"Jak będziemy czytać w przyszłości czy co będziemy czytać?"
.Od lat dojeżdżam do pracy samochodem… W czasach jednak, gdy samochodu nie miałem i dojeżdżałem szybką koleją miejską i tramwajem, skracałem sobie czas podróży czytaniem…
Były to lata osiemdziesiąte i dziewięćdziesiąte… Wtedy w przedziałach eskaemki widywało się ludzi czytających książki, częściej czytywano gazety – prasę codzienną. Niemniej jednak czytanie należało wówczas do rzadkości… Niewielu czytało. Ludzie pomęczeni po południu, a rano nie do końca wyspani – jadąc, raczej patrzyli w przestrzeń za oknem pociągu lub półgłosem rozmawiali, jeżeli było z kim porozmawiać…
Ja należałem do grona czytających – i sam fakt czytania w jakiś sposób podkreślał moją odrębność… Niekiedy w rozmowach z kolegami ubolewałem – jako polonista – nad kondycją czytelnictwa w ogóle i ulegałem powszechnemu przekonaniu, że z czytaniem jest źle…
Potem przesiadłem się do samochodu i zapomniałem o tym, jak to było w kolejce, zacząłem słuchać e-booków, choć przez długi czas brakowało mi tego tradycyjnego czytania w podróży… Przez lata całe nie korzystałem z komunikacji miejskiej i dopiero ostatnio, zmuszony kilkakrotnie dojechać do pracy jak dawniej, powróciłem do dawnego nawyku… Jak niegdyś zabrałem książkę pod pachę i udałem się na tramwajowy przystanek… Trzydzieści minut jazdy to pół godziny czytania. Wtedy powróciła też myśl, jak to bywało z tym czytaniem.
Jeżeli w latach dziewięćdziesiątych czytający był w tramwaju rzadkością, to teraz pewnie będzie jeszcze gorzej… I tu, zaskoczenie. W nowoczesnym tramwaju, dość cicho sunącym po szynach wielu czytających… I nie są to wyłącznie uczniowie powtarzający zadaną lekcję…
.Patrzę na nich i po rozmiarach i objętości książek widzę, że to… literatura piękna. Prasy nie czyta nikt… Kilku emerytów patrzy w okno… Może to przypadek… Ale następnego dnia też widzę czytających… A więc ludzie czytają? Jest ich więcej niż niegdyś… Oczywiście – jest więcej…
W pewnym sensie książka przeżywa dzisiaj swój renesans… Nie chcę przez to powiedzieć, że zamknięty za kierownicą samochodu nie dostrzegałem prawdy o rzeczywistości i byłem z dala od krwiobiegu miasta… Ale jak większość nauczycieli przyzwyczajony do narzekania na stan czytelnictwa, de facto z tym stanem godziłem się… Tymczasem refleksję zastąpił stereotyp: czyta się niewiele albo wcale…
W mojej praktyce zawodowej zdarza mi się uczyć ludzi dorosłych – czynnych zawodowo, uczę licealistów, gimnazjalistów, a ostatnio nawet czwarto- i piątoklasistów szkoły podstawowej… Ci ostatni budzą moje największe nadzieje na „czytelniczą kulturę”… Czytają chętnie i nie marudzą przy klasyce, którą gimnazjaliści określają mianem lekturowej nudy. Cieszą się, że właśnie takie książki im wybrałem i poleciłem. Zaskakują mnie swoimi wnioskami na ich temat.
.Ostatnio na jednym z forów kultury miejskiej usłyszałem opinię bibliotekarza szkolnego, według którