"Biblioteka Umberta Eco"
Mam przed sobą dwa charakterystyczne zdjęcia Umberta Eco. Na jednym widać, jak zamyślony siedzi między książkami w swojej przepastnej bibliotece, z której zawsze był dumny. Na drugim — uśmiechnięty patrzy prosto w obiektyw, przechadzając się między krużgankami gdzieś na uliczkach Bolonii. Te dwa obrazy mówią o nim więcej niż niejeden esej czy życiorys pisany na potrzeby kolejnej publikacji jego dzieł. Pokazują jego umiłowanie do słowa i potrzeby odczuwania obecności, wręcz dotykania nauki jako takiej. Widać na tych obrazach jego potrzebę czerpania z tych dwóch niewyczerpanych źródeł najpełniej, jak się da, by w końcu samemu stać się takim źródłem, do którego sięgać będziemy my.
.Włosi mają to szczęście, że poznają i uczą się od maleńkiego myśleć jak Leonardo da Vinci. Podziwiają go i starają się iść jego śladami. Nie ma chyba Włocha, który nie próbuje na nowo zdefiniować tego świata, który ich otacza, zadając sobie niezliczone pytania o mechanizmy i zasady, według których funkcjonuje. Mistrz Leonardo dziwił się wszystkiemu, zadawał sobie tysiące pytań, by zrozumieć, by pojąć i by wiedzieć. Nigdy nie wystarczały mu proste odpowiedzi. Jego życie i twórczość, ta pojmowana bardzo szeroko, brała się właśnie z zadziwienia, niemal dziecięcego, które nie uznaje zasady, że nie wypada kogoś męczyć pytaniami w stylu „a czemu”, „a dlaczego”.
Eco, przesiąknięty takim podejściem do świata, dokładnie w ten sam sposób traktował literaturę. Każde zdanie, każde słowo, które napotkał, rodziło w jego umyśle setki pytań o sens, znaczenie i pochodzenie. Łączył je i eksperymentował, jednocześnie dochodząc, a właściwie próbując dochodzić do prawdy. To w efekcie prowadziło go do zdobycia wiedzy rozległej, szerokiej, głębokiej i to z różnych dziedzin. Poznał sposób myślenia filozofów, przywódców, literatów, ale też języki i kultury. A robił to, bo tylko tak mógł zagłębić się w słowo i jego sens. Bez tego nie byłoby Umberta takiego, jakim dał się poznać. Właśnie to, jak traktował słowo, jak je rozumiał, a wręcz wielbił, czyniło go tym, kim był. Bez tego trudno zrozumieć, dlaczego tyle czasu poświęcał na interpretację i szukanie poszczególnych, rozległych znaczeń jednego słowa czy jednego zdania. Robił to z pietyzmem i drobiazgowością, jak dobry detektyw w powieści kryminalnej.
.Umberto Eco, zagłębiając się w słowo, tłumaczy je, obala tezy z nim związane, wysnuwa wnioski i stawia hipotezy. Jest do tego zdolny właśnie dzięki wiedzy, którą potrafi w niezwykły dla siebie sposób łączyć i uzupełniać, szukając w niej wszystkich kryteriów pozwalających na kojarzenie, wydawałoby się czasem, rzeczy i znaczeń niezdatnych do łączenia.
Świadom swych możliwości nie udaje, że korzysta z tego całymi garściami. Szukając, namawia innych do poszukiwań. I nie ma znaczenia, czy ma przed sobą grupę studentów, czy czytelników żądnych przygód. Każde zdanie to zapowiedź wyprawy w nieznane krainy interpretacyjne. Nic dziwnego, że może sam o sobie powiedzieć, że „autor, który nadał swojej książce tytuł »Imię róży«, musi być gotów stawić czoło rozlicznym interpretacjom tego tytułu. (…) Róża jest figurą symboliczną tak brzemienną w znaczenia, że nie ma już prawie żadnego: róża mistyczna i nie masz róży, która by nie zwiędła, wojna dwóch róż, róża jest różą, jest różą, jest różą. (…) Zostało »Imię róży« i rozumiem, jak trudno było zatamować niewyczerpany strumień konotacji, w jakie opływa to słowo. Przypuszczalnie chciałem otworzyć tytuł na tak wielką liczbę odczytań, aby wszystkie wydały się nieistotne, a tymczasem puściłem w ruch nieprzerwany korowód interpretacji”.
