
Humanistyka, wędrówka po szlakach słów
Najnowsza polityko-techno-biurokratyczna nagonka na nauki humanistyczne w sposób widowiskowy daje przyzwolenie na dalsze pogarszanie poziomu myślenia i mówienia w sferze publicznej.
1.
.Historycy i filozofowie wydają się być zgodni: gdzieś na początku XVII wieku świat przeobraża się gwałtownie, a wstrząsy tej zmiany są niczym trzęsienie niwelujące dotychczasowa konstrukcję świata. Wolter nie mylił się, wybierając trzęsienie ziemi pustoszące Lizbonę za kanwę swej słynnej powiastki – oto świat, którego ludzki wysiłek w harmonijnej współpracy z Boskim Planem wypiętrzył ład miejski, ekonomiczny i społeczny, rozpadł się w gruzy uśmiercając 90 tysięcy ludzi.
Ale ta eksplozja zniszczenia z 1755 roku to już tylko końcowe wydarzenie, wielki finał procesu, który zaczął się jakieś 150 lat wcześniej. Gdy nauka pod wodzą Galileusza ruszała w stronę nieznanych kontynentów i planet, gdy Kartezjusz przekonywał ludzkie indywiduum o sile jego rozumu, gdy wielcy podróżnicy pokonywali oceany, Bóg jeszcze stał po ich stronie. W połowie XVIII wieku Bóg zrezygnował z miejsca w tym porządku i przestał być jego gwarantem. To, że wielka tragedia Lizbony dokonuje się 1 listopada, w dzień Wszystkich Świętych, zapowiada późniejszą o pół wieku diagnozę Hölderlina mówiącą o tym, że przyszliśmy za późno, bowiem bogowie opuścili już ten świat.
2.
.Zaczynamy od tego przypomnienia z dwóch powodów. Po pierwsze dlatego, że jeśli uznajemy współczesność za przedłużenie – być może krytyczne, ale jednak przedłużenie – Oświecenia, wówczas musimy uznać, że myślenie o naszej rzeczywistości odbywa się drogą superracjonalnych kategorii usuwających w cień to, co nie mieści się w ich zasięgu. Durs Grünbein powie, że „drogi nauk przyrodniczych i sztuk rozchodzą się w przyspieszonym tempie, te pierwsze biegną prosto i jednostajnie, te drugie kluczą – kreślą elipsy i spirale”, a momentem owego rozejścia się szlaków był wykład, jaki w 1588 roku Galileusz wygłosił w murach Accademia Fiorentina, z inżynierskim chłodem objaśniając geometryczną konstrukcję piekła.
Od teraz wszystko ma swoją racjonalną budowę zapewniającą trwałość i użyteczność projektu, a zadaniem myślenia jest dotarcie do owego logicznego i bezpiecznego schematu, który wyczerpująco, rozwiewając wszelką tajemniczość powie nam, czym jest dany przedmiot i czemu ma służyć. Teraz wszystko jest już po „coś”, a owo „coś” jest podziwu godnym dziełem ludzkiej nie tylko myśli, ale i ręki.
3.
.Drugi powód jest innej natury i czerpię go z następującego dylematu: jeżeli jesteśmy superracjonalni w swym stanowisku wobec świata, dlaczego świat ów jest często nie tylko mało racjonalny, ale wręcz tragicznie irracjonalny w swym dzianiu się? Skąd w nas pragnienie i etyczne zobowiązanie (być może utopistyczne) tego, by świat zmieniać na lepsze? Drugi powód owego początkowego historycznego przypomnienia dotyczy więc swoistej immunologii racjonalnego świata: posłużywszy się rozumem dla odrzucenia rzeczy niebezpiecznie irracjonalnych, teraz musimy tymże samym rozumem ostrzec się przed działaniem samego rozumu. Mądre zdanie Terry Eagletona wesprze nas w tym sądzie: „Ważne jest tu również to, że kiedy rozum staje się za bardzo dominujący, kalkulujący i instrumentalny, okazuje się zbyt płytką glebą, aby mógł na niej rozkwitać rozumny rodzaj wiary”.
Gdy nie bez racji opisujemy dzisiejszy świat przymiotnikiem „postsekularny”, tym ważniejsze staje się to, by wiara, łagodząc radykalizm niektórych przedstawicieli Oświecenia, splatała się z rozumem węzłem, w którym żadna ze stron nie bierze góry. Chodzi także o to, by zapobiec pokusie prostego przeciwstawienia sobie tych dwóch trybów myślenia, trywialnego i wulgarnego opozycjonowania względem siebie przyrodoznawstwa i humanistyki. Wszak gdy mówimy o dwóch różnych drogach, stawką nie jest uprzywilejowywanie którejkolwiek z nich, lecz wskazanie na ich wzajemne splecenie. Nie polega ono na aroganckim i często nieusprawiedliwionym zapożyczaniu terminów i ich stosowaniu w dziedzinach dla nich nie przeznaczonych; splecenie owo dotyczy czegoś znacznie głębszego, samego nerwu myślenia, które nie potrafię nazwać inaczej jak kulturą przejawiającą się w każdym ruchu myśli i w każdej słownej frazie, w której myśl owa szuka wyrazu. Mówiąc śmielej: chodzi o myślenie i wypowiadanie się wynikające z bycia polegającego na o-byciu wśród myśli i słów.
4.
.Można więc najprościej powiedzieć, że rola refleksji humanistycznej mozolnie poruszającej się labiryntowym szlakiem polega na nieustannym uczeniu się i przypominaniu o wadze słowa jako niezbędnego warunku szacunku dla myślenia i słuchaczy będących myślenia świadkami. Pamiętny wykład Galileusza, chociaż inżynierski w swym charakterze, wywodził się z ducha owego o-bycia, o którym wspomnieliśmy przed chwilą. Na wstępie Galileusz zastrzega w przepraszającym tonie: „Niech uszy nawykłe do słuchania bogatych, wybornych dźwięków czystej toskańszczyzny wybaczą nam, gdyby je oto uraziły pewne zaczerpnięte z greki czy łaciny wyrażenia przynależne sztuce, jaką się tutaj posługujemy; do tego bowiem zmusza nas materia, o której mamy mówić”.
Tadeusz Sławek
Tekst ukazał się na stronach Instytutu Obywatelskiego