Amerykańsko-chińska gra o tron. Globalny konflikt hegemoniczny XXI wieku w cieniu koronawirusa
Rywalizacja hegemoniczna między USA i Chinami przybierać będzie coraz bardziej charakter raczej konfrontacyjny niż kooperacyjny. Spośród możliwych jej scenariuszy najbardziej prawdopodobny na nadchodzące dekady wydaje się neozimnowojenny scenariusz niezbrojnej konfrontacji politycznej, poniżej progu otwartej wojny zbrojnej – pisze prof. Stanisław KOZIEJ
Dzisiaj świat żyje głównie „koronakryzysem”. Jego skutki będą najprawdopodobniej bardzo poważne, ale z pewnością nie przesłonią, a tym bardziej nie skasują podstawowych mechanizmów międzynarodowych, na których oparty jest ład globalny. Najważniejszą cechą tego ładu na początku XXI wieku stała się narastająca rywalizacja między dotychczasowym hegemonem światowym, tj. USA, a pretendentem do takiej hegemonii, czyli Chinami. Pretendent w ostatniej dekadzie wyraźnie dopędza hegemona, a pozycje starej Europy i euroazjatyckiej Rosji schodzą na plan trzeci i czwarty. Powoduje to przesuwanie się polityczno-gospodarczego centrum świata z obszaru euroatlantyckiego do azjopacyficznego. Pandemia koronawirusa nie zmienia tego podstawowego trendu geopolitycznego, aczkolwiek może wprowadzić doń dodatkowe impulsy. Jakie? Trudno to dziś przewidzieć, ale pewne tendencje już się rysują.
Epidemia koronawirusa wybuchła w Chinach, osłabiając je politycznie i gospodarczo. Scentralizowana i autorytarna władza partyjna poczuła się zagrożona. Gdy koronawirus dotarł do Europy i USA, szybka izolacja świata od Chin zahamowała ich eksport, uderzając boleśnie w gospodarkę. Do tego USA oskarżyły Chiny, że w porę nie uprzedziły świata i że są winne globalnej katastrofie.
Amerykanie zaczęły podjazdową wojnę informacyjną, mówiąc o „wirusie z Wuhan”. Pozycja pretendenta w konflikcie hegemonicznym osłabła. Ale Chiny szybko otrząsnęły się w tym kryzysie. Władza centralna opanowała ryzyka wewnętrzne, a nawet umocniła swoją pozycję jako ostoi narodowej w krytycznym momencie szalejącej zarazy.
W wojnie informacyjnej pojawiło się odwetowe, jeszcze bardziej „złośliwe” niż amerykański atak, oskarżenie USA, że to z amerykańskiego laboratorium broni biologicznej wyciekł lub został celowo wypuszczony w Chinach koronawirus. Z biegiem czasu, w miarę wygaszania epidemii w Chinach i narastania jej w innych regionach świata, Chiny zaczęły nie tylko odzyskiwać swoją zachwianą pozycję międzynarodową, ale zdobywać dla niej dodatkowe punkty. Jako pierwszy kraj wychodzący z epidemii i mający w tym doświadczenia praktyczne stały się liderem w strategii reagowania i odbudowy pokoronawirusowej. A co najważniejsze: rozpoczęły szeroko nagłaśniane ogólnoświatowe operacje pomocy humanitarnej (medycznej, sprzętowej…) dla ponad 80 krajów najbardziej zagrożonych lub już dotkniętych koronawirusem, a także aktywność w organizacjach międzynarodowych (ONZ, WHO). Chiny umacniają w ten sposób zdobyte wcześniej przyczółki w Afryce, Ameryce Południowej i Środkowej, Azji Południowej, a także w Europie. Wykorzystując rozpoczęte już inwestycje „Pasa i Szlaku” mogą szybko umacniać swoje globalne wpływy w tych regionach.
Zauważmy, że w tym samym czasie USA przyjęły, odpowiadającą filozofii politycznej prezydenta D. Trumpa, strategię samoizolacji, zamykania się i koncentrowania na swoich głównie sprawach. Amerykańskie akcje pomocowe ruszyły z pewnym opóźnieniem, co zresztą jest w jakimś stopniu zrozumiałe ze względu na przesunięcie w czasie całego cyklu kryzysowego w stosunku do Chin (od jego wybuchu, przez fazę reagowania, do likwidacji skutków pokryzysowych). Ten niejako obiektywny stan rzeczy nie zmienia jednak faktu, że na pandemii koronawirusa jak dotąd chiński pretendent nie tylko nie stracił politycznie w stosunku do amerykańskiego hegemona, ale raczej zyskał dodatkowe punkty w tej koronawirusowej rundzie konfliktu hegemonicznego.
