Maciej BENNEWICZ: W poszukiwaniu Mistrza. Albo: jak celebrytyzm zabija ostatnie autorytety

W poszukiwaniu Mistrza. Albo

Photo of Maciej BENNEWICZ

Maciej BENNEWICZ

Coach, trener, pisarz. Twórca Ośrodka Rozwoju Psychologicznego "Persona". Z wykształcenia socjolog.

Postmodernizm unieważnił  świętych, pozostawił tylko idoli, ten produkt zastępczy autorytetu. Idole jednak mówią to co inni chcą usłyszeć, mówią rzeczy proste, łatwe i popularne. Zatem nawet jeśli wielu doznaje przebudzenia również wielu pozostaje w ukryciu, w cieniu własnych domów, traktując dokonane odkrycie podobnie jak inni dokonany zakup, służy tylko im – pisze Maciej BENNEWICZ

.Szybkość kariery, nieustający tupot nóg, które biegną w niezliczonych maratonach po sukces eliminują z naszego życia starość a tym samym dawne pojęcia autorytetu i mistrzostwa. Już nie starzec z siwą brodą i mądra, doświadczona kobieta — matka stanowią wzorzec autorytetu ale 16-letni piosenkarz, który zarabia miliony rocznie, dwudziestoletni piłkarz kupiony do klubu za budżet wielkości rocznego budżetu sporego województwa, kilkunastoletnia modelka, debiutująca aktorka, pani z telewizji.

Jak osiągnąć sukces na miarę ich sukcesu? Oto pytanie graniczne, która stawia sobie spory tłumek w młodej populacji obywateli. Jednak mimo ich wiary w idoli rodzi się niekiedy podejrzenie, że współcześni bożyszcze nie robią w zasadzie nic szczególnego. Z jednej strony, w zgodzie z archetypami zostają ubóstwieni, z drugiej jednak strony są typowi, zwyczajni, nierzadko nie mają nawet specjalnych talentów.

Co więc decyduje o ich powodzeniu? Jakiego rodzaju osiągnięcia, wartości i ugruntowaną misję może mieć nastolatek? Dawniej debiutanckie dzieła były co najwyżej zaproszeniem do dalszych działań, dziś stanowią zero-jedynkową odpowiedź. Sukces lub porażka. Jednakże sukces, którego efekt widzimy w postaci nagranej płyty, filmu lub sportowego zwycięstwa jest najczęściej rezultatem pracy wielkiego sztabu ludzi i decyzji inwestorów.

O sukcesie, w potocznej opinii, decyduje medialna szansa, przypadek, zbieg okoliczności — zjawisko, które zdominowało ostatnią dekadę — bycie odkrytym. Zatem jest odkrywający i odkrywany. Odkrywając nie wyróżnia się niczym szczególnym z wyjątkiem faktu, że już został kiedyś odkryty i stał się celebrytą. Zbiorowy autorytet mediów, system, który przybrał ludzką maskę o wielu twarzach — zdecydował.

W tym znaczeniu koszmarny sen Orwella o Wielkim Bracie, który patrzy, tak niechlubnie z resztą zainicjowany rzez telewizje i psychologów na początku dekady, stał się prawdą realizowaną dzień w dzień przez mainstreamowe media. Wielkim Bratem jest inwestor i powołany przez niego sztab techniczny w tym przede wszystkim marketingowy, który robi gwiazdę. Reszta to psychologia jednostki i tłumu.

Wpatrując się w telewizyjny ekran przypisujemy innym ludziom, sytuacjom, wydarzeniom nie tylko nasze interpretacje i potrzeby, nie tylko w naszych negatywnych ocenach rzutujemy na innych własne cienie i ukryte w nich strachy, fobie, demony — zawsze nadajemy światu nasze osobiste piętno, choć sądzimy, że świat już taki jest. Każdy świat każdego z żyjących ludzi jest bytem osobnym. Dzięki przednim płatom czołowym mózgu i ewolucyjnie najmłodszy jego częściom umiemy mówić i artykułować myśli poprzez język. Dzięki tej umiejętności spotykamy się, porozumiewamy, uzgadniamy rozumienie zjawisk. Lecz jedynie uzgadniamy, przybliżamy się, negocjujemy, co najwyżej dopasowujemy. Miary, wagi, pojęcia, regulacje, przepisy, normy dają nam złudzenie obiektywizmu, zaś podobne nawyki i stereotypy w naszych środowiskach czynią nas zrozumiałymi, przewidywalnymi, dobrze przystosowanymi członkami społeczności.

