Anna BIAŁOSZEWSKA: "Twitter, czyli zabawa w gorący kartofel"

"Twitter, czyli zabawa w gorący kartofel"

Photo of Anna BIAŁOSZEWSKA

Anna BIAŁOSZEWSKA

Redaktor prowadząca Piękna Muzyki i działu kultura. Prawniczka. Pierwsza red. naczelna "Wszystko Co Najważniejsze" w latach 2013-2016.

Ryc. Fabien Clairefond

zobacz inne teksty Autorki

Monetą obiegową Twittera jest informacja. Może dotyczyć rzeczy ważnych dla ogółu, jakiejś społeczności albo dla grupy osób. Informacja i dezinformacja na Twitterze to ogromne pole do badań naukowych, z którego pozwolę sobie wyciąć mały skrawek, może nie w celach naukowych a raczej dla podzielenia się pewnymi obserwacjami.

Przekazywanie informacji na Twitterze przypomina mi zabawę w gorący kartofel – szybkie rozchodzenie się wiadomości po sieci od osoby do osoby, od liderów opinii do zwykłych użytkowników końcowych. Informacja jest retweetowana albo modyfikowana, komentowana i przekazywana coraz dalej i dalej. Często dostajemy news w swoje ręce – i właściwie nie wiemy co z nim zrobić. Oczywiście jeśli nie wiemy jak tę informację osadzić w kontekście albo jak ją interpretować, możemy śledzić na Twitterze przeróżnych fachowców z różnych dziedzin i kierując się ich opiniami sklasyfikować jej wartość.

.Im większy szum informacyjny tym bardziej ludzie są zdezorientowani i tym łatwiej nimi manipulować. Ważne sprawy umykają pośród błahostek i wszyscy skupiają się na obiedzie za 1350 zł albo winie za 700 zł, zamiast na przedmiocie rozmowy czyli clou problemu. W ogóle ktoś jeszcze pamięta o czym była rozmowa?

Mistrzami świata zamieszania bywają dziennikarze – oczywiście jest więcej grup tworzenia chaosu informacyjnego, ale ta jest wyjątkowa. Z jednej strony czytam nawoływania do odpowiedzialności za słowo, do precyzji myśli i oddzielania spraw błahych od istotnych bo „etos zawodu dziennikarza”, tworzenie rzeczywistości i odpowiedzialność czwartej władzy, a z drugiej obłędna pogoń za informacją, raczej sensacyjną niż wartościową, chęć zaistnienia za wszelką cenę w świadomości odbiorców, wykreowania się na „lidera opinii”, którego kosztem jest poddanie się regułom dyktatury retweetu. Dziennikarze w ogromnej większości swoje istnienie zawodowe redukują z „mieć coś do powiedzenia” na „mieć byle co do powiedzenia”.

Im większy szum informacyjny tym bardziej ludzie są zdezorientowani i tym łatwiej nimi manipulować. Mistrzami świata zamieszania bywają dziennikarze.

.Czy kiedyś zanalizowaliście wiadomości podawane w telewizyjnych albo internetowych serwisach informacyjnych? Gros zajmuje połączenie kroniki kryminalnej z maglem, poziom informacji jest podobny poziomowi rozrywki dostarczanej przez filmy slapstickowe. Ważnym sprawom poświęca się nie więcej czasu niż całkowicie nieistotnym. Po obejrzeniu wieczornego pasma informacyjnego na kilku stacjach zadaję sobie pytanie: po co mi to wiedzieć co jest tu serwowane? Czy ktoś usiadł i pomyślał choć przez chwilę w jakim celu przekazuje mi ten worek kartofli? Czy naprawdę brak jest czasu redakcjom, żeby z chłamu wyłuskać kwestie istotne a resztę podać w skrócie, skoro muszą zapełnić czas antenowy?

Plebejskość Twittera jest jego zaletą ale i wadą, bo tak jak w zwyczajnym życiu pewni ludzie nigdy by się nie spotkali, tak tutaj każdy jest dostępny. Jednak reguły socjologiczne działają i jak w życiu nie chce się z niektórymi rozmawiać, tak na Twitterze blokuje się niechcianych interlokutorów. Obserwując tu komentatorów, którzy są biegłymi w jakiejś dziedzinie, zauważam że z czasem ograniczają oni swoje komunikaty. Coraz mniej tłumaczą, rzadziej zabierają głos na TL, czasami dadzą się wciągnąć w rozmowę jeśli skieruje się do nich konkretne pytanie. A najchętniej rozmawiają poprzez prywatne wiadomości, maile i na spotkaniach tete a tete. Bo rzetelna wiedza ginie tutaj w natłoku chłamu informacyjnego bo zrównanie na poziomie komunikacyjnym profesora ze sprzedawcą jest dla tego pierwszego zabójcze.

Ostatnio rozmawiałam z paroma osobami, które skasowały swoje konta na serwisach społecznościowych – zarówno Twitterze i Facebooku. Mieli dosyć szumu informacyjnego, ta ilość plew, które trzeba oddzielać od ziarna przerosła ich. Informacja, hotnews, wszystko podane jako „superpilne” i „niesłychanie” ważne. To rozprasza, niepotrzebnie zaśmieca głowę, zajmuje czas.

To co jest powszechne i plebejskie jest niewiele warte jako źródło rozwoju. Wiedza, ta prawdziwa, głęboka i rzetelna, ta która rozwija nadal jest ekskluzywna i nie jest powszechna. 

Z drugiej strony nie z każdym warto komunikować się. Mówili: „Po co mi rozmowa z człowiekiem, który nie ma zielonego pojęcia o temacie, w którym poruszam się od iluś lat, a stara mi się udowodnić za wszelką cenę, że ma rację. To jak dyskusja z Wikipedią, której autorzy lepiej wiedzą kiedy się urodziłem – czysta strata czasu.”

.Na spotkaniu autorów Nowych Mediów, jeden z rozmówców powiedział rzecz, która jest warta przytoczenia tutaj: to co jest powszechne i plebejskie jest niewiele warte jako źródło rozwoju. Wiedza, ta prawdziwa, głęboka i rzetelna, ta która rozwija, nadal jest ekskluzywna i nie jest powszechna. Oczywiście wszelkie nowe myśli i idee powinny być konfrontowane również z ogółem, bo to jest falsyfikuje a z drugiej strony ma walor edukacyjny.

Jednak ci, za którymi naprawdę warto iść to nie retweetowi „liderzy opinii” przerzucający się informacjami.

Czasami się zastanawiam przeglądając TL – po co mi te wszystkie informacje? Po co mi szereg wiadomości, które dostaję, o zdarzeniach na które nie mam żadnego wpływu i w gruncie rzeczy mało mnie interesują? Dlaczego marnujemy na nie czas?

Anna Białoszewska

Zapraszam do dyskusji – przycisk po prawej stronie, po pierwszym komentarzu zmienia się na bordowy, lepiej widoczny…

Materiał chroniony prawem autorskim. Dalsze rozpowszechnianie wyłącznie za zgodą wydawcy. 17 września 2014