W tych warunkach nowego wyrazu nabiera pytanie: jak może dalej rozwijać się ta hegemoniczna rywalizacja? Bo przecież po kryzysie koronawirusowym ani USA nie zrezygnują z utrzymywania dominującej pozycji w świecie, ani też Chiny nie powstrzymają się przed dążeniem do rozszerzania swych globalnych wpływów. Oba mocarstwa znalazły się w sytuacji niejako wymuszonej rywalizacji i wyzwanie, przed którym stoją, sprowadza się do coraz częściej zadawanego pytania, czy uda im się uniknąć otwartej konfrontacji zbrojnej.
Wyzwanie to w literaturze przedmiotu często nazywane jest pułapką Tukidydesa. Termin ten ukuł amerykański analityk G. Allison (G. Allison, Skazani na wojnę? Czy Ameryka i Chiny unikną pułapki Tukidydesa?, wyd. PASCAL, Bielsko Biała 2017) poprzez analogię do opisywanego przez greckiego historyka Tukidydesa dylematu, przed jakim stanęły w V wieku p.n.e. Sparta, ówczesny hegemon w świecie greckim, oraz Ateny, pretendujące do takiej roli. Wojny wtedy uniknąć się nie udało, a zdecydowała się na nią Sparta, chcąc przerwać dynamiczny i szybki wzrost ateńskiej potęgi. Czy zatem dzisiejszy hegemon – USA – i prężny pretendent – Chiny – wpadną także, jak ich starożytni poprzednicy, w pułapkę wojny hegemonicznej i dojdzie między nimi do zbrojnego starcia?
W dyskusjach na ten temat przeważa na ogół opinia, że bezpośrednia wojna zbrojna na pełną skalę między nimi jest dużo mniej prawdopodobna, niż była w V wieku p.n.e. wojna między Spartą i Atenami. Przesądza o tym przede wszystkim jeden argument: broń nuklearna. Chociaż sama istota hegemonicznej rywalizacji jest podobna, to dzisiejsi rywale są mocarstwami nuklearnymi z pełną świadomością obopólnej klęski, jeśli nie wręcz zagłady, w razie takiej wojny.
Niemniej pewności nie ma i odpowiedzi jednoznacznej w sprawie pułapki Tukidydesa XXI wieku nikt nie jest w stanie udzielić. Można natomiast spróbować nakreślić ewentualne scenariusze dalszej rywalizacji, rozpoczynając od wyróżnienia jej dwóch najbardziej ogólnych rodzajów: rywalizacji kooperacyjnej i konfrontacyjnej.
Co do opcji kooperacyjnej wydaje się, że jest ona bardzo mało prawdopodobna, choć nie można jej zupełnie wykluczyć. Może pojawić się dopiero po okresie ostrej konfrontacji ze zdarzeniem praktycznie uzmysławiającym śmiertelne ryzyko dla obu stron. Idzie o zdarzenie podobne do kryzysu kubańskiego w czasie zimnej wojny XX wieku, który uświadomił USA i ZSRR, jak blisko były zagłady nuklearnej. Doprowadziło to do odprężenia, którego wyrazem stała się m.in. inicjatywa Konferencji Bezpieczeństwa i Współpracy w Europie. Co mogłoby być podobnym zdarzeniem w XXI-wiecznej konfrontacji USA-Chiny? Może zatrzymana szczęśliwie w ostatniej chwili eskalacja konfliktu konwencjonalnego zmierzająca do wojny nuklearnej? A może pojawienie się i wdrożenie przez oba mocarstwa jakiegoś nowego rodzaju broni jeszcze bardziej niż broń nuklearna niebezpiecznej i ryzykownej (np. tzw. broni „samoeskalacyjnej”, której użycie nie dałoby się już w ogóle kontrolować). Czynnikiem takim mogłaby być także obecna pandemia koronawirusa, ale chyba jest ona sygnałem wciąż jeszcze zbyt słabym, aby zachęcić wielkie mocarstwa do oparcia swych relacji na zasadach kooperacyjnych.
Nie odrzucając możliwości kooperacji USA-Chiny, zastanówmy się nad bardziej realną opcją konfrontacyjną, w której można z kolei wyróżnić trzy scenariusze: nowa zimna wojna, ograniczony konflikt zbrojny, wojna totalna.