Powszechna i nawet ta akademicka wiedza na temat psychologii ma się tak to zjawisk psychicznych jak odkrycie Mikołaja Kopernika do odkryć Aleksandra Wolszczana. Może i nawet określamy pewien kierunek myślenia zgodny z najnowszą wiedzą, jednocześnie kontynuujemy starą tradycję, która była fundamentem psychologii, ale tej wiedzy nie stosujemy w praktyce. Między innymi, media (w tym dwuznaczna rola psychologów), nauczyły się wykorzystywać te mechanizmy dla uzyskiwania wypływu na masowa skalę. Dlaczego wiedza ta nie przenika do edukacji, zarządzania a tym samym samoświadomości społecznej? Dlatego, że istniejące systemy społeczne nie mogłoby tego wytrzymać, tego mianowicie, że całe nasze zbiorowe doświadczenie jest złudzeniem, któremu ulegamy zaspokajając instynkt stadny.

Jedynie w stadzie można było przetrwać przez ostanie około 145 tysięcy lat, lecz ten mechanizm sprawiał, że całe grupy, całe narody potulnie szły na śmierć właśnie z powodu potrzeby konformizmu, czyli bycia częścią stada. I odwrotnie, tylko jednostki mające siłę i determinację by przeciwstawić się zbiorowości zmieniały jej opowieści o świecie (czyli kulturową narrację) a wreszcie normy, nawyki i stereotypy. Często płaciły za to życiem. Bezkarnie norm zmieniać nie wolno.

Pocieszające jest to, że dinozaury żyły na Ziemi około 170 milionów lat, gatunek ludzki natomiast około 145 tysięcy lat, słońce zaś wypali się za 4,5 miliarda lat. Jako gatunek dopiero wyczołgaliśmy się z wody na piasek.

Dinozaury najpewniej nie miały samoświadomości z powodu zbyt małych mózgów, choć niektóre z nich miały nawet dwa mózgi, potrzebne jednak do zarządzania wielkimi ciałami. My ludzie, mamy nowe ewolucyjnie systemy nerwowe, te wszystkie — płaty czołowe i skroniowe, zakręty obręczy i podwzgórza i wciąż mamy szansę z nich skorzystać. Niektórzy nie skorzystają z nich nigdy świadomie, niektórzy tylko raz, w chwili śmierci, inni nadużyją wielu szans do uzyskania wglądu, jeszcze inni ockną się, przebudzą ze zbiorowego snu i powiedzą, więc to tak; ach, teraz już rozumiem; wreszcie rozumiem. Co uczynią z tym odkryciem? Czy ktoś im uwierzy? Czy ktoś ich posłucha? Wielu przecież przed nimi odrzucono, wyśmiano, wzgardzono, zabito?

Postmodernizm unieważnił  świętych, pozostawił tylko idoli, ten produkt zastępczy autorytetu. Idole jednak mówią to co inni chcą usłyszeć, mówią rzeczy proste, łatwe i popularne. Zatem nawet jeśli wielu doznaje przebudzenia również wielu pozostaje w ukryciu, w cieniu własnych domów, traktując dokonane odkrycie podobnie jak inni dokonany zakup, służy tylko im.

Archetyp mistrza

.Od tysiącleci ludzie poszukiwali odpowiedzi na pytania istotne dla ich zbiorowości: Co decyduje o przeżyciu? Czego się wystrzegać? Jakim drogami podążać? Jak i przed czym się chronić? Gdy ludzkość zaczęła prowadzić bardziej osiadłe życie i spadła ilość zagrożeń — pytania przeniosły się w sferę duchową. Jaki jest sens życia? Czy istnieje jego kontynuacja po śmierci? Czy ludzie są wyjątkową częścią natury?

Te poszukiwania odpowiedzi na najbardziej istotne dla życia zbiorowości pytania, od wiedzy dotyczącej biologicznego przetrwania, po najbardziej ogólne zasady dobrego życia, aż po wartości i ich wymiar duchowy, musiały mieć swego adresata. Był nim najbardziej doświadczony a jednocześnie utalentowany pedagogicznie przedstawiciel zbiorowości — nauczyciel. Z czasem nazwano go mistrzem, mędrcem, coachem i mentorem. Nazw było i jest zresztą wiele. W przypadku mistrza duchowego mówiono o proroku, przebudzonym, wieszczu, bodhisattwie, świętym, sadhu, guru. W przypadku mistrza praktyki życia codziennego — o mędrcu, nestorze i autorytecie.

