Cichociemni. W poszukiwaniu korzeni
Po co szukać korzeni? Czy warto zagłębiać się w przeszłość? Wiele osób twierdzi, że historia jest nieważna, że rozpamiętywanie przeszłości jest dobre dla emerytów. Po co biegać po cmentarzach, przebierać się w stare żołnierskie ciuchy czy wysłuchiwać przydługawych opowieści staruszków? Po co spędzać wiele godzin w bibliotece, skoro można wyskoczyć na narty czy spędzić miło czas z przyjaciółmi?
.Szukanie korzeni wydawać się może nudne. W czasach, gdy liczy się teraźniejszość i ewentualnie (choć niekoniecznie) przyszłość. Przeszłość była i nie wróci. Wojny, traktaty, zrywy niepodległościowe. Nawet w szkołach stopniowo ograniczane są lekcje historii, a nauczyciele największy nacisk kładą na epoki bardzo odległe, pomijając okres powojenny. A to przecież tam najczęściej umiejscowione są postacie z bliższej i dalszej rodziny, do których życiorysów warto sięgnąć. I warto na nie popatrzeć nie jak na nic niewnoszące, tchnące nudą życiorysy, ale jak na wspaniałą przygodę, która została napisana przez najbardziej pomysłowego autora — życie.
Rok 2016 został ogłoszony uchwałą Sejmu Rzeczpospolitej Polskiej Rokiem Cichociemnych — Spadochroniarzy Armii Krajowej. Kim byli? Najczęściej spotykane określenie: ELITA POLSKIEJ DYWERSJI.
.Stali się wzorem dla wielu żołnierzy, w tym dla polskich „specjalsów” z jednostek wojskowych GROM i AGAT oraz co najważniejsze — dla wielu współczesnych młodych Polaków. Było ich 316 — starannie wyselekcjonowanych i doskonale wyszkolonych. Mieli tworzyć trzon dowódczy Wojska Polskiego w czasie II wojny światowej. Mieli działać po cichu, w ciemnościach i zawsze skutecznie.
.Jednym z Cichociemnych był podporucznik Antoni Żychiewicz ps. „Przerwa”, dziadek autorki tekstu. Urodzony w 1919 roku lwowiak, harcerz słynnej I Lwowskiej Drużyny Skautowej. Po przegranej wojnie obronnej 1939 roku trafił przez Węgry i Francję do Wielkiej Brytanii, gdzie został zwerbowany i przeszkolony.
Dziadek został zrzucony do Polski w lutym 1943 roku (operacja Wall). Miejscem docelowym była Warszawa. Tam prowadził akcje dywersyjne i szkolił młodych warszawiaków. Tam poznał swoją żonę, Irenę Siwicką ps. „Hawrań”, babcię autorki. Tam też, krótko po wybuchu Powstania Warszawskiego, dostał się do niewoli niemieckiej. Trafił do jednego z najcięższych obozów koncentracyjnych, do Sachsenhausen. Przeżył, choć z trudem. Do końca życia borykał się ze skutkami chorób, których nabawił się w niewoli.
Czy ta niesamowita historia stanowi wyjątek? Czy Antoni i jego rodzina są wybrańcami losu? Otóż nie — każdy ma wśród swoich przodków osoby wyjątkowe. Wystarczy przejrzeć pamiątki rodzinne i podjąć trud poszukiwań. Prawdziwą kopalnią wiedzy są dziadkowie, to oni przechowują w swojej pamięci wiele niesamowitych historii.
Jak już wiadomo, czyj życiorys najbardziej nas zainteresował, można sięgnąć do źródeł historycznych. Archiwa, biblioteki i prywatne zbiory są pełne ciekawych dokumentów, wspomnień, zdjęć i pamiątek. Bardziej znane postacie są opisane w internecie. Ale są też osoby niezwykłe, które zostały zapomniane. Są też informacje, które uzupełniają wiedzę encyklopedyczną.
Wielkim dobrodziejstwem jest coraz szerszy dostęp do bibliotek cyfrowych, dzięki nim do rąk „rodzinnych” historyków trafiają prawdziwe perełki.
