"Książki uratowały mi życie"
.Nauczyłem się czytać w wieku pięciu lat. Nikt nigdy nie powiedział mi, w jaki sposób się to robi. Po prostu w którymś momencie uznano, że skoro umiem czytać, to zamiast malować kolejny obrazek, mogę posiedzieć nad książką. Jeszcze zanim zacząłem chodzić do szkoły, zapisano mnie do biblioteki, gdzie wypożyczałem cienkie książeczki z obrazkami, choć – pamiętam to bardzo dobrze – już wtedy marzyłem o tym, żeby pożyczyć jakąś prawdziwą, dorosłą, wielką książkę.
.Pewnie dlatego poszedłem do szkoły w wieku sześciu lat. Rodzice uznali, że skoro umiem czytać, to pewnie reszta też pójdzie mi tak samo dobrze. Nie poszła. Nie dość, że szybko się okazało, że mam poważne kłopoty z tabliczką mnożenia, to jeszcze pisałem jak kura pazurem i popełniałem niezliczoną liczbę błędów ortograficznych. Rzadko też udawało mi się siedzieć spokojnie na lekcji. Dziś być może sklasyfikowano by mnie jako dyslektyka z nadpobudliwością psychoruchową, ale w tamtych czasach żadna z tych rzeczy nie została jeszcze wynaleziona. Łatwo było mnie natomiast uznać za nieuka i rozrabiakę (błędy ortograficzne, kłopoty z arytmetyką, no i ta nieokiełzana nadaktywność – wyrok gotowy).
I być może szybko i z brakiem sukcesów skończyłbym szkolną edukację, gdyby nie… książki. Pierwszy sukces związany z czytaniem odniosłem podczas rozmowy z groźnym nauczycielem matematyki, a jednocześnie dyrektorem szkoły, który zapytał nas, czy może ktoś przeczytał podczas wakacji choćby jedną książkę. Byłem już w czwartej klasie. Miałem dziewięć lat. Powiedziałem, że latem przeczytałem wszystkie trzy tomy Winnetou Karola Maja, Hrabiego Monte Christo Aleksandra Dumasa i Szatana z siódmej klasy Kornela Makuszyńskiego. Dyrektor mi oczywiście nie uwierzył, no bo niby jak ktoś, kto nie wie, ile jest siedem razy osiem (zawsze mi się myliło), mógł przeczytać tyle książek?! Od niechcenia zapytał mnie, co było w tych książkach (wykazując przy tym zupełny brak rozwagi, bo ja nie tylko czytałem namiętnie – równie chętnie opowiadałem poznane historie). Najpierw słuchał zdziwiony. Po kilkunastu minutach mi przerwał. Powiedział innym, żeby też spróbowali czytać tak jak ja i… od tego czasu już mogłem się mylić na matematyce. Kto wie, czy nie z tego właśnie powodu do końca edukacji miałem z tym przedmiotem same problemy?
Nie miałem natomiast problemów nigdzie tam, gdzie można było posługiwać się wiedzą książkową. Na geografii i biologii szczególnie przydatna okazała się seria o Tomku Wilmowskim Szklarskiego, zaś na historii – powieści Kraszewskiego i Sienkiewicza, które przeczytałem chyba w całości. W ogólniaku pomagały mi książki biograficzne. Czytałem je pasjami i zawsze udawało mi się jakąś historyjką o wielkim człowieku zainteresować nauczycieli. Bardzo mi pomagały bogate zbiory książek, które znajdowały się w moim domu rodzinnym oraz w domu babci, gdzie regularnie spędzałem wakacje. Ważny był także przykład, jaki dawała mi moja mama, i rozmowy z nią. To ona kierowała trochę moim zestawem lektur.
.Książki pomagały mi również nawiązywać przyjaźnie, a nawet przewodzić innym. Nikt tak jak ja nie potrafił w każdym momencie dnia i nocy opowiadać „prawdziwych” historii dotyczących istotnych kwestii naszych dziecięcych i młodzieńczych marzeń. Z czasem przydała się znajomość Małego księcia i sporej porcji wierszy Gałczyńskiego. Nieco później przydali się także Norwid, Słowacki, Tuwim i Kasprowicz. Był czas, kiedy furorę robił cytowany w oryginale ulubiony przeze mnie francuski poeta Jacques Prévert.
Książkom zawdzięczam niezwykle dużo. Zacząłem pisać ten tekst poruszony artykułem Małgorzaty Rożyńskiej [LINK], który przypominał mi, jak czytałem książki swoim dzieciom. W naszym domu była taka tradycja, że to ja kładłem dzieci spać, bo dość szybko wytłumaczono mi, że mi to najlepiej wychodzi. Na początku wystarczyło siedzieć przy kołysce i głaskać dziecko delikatnie po brzuszku. Z czasem zaczęło się czytanie bajek. To był dla mnie fantastyczny okres. Wreszcie mogłem nie tylko czytać, też lecz także odtwarzać to, co było w tekście.
.Wszystkie moje dzieci czytają. Książka jest podstawowym prezentem, jakim się obdarowujemy. Nieustannie rozmawiamy o książkach i wymieniamy się tymi, które dostaliśmy lub które sobie kupiliśmy. W serii tekstów o czytaniu na www.WszystkoCoNajwazniejsze.pl jest wypowiedź autorki inicjatywy „Nie czytasz, nie pójdę z tobą do łóżka” [LINK]. Ja wolałbym to zamienić na hasło bardziej pozytywne: „Czytasz, chętnie założę z tobą rodzinę”. Czytanie naprawdę łączy.
Jarosław Kordziński