Jego rola wydawała się nieoceniona. Choć dla klanów i plemion przez tysiąclecia rozwoju ludzkości starcy byli ciężarem — szli wolniej, mniej pracowali, wymagali opieki, zjadali zasoby, to jednak warto było utrzymywać ich przy życiu a nawet otaczać szacunkiem, gdyż przeżyli więcej zim od młodych. Starzy mistrzowie posiadali wiedzę i doświadczenie, dary bezcenne dla młodych pokoleń ludzkości. Z punktu widzenia młodych widzieli i wiedzieli wszystko, czyli po prostu więcej.

Warto pamiętać, że tak zwana dożywalność, czyli średni statystyczny okres życia naszych prapradziadów nie przekraczał 35 roku życia. Nestorami byli ludzie w wieku dzisiejszych absolwentów uczelni. Trzydziestka, uznawana współcześnie nierzadko za próg dojrzałości, była kresem życia.

A zatem mistrz był tym, który wie, który wyposaża swoją zbiorowość w niezbędne do przeżycia kompetencje, porady i co najważniejsze zna odpowiedzi na wszelkie trudne pytania, przed którymi społeczność może stanąć. Z czasem posiadł również zdolność wieszczenia, przewidywania, ostrzegania, gdyż na podstawie swoich doświadczeń lepiej od innych potrafił zinterpretować znaki i sygnały, objawy i ślady.

Inne role społeczne jak wódz, wojownik, czy uzdrowiciel mają w długich dziejach ludzkości jedynie charakter wykonawczy, realizują polecenia starego mistrza lub mistrzyni. W społeczeństwach patriarchalnych, które rozwinęły współczesne cywilizacje od judeochrześcijańskie w Europie, po islamską na jej obrzeżach, w Afryce i Azji aż po chińską, hinduską, koreańską i japońską — umocowały się różne formy rządów męskich, tym samym rola mistrzyni, dziedziczki wiedzy w linii żeńskiej była i jest marginalizowana.

W Europie średniowiecznej wszelka wiedza mistrzowska została zmonopolizowana przez kościół, tym samym scentralizowano archetyp mistrza odtąd zarezerwowany tylko dla świętych i ich reprezentantów — kler. Wszystkie działania mistrza wykraczające po za kontrolę monopolu były zakazane i stopniowo coraz bardziej karane, ten los szczególnie przypadł kobietom, które tradycyjnie parały się ziołolecznictwem, akuszerką, uzdrawianiem. Procesy czarownic i surowe kary oraz tak zwane Boże próby, najczęściej kończące się śmiercią, były nie czym innym, tylko utrzymywaniem monopolu mistrzostwa przy władzy.

Mistrzostwo

.Mistrzostwo stało się z czasem wymogiem cywilizacji. Wiedza przekazywana była przez całe pokolenia głównie w przekazie ustnym i poprzez praktyczne doświadczenie.

Ludzkość uczyła się dzięki cierpliwości, której dziś nie mamy i powtarzalności, lecz także dzięki uwadze. Obserwacja otoczenia, umiejętność wykorzystywania walorów drewna, kamienia, wody, metalu, kości — słowem wszystkiego co otaczało człowieka, wiedza na temat możliwych połączeń przedmiotów i substancji tworzyła nowe umiejętności, złożone kompetencje i w końcu zawody takie jak: piekarz, kowal, dekarz, garbarz czy zanikające współcześnie jak: kołodziej (twórca kół), bednarz (twórca beczek), zdun (twórca pieców).

Mistrz przestał być nestorem klanu, stał się z czasem przede wszystkim mistrzem zawodowym, a w średniowieczu mistrzem cechowym, czyli mistrzem danego stowarzyszenia zawodowego, uprawnionym do uczenia młodych aplikantów danej dziedziny. Dysponentem ściśle określonych kompetencji zawodowych, które jednak stanowiły jego osobisty, wyłączny kapitał, tajemnicę, którą dzielił się mniej lub bardziej szczodrze. Być wyzwolonym czeladnikiem oznaczało — umieć, posiąść praktyczne umiejętności, uzyskać od mistrza błogosławieństwo i tym samym uprawnienie do samodzielnego wykonywania zawodu. Początek drogi do stania się mistrzem.

