.Dwa smutne stwierdzenia do wyboru. Pierwsze to: „Ta polityka prowadzi donikąd”. Drugie: „Taka polityka wcale nie prowadzi donikąd. Prowadzi w konkretne miejsce — do klęski”. To ja proponuję trzecią możliwość: „Ta polityka prowadzi do rewolucji, której skutków nie jesteśmy w stanie przewidzieć”.
.Obecny system zwyczajnie się wyczerpał. Od dawna znamy stwierdzenie, że „demokracja ma swoje wady, ale lepszego systemu nikt jeszcze nie wymyślił”, podobnie jak to, które dotyczy regulującej wszystko ręki wolnego rynku.
Oba modele, zarówno polityczny, jak i gospodarczy, tworzące zachodni świat, toczą się siłą rozpędu, tak jak samochód, który nie ma już paliwa, a z braku oleju zatarł mu się silnik. Z górki będzie się toczył. Nawet jeśli na początku nikt tego nie zauważa, to fizyka jest nieubłagana — nawet najbardziej rozpędzony pojazd zacznie poruszać się wolniej i wolniej, a przy pierwszym wzniesieniu wytraci prędkość całkowicie, by po zatrzymaniu zacząć staczać się w tył. Ta wahadłowa jazda potrwa jakiś czas, ale w końcu potrzebny będzie nowy transport. Nie obejdzie się bez nowego pojazdu albo przynajmniej takiego, który ten zepsuty zholuje — tyle że to rozwiązanie gorsze niż półśrodek. Pozostaje jeszcze alternatywa wędrówki pieszej. Wolniejszej, ale takiej, która rzuci nową perspektywę na pokonywaną drogę i możliwość wyznaczenia celu na nowo.
Brak celów, tych strategicznych, na przyszłość, na rozwój, pokazuje, że poruszamy się po omacku.
Możemy się oburzać, że politycy są krótkowzroczni, że brakuje wizjonerów i mężów stanu, ale niby dlaczego mamy ich mieć, skoro system demokratyczny przestał już działać?
Wolne wybory są już tylko takimi z nazwy, a reprezentatywność jest iluzoryczna, i to tylko dla tych, którzy tej iluzji chcą jeszcze dać się uwieść.
.Demokracja jest fikcją. Jest za to dyktat partii, które żywią się z państwowych, czyli naszych pieniędzy. System polityczny napędza i żywi się sam. Robi to na tyle skutecznie i zapobiegawczo, żeby inni nie mieli żadnych szans na wejście do gry. Po co dzielić się tortem, skoro można go dzielić między swoimi?
Do polityki, podobnie jak do biznesu, nie da się wejść bez dużych pieniędzy. Nie da się chociażby zbudować partii, która mogłaby konkurować z tymi, które już zajęły dogodne pozycje. I nie ma znaczenia to, jak partie są finansowane. Pokazuje to też amerykański model demokratyczny. Tam pieniądze budżetowe wymieniono na pieniądze prywatnych koncernów, co jeszcze bardziej obniża realną reprezentatywność społeczeństwa.
Podczas ostatniego wielkiego kryzysu finansowego w Stanach Zjednoczonych Bob Herbert pisał w New York Timesie: „Podczas gdy miliony Amerykanów usiłują radzić sobie z bezrobociem i coraz gorszym standardem życia, stery władzy zostały całkowicie przejęte przez finansowe i korporacyjne elity. Nie ma już znaczenia, czego chcą zwykli ludzie. To bogaci nadają rytm, a politycy tańczą w takt tej melodii”.
.Bogaci z każdym rokiem coraz wyraźniej pokazują, że wolny rynek już dawno nie zdał egzaminu. Wielcy wykupują mniejszych, wszelkie regulacje mające nie dopuścić do zaniku konkurencji okazały się fikcją. Wielkie sieci handlowe wykupują małe sklepy, a te mniejsze zmuszają do bankructwa i zamknięcia. Wielkie firmy typu Amazon za chwilę sprawią, że mała osiedlowa księgarnia będzie miała rację bytu, jeśli uda się ją wciągnąć do rejestru dziedzictwa i będzie miała zapewnione finansowanie bez względu na przychody, a raczej ich brak. Wielkie zakłady produkcyjne już dawno wykończyły rodzinne warsztaty i są na najlepszej drodze do całkowitego zabicia usług. Podobnie jest też w sferze mediów.
