Małgorzata WANKE-JAKUBOWSKA, Maria WANKE-JERIE: "Prawdziwym życiem jest poezja. Rozmowa z Krystyną Rodowską"

"Prawdziwym życiem jest poezja. Rozmowa z Krystyną Rodowską"

Photo of Maria WANKE-JERIE

Maria WANKE-JERIE

Absolwentka Uniwersytetu Wrocławskiego, z wykształcenia matematyk teoretyk, specjalista PR, przez 16 lat szef działu promocji na Uniwersytecie Przyrodniczym we Wrocławiu. Współtworzyła pierwszy „Raport o stanie nauki w Polsce”. Współautorka kilkunastu już książek o bohaterach „Solidarności”. Odznaczona Medalem „Niezłomni” (2013) i Medalem „Zasłużony dla Wrocławia – Merito de Wratislavia” (2016).

Ryc.: Fabien Clairefond

zobacz inne teksty Autorki

Photo of Małgorzata WANKE-JAKUBOWSKA

Małgorzata WANKE-JAKUBOWSKA

Absolwentka Uniwersytetu Wrocławskiego, z wykształcenia matematyk teoretyk, specjalista PR, przez 18 lat rzecznik prasowy Uniwersytetu Przyrodniczego we Wrocławiu. Współtworzyła pierwszy „Raport o stanie nauki w Polsce”. Współautorka kilkunastu już książek o bohaterach „Solidarności”. Odznaczona Medalem „Niezłomni” (2013) i Medalem „Zasłużony dla Wrocławia – Merito de Wratislavia” (2016).

Ryc.: Fabien Clairefond

zobacz inne teksty Autorki

O poezji uprawianej i czytanej, książce artystycznej łączącej różne rodzaje sztuki, festiwalach poetyckich, inspiracjach, przekładach, mierzeniu się z Boyem i o tym, co w życiu najważniejsze, z „dinozaurzycą” polskiej poezji Krystyną RODOWSKĄ rozmawiają Małgorzata WANKE-JAKUBOWSKA i Maria WANKE-JERIE


 

Kto dziś czyta poezję? Czy w dobie Internetu, nowych mediów, zalewu informacji, rosnącego tempa życia jest miejsce na czytanie wierszy? Wydawałoby się, że to propozycja tylko dla koneserów, a tymczasem na wieczory poetyckie ściąga całkiem liczne grono…

– Różnie bywa z tą frekwencją na wieczorach poetyckich. Z jednej strony przeciętni „zjadacze chleba” raczej nie czytają poezji, jeżeli już czytają to książki reportażowe, dokumentalne. Z drugiej strony istnieje krąg wtajemniczonych, który do poezji się garnie. Są to albo uważni słuchacze, albo poeci w stanie utajonym. Na pewno wielu ludzi nie czyta wierszy. To jest efekt z jednej strony – polityki edukacyjnej, z drugiej działalności mediów, które rzadko poświęcają czas poezji, a jak pokazują to tylko Wisławę Szymborską, wcześniej – Czesława Miłosza albo – ostatnio – Julię Hartwig, czyli tylko najwybitniejszych. I to sporadycznie. Uważam, że poezja jest czytana i uprawiana niszowo. Choć w Polsce jest wielu poetów, a poezja często jest uprawiana na wysokim poziomie. Są konkursy poetyckie, jest kilka liczących się nagród, w tym Nike, Gdynia, a przy Stowarzyszeniu Pisarzy działa tzw. Stajnia Literacka, gromadząca młodych adeptów, narybek literacki. Chodzą oni na warsztaty kreatywnego pisania, czytają siebie nawzajem , doskonalą się – z jednych będą poeci, z innych prozaicy., może dramaturdzy.

– A ludzie młodzi? Czy wśród uczniów, studentów jest zainteresowanie poezją?