.Jedną z takich perełek dla mojej rodziny stał się „Panteon Polski” z 1925 roku, w którym odnalazł się… zagubiony 100 lat temu wuj Antoniego Żychiewicza, Hipolit Wierzycki. Jako młody żołnierz Legionów Polskich brał udział w walkach o niepodległość Polski. Dostał się do niewoli bolszewickiej, z której nie powrócił. Matka Hipolita, Maria, przeczuwała śmierć syna, ale do końca życia miała nadzieję, że wróci. Okoliczności śmierci rodzina poznała dopiero po 100 latach, właśnie dzięki zeskanowanym i udostępnionym dokumentom: „W odległości 1550 wiorst od Piotrogrodu, 1500 wiorst od Moskwy, 642 wiorst od gubernialnego miasta Wiatki, a 520 wiorst od stacji kolejowej w Kazaniu, wznosi się w powiecie sarapulskim potężna osada — Iżewska fabryka broni (…). Tamto pracowało w zimie 1914 — 1916 ok. 1500 jeńców wojennych przy wyrąbie drzewa, wśród nich młodzież warstw inteligentnych, jak (…) Hipolit Wierzycki, leśnik z Rabki (…), wszyscy z Legionów Polskich, wzięci do niewoli w bitwach (…). Z wymienionej powyżej inteligentnej młodzi przepłacił życiem Wierzycki swą niewolę”.
O samym Antonim dokumenty mówiły dużo, bo też i przeszłość Cichociemnych została bardzo dobrze udokumentowana. Ale piękna okupacyjna historia miłosna Antoniego i jego żony Ireny przechowana została w pamięci rodziny. Historia, która zaczęła się jeszcze przed wojną, gdy Irka jako świeżo upieczona maturzystka usłyszała przepowiednię, że mąż jej z nieba spadnie… Jak w jej drzwiach stanął przystojny skoczek z Anglii, to zrozumiała, że jej historia została napisana dawno temu, a teraz się spełnia… Pamiątką po tej wielkiej miłości jest lusterko, które Antoni odkupił od współwięźnia w obozie koncentracyjnym. Dawało mu ono wiarę, że przeżyje, bo też i ma dla kogo żyć… Takiej wiedzy nie zdobywa się z dokumentów, tylko z pamiętników czy opowieści rodzinnych.
O przeszłości Ireny z kolei dowiadujemy się ze wspomnień Ludwiki, jej stryjenki. Ukazały się one w trzech częściach w „Tygodniku Londyńskim” w latach 1956-67. Publikacje okazały się prawdziwą kopalnią wiedzy. Piękne historie patriotycznej kresowej rodziny ziemiańskiej wyjaśniły wiele cech charakteru niektórych potomków. Zamiłowanie do ziemi? Pasja jeździecka? Ciągoty patriotyczne? To wszystko kotłowało się gdzieś głęboko, każąc uciekać na polską wieś i kultywować polską tradycję. Moja córka w swojej pracy konkursowej napisała kilka lat temu, opierając się na wspomnieniach praciotki Ludwiki: „(…) gdyby sienkiewiczowski Kmicic nie był postacią fikcyjną, to byłby moim krewnym, podobnie Baśka Wołodyjowska i… Kiemlicze”. Wyjaśniły się też pewne genetycznie przekazywane skłonności do pewnego rodzaju… despotyzmu. To też wspomnienia Ludwiki: „Moja babka, Julianna z Podkońskich Rzodkiewiczowa, była kobietą władczą i ciężką w pożyciu. W domu działo się wszystko według jej woli. Dzieci nie pieściła i chowała aż nazbyt surowo. Zwłaszcza córki”. Dzięki Ludwice poznaliśmy też dramatyczną historię dziadka Ireny, który 15 lat spędził na Syberii za walkę w Powstaniu Styczniowym.
.Najważniejsze, żeby mieć pomysł na poszukiwania. Mogą być one prowadzone systematycznie, profesjonalnie, po utartych ścieżkach albo też chaotycznie i bez planu. Ten ostatni sposób będzie zapewne przez historyków krytykowany, ale w przypadku mojej rodziny przyniósł świetny efekt.