Jeszcze piętnaście lat temu nadawało w Polsce ponad 250 lokalnych rozgłośni radiowych. Dziś te stacje należą do kilku wielkich graczy, którzy najczęściej swój program nadają z Warszawy.
Przykłady wymieniać można bez końca. Trzeba jednak zwrócić uwagę na fakt, że tak toczący się proces sprawia, że człowiek zamienia się w element wielkiej korporacji, zamienia się w wymienialną ludzką maszynę.
Im bardziej zmechanizowana praca, tym łatwiej wymienić człowieka, tym słabiej o niego trzeba dbać, tym mniej można mu płacić, a coś takiego, jak pojęcie dzielenia się zyskiem, właściwie powoli zanika. Jest zastępowane pojęciem „koszt osobowy”, który jak każdy inny należy co roku próbować redukować tak, by tabela zysku mogła mieć wpisaną większą wartość niż poprzednie. Stąd zawsze taki bunt przy jakiejkolwiek próbie odgórnego nakazania podniesienia płacy minimalnej czy zwiększenia ochrony pracowniczej.
.Powoli zbliżamy się do tego, by cofnąć się w cywilizacyjnym rozwoju. Łódzka „ziemia obiecana” czy amerykańska złota era rozwoju oparte były na pracy niezmąconej jakimś później spisanym kodeksem. Pracownika można było wykorzystać maksymalnie, niczym się nie przejmując. Teraz kodeks pracy daje pracownikowi poczucie posiadania praw, ale najczęściej na poczuciu się kończy, bo z pozycji siły każdy niewygodny dokument da się obejść. Tym dzisiejsza praca różni się od tej z epoki maszyny parowej czy fordyzmu, że jest piękniej opakowana. Daje pracownikowi złudne poczucie praw, możliwości wpływania na swój los. I swój los możemy kuć pod warunkiem, że wpisuje się w wielki plan.
Nasze demokratyczne prawa, jak głos wrzucany do urny, zmiana pracy jednej na drugą, to paradoksalnie umacnianie systemu, który obowiązuje i który się replikuje. I będzie tak, dopóki ostatecznie nie zatnie się któreś z napędzających to wszystko kół zębatych.
.Złudne są nadzieje tych, którzy wychodzą na ulice, by protestować, czy to jak w Polsce, blokując drogi ciągnikami, czy jak w Niemczech, paraliżując lotniska, czy jak w Stanach Zjednoczonych, okupując całe miejskie kwartały. Takie działania, nawet jeśli są widowiskowe, to pozostają krótkotrwałe i tylko umacniają poczucie, że coś się da, a tak naprawdę żaden wyłom czy przemiana w systemowym monolicie nie następuje. Zygmunt Bauman zauważył, że „skłonność do zapominania i oszałamiające tempo są nieodłączną cechą kultury płynnej nowoczesności. Pod jej wpływem prześlizgujemy się (»surfujemy«) od jednego wybuchu ludowego gniewu do kolejnego, reagując na każde z wyładowań nerwowo, lecz powierzchownie, jako że brak nam czasu, by zmierzyć się z problemami, których owe wybuchy są symptomem”.
Buntujący się, strajkujący czy pikietujący dostaną w końcu obietnicę poprawy sytuacji, czasem podwyżkę, niekiedy nawet doprowadzą do zmiany władzy, czyli zastąpienia jednych polityków drugimi, będącymi w wielkiej symbiozie. I to wszystko.
System trwa dalej, system został umocniony, wielka wizja nie jest potrzebna. Nic się nie zmieniło. Ważne, by tryby maszyn dających zysk i realne pieniądze nadal się kręciły. Jeśli tego nic nie zakłóca, a jedynie na moment spowalnia, to nikt nie ma interesu, by coś zmieniać. A już na pewno nie ma powodu, by pracować systemowo nad budowaniem społecznego kapitału, jakim jest wzajemne zaufanie.