– Kiedyś miałam spotkania z młodą publicznością, ale to chyba jeszcze w czasach PRL-u. Organizowano wówczas, nie wieczory, ale poranki autorskie. Teraz nie ma takich zaproszeń. Są natomiast festiwale poetyckie, jest ich nawet całkiem sporo, i to nie tylko w dużych miastach. To jest środowisko niesłychanie zróżnicowane, które zbiera się, ogniskuje na ogół wokół pewnych wydawców. Na przykład we Wrocławiu jest Biuro Literackie, które skupia własny krąg twórców, uprawiających poezję językowo wyrafinowaną, bardzo erudycyjną, ale nie odwołującą się do wzruszenia, to jest zdecydowanie passe. W ramach wciąż jeszcze na czasie tendencji postmodernistycznych, święci triumfy intertekstualność, wykorzystywanie cytatów, pogłosów cudzych tekstów. Nie jest mi blisko do tego nurtu. Ale to nie dotyczy wszystkich poetów. Na przykład Bogdan Zadura, redaktor naczelny „Twórczości”, pisze inaczej – choć w ciągu lat zmieniał swój język – ostatnio snuje całkiem komunikatywne narracje, posługuje się językiem kolokwialnym, reportażowym. Dostał niedawno nagrodę Norwida, bo jest to poeta bardzo płodny, wydał wiele tomów wierszy. Pisze też prozę i jest tłumaczem z języka ukraińskiego. Zna dobrze język, ma na Ukrainie przyjaciół. Tak u poetów bywa, że jak nie piszą swoich wierszy, „zadają się” z poezją innych.

– Czy dbają o to, by docierać ze swoimi wierszami do czytelników?

– Właściwie, to nie od nich zależy lecz od możliwości odbywania spotkań autorskich czyli od zaproszeń ze strony bibliotek, domów kultury czy innych instytucji kultury. Dawniej zapraszały szkoły; warto by reaktywować tę tradycję. Biuro Literackie we Wrocławiu jest tu chlubnym wyjątkiem: naprawdę robi wiele, żeby poezję popularyzować. Oprócz organizacji corocznych festiwali, kojarzy poezję z wideoklipami, awangardowymi zespołami muzycznymi. Tak powinno zresztą być, poezja powinna występować w sojuszu z innymi gałęziami sztuki, jak to się dzieje we Francji, gdzie poeci występują razem z malarzami, rzeźbiarzami… Istnieje tam tradycja książki artystycznej, sięgająca końca XVIII wieku. Tomiki poezji traktowane są jak przedmioty sztuki. Sama byłam na wystawie, na której eksponowano książkę artystyczną. U nas tego nie ma. A szkoda. Wyjątkiem są sytuacje, gdy poeta ma znajomego grafika czy malarza, którego poprosi o oprawę plastyczną swojej poezji. Na przykład w tomiku, który jest wyborem moich wierszy z ostatnich 44 lat, występują one w symbiozie z grafikami Henryka Wańka. On specjalnie dla tej książki je stworzył. Jak dobrze im się przyjrzeć, w tle są kawałki zmiętego papieru, widać niejasno jakieś litery. To było inspirowane moimi rękopisami, które Waniek dostał od mnie – prosił mnie o brudnopisy wierszy, zanim przystąpił do pracy.

– Krystyna Rodowska – poetka, tłumaczka literatury pięknej, francuskiej i hiszpańskojęzycznej, krytyk literacki, eseistka, publicystka. Która z tych ról jest dla Ciebie najważniejsza?

– Wszystkie są dla mnie ważne wtedy, kiedy je uprawiam. Jeżeli piszę reportaż, który ma elementy eseistyczne, to w każdą z tych form całkowicie się angażuję. Na przykład, kiedy byłam w 2013 roku w Kolumbii na Międzynarodowym Festiwalu Poezji, w miejscu, gdzie tysiące ludzi przychodzi słuchać poetów. W Ameryce Łacińskiej poezja cieszy się wyjątkowym wręcz kultem, a słowo poeta pisze się z dużej litery. Tam wciąż poeta jest wieszczem. Zupełnie inaczej niż w Europie. Inauguracja Festiwalu odbyła się w amfiteatrze za miastem. Ludzie napływali tam powoli, wypełniając wszystkie rzędy. Na zakończenie każdy poeta miał przeczytać jeden wiersz, w języku swoim i po hiszpańsku. Przeczytałam wiersz miłosny „Odkrycie” po hiszpańsku, a potem po polsku. Po powrocie do Polski jeden z poetów kolumbijskich uczestniczących w Festiwalu przysłał mi tę scenę, nagraną i zapisaną na YouTube. Niesamowite.