Uczeń stawał się czeladnikiem, gdy zdawał egzamin przed mistrzem. Nie mógł jednak prowadzić warsztatu ani być pełnoprawnym członkiem cechu dopóki nie złożył egzaminu mistrzowskiego, był nim tak zwany majstersztyk. Dzieło szczególnie starannie wykonane, najlepiej jeśli było również w pewien sposób nowatorskie, oceniane przez co najmniej kilku mistrzów. Brano pod uwagę kunszt jak i samodzielność oraz wyjątkowość stworzonego dzieła. Echem utrwalonego przez wiele wieków edukacyjnego mechanizmu są dzisiejsze egzaminy, certyfikaty, uprawnienia branżowe lub państwowe, lecz zanikła w nich komponenta mistrzowska.

Zniknęło uwierzytelnienie pozycji społecznej, którą od chwili wyzwolenia czeladnik a potem mistrz mógł zajmować w danej grupie społecznej. Jego zamożność, prestiż i pozycja zależały zarówno od majstersztyku, czyli jakości oraz innowacyjności wykonanego zadania jak i od staranności późniejszych, rutynowo wykonywanych przedmiotów, towarów lub usług. Osobiście ręczył za skutki własnych działań. W małych zbiorowościach ludzkich mistrz nie mógł sobie pozwolić na obniżanie jakości swojej pracy, gdyż wówczas obniżałby również jakość swego mistrzostwa.

Kapitalizm

.Gospodarka kapitalistyczna, wolny rynek i gospodarka wzrostowa definitywnie unieważniły znaczenie i rolę mistrzostwa osobistego opartego na wiedzy i doświadczeniu.

Narodziła się fabryka a wraz z nią brygadzista, menedżer, kierownik i technologia. Wymogi dotyczące sposobu produkcji lub wykonywania usług oraz obsługa maszyn i urządzeń stały się decydujące. Osobiste doświadczenia, wiedza lub unikatowe umiejętności marginalizowały się.

Z chwilą powstania fabryki nowe umiejętności a tym samym technologie mógł uzyskać każdy, o ile uzyskał zatrudnienie. Przemysł, a w ślad za nim cała cywilizacja oparta na rozwoju technologii, zaczęła dążyć do uproszczenia umiejętności i jednocześnie do coraz węższego ich wyspecjalizowania. W efekcie powstawały złożone, wieloczynnikowe produkty a następnie usługi, których nie był w stanie stworzyć indywidualny człowiek, jednak aktywność pojedynczych osób stawała się coraz bardziej uproszczona, a tym samym możliwa do niemal natychmiastowego zastąpienia. Wraz z nią mistrzostwo kompetencyjne zaczęło tracić na znaczeniu i utrzymywało się jeszcze przez czas jakiś w zawodach wyjątkowych, zwłaszcza artystycznych, które wymagały szczególnego przygotowania i wyjątkowych uzdolnień. Jednak na przełomie XIX i XX wieku również i ten obszar opuściło mistrzostwo.

Dawny mechanizm stawania się mistrzem począwszy od roli ucznia poprzez czeladnika do mistrzostwa formalnie bywa utrzymywany w niektórych zawodach, zwłaszcza artystycznych. Jednak z chwilą, gdy sztuka wyzwoliła się od formy, czyli do wymogu kompetencyjnego a dominujący stał się marketing, czyli wtórne nadanie znaczenia wszystkim wytworom ludzkim, odtąd ważne jest tylko znaczenie, czyli moda, wykreowany trend nie zaś jakość, wyjątkowość, kunszt, kompetencje — rola mistrza osłabła.

Odtąd, gdy kupujemy, powiedzmy — spodnie, mogą być od nowości podarte, jeśli tak zdecyduje moda. Mniej ważna jest jakość i wygląd spodni a ważniejsza marka, nadająca im prestiż. Nie istotne są również materiały i sposób wykonania. Nic nie wiemy również o wykonawcach, są zazwyczaj anonimowi.

Nawet lekarz współczesny ma tak wąską specjalizację, że nawet gdy zgłaszamy się do stomatologa inny lekarz zajmuje się protetyką, inny paradontozą, inny próchnicą, inny implantami i w rezultacie kilka lub kilkanaście osób poodejmuje w pewnym sensie zbiorowe decyzje dotyczące jednego zęba.