Ludzie, którzy sobie wierzą i potrafią się porozumieć, i naprawdę się zjednoczyć, mają przecież realną siłę, która potrafiła nawet doprowadzić do upadku francuskiego królestwa, które wydawało się silne na wieki wieków. Czymże jest teraz ten jeden procent ludzkości, który ma takie samo bogactwo jak pozostała część ludzkości razem wzięta, jak nie współczesnym odzwierciedleniem królestwa i lenników, którzy mają utrzymywać swoją pracą i poddaństwem tych, którzy patrzą na nich z góry i dbają o to, by mozolny trud tych na dole dawał im stały wzrost słupków bogactwa?
.Człowiek i człowieczeństwo powoli przestają się w tym układzie liczyć. Tim Jackson zauważył, że „dzisiejszy model wzrostu gospodarczego staje się przyczyną nieodwracalnych szkód. Dzieje się tak dlatego, że »wzrost« mierzy się zwiększeniem produkcji materialnej zamiast usługami związanymi z czasem wolnym, zdrowiem, edukacją”. A to oznacza, że trwa powolna zamiana człowieka istoty ludzkiej na człowieka istotę robotyczno-mechaniczną.
To dlatego brak jest planów, tych dalekosiężnych, wizjonerskich, nastawionych na rozwój. Wszystkie zastąpił jeden, który można sprowadzić do tego, że w kasie ma być więcej pieniędzy. Tak jak kiedyś w skarbcu.
.Gdy przyglądamy się polskiej rzeczywistości, też widzimy wyraźnie, że brakuje nam długofalowego planu, i to w każdej dziedzinie. Działamy na zasadzie „tu i teraz”, a po nas choćby potop.
Cezurą czasową jest rok budżetowy, co najwyżej czteroletnia kadencja — i już. Co będzie dalej? O to niech się martwią inni. My mamy swoje pięć minut i to nam wystarczy.
Całą ludzką kulturę napędzało przez wieki pragnienie wynikające ze świadomości śmierci, „by zostawić coś po sobie”. Świadomość przemijania odróżnia nas właśnie od „dzikiego”. Dlatego właśnie człowiek obłaskawia naturę, tworzy artefakty i wytwory kultury. Ma potrzebę tworzenia sztuki, chce zostawiać po sobie dziedzictwo. Zataczamy ewolucyjne koło. Coraz częściej zaspokaja nas byt obecny i co najwyżej skupiamy się na podnoszeniu jego iluzorycznej jakości.
Nic dziwnego, że ludzkość w swojej masie czuje się zagubiona i ma poczucie zmierzania donikąd. Czas wielkich przywódców widać się skończył. Następuje powolny koniec epoki, w której przywódcy chcieli być przywódcami, a nie jedynie administratorami tego, co mają w swoim posiadaniu. George Friedman w swojej książce “Następna dekada. Gdzie byliśmy i dokąd zmierzamy” przypomina, że „Roosvelt i Regan rozumieli, że prawdziwym zagrożeniem, które niesie za sobą kryzys gospodarczy, jest jego wpływ na politykę, i że kumulujące się nieszczęścia niszczą cały system. Koncentrowali się nie na rozwiązaniu problemu, ale na przekonaniu obywateli, że nie tylko mają plan, ale również są całkowicie pewni jego sukcesu, a jedynie cynicy i ludzie obojętni na dobro publiczne ośmieliliby się domagać szczegółów”.
.Gdy jeden system się kończy, zaczyna się nowy. Dla króla Ludwika rewolucja była zapowiedzią anarchii, choć przerodziła się w demokrację. Dla białych Amerykanów nadanie praw niewolnikom było niebezpiecznym eksperymentem, który przerodził się we wzorcowy model demokracji. Upadek komunizmu miał być zdeptaniem ideału wspólnotowego życia, a stał się wolnością i wstępem do budowania ideałów demokratycznych.
Obecny system się kończy i zapowiada nowe otwarcie. Wbrew pesymistycznym wizjom nie musi się wcale okazać zły. A to, że się boimy nieznanego, jest normalne. Ludzkość zawsze musiała prędzej czy później zderzyć się z nowym i nieznanym. To zderzenie jest już bliżej niż dalej.
Marek Kacprzak