– Z twojego bogatego i różnorodnego dorobku co najlepiej ciebie wyraża, z czym najbardziej się identyfikujesz?

– Z poezją, oczywiście. Czasem jest to poezja zapisana prozą.

– Nazywasz siebie dinozaurzycą polskiej poezji. Co przez to określenie rozumiesz?

– Należę już do pokolenia starszych poetów. Poeci określani są jako młodzi do czterdziestego roku życia, potem są średnio młodymi, ale to trwa do około sześćdziesiątego roku życia. A potem… to poeci. dojrzali ,,w wieku jubileuszowym”, obsypywani nagrodami, albo osobni, pomijani przez krytykę.

– Cały czas tworzysz, to chyba rzadkość. Co jest dla ciebie inspiracją?

– Nie jest prawdą, że tworzę cały czas…. wiersze. Na przykład teraz, gdy jestem zajęta tłumaczeniem Prousta, cały mój potencjał energii twórczej służy przede wszystkim temu zadaniu. Ponieważ przekład literatury pięknej, a zwłaszcza tak niezwykłej prozy, pozostającej w organicznym związku z poezją jest kreacją, twórczością! Aby powstał wiersz, potrzebuję trochę wolnego czasu, wolnego także od presji załatwiania pilnych spraw. Inspiracją dla mnie jest kontakt ze sztuką, może to być obraz filmowy, wystawa, utwór muzyczny, książka. A także – jakaś rozmowa , czyjeś zdanie, żywsza emocja. Musi się wydarzyć jakieś otwarcie na nieznane. Pamiętam jeden wypadek, zupełnie przedziwny, kiedy wcześniej przez dłuższy czas nie pisałam wierszy. Byłam wtedy w Oborach z Mieczysławą Buczkówną, poetką – żoną Mieczysława Jastruna.. Zaprowadziła mnie do swojego pokoju, bo chciała mi przeczytać nowe wiersze. Buczkówna cierpiała na cyklofrenię i akurat byłą usposobiona euforycznie. Słuchałam tych wierszy i potem wróciłam do siebie. Nad ranem budzę się i wiersze same mi „wchodzą” do głowy. Byłam tak pobudzona słuchaniem wierszy Buczkówny, że co chwila musiałam zapalać lampkę i zapisywać. Ostatnia cząstka, która ze mnie wyszła, jak tchnienie:

Moja głowa wypalona wieś
jeszcze ćmi
przeszło tędy żołdactwo
wierszy

Nareszcie mogłam zasnąć…

– Kiedy zaczęłaś pisać wiersze? Jaka była twoja poezja na początku twórczości?

– Pisałam wiersze już w szkole, ale to była, jak dziś oceniam, grafomania. Takie neoromantyczne, patetyczne, bez świadomości artystycznej. Pierwszy wiersz, jaki napisałam, poświeciłam Słowackiemu. Wtedy namiętnie czytałam „Ojca zadżumionych”, „Powieści poetyckie”, nie tylko wiersze, które czyta się w szkole. „Ojca zadżumionych” z bardzo sugestywnymi ilustracjami Michała Andriollego, czytałam, leżąc w łóżku, chora. Ten poemat po prostu mnie przeniknął, znam go na pamięć, choć nigdy się go nie uczyłam. Po tym bardzo wczesnym okresie prób wyrażania siebie wierszem była długa przerwa. Świadomie zaczęłam pisać wiersze dopiero po skończeniu studiów, po wielkim kryzysie osobistym, związanym z rozpadem małżeństwa, gdy miałam doświadczenie graniczne. Wtedy stwierdziłam, że poezja jest prawdziwym życiem.

– Co te wiersze wyrażały, jak je dziś oceniasz?