W przemyśle wstępuje celowe, technologiczne postarzanie przedmiotów i sztuczne windowanie cen serwisu. Dobrym przykładem są drukarki, smartfony lub pralki których po prostu nie opłaca się naprawiać. Zatem również jakość przestała być miernikiem wartości pracy. Stał się nią design, moda, trend — rzeczy mając znaczenie wyłącznie symboliczne.  Kratka na tkaninie jest modna albo nie.

Czym jest zatem współczesne mistrzostwo jeśli utraciło swój związek z osobistymi kompetencjami? Jeśli jest oderwane od jakości i kontynuowania tradycji? Jeśli dawne miernik rzetelności zostały zastąpione pojęciami tak umownym jak design?

Designer

Miejsca mistrza zajął designer, trendsetter, krytyk i celebryta. Ich zadaniem jest promowanie, tworzenie mód, przewidywanie trendów i w efekcie kreowanie popytu. Liczy się bowiem popularność, która gwarantuje sprzedaż. Autorytet został wprost wprzęgnięty w procesy komercyjne i model marketingowy nowoczesnego kapitalizmu.

Ma sprzedawać, nie wprost przy kasie, choć obecność celebrytów jest raczej normą na wszelkich targach, imprezach promocyjnych, balach i koncertach marketingowych. Coraz mniej dyskretnie pojawia się produkt. Kiedyś towarzyszył aktorom w filmach jako tło. Dziś komunikat jest zbudowany wprost, bez aluzji.

Celebryta stwierdza, że pije tą wódkę, używa tego właśnie smartfona i wyjechał tam właśnie na wakacje. Designer jest najwyższą emanacją celebryty on bowiem oświadcza powołując się na majestat sztuki, że w tym sezonie będzie obowiązywał na przykład trend w modzie oparty o produkty ze słomy. I nikt nie będzie z tym dyskutował. Nikt nawet się nie zdziwi. Nie spyta o praktyczność, o koncepcję estetyczną, gdyż z wykreowana w ten sposób modą się nie dyskutuje. W chwili gdy moda dociera do licznych naśladowców producenci czerpią krociowe zyski a nakłady związane z wykreowaniem mody na ich produkt lub usługę szybko się zawracają.

Piszę tu w pewnym sensie rzeczy oczywiste, ktoś powie: taki jest model promocyjny i sprzedażowy każdego produktu, który pojawia się na rynku a mocniejsze i bogatsze koncerny po prostu mają więcej pieniędzy i więcej do stracenia oraz do wygrania dlatego tak wielki nacisk kładą na promocję. To jednak co nas interesuje, to skutek uboczny, śmierć autorytetu, którego rola została ograniczona do dawania twarzy kolejnym przedsięwzięciom komercyjnym. Co prawda powstało pojęcie niezależności, mówi się o niezależnych producentach filmowych, muzycznych, o niezależnych wydawcach jednak w świecie tak scentralizowanym, z globalistyczna gospodarką i wielkim centrami dystrybucji coraz częściej niezależność jest iluzją a kontrolowany rynek dystrybucji produktów bariera nie do przeskoczenia.

Co ciekawe współczesny produkt nie musi być trwały — ma być modny. Wręcz przeciwnie trwałość jest przeciwko dynamicznie zmieniające się modzie i technologii.

Produkt lub usługa nie muszą być potrzebne — mają być prestiżowe. Nie muszą być nawet ładne ani użyteczne — mają być zgodny z trendem. Gdy tren się stabilizuje najważniejszą cechą jest rozpoznawalność. Artysta, aktor, muzyk nie musi mieć kompetencji — zastąpił je komputer.

Artysta ma być trendy lub wyznaczać nowy trend, choćby przez przypadek. Krytyk przestał być dawnym mistrzem, który ocenia pracę czeladnika lub ucznia, krytyk nie musi umieć, nie złożył wcześniejszego dowodu kompetencji, najczęściej otrzymał etat w prestiżowym medium.

Modna rzecz, usługa, działanie a nawet sytuacja wytworzona przez ludzi nie musi być ani ładna, ani przydatna, ani trwała — nie musi spełnić żadnego z dawnych kryteriów. Wystarczy, że jest uznana za wartościową, choć kryteria tejże wartości są niejasne i często przez konsumentów i odbiorców nierozumiane. Nie muszą być. Wystarczy popularność danego zjawiska.

