Roland MASZKA: "Ja czytam. Opowieść o klubach niezwykłych"

"Ja czytam. Opowieść o klubach niezwykłych"

Photo of Roland MASZKA

Roland MASZKA

Polonista. Absolwent gedanistyki. Współautor podręczników szkolnych. Pasjonat teatru i tradycyjnej książki, siebie zalicza do epoki Gutenberga. Inicjator dobrych praktyk w szkole.

zobacz inne teksty Autora

.Na parapecie w wykuszu wąskiego wysokiego okna siedzi uczennica – jakby wpasowana w ramy obrazu. Jedną ręką obejmuje kolana, na których oparła brodę, w drugiej trzyma książkę. Czyta w skupieniu, choć wokół panuje gwar przerwy. Widuję ją często, zawsze z książką. Nie przeszkadza jej hałas i przechodzący nieustannie rówieśnicy. Czasami przystaję, odwracam okładkę książki – sprawdzam, co teraz czyta. Uczennica przerywa na moment, po czym czyta dalej. To jest pasja, pasja czytania. Ona wykorzystuje każdą chwilę na książkę… Jest z tego znana, nikt jej nie przeszkadza – wręcz przeciwnie rówieśnicy rozumieją – lubi czytać. Stanowi część „krajobrazu” tej szkoły. Ale znajduje się też w znacznej mniejszości tych, którzy czytają…

Być może, paradoksalnie, szkoła nie jest miejscem, gdzie widok czytającego jest czymś naturalnym.  W pewnym sensie inni uczniowie nawet podziwiają czytającą dziewczynę, gdyż spora ich część po książkę sięga raczej z konieczności i szkolnego przymusu.

A książka nobilituje! Ale byłbym w błędzie, przyjmując stereotyp, że wśród uczniów czyta się mało. Ktoś inny w czasie lekcji mówi: Proszę pana, ludzie czytają, tylko się z tym nie obnoszą. I wymienia tytuły, mówi, co teraz czyta, pyta, czy to znam… Niektóre książki znam, o niektórych tylko słyszałem, ale o większości nie wiem nic – są z innego obszaru niż mój… Od razu też zauważam, że gdybym był bardziej oczytany w tym, co lubi mój rozmówca, rozmowa mogłaby potoczyć się inaczej. Nie rezygnuję jednak – kieruję się w stronę adaptacji filmowej, którą znam. Tu do rozmowy dołączają inni – czytali, widzieli, teraz porównują, oceniają, krytykują…

Książka, film – są tylko pretekstem. Oni chcą po prostu porozmawiać… Ktoś wtrąca dygresję i rozmowa schodzi na tematy bardziej życiowe… Przysłuchuje się i obserwuję. Jest w tych wypowiedziach sporo emocji i ekspresji. Brzmią nie jak wyuczona lekcja, ale jak „akademicka” debata. Lekcja toczy się jednak naprawdę, i to wokół określonego tematu, przerywam więc rozmowę i powracam do rzeczywistości…

Istnieje jakaś naturalna potrzeba wymiany myśli, doświadczeń – bezpośredniej konfrontacji. Trzeba tylko stworzyć do tego stosowny plener.

Zawsze zastanawiałem się, kiedy mogę powiedzieć o lekcji, że jest udana. W odniesieniu do metodyki jest udana, wtedy kiedy osiągam jej cel, a uczniowie czują się bezpiecznie – w sensie dosłownym: wiedzą, że czegoś się nauczyli, zostali zauważeni i ocenieni…

Sami uczniowie jednak za udaną lekcję uznają lekcję tak zwaną ciekawą – to jest taką, w czasie której coś się działo… To coś w ich rozumieniu niekoniecznie odpowiada zamierzeniom nauczyciela, niekoniecznie nawet odpowiada tematowi… Cenią lekcje, na których pozwala im się wyrażać swoje stanowisko, gdzie mogą przejąć inicjatywę; czują się bezpiecznie wówczas, kiedy bez konsekwencji mówią, co myślą, mogą popełniać błędy i poprawiać je… Rozumieją, choć nie zawsze potrafią to zwerbalizować, że dialog to nie tylko wymiana myśli, ale i konfrontacja… Lekcja ciekawa mija szybko, urywa się niekiedy i słyszymy wówczas: to już… Wszyscy mamy poczucie niedosytu… Bo lekcja trzyma w ryzach – wyznacza formy, ogranicza czas, schematyzuje…  Banalna prawda – ludzi łączy wspólna sprawa, nawet jeśli jest to temat czterdziestopięciominutowych zajęć. To coś przenosi się poza lekcję, bo uczniowie mają potrzebę rozmowy.

plakaty_ja_czytam6Szybko zauważam, że na zajęcia po lekcjach przychodzą – by nie tyle poszerzyć wiedzę, ale po prostu porozmawiać i w rozmowie „zaistnieć”. To potrzeba bycia z grupą, na spotkaniu, które lekcją nie jest, nie jest też typowym zajęciem szkolnym, raczej plenerem rozmowy. I niech – ci którzy nie chodzą, żałują (!) – bo mówimy o ciekawych rzeczach, rozwiązujemy zagadki, bawimy się… A są to działania niekoniecznie związane z pierwotnym tematem!

