
"Rządy prymitywizmu"
.Z jednej strony tworzymy coraz wspanialsze wynalazki, które ułatwiają nam życie, a z drugiej z dekady na dekadę stajemy się coraz bardziej prymitywni, przynajmniej pod względem duchowym. Tym samym zaczyna nami rządzić cham i prostak.
Na początek małe wyjaśnienie: nie zamierzam wbijać kija w mrowisko, czy walić pięścią w stół po to żeby odezwały się nożyce. Nie piszę też z poziomu jakiegoś autorytetu, ponieważ nim nie jestem. Chcę tutaj podzielić się moimi przemyśleniami jako „zwykłego” Kowalskiego.
Do zarzutu postępującego w nas prymitywizmu skłonił mnie przypadek. Prawdopodobnie nie zwrócił bym na to uwagi, ale cała sprawa rozbiła się o czytane książki. Akurat w tym jednym może nieco odbiegam od standardu przeciętnego Kowalskiego, bo czytam sporo więcej niż dziesięć pozycji w roku, a ponoć już to jest nie lada wynikiem.
Moimi lekturami nie są jednak jakieś wyszukane pozycje, choć czasami sięgam też i po bardziej ambitne dzieła. Problem w tym, że w ostatnim czasie wydawanych jest tak wiele książek, że człowiek nie jest w stanie wszystkich przeczytać. Dlatego tak na marginesie napiszę, że cieszę się, że z papieru przesiadłem się na czytnik bo wychodzi taniej i jest o wiele wygodniej. Ale ten esej to nie o tym i niech nie stanie się źródłem do kolejnej wojny systemowej co lepsze – „celuloza”, czy e-papier. Wracamy do postępującego prymitywizmu.
Jako mól książkowy (a raczej kindlowy) mam też listę lektur, które jeszcze kilkanaście, a nawet kilkadziesiąt lat temu pominąłem, a teraz chciałbym do nich wrócić. Jednak wciąż nowe premiery na wydawniczym rynku, powodują, że nie zawsze znajdzie się wolna chwila na lekturę tych dawnych tytułów. Jednak co jakiś czas taka „stara” książka ląduje na moim czytniku.
Ostatnio była to napisana w 1983 roku „Zimowa Opowieść” Marka Helprina, a która swoją premierę u nas miała dopiero w tym roku. Zacząłem czytać i mogę śmiało napisać, że zanurzyłem się w tę piękną historię. Gdy skończyłem, to jeszcze przez pewien czas byłem pod wpływem jej uroku. Niestety także dzięki niej doszedłem do pesymistycznych wniosków, które zaznaczył na samym początku, a zaczęło to tak:
Kolega zapytał mnie, co polecam mu przeczytać? Odpowiedziałem, że „Zimową Opowieść”, ale dlaczego – dopytywał? Starałem się odpowiedzieć i okazało się, że jedną z głównych jej zalet jest piękny i alegoryczny język w jakim została napisana. Zacząłem się jednak nad tym zastanawiać, sięgnąłem po inne wydane ostatnio ale już „nowe” tytuły i doszedłem do wniosku, że jeżeli chodzi o język, to porównywanie ich do powieści Helprina wygląda tak samo jak postawienia bazaltowego kamienia przy diamencie. Osiągnąć do innych pozycji – to samo: Tolkien, Dumas, F. Herbert i inni, a współcześni pisarze to jakby zupełnie inna liga (przynajmniej pod względem języka jakim się posługują).
Oczywiście i dzisiaj są autorzy, którzy piszą wspaniale, jednak są to wyjątki po które sięgają nieliczni. Gdy tak o tym rozmawialiśmy, to znajomy zarzucił mi, że jestem w swojej ocenie zbyt surowy. Jego zdaniem obecnie chodzi o rozrywkę, książki skierowane są do większej rzeszy odbiorców, stąd mają być łatwe i przystępne. Ale czy to, że takie właśnie są, nie jest też odzwierciedleniem naszego społeczeństwa?
Z jednej strony mamy wspaniałe wynalazki, jak choćby wspomniane czytniki, a z drugiej pisane na nie książki, świadczą o tym, że stajemy się coraz bardziej prymitywni. Dowodem na to są nie tylko same książki. W końcu zatrważający jest sam spadek czytelnictwa.
Mało kto dzisiaj wie, co znaczy słowo kindersztuba. Maniery i ogłada coraz większej liczby ludzi wywodzą się jakby z rynsztoku. Coraz częściej wysławianie się bez wulgaryzmów powoduje, że przestajemy być rozumiani przez naszych słuchaczy.
Tym samym dochodzimy do pewnego absurdu. Z jednej strony dostrzegamy nasze ubożenie duchowe ale pomimo tego uwzględniamy je w planach wydawniczych, filmowych i innych przedsięwzięciach, o tyle o ile mają przynieść komercyjny sukces, czyli niemal zawsze, a z drugiej, nie robimy nic, żeby temu przeciwdziałać. I w ten oto sposób coraz częściej cham i prostak staje się wyrocznią. Coraz częściej to on decyduje w która stronę zmierzamy.
Ktoś zarzuci mi sianie defetyzmu? Czy jednak aby na pewno?
.Sięgnijmy do gazet, popatrzmy w telewizory, poczytajmy i posłuchajmy wypowiedzi ludzi ze świata polityki, biznesu, ale i niestety coraz częściej – także kultury. Język jakim zaczynamy się posługiwać przystoi bardziej panom spod budki z piwem.
Ktoś powie, że wymagają tego od nas zmieniające się uwarunkowania społeczne, że to nic takiego. Ja się z tym nie zgodzę. Przecież to nic innego jak wyraźny objaw naszego ubogiego ducha, no chyba, że powiedzenie co w sercu to na ustach, przestało już być aktualne.
Jacek Staszczuk