Podobnie jest z ludźmi. Ludzie już nie muszą zdawać egzaminów czeladniczych ani mistrzowskich aby odnieść sukces, aby zająć wysoką pozycję społeczną i odnieść gigantyczny sukces materialny. Istnieją rankingi nastolatków, którzy odnieśli niebotyczne sukcesy jako sportowcy, piosenkarze, designerzy, programiści, modele, aktorzy a nawet literaci. Osiągnęli sukcesy niekiedy nie wymagające żadnych kompetencji lub wystarczające okazały się typowe dla danego środowiska. Jak choćby w przypadku muzyków nie znających nut i nie potrafiących grać na żadnym instrumencie. Kompetencje te zastępuje technologia i powszechna znajomość obsługi komputera. O sukcesie zdecydowały inne czynniki — popularność, powtarzalność, moda i tak zwane szerokie dotarcie do dużej grupy odbiorców dające efekt skali.

Dawny muzyk musiał wiele lat ćwiczyć na instrumencie, posiąść rozległą wiedzę na temat harmoniki, melodyki, rytmiki, artykulacji, kompozycji i tak dalej. Przy ogromnym nakładzie pracy wspieranym talentem usilnie zwiększał swe nadzieje na sukces i własne mistrzostwo. I nawet jeśli aktywnie uprawiał swój zawód jego publiczność składała się z parafian miejscowego kościoła lub kilkudziesięciu odbiorców koncertu. Tymczasem współczesny muzyk praktycznie nie posiadający klasycznych kompetencji dociera do wielomilionowej rzeszy odbiorców a jeden koncert potrafi zgromadzić kilkadziesiąt tysięcy fanów.

Wraz z designerem narodził się celebryta, jego uproszczona wersja. Zastąpił dawny autorytet. Postać, która sama przez siebie może być marką, czyli jak dawny mistrz promować produkty, idee, usługi — jednakże niebędące wytworami jego pracy lecz korporacji, której udziela własnej poulraności. Kim jest celebryta?

Celebryta

.Celebryta jest nowym autorytetem, kimś w rodzaju XXI wiecznego mistrza. Jednak przede wszystkim jest produktem. Podobniej jak pracownik giełdy może niczego nie tworzyć, w nic nie wierzyć, niczego nawet nie umieć, często nie wykraczając nawet po za przeciętną swego środowiska.

Celebriti znaczy po angielsku sławę, znakomitość, od łacińskiego czasownika celebrare — świętować. W łacinie średniowiecznej celebra oznaczała odprawienie nabożeństwa a con celebrare, odprawienie nabożeństwa przez wielu kapłanów.

Do początków roku 2009 według statystyk wyszukiwarki Google wyraz celebryta praktycznie nie istniał w języku polskim a tym samym w mentalności internautów. Celebryta zatem jest współczesną świętością dzięki sławie i rozpoznawalności. Zdaniem Naomi Klein może reklamować i reprezentować wszystko, gdyż współczesny konsument bardzo silnie utożsamia się z celebrytami, ze swoimi idolami i stara się ich naśladować we wszystkim.

Poziom kompetencji dawnego mistrza, którego starli się perfekcyjnie naśladować dawni uczniowi dziś przesunął się na powierzchnie zjawisk, dzisiejszy fan naśladuje wyłącznie zachowania idola. Kompetencje stały się niepotrzebne podobnie jak pytania o tożsamość lub wartość.

Tożsamość jest rzeczą wymienną. Dawna tożsamość cechowa, która zastąpiła jeszcze dawniejszą — plemienną, tworząc tożsamość klasy społecznej, zniknęła ustępując miejsca modowemu, prestiżowemu zachowaniu. Tożsamość celebryty jest całkowicie wykreowanym, w tym sensie sztucznym i służącym wyłącznie celom sprzedażowym, zespołem informacji, nad którym pracuje zazwyczaj sztab osób.

Ludzie, których nazywamy gwiazdami, idolami, celebrytami są produktem. Owszem sami nieźle zarabiają jednak bez producentów i sztabu ludzi, którzy kreują ich najmniejszy uśmiech i każde słowo wypowiedzi nie mogli by istnieć. Ich problemem psychologicznym jest dźwiganie brzemienia popularności, radzenie sobie z brakiem kompetencji w innych obszarach życiowych także zmaganie się ze skutkami bałwochwalstwa ze strony fanów.