Umberto Eco zdawał sobie sprawę, że w przypadku każdego autora, i jego samego, dopóki on pisze, dzieło należy do niego i tylko do niego. Może z nim robić, co chce. W nieskończoność je zmieniać, układać, przedefiniowywać. Ma prawo stawiać przecinki i kropki w dowolnych miejscach, zmieniając sens i znaczenia. Nikt mu nie zabroni nadbudowywać wątków tak, by zmieniać znaczenia lub je pogłębiać. Ale i ten fascynujący proces w końcu musi się zakończyć. Przychodzi taki dzień, w którym autor stawia ostatnią kropkę i przekazuje swoje dzieło innym, dzień, w którym praca trafia do rąk czytelników. Wtedy autor przestaje nad dziełem panować, przestaje mieć nad nim władzę. To moment, w którym to, co napisał, przestaje mieć znaczenie. Liczy się już tylko to, jak to jego dzieło zostanie odebrane, odczytane i zinterpretowane. Stąd prosta droga do stwierdzenia, że „tekst jest taki, jaki jest. (…) Cała sprawa pozostaje już poza moją kontrolą”. I choć pozwala czytelnikowi na to, by jego pracę odczytywał, jak chce, to zawsze stał na straży tego, że „istnieją gdzieś kryteria, które ograniczają interpretację”. Zgadzał się z twierdzeniem, że tekst może mieć wiele sensów. Sprzeciwiał się jednak twierdzeniu, że tekst może przyjąć każdy sens.
W jego mniemaniu zetknięcie na linii twórca — odbiorca to zawsze spotkanie na styku kompetencji do odczytywania siebie nawzajem. Bo jak zauważa, „rozumieć proces twórczy to także zrozumieć, że pewne rozwiązania tekstowe rodzą się w skutek przypadku bądź mechanizmów nieświadomych. Ważne jest, aby pojąć różnice pomiędzy strategią tekstową — jako tworem językowym a historią powstawania strategii tekstowej”. Eco, egzystując w swoim życiu między słowem drukowanym, nieustannie je czyta, ogląda i bada. Ta wiedza, którą w ten sposób pozyskuje, zostaje u niego już na zawsze. Czasem nieświadomie. Niekiedy zapomniana czai się w zakamarkach umysłu czy duszy, by dać o sobie znać w najmniej spodziewanym momencie.
.Richard Rorty udowadnia wręcz, że różne teksty Eco można postrzegać jako „jeden korpus tekstowy”. Bo bez względu na to, czy pisze traktat akademicki, czy powieść, nadal jest tym, co wcześniej przeczytał, zgłębił, poznał, i wszystkim tym, czym nakarmił zmysły podczas zaspokajania żądzy uczenia się. Zresztą Eco sam się do tego przyznaje, że niekiedy zadziwiony interpretacjami, jakie czytał na temat swoich książek, musiał przyznać, że ktoś ma rację, odczytując w jego pracach znaczenia, których on sam w ogóle nie był świadomy, bo na przykład już dawno zapomniał, że o czymś czytał, że kiedyś w przeszłości poznał jakieś figury stylistyczne czy symboliczne ikony. Stąd wniosek, że jesteśmy sumą tego, co poznaliśmy, że właśnie to tworzy naszą osobowość i w następnej kolejności dzieła, które teoretycznie są naszego autorstwa. Tyle że Eco stwierdza, że co prawda „musimy uszanować tekst, a nie autora jako konkretną osobę. Niemniej wyeliminowanie biednego autora jako czegoś nieistotnego w przygodzie interpretacji może wydawać się dość brutalne”.
Samo poznanie życiorysu i artystycznej drogi jakiegokolwiek autora to zatem za mało. By zrozumieć to, co chce nam przekazać, musimy poznać to, co wcześniej sam czytał. Do pełnej interpretacji potrzebna jest bowiem znajomość wszystkich kontekstów, znaczeń, a nawet historii, jaką autor przeszedł. A jeśli „czytając, żyje się podwójnie”, to życie Eco było na tyle wielopłaszczyznowe, że tym samym wciąga i nas w lekturę, wciąga nas do podążania jego literackimi i naukowymi śladami, by odkryć kolejne znaczenia, powiązania i odniesienia. To właśnie wkraczanie na drogę tej wędrówki, która nigdy nie ma końca, bo mieć jej nie może. Ważne jest jednak, by pamiętać o tym, że „z tego, że interpretacja potencjalnie nie ma końca, nie wynika, jakoby każda interpretacja musiała mieć happy end”. Nigdy bowiem nie wiadomo, gdzie nas ta interpretacja zaprowadzi i jakie każe nam odkryć nieznane wcześniej przestrzenie.