.Istnieje, moim zdaniem, potrzeba rozmowy w szkole, ale rozmowy poza lekcją, poza jej oficjalną formą… Kiedy gimnazjalista czy licealista przychodzi na dodatkowe zajęcia, wie czego chce – przychodzi w określonym celu: powtórzyć do egzaminu, poćwiczyć zadania, uzupełniać albo utrwalać bądź też rozszerzać „materiał”. Fakultet, kółko, godziny dodatkowe, zajęcia itp. Wszystko to przeważnie przypomina lekcje.  Ale klub? I to klub, w którym się rozmawia? Być może na tym opiera się sukces Dyskusyjnych Klubów Edukacyjnych kampanii Ja czytam.

Potrzeba rozmowy. Potrzeba wypowiadania własnych doświadczeń, możliwość werbalnego zaistnienia. Uświadamiam sobie to w czasie lekcji z grupą dorosłych. Czytam fragment znanego wiersza. Czytam dwa razy, bo po pierwszym wysłuchaniu, trudno, nawet ludziom dorosłym, skonkretyzować, co zaszło. Trwa wojna. Ateńczyk Tucudyces otrzymuje zadanie – ma płynąć z odsieczą do Amfipolis – kolonii, leżącej daleko na północ od Aten. Wojenne okręty płyną zbyt długo. Tucydydes spóźnia się, Amfipolis pada łupem przeciwników… Dowódca ekspedycji ponosi konsekwencje. Zostaje skazany na wygnanie… Kara gorsza niż śmierć…  Ale Tucydydes nie usprawiedliwia się. Mówi tylko, że miał siedem okrętów, była zima, płynął szybko. Uczniowie zauważają, że wychodzi z tego „z twarzą” – godnie,  nie tłumaczy się, nie zrzuca winy na innych. Przyjmuje to jak należy – mówi jeden z słuchających… To znaczy jak? – pytam. Honorowo. Nie tak jak dzisiaj – bez zasad, na kolanach… Rozumieją, że w kontraście między prostotą, godnością starożytnego bohatera a postawą współczesnych dowódców zawiera się podziw dla Tucydydesa.

Teraz zaczyna się rozmowa o zasadach. Uczniowie chcą mówić, podają przykłady – między którymi przestrzeń jest zaskakująco odległa… i wcale nie mówią o Tucydydesie… Ktoś zauważa, że nie ma okoliczności, które zwalniałyby człowieka z przysięgi i podaje przykład… Niemoralnej propozycji. Znudzony życiem milioner składa młodemu małżeństwu ofertę transakcji: w zamian za niemałą sumę pieniędzy spędzi noc z kobietą – jej mąż przystanie na to – po czym wypłaci małżeństwu pieniądze, za które będą mogli ułożyć sobie życie. Tylko jedna noc! Początkowo młodzi są oburzeni. Jak to! A miłość!, A wierność! Kwota proponowana przez milionera jest jednak niebagatelna… To tylko jedna noc! Noc, która w ostatecznym rozrachunku nic nie znaczy. Pada pytanie ucznia do słuchających: A wy – jakbyście postąpili ?plakaty_ja_czytam3

.Znam treść Niemoralnej propozycji, większość słuchających nie oglądała filmu. Muszą odnieść się do konkretnej sytuacji. Zdecydować. Ta propozycja jest jednak bulwersująca. Rzeczywiście, kim trzeba być, by coś podobnego zaproponować!? Powracamy jednak do fabuły: Młodzi małżonkowie  godzą się na niemoralną propozycję, oboje… Kobieta spędzi tę noc z milionerem – za pieniądze. On przybywa o wyznaczonym czasie, zabiera ją, a kiedy odjeżdża, w jej mężu budzi się sprzeciw, chce ją  zatrzymać – ale jest już za późno – samolot odlatuje, nie da się cofnąć biegu zdarzeń… Transakcja ma zostać skonsumowana… Ci, którzy słuchają relacji fabuły i ci, którzy oglądają film, nie chcą, by tak to się skończyło. Ale umowa jest umową… I wtedy pojawia się zwrot akcji – ostatnia szansa. Milioner rzuci monetą i jeśli wypadnie reszka, zwolni kobietę z konieczności umówionej nocy; jeśli orzeł, umowa obowiązuje – w obu wypadkach wypłaci pieniądze… Rzuca. Widz z równym bohaterce filmu napięciem patrzy na jej lot. Co wypadnie: orzeł czy reszka? Reszka i… ulga. Miłość zostaje uratowana, rysa na małżeństwie i honorze też… Jaki to ma związek z wierszem Herberta?! Próbujemy dociec… Z pewnością dygresja zbyt zdominowała zasadniczy temat tej lekcji – jednak ujawniła coś, co stanowi wartość samą w sobie –  gotowość do rozważań na zasadniczy temat: kwestię postaw i zasad. Być może Tucydydes nie mógł dopłynąć – zdecydowało przeznaczenie. Dlaczego jednak nie wytłumaczył się? Kobieta z Niemoralnej propozycji  i tak nie spędziłaby nocy z milionerem. Moneta miała dwie reszki. Ona jednak o tym nie wiedziała. Dlaczego się więc zgodziła? Ktoś chciał powiedzieć ile wart jest honor? Ktoś chciał sprawdzić, ile warta jest miłość?