W gospodarce wzrostowej opartej na szaleństwie mody i konsumpcji każdą postać można wykreować. Kłopot polega jedynie na chłonności rynku.

Paradoksalnie idol jest najważniejszy i najmniej ważny zarazem, można go zastąpić jednym kliknięciem myszy. Na jego miejsce czekają setki chętnych nierzadko bardziej utalentowanych.

Nawet w stosunkowo mniej zamożnym mieście jakim jest Łódź, w mniej zamożnym kraju jakim jest Polska bilety na niedawny koncert idola nastolatek Justina Biebera rozeszły się w Internecie w jeden dzień a VIP-owskie od 1300 złotych wzwyż w ciągu 3 minut.

Jednakże prawdziwym, współczesnym autorytetem kreującym mody jest sztab ludzi podejmujących decyzje w imieniu inwestorów. Ten sam mechanizm dotyczy muzyki popularnej i filmu, sztuki wysokiej i niskiej, nauki i literatury, technologii i kierunków studiów. Ważne jest tylko jedno pytanie: czy to się sprzeda i jak to sprzedać?

Autorytet, wykorzystywany jest również w najbanalniejszych reklamach pasty do zębów i proszku do prania — ma sprzedawać. W zasadzie niczego więcej od niego się nie wymaga. Tak długo dopóki sprzedaje jest utrzymywany przy życiu, płynie w głównym nurcie mediów i nie znika nawet na chwilę z okładek i plotkarskich portali. Jeśli jednak przestaje sprzedawać, jest traktowany podobnie jak współczesne, hodowlane zwierzęta. Gdy kura na fermie znosi mniej jajek, gdy eksploatowana nad miarę krowa, która całe życie jest w ciąży, zaczyna dawać mniej mleka, prowadzana jest na rzeź. Dlatego trzeba zabić idola, gdy sprzedaje się gorzej. Jeśli jest produktem traktowany jest jak produkt a każdy produkt ma swój cykl życia i w końcu ginie. Nowym zawodem jest dlatego reaktywator, twórca sequeli i prequeli, powrotów na scenę i wszelkich remaków. Jego zdaniem jest odratowywanie wypalonych gwiazd. Dawanie im drugiej, ostatniej szansy.

Powody sprzedażowe sprawiły również, że treść reklamy a szerzej narracji dotyczącej idola utraciła swe dawne znaczenie. Dziś ważna jest popularność mierzona ilością odsłon i kliknięć.

W świecie, w którym wszystko jest na sprzedaż a informacja dotycząca zwykłych zjawisk jest po prostu nudna, odbiorca epatowany jest najdziwniejszym i najokropniejszymi newsami byleby tylko przykuć na chwilę jego uwagę.

Nieustnie jesteśmy pobudzani setkami informacji, lawinami postów, maili, fotek, newsów, reklam, spamów, tweedów i każdy z nich informuje nas o swojej wadze i znaczeniu, każdy jest najważniejszy, szokujący i przełomowy. Przełomowa i rewolucyjna może być metoda w odchudzaniu, odkurzaniu, malowaniu lub czyszczeniu zębów. Wszystko jest ważne i tym samym nic nie jest ważne.

ZABCOA_okladkaUmysły, zwłaszcza młodsze i mniej odporne przestały rozróżniać wagę narracji, gdyż wszystko jest opowieścią o rzeczach najważniejszych, cudownych, wspaniałych, przełomowych, które oczywiście musisz mieć, zobaczyć, kupić.

.Przekaz kończy się i zaczyna na poziomie środowiska i zachowania w Górze lodowej i nikt nawet nie pyta, nie zastanawia się jakie przekonania kryją się głębiej, jakie wartości, do jakiej misji się odwołują. Nie ma tam nic z wyjątkiem zachęty do zakupu. Oczywiście ukrytą misją jest chęć zysku inwestorów, którzy uruchomili konkretny proces marketingowy.

Maciej Bennewicz

Fragment książki Macieja Bennewicza „Zabić coacha czyli o miłości i nienawiści do autorytetów w Polsce”, wyd. OnePress/Helion. POLECAMY:Dostępna wersja drukowana oraz e-book [LINK]

Materiał chroniony prawem autorskim. Dalsze rozpowszechnianie wyłącznie za zgodą wydawcy. 18 lipca 2015