– One się złożyły później na mój pierwszy debiutancki tomik „Gesty na śniegu”. wydany w 1968 roku, w dwa lata po debiucie prasowym. W tych pierwszych wierszach bardzo uważałam na to, żeby nie było w nich cienia sentymentalizmu, czułostkowości. Dbałam o formę. Byłam wtedy pod wpływem poezji Leśmiana, Przybosia.- to byli poeci w których się zaczytywałam. Przez dłuższy czas nie doceniałam Różewicza. Był dla mnie trochę za prosty. A to, jak dziś wiadomo, był olbrzym poezji polskiej. Żył długo, rozwijał się stopniowo , napisał mnóstwo utworów i był bardzo wszechstronny. Od dwóch lat mam bardzo dobrą współpracę z „Kwartalnikiem Artystycznym”, jednym z najbardziej prestiżowych pism literackich w Polsce. Redaktor naczelny obdarzył mnie kredytem zaufania: prosi mnie wciąż o wiersze i cokolwiek napiszę, chce drukować. To mnie dopinguje do pisania i proponowania mu czy to nowych wierszy czy esejów czy przekładów. Choć z drugiej strony, należę do tych autorów, którzy nie pokazują od razu tego, co napiszą.

– Twoje wiersze znalazły uznanie na świecie, tłumaczone były na wiele języków: francuski, czeski, hiszpański, rosyjski, angielski… Może nie będziemy wszystkich wymieniać, bo lista jest długa. Ukazywały się na łamach pism literackich, nawet w takich krajach jak Rumunia, Macedonia, Słowacja. Jak trafiłaś do literatury światowej?

– To samo do mnie przyszło. Ale dopiero po transformacji, kiedy Polska przestała być krajem zamkniętym.

– To ciekawe, bo czeski czy łotewski, to języki krajów obozu socjalistycznego, a dopiero transformacja umożliwiła tłumaczenia i publikacje twoich wierszy. Dlaczego?

– Bo to zaczęło się od Francji. Poznałam francuskiego poetę Bernarda Noëla, z którym się zaprzyjaźniłam. Tłumaczyłam jego wiersze i on chciał tłumaczyć moje. Zanim się spotkaliśmy , korespondowaliśmy ze sobą dwa lata. Chciał mnie poznać, a najlepiej poznaje się poprzez wiersze. W 1989 roku byłam we Francji na stypendium i wtedy razem przetłumaczyliśmy większość moich wierszy. Razem, bo on nie zna polskiego. Prosił mnie, żebym tłumaczyła mu słowo po słowie, ale ostatecznie dawałam mu pierwszą wersję mojego wiersza , od razu po francusku, taki półprodukt, a on nadawał temu poetycki szlif. Współpracował wtedy z pismem poetyckim AIRES, które wychodziło w Saint-Étienne, i zrobił mi wielką promocję w Grenoble., w Lyonie i w Saint-Etienne. Potem w Paryżu nagrałam, razem z aktorką francuską półgodzinną audycję moich wierszy w Radiu France-Culture. To było w 1994 roku. Francja otworzyła się wtedy na kraje Europy Wschodniej. Powstał nawet festiwal Wschód – Zachód, który odbywał się w położonym w Alpach francuskim miasteczku Die. Poszczególne edycje tego festiwalu poświecone były różnym krajom Europy Wschodniej.

– Czyli Francja stałą się twoim oknem na poetycki świat?

– Tak. Wkrótce potem dołączyła się Hiszpania. Ale Francja odegrała rolę pioniera Byłam olśniona, bo nie tylko miałam publikacje, występy, wywiady, ale dostałam też 5 tys. franków, co było dla mnie wówczas zawrotną sumą. Pewnego razu zadzwoniła do mnie urzędniczka z Ministerstwa Kultury z pytaniem, czy chcę jechać na festiwal poezji do Hiszpanii. Znałam hiszpański, miałam już garść przekładów moich wierszy na hiszpański ,tłumaczyłam też z tego języka, więc się zgodziłam. Pojechałam do Madrytu, miałam występ na uniwersytecie, a potem na festiwalu w Murcii. To najdalej na południe wysunięta miejscowość nadmorska w Hiszpanii. Miałam wtedy okazję do poznania wielu interesujących poetów z różnych krajów. Spotkałam tam także Marię Kodamę, wdowę po sławnym argentyńskim poecie Jorge Luisie Borgesie. Organizatorem Festiwalu „Ardentisima” był José Maria Alvarez, wybitny hiszpański poeta, który zaprosił mnie do Murcii po raz drugi. Dwukrotnie byłam na festiwalach poezji w Macedonii, co zaowocowało tłumaczeniami moich wierszy na macedoński. I nowymi znajomościami poetyckimi. Pojawiło się wtedy wiele propozycji, zaproszeń: w 2002 roku byłam w Kanadzie, w Quebecu, na prestiżowym Międzynarodowym Festiwalu Poezji w Trois – Rivières Zaczęło się od wspólnego wieczoru poetyckiego w Ambasadzie Kanadyjskiej w Warszawie na zaproszenie poety z Quebecu: czytałam moje wiersze po polsku i po francusku. Po skończonym występie, poeta quebecki oświadczył, że spowoduje zaproszenie mnie na festiwal poezji w Trois-Ribieres.