To, co wydarzyło się na zajęciach z dorosłymi, miało formę lekcji – ale wykraczało poza nią. Rozmowa stała się raczej wymianą doświadczeń, przywoływaniem osobistych przeżyć, ekspozycją własnych przekonań i poglądów, a niekiedy po prostu wspomnień. Dystans skrócił się do przestrzeni rozmowy, której już nie moglibyśmy nazwać oficjalną. Tak wytworzyła się atmosfera spotkania, klubu…

plakaty_ja_czytam2Potrzeba stworzenia klubu rozmów na różne tematy istniała we mnie zawsze. Ograniczony czasem lekcji, a niekiedy samym zagadnieniem lekcyjnym – nie mogłem rozwijać wątków, o których wiedziałem, że – tu i teraz są ważne – i warte rozwinięcia… Wiedziałem też, że nie chodzi tylko o to, by „sobie pogadać”. Rozmowy miały kształtować i ćwiczyć myślenie, miały być sposobem wzajemnego uczenia się, nabierania wrażliwości i kultury dialogu. Ale przede wszystkim miały być formą bezpośredniego kontaktu – sytuacji mówienia, w której ma się rozmówcę naprzeciw siebie i widzi się go, a nie odbiera na ekranie monitora.

Byłem pewien, że takich partnerów do rozmów znajdę. Bo te czasy nie są czasami dialogu twarzą w twarz, a sadzę, że mimo wszystko młodzi ludzie tego właśnie potrzebują – kontaktu bezpośredniego.

I jak zwykle, wszystko zaczęło się od refleksji. Była to refleksja kilku osób, dla których „praca w słowie” jest czymś więcej niż wydawaniem książek czy przekazywaniem wiedzy. Rozmawialiśmy o tym, w jaki sposób wychodzić naprzeciw obecnym oczekiwaniom edukacyjnym i jak  „przyciągać” młodych ludzi do książki i do rozmowy o niej. Wtedy też ukształtowała się idea klubów dyskusyjnych, które z założenia miały być formą stowarzyszenia dobrowolnie spotykających się ludzi wyróżniających się z ogółu chęcią czytania, pytania i rozmawiania. W moim wypadku myślenie o Dyskusyjnych Klubach Edukacyjnych było w dużej mierze inspirowane tym, co widzę w szkole na co dzień.

.Kiedy zastanawiam się, dlaczego czytam książki – pomijając względy zawodowe – bo dla nauczyciela ograniczanie kontaktu z literaturą jest decydowaniem się na powolne obumieranie refleksji, to prócz odpowiedzi w rodzaju: bo lubię, bo to mnie rozwija, bo dowiaduję się fascynujących rzeczy, na plan pierwszy wysuwa się wzgląd… estetyczny.

Książki w pewnym sensie ukształtowały moją wrażliwość. I nadal ją kształtują: wpływają na sposób, w jaki mówię, formują tor, którym myślę, wpływają na mój smak i gust, są okularem, dzięki któremu widzę wyraźniej i pełniej rozumiem rzeczywistość… Tak mi się przynajmniej wydaje. Na pewno czynią mnie bardziej wymagającym względem siebie i bardziej wyrozumiałym względem innych.plakaty_ja_czytam5

Książki czytałem zawsze. Może są po prostu częścią mojego życia? Może to, co nazywamy pasją czytania, wynika bardziej z treningu – konsekwentnego kontaktu z tekstem? Dlatego tak też zacząłem myśleć o spotkaniach klubowych. Rozmawiać o tym, co czytam czy oglądam. Słuchać wypowiedzi innych o tym, co przeczytali, obejrzeli, czego doświadczyli. Bo wielokrotność powtórzeń zwiększa prawdopodobieństwo sukcesu.

Im konsekwentniej się spotykamy, tym lepiej rozmawiamy. Spotkania w klubach muszą być regularne, mieć coś ze spotkań towarzyskich i „intelektualnego rytuału”.  Im częściej się spotykamy, tym bardziej rozwijamy umiejętność słuchania innych i wyrażania własnych myśli. Bezcenne – i dla ucznia, i dla nauczyciela.

Roland Maszka
Wszystko Co Najważniejsze jest partnerem kampanii „Ja Czytam”. Więcej informacji o przedsięwzięciu na stronie [LINK].

Materiał chroniony prawem autorskim. Dalsze rozpowszechnianie wyłącznie za zgodą wydawcy. 9 maja 2015