.„Za każdym razem, gdy rozwikłana zostanie jakaś zagadka, będzie się ona odnosić do innej zagadki w ruchu postępującym ku zagadce ostatecznej. Jednak ostatecznej zagadki być nie może. Ostateczną zagadką hermetycznego wtajemniczenia jest bowiem, że wszystko jest zagadką”. Zdając sobie z tego sprawę, właśnie dlatego tak bardzo otwierał się na filozofię i inne dziedziny nauki. Nie zamykał się do samego literaturoznawstwa. Swoistą pasją stało się dla niego próbowanie rozwikłania wszelkich zagadek, i to w sytuacji, w której z góry zakłada się, że do końca rozwikłać się ich nie da. Taki sposób myślenia, który przypomina życie jako wędrówkę, dzięki której poznajemy nowe lądy, kultury, języki, znaczenia. A ich poznanie bezpowrotnie zmienia nasze życie i jego postrzeganie, jednocześnie dając pewność, że nie istnieje coś takiego jak kres tej drogi. Nawet jeśli porównamy ją do obejścia kuli ziemskiej, to rozpoczynanie ponownej wędrówki w tym samym miejscu jest już całkiem inną wędrówką, gdy mamy bagaż w postaci nowej wiedzy i większego doświadczenia. Wędrówka staje się za każdym razem nową wędrówką, niemal jak w szukaniu znaczeń według zasady koła hermeneutycznego, gdzie nigdy nie ma końca w interpretacji.
Tą samą drogą kroczą myśliciele od starożytności do współczesności. „Pisarze badają język, aby lepiej pisać, ale jest jeszcze inna przyczyna, dla której warto to robić — zadziwienie (a zatem ciekawość) jest źródłem wszelkiej wiedzy, wiedza jest źródłem przyjemności, a ponadto po prostu pięknie jest odkryć, dlaczego i w jaki sposób dany tekst może wytworzyć tak wiele dobrych interpretacji”. Dlatego i Eco, chcąc rozwiązywać zagadki, otwiera się na interpretacje zarówno klasycystyczne, jak i postmodernistyczne. Poznaje i zagłębia się w dzieła takich postaci, jak Jung, Bacon, ale i Kopernik, Kepler, Newton i setki innych. Otwiera się na teksty od Goethego po Gerarda de Nervala i Yeatsa, od Schellinga po Franza von Baadera, od Heideggera po Freuda. Nieobcy mu jest grecki i łaciński racjonalizm. Ta otwartość bierze się u niego właśnie z pasji szukania źródła, gdzie jedna teoria odsyła do drugiej, bądź to przez swoje podobieństwo lub przeciwieństwo, a czasem współistnienie. Jeśli chęć dojścia do źródła zatacza coraz szersze kręgi, to potrzeba większej wiedzy i szerszego zakresu nauki. Bo „prawda jest tajemnicą i żadne rozwikływanie symboli i zagadek nie odsłoni prawdy ostatecznej, a jedynie przesunie tajemnicę w inne miejsce”. Mimo to, a może zwłaszcza przez to widać wyraźnie, że dla Eco interpretowanie znaczeń jest w istocie próbą zrozumienia świata jako takiego, czyli świata jako narracji i narracji jako świata. I nie ma znaczenia, do jakich dzieł sięga, czy chodzi o Dantego, dzieła hellenistyczne, teksty świętych, Biblię, Torę, czy Koran. Ale nigdy nie zapomina o tym, że „istnieją gdzieś kryteria, które ograniczają interpretację”. A „jeżeli jest coś do zinterpretowania, interpretacja powinna mówić o czymś, co musi być gdzieś znalezione i w jakimś sensie uszanowane”.
.By nie błądzić, szuka zagadek w bibliotece. Zaczytuje się wszystkim, co może go do poznania tej prawdy prowadzić. Sięga po wszelkie traktaty filozoficzne. Poznaje dzieła Arystotelesa, Foucaulta i wszystkich, których dzieła znać warto. Zajmuje go katalogowanie, paradygmat podobieństwa, semioza hermetyczna, era hermetyczna, tradycja retoryczna. Doszukuje się kolejnych warstw znaczeniowych i wzajemnych odniesień. Tak obrana droga nie tylko go przez całe życie wciąga, ale i wręcz uzależnia. Stwierdza bez cienia wątpliwości, że „kiedy mechanizm analogii zostanie raz puszczony w ruch, nie ma gwarancji, że się zatrzyma”, a „we wszechświecie rządzącym się logiką podobieństwa interpretator ma prawo i obowiązek podejrzewać, że to, co uważał za znaczenie znaku, jest faktycznie znakiem innego znaczenia”.