– A skąd tłumaczenia na rosyjski?

– W Polsce ukazuje się w języku rosyjskim pismo „Nowaja Polsza” pod redakcją Jerzego Pomianowskiego, wybitnego tłumacza z języka rosyjskiego. Z rekomendacji Iwony Smolki, krytyka towarzyszącego mojej poezji, trafiły tam moje wiersze w przekładzie znakomitej Kseni Starobielskiej.

– Tłumaczenia powstawały więc z inspiracji krytyków literackich?

– Nie zawsze, czasami poprzez poetów poznanych na festiwalach poetyckich. Jerzy Lisowski, wybitna postać, wieloletni redaktor naczelny „Twórczości”, tłumacz poezji i literatury francuskiej, autor czterotomowej antologii poezji, gdy zobaczył czasopismo francuskie z publikowanymi tam moimi wierszami, zarekomendował mnie na Festiwal Poetów „Cap à l’Est” (Ster na Wschód), stworzony przez dyrektora Maison de la Poésie w Paryżu Michela de Maulne, który postanowił stworzyć przeciwwagę dla dominacji języka angielskiego w Europie Środkowo-Wschodniej. Poeci z różnych krajów, Łotwy, Litwy, Węgier, Rumunii Serbii, Grecji i ja z Polski, spotkali się w powęgierskim zamku Stowarzyszenia Pisarzy Słowackich w Budmerice. Odbyliśmy tam wielką naradę. Tak powstał w 2002 roku ruch, którego jestem jednym z członków –założycieli, zrzeszający około trzydziestu poetów Europy Środkowej i Wschodniej, posługujących się językiem francuskim. Nasze festiwale odbywały się corocznie w Bańskiej Szczawnicy na Słowacji aż do 2010 roku. Tam poznałam Dagnię – poetkę łotewską pochodzenia polskiego. Nawiązały się między nami bliższe kontakty. Ona przetłumaczyła wiele moich wierszy na łotewski, ja zaś jej poezję na polski z języka francuskiego we współpracy z autorką. Te wiersze w moim tłumaczeniu były publikowane w kwartalniku literackim „Odra”. Dagnia załatwiła mi stypendium, dzięki któremu wyjechałam na Łotwę, a owocem pobytu w Domu Pisarza i Tłumacza w Kurlandii jest mój poemat „Gęsie pióra z Windawy”. Zadałam sobie trochę trudu, żeby zapoznać się z historią Kurlandii, przecież to nasze dawne Inflanty. Było mi to potrzebne żeby napisać ten poemat.

– Czy miejsce, w którym przebywasz, tak jak w tym przypadku Domu Pisarza i Tłumacza na Łotwie, staje się dla Ciebie inspiracją?

– Czasami tak, ale nie zawsze. To miejsce nad Bałtykiem wyjątkowo mnie zainspirowało; przebywałam tam dwukrotnie i dość długo. Powstał duży, złożony z kilku części poemat. Bardzo go lubię. Inspirował mnie wcześniej Meksyk – uprzywilejowane miejsce na mapie moich literackich podróży; w drugiej połowie lat 70. przebywałam tam dwukrotnie na długich stypendiach i potem jeszcze kilka razy – na Kongresie Tłumaczy i w roku 2005 – na Spotkaniach Poetów Świata Łacińskiego – jako invitada especial, czyli gość specjalny. Dla Meksykanów ja byłam Słowianką. Do głowy im nie przyszło, że jestem także reprezentantką „świata łacińskiego”. No cóż, nie wiedzieli nic o Janie Kochanowskim i jego łacińskich wierszach…

– Pisałaś wiersze także po francusku i po hiszpańsku. Niezwykle rzadko zdarza się, że poeta tworzy w obcym języku, w poezji wykorzystuje się przecież niuanse językowe. Czymś innym jest przekład, a czymś innym własna twórczość.