Na pierwszym miejscu należy postawić konfrontację polityczną o charakterze neozimnowojennym. Można ją określić też jako wojnę niezbrojną (w literaturze spotyka się także pojęcie „wojna polityczna”), czyli konfrontację prowadzoną z zaangażowaniem wszelkich dostępnych środków presji i przemocy (miękkiej, ostrej i twardej), z militarnymi włącznie, ale poniżej progu otwartego konfliktu zbrojnego. Nowa zimna wojna o hegemonię światową już się rozpoczyna. Jej szczególnie spektakularnymi formami w ostatnim czasie są np. wojna gospodarcza, zwłaszcza handlowa (cłowa), szpiegostwo cybernetyczne (zwłaszcza naukowe i przemysłowe), wojna informacyjna (m.in. fałszywe informacje, usuwanie korespondentów mediów drugiej strony), presja dyplomatyczna (coercive diplomacy), np. ze strony chińskiej w sprawie Tajwanu, czy wreszcie wzajemna presja militarna, włącznie z incydentami wojskowymi na Morzu Południowochińskim lub w Cieśninie Tajwańskiej, z którymi mamy co jakiś czas praktycznie do czynienia. Taka neozimnowojenna forma rywalizacji jest trudno rozstrzygalna i może trwać bardzo długo, nawet wiele dekad, podobnie jak I zimna wojna Zachodu z ZSRR. Z pewnością w miarę upływu czasu obejmować ona będzie także coraz ostrzejszy wyścig zbrojeń, w tym kosmiczny i w cyberprzestrzeni, wojny zastępcze (proxy wars) nie tylko w regionie Azji Południowo-Wschodniej, ale i w innych regionach, co wiąże się z coraz szerszą ekspansją Chin w całym świecie, a także wzajemne szantażowanie się ryzykiem wojny bezpośredniej, z nuklearną włącznie.
W takiej grze neozimnowojennej istnieje jednak poważne ryzyko wystąpienia bardziej niebezpiecznego scenariusza, tj. przerodzenia się jakiegoś incydentu militarnego lub wojny zastępczej (proxy war) w bezpośredni konflikt zbrojny.
Nie można wykluczyć świadomego zdecydowania się którejś ze stron na opcję ograniczonego konfliktu zbrojnego w nadziei na kontrolę jego eskalacji. Dotyczy to w szczególności możliwego konfliktu o panowanie na Morzu Południowochińskim lub w sprawie Tajwanu albo na tle sporu z Japonią lub kryzysu wokół Korei Północnej. Takie punkty zapalne mogą też doprowadzić do przypadkowego, niezamierzonego wybuchu wojny ograniczonej w wyniku wyrwania się spod kontroli demonstracji militarnych (świadomych i prowokacyjnych incydentów w powietrzu lub na morzu).
Scenariusz wojny totalnej o globalnym charakterze z nieuchronnym użyciem broni nuklearnej jest najmniej prawdopodobny z wszystkich możliwych. Można w zasadzie wykluczyć świadome, celowe zdecydowanie się na taką wojnę przez którąkolwiek ze stron. Ale to jednak wcale nie znaczy, że ewentualność takiej wojny należy zupełnie wykluczyć. Po pierwsze może do niej dojść z przypadku lub błędu. Ryzyko takie wiąże się zwłaszcza z wyrwaniem się spod kontroli eskalacyjnej ewentualnego ograniczonego (lokalnego lub regionalnego) konfliktu konwencjonalnego. Dodajmy także, że dynamiczny rozwój jakościowy nienuklearnych broni powoduje erozję klasycznych mechanizmów odstraszania nuklearnego. Wszystko to podważa stabilność i wiarygodność odstraszania nuklearnego, wprowadzając dodatkowe ryzyka wybuchu wojny totalnej.
.Podsumowując powyższe rozważania, można stwierdzić, że trwająca już rywalizacja hegemoniczna między USA i Chinami przybierać będzie coraz bardziej charakter raczej konfrontacyjny niż kooperacyjny. Spośród możliwych jej scenariuszy najbardziej prawdopodobny na nadchodzące dekady wydaje się neozimnowojenny scenariusz niezbrojnej konfrontacji politycznej, tj. prowadzonej z użyciem wszelkich dostępnych środków przemocy, ale poniżej progu otwartej wojny zbrojnej.
Stanisław Koziej