.Poszukiwanie niekończących się analogii i znaczeń przypomina właśnie spacer między krużgankami Bolonii. Jedno miejsce płynnie przechodzi w drugie, nieco zasłaniając niebo, by nagle odkryć pełną krasę wspaniałości jakiegoś budynku i pozwolić na nowo skryć się, by kroczyć ku kolejnym miejscom, nigdy nie oddalając się znacznie od serca, którym jest uniwersytet. Dla Eco szukanie odpowiedzi to przygoda. Opowiada o niej na różne sposoby. Począwszy od powieści, przez wykłady, na książkach naukowych skończywszy. I zawsze jest to opowieść fascynującego człowieka, zafascynowanego tym, co robi. Do tego jeszcze umie tą swoją pasją zarażać. Jego opowieści literackie potrafią być chwilami barwne i brzmią tak, jakbyśmy słuchali naszego dziadka, który opowiada całą historię swojego barwnego życia, tylko po to, by uargumentować, dlaczego pije herbatę słodzoną dwiema łyżeczkami cukru, a nie trzema. I choć to porównanie może wydawać się nieco przesadzone, to trudno nie zauważyć u Eco tych oratorskich popisów, metaforycznych parabol, dygresji i odwołań do własnej twórczości. Ale robi to umiejętnie i z wdziękiem, tak że czyta się to bez poczucia, że jest to napuszone dzieło naukowca, niedostępne dla zwykłego czytelnika.
Zafascynowany swoimi poszukiwaniami potrafi zawładnąć czytelnikiem. I to bez względu na to, czy czytamy „Imię róży”, „Baudolino”, czy pozycje naukowe, a może nawet wręcz akademickie, jak choćby „Estetykę i piękno średniowiecza”. Korzystając ze swojej wiedzy i elokwencji, przedziera się między tematami z taką wprawą, że nawet jeśli dociera do takich momentów, w których ktoś może dojść do wniosku, że właściwie nie wie, o co mu chodzi, to Eco opowiada tak, że nikt nie ma poczucia niewiedzy czy zażenowania albo poczucia, że „jestem tym »gorszym« od pozostałych »słuchaczy«, którzy wiedzą”. I nie ma się co dziwić, bo Eco szanuje odbiorcę. Co prawda wie, że zdarzają się mu „nieliczni rozgarnięci czytelnicy”, ale ma świadomość, że bywa odwrotnie, wtedy stwierdza, że „gorzej jest dla autora, który nie był równie inteligentny, co jego czytelnik”.
Stawiając się często po obu stronach bycia autorem i interpretatorem, nie bał się polemiki z innymi, którzy podejmowali się interpretowania jego powieści. Możliwość oparcia się na własnych doświadczeniach sprawia, że bez problemu uwodzi czytelnika i zarazem tłumaczy mu to, co autor miał na myśli. Poza tym to miło, że taki autor potrafi dzielić się z czytelnikiem sporą dawką autoironii. Bez trudu można ją dostrzec w chwilach, gdy opisuje choćby sens tytułu „Imię róży”, który ma dawać nieograniczoną liczbę znaczeń i odczytań. Potrafi przecież w końcu powiedzieć, że skoro Robert F. Fleissner napisał już książkę o imionach Róża, analizując literaturę od Szekspira do Eco, to Szekspir z pewnością z dumą przeczytałby swoje nazwisko obok jego. Ale odchodząc od ironicznego tonu, Eco też czasem bezradnie rozkłada ręce. Musi przyznać, że interpretacje i doszukiwanie się ukrytych znaczeń w jego tekstach, zdumiewają jego samego. Nic w tym jednak dziwnego, skoro „w sensie twórczym tekst jest zawsze »dziełem otwartym«”. Tak jak i „dziełem otwartym” był i pozostanie cały Eco.
.Jego umysł na podobieństwo biblioteki ma bowiem wielorakie znaczenie. Jej topos wykorzystywał zarówno w esejach, pracach z cyklu „katalogowanie”, jak i w kluczowej scenie „Imienia róży”. Bo w jego pojmowaniu miejsce z książkami zawsze będzie alegorią przeistaczania się zawartych tam treści w popiół, po to, by na nowo tworzyć kolejne nienapisane wcześniej zdania, znaczenia i interpretacje.
Marek Kacprzak
Wszystkie cytaty wypowiedzi Umberta Eco pochodzą z serii wykładów wydanych w publikacji pod redakcją S. Colliniego „Interpretacja i nadinterpretacja”, Znak, Kraków 2008.