– Chyba mój słuch muzyczny przychodzi tutaj z pomocą. Oryginalne wersje niektórych moich wierszy powstały w języku francuskim. Na przykład jeden z poematów miłosnych po francusku był rezultatem mojego zauroczenia pewnym poetą i filozofem francuskim. To były słowa, wersy, jakby mi podyktowane.

– Czy główną inspiracją tego rodzaju twórczości są zauroczenia konkretnymi osobami? Wychodząc od sentencji, którą powtarzał nam nasz ojciec, że w życiu kobiety jest KTOŚ, czy fakt, że w Twoim życiu ktoś był Twoją fascynacją, inspirowało Cię do pisania wierszy? Czy miałaś też inne motywacje?

– Ależ oczywiście, że inne też miałam. W mojej poezji jest dużo wierszy autotematycznych, poświęconych poezji jako takiej, przeżycie pejzażu, natury, miejsca, jego historii. Lubię mój wiersz „Zaduszki w Xochicoatlan”, podyktowany przeżyciem atmosfery autentycznego „święta zmarłych”, takiego jakie obchodzi się już tylko na głębokiej prowincji meksykańskiej.

– A tematykę egzystencjalną, filozoficzną też poruszałaś?

– Moja poezja jest z natury filozoficzna, niektórzy uważają, że metafizyczna. Wyraża mój stosunek do spraw egzystencji, miłości języka. Ostatnio dużo pisałam t o śmierci. Także o cierpieniu. Ludzie nie chcą słuchać o cierpieniu, toteż nie czytam raczej tego wiersza na spotkaniach autorskich.

– Ale odważna, wyrafinowana erotyka zajmuje w Twojej twórczości dość poczesne miejsce?

– Gdy pracowałam jeszcze w Ambasadzie w Meksyku, trafiłam w bibliotece na tomiki wierszy Emilia Pradosa, hiszpańskiego poety z Pokolenia 27, który mi uświadomił, że można erotyki traktować zupełnie inaczej, jako sposób poznania. Były to erotyki mistyczne. Kilka z jego wierszy przetłumaczyłam na polski. Jeśli chodzi o erotykę w poezji , ten poeta był dla mnie pierwszym mistrzem. W eseju „Moi Mistrzowie”, który był publikowany w „Kwartalniku Artystycznym”, napisałam też o nim. Pod wpływem Pradosa erotyk stał się dla i mnie formą poznania., nastawionego na przybliżenie się do tajemnicy inności. Gdy piszę o samym, nagim akcie erotycznym, dostrzegam, że jest to próba przeniknięcia kobiety i mężczyzny, skazana zawsze na niespełnienie. Spełnienie jest tylko chwilowe i tak, jak napisałam w moim wierszu odchodzimy stąd każde ze swoim życiem w zębach. Każdy jest tą swoją wyspą odrębną, nie jest możliwe absolutne zjednoczenie.

– Twoja druga, niemniej ważna część twórczości to przekłady. Jako tłumaczka, jesteś poetką w uśpieniu?

– Każdy dobry tłumacz poezji jest w jakimś sensie poetą w stanie utajenia i może w którymś momencie przemówić własnym głosem, swoją poezją. Nie jest to jednak przesądzone, nie każdy autor przekładów zaczyna sam tworzyć.

– Za tłumaczenia francuskiej i hiszpańskojęzycznej poezji byłaś wielokrotnie nagradzana, ale chyba najważniejszy jest dla Ciebie przyznany w maju tego roku Order Oficerski Sztuki i Literatury, nadany przez Ministerstwo Kultury i Środków Przekazu Republiki Francuskiej?