Niespodziewanie dotarłam do wielu osób i materiałów, których nie wymyśliłby żaden profesjonalista. Potem przyszła kolej na konsultację ze znawcą tematu. Znawca pokręcił głową i wytypował swoją listę źródeł. Obie ścieżki pokrywały się ze sobą w niewielkim stopniu, za to wspaniale się uzupełniły. Wzbogacona została nie tylko historia Antoniego Żychiewicza, ale zostały odkryte karty nieznanej dotąd historii Ireny Żychiewicz z domu Siwickiej.
.Udało się odpowiedzieć na wiele pytań: dlaczego dziadkowie walczyli? Dlaczego nie wyjechali za granicę, chociaż wielokrotnie mieli taką możliwość? Antoni, po klęsce wrześniowej, po ucieczce na Węgry, internowaniu i ucieczce z obozu, został skierowany jako sierota do Stanów Zjednoczonych. Irena po wyzwoleniu w 1945 roku dostała skierowanie na studia medyczne w Belgii. Oboje wybrali powrót do straszliwej rzeczywistości.
Nie mogliby żyć z dala od swojej ukochanej Polski. Mieli wdrukowany przez pokolenia patriotyzm. Zwierzchnicy Antoniego w czasie szkolenia Cichociemnych pisali: „niepewny moralnie, ma wątpliwości, czy zabijanie wroga jest zgodne z religią katolicką; (…) inteligentny, ale niedojrzały; (…) zdolny leń”. Oczywiście wygodniej byłoby uznać, że przedstawiciel tej legendarnej formacji był nieskalanego charakteru, pozbawiony jakichkolwiek wad. Albo jego życie było zlepkiem ułożonych chronologicznie dat i wydarzeń. Ale przez to zatraciłby człowieczeństwo, a nas jako rodzinnych historyków interesują nie tylko fakty, ale też cechy charakteru, które wpłynęły na takie czy inne decyzje. Czasami decyzje te były świadome, czasem zaś podyktowane przez zwykły przypadek.
Czasem zdarza się, że informacje przychodzą do rodzinnych historyków… same. Przestajemy szukać, ale kamienie zostały ruszone. Przychodzi moment, że role się odwracają i informacje same zaczynają nas wyszukiwać. Przypadkowe było na przykład niedawne odnalezienie niezwykle cennych dla mnie informacji wypełniających lukę w okupacyjnej historii Ireny Siwickiej-Żychiewicz.
.Dwa lata temu poddałam się. Informacje ze Studium Polski Podziemnej wskazywały na aktywną działalność konspiracyjną po klęsce wrześniowej. Poszukiwania nie przynosiły jednak żadnego efektu. I pewnego dnia wybrałam się na wykład Tadeusza Płużańskiego o Żołnierzach Wyklętych. Po wykładzie krótka rozmowa z prelegentem i chwila zastanowienia nad wyborem książki. Wybieram tę, którą upatrzyłam sobie na samym początku. Czytam pierwszy rozdział, drugi, przeglądam przypisy w kolejnych. I nagle: jest! Rozwiązanie zagadki przyszło samo, w najmniej spodziewanym momencie. Mam dowódcę, mam organizację, nawet mam szczegóły aresztowań członków grupy. No tak, to ten feralny styczeń i luty 1940 roku, kiedy Irka trafiła na 4 miesiące na Pawiak, została wykupiona przez swojego ojca. Inni nie mieli tyle szczęścia, zginęli od niemieckich kul na Palmirach… Okazało się, że w tej samej organizacji rozpoczynali działalność bohaterowie „Kamieni na szaniec”: Rudy, Alek i Zośka.
.Kolejny etap wędrówki po rodzinnych meandrach to kontynuacja pewnych idei, wyciąganie wniosków i zachowanie w pamięci — swojej i swoich potomków — wszystkich tych dużych i małych bohaterów. Sejm ogłosił rok 2016 Rokiem Cichociemnych. Dziadka Antoniego, jednego z 316 skoczków, też trzeba godnie upamiętnić. Organizacja Dni Cichociemnych w Myślenicach i Gliwicach, uczestnictwo w Zjeździe Cichociemnych to nie tylko imprezy rodzinne. To możliwość wskazania młodzieży bohaterów godnych naśladowania. Nie idealnych, ale prawdziwych, którzy mimo przeciwności losu i wbrew wielu ludzkim dylematom zdecydowali się walczyć za Ojczyznę, często składając w trakcie tej walki najwyższą ofiarę — swoje życie.
Maja Ingarden