Konsumenci byli więc w bardzo trudnej sytuacji, biorąc pod uwagę fakt, że wielu z nich straciło pracę, zbliżało się do wieku emerytalnego i miało do zapłacenia wysokie rachunki za studia dzieci. Wyglądało na to, że taka sytuacja utrzyma się przez wiele lat.

James Rickards
Fragment książki „Wojny walutowe. Nadejście kolejnego globalnego kryzysu”, wyd.Helion/OnePress POLECAMY [LINK]

[1] David Rothkopf, Superklasa: kto rządzi światem?, tłum. Bartłomiej Reszuta, Prószyński Media, Warszawa 2009.

Materiał chroniony prawem autorskim. Dalsze rozpowszechnianie wyłącznie za zgodą wydawcy. 2 maja 2015
Fot.Shutterstock