– Marzyłoby mi się odznaczenie tego kalibru od Latynosów za moją przeszło 600-stronnicową antologię największych poetów Ameryki Łacińskiej Umocz wargi w kamieniu ( 2011). Ale Francja to jeden kraj, a poezja latynoamerykańska to przecież twórczość poetów autorów z Meksyku, Argentyny, Chile Nicaragui Kuby i prawie całej Ameryki Łacińskiej. Gdybym się poświęciła przekładom samych tylko poetów meksykańskich, na pewno otrzymałabym Order Orła Azteckiego. Ale moje przekłady, które znalazły się w antologii poezji latynoamerykańskiej, były także tłumaczeniami wierszy poetów z innych krajów tego ogromnego kontynentu.

– Przyznany ci Order to prestiżowe wyróżnienie, tylko 32 Polaków może się nim poszczycić, a wśród nich takie postaci jak Andrzej Seweryn, Krystyna Janda, Andrzej Wajda… Otrzymałaś go za antologię współczesnej poezji francuskiej?

– Nie tylko. Dostałam list od ambasadora francuskiego Pierre’a Buhle, napisany po polsku, bo on dobrze zna język polski, w którym wyjaśnił, że zostałam odznaczona za „wkład w odkrywanie i promocję poezji francuskiej”. Nawet zdziwiłam się, że wspomniał tylko o poezji, bo tłumaczyłam też prozę francuską. Dostałam nawet nagrodę miesięcznika „ Literatura na świecie” za przekład powieści Jeana Geneta „Ceremonie żałobne”. Tłumaczyłam też- m. in. znaną, wielokrotnie wznawianą powieść „Ewangelia według Piłata” Érica‑Emmanuela Schmitta.

– Aktualnie też mierzysz się z tłumaczeniem prozy. Przekład Marcela Prousta to wyzwanie rzucone Boyowi-Żeleńskiemu, który jest autorem pierwszego przekładu tego dzieła. Na pewno będziesz z nim konfrontowana.

– Sama wciąż konfrontuję się z Boyem, stale do niego zaglądam. On jest dla mnie trampoliną, od której się odbijam, aby wykonać mój własny skok w polszczyznę.

– Wspominałaś, że poezja jest bardzo ceniona w Ameryce Łacińskiej. Tłumaczyłaś też na hiszpański wybitnych polskich poetów: Jarosława Iwaszkiewicza, Juliana Przybosia, Mirona Białoszewskiego, Tadeusza Różewicza, Wisławę Szymborską poetów „Nowej Fali” wraz z pisanymi po hiszpańsku komentarzami i esejami, przybliżającymi problematykę polskiej poezji czytelnikowi tamtej strefy kulturowej. Czy Latynosi cenią polskich poetów?

– Bardzo. Szymborska jest tam wprost uwielbiana. Dostałam kiedyś od mojej przyjaciółki meksykańskiej, związanej ze środowiskami literackimi, esej autorstwa krytyka meksykańskiego o recepcji twórczości Szymborskiej w Meksyku. Było to tuż po śmierci noblistki. Przeczytałam w nim ze zdumieniem, że: „wybitna poetka Krystyna Rodowska pierwsza umożliwiła poznanie Szymborskiej”. Tak, byłam wtedy młodą poetką i tłumaczką i było to pod koniec lat siedemdziesiątych . Później, działający w Polsce poeci-tłumacze Meksykanin Gerardo Beltrán i Hiszpan Abel Murcia, stworzyli tandem i przełożyli wszystkie wiersze Szymborskiej. Ponieważ od lat mieszkali w Polsce, bardzo dobrze poznali język polski i sami są świetnymi poetami. Dzięki temu Szymborska zaistniała w Ameryce Łacińskiej.

– A inni polscy poeci? Też są znani i cenieni? Na przykład wspomniany Miron Białoszewski?

– Białoszewski jest niesłychanie trudny do tłumaczenia. On stworzył swój własny język, właściwie nieprzetłumaczalny.

– Ty jednak się tego podjęłaś?

– Wybrałam wiersze nieco prostsze. To było w 1978 roku, a Białoszewski dopiero potem stworzył corpus swojej poezji z charakterystycznym językiem nie do naśladowania i nie do podrobienia.

– Tłumaczyłaś też Różewicza.

– Niewiele. Ci dwaj wspomniani przeze mnie poeci przełożyli na hiszpański, podobnie jak Szymborską, całego Różewicza. To drugi po Szymborskiej, najbardziej znany i ceniony w Ameryce Łacińskiej polski poeta.

– W maju tego roku byłaś w Maroku na Międzynarodowym Salonie Literatury i Sztuki w Tangerze, gdzie prezentowałaś swoją poezję. W centrum tego wydarzenia była kobieta i jej sytuacja. W jakim stopniu tematyka kobieca jest obecna w twojej twórczości?

– W Maroku to sprawa bardzo ważna. Kobiety marokańskie, a więc arabskie, muszą walczyć o emancypację. Walczą także poprzez poezję, sztukę, malarstwo, fotografię artystyczną. Poprzez wszystkie dziedziny sztuki.

– W twojej poezji poruszasz tematykę kobiecą?

– Poniekąd. Ale raczej nieostentacyjnie. Jest taki jeden mój wcześniejszy erotyk, w którym piszę:

Nie jestem Ewą zwycięską, ani uniżoną
choć czasem na kolanach pracuję
dla twej męskiej chwały
i strzału w usta zbyt ziemskiego nieba

– Czy można powiedzieć, że jest poezja męska i kobieca? Czy się różnią?

– Raczej powiedziała bym, że jest poezja pisana przez mężczyzn i pisana przez kobiety. Czy się różnią? To zależy od stopnia samoidentyfikacji, jak dalece poetka uczyni swoją kobiecą kondycję przedmiotem dociekań. Na przykład dla Wisławy Szymborskiej to absolutnie nie było ważne, mimo że pisała też wspaniałe wiersze miłosne. Podobnie dla Julii Hartwig. Z kolei dla Anny Świrszczyńskiej, też znakomitej poetki, fakt bycia kobietą, w określonych kontekstach społecznych kulturowych erotycznych, był istotny.. Wydała nawet programowy, wręcz wyzywający tomik „Jestem baba”. W mojej poezji nie jest to tak ostro wypunktowane. Ale w erotykach opisuję przeżycie kobiety, nie mężczyzny. W erotykach ten aspekt jest ważny.

– Czy to, że wciąż piszesz wiersze, Ciebie odmładza?

– Trudno mi to ocenić. Ale na pewno, gdy piszę, czuję się spełniona. Kiedy napiszę dobry wiersz, jestem uskrzydlona. Czuję, że moje życie ma sens. To taki moment regeneracji, wskrzeszenia, zmartwychwstania. Można to nazwać duchową młodością.

– Co twoim zdaniem jest w życiu najważniejsze? 

– Miłość. Miłość w każdym aspekcie. I przyjaźń.

Rozmawiały Maria Wanke-Jerie i Małgorzata Wanke-Jakubowska


Krysia

Krystyna RODOWSKA – poetka, tłumaczka literatury francuskiej i iberoamerykańskiej, krytyk
literacki, eseistka. Autorka siedmiu tomików poezji oraz przekładów poezji i literatury twórców francuskich, hiszpańskich i latynoamerykańskich. Jej wiersze były tłumaczone na wiele języków: francuski, hiszpański, czeski, angielski, rosyjski, litewski, łotewski, rumuński, macedoński, słowacki, szwedzki, włoski. Uczestniczyła w międzynarodowych festiwalach poezji w Europie, Ameryce Łacińskiej, Kanadzie i Afryce. Jest członkiem Stowarzyszenia Pisarzy Polskich, ZAiKS-u i Pen Clubu. Wielokrotnie nagradzana prestiżowymi nagrodami za twórczość poetycką i przekłady. W 2015 roku otrzymała Order Oficerski Sztuki i Literatury nadany jej przez Ministerstwo Kultury i Środków Przekazu Republiki Francuskiej za „wkład w odkrywanie i promocję poezji francuskiej”.

Materiał chroniony prawem autorskim. Dalsze rozpowszechnianie wyłącznie za zgodą wydawcy. 12 grudnia 2015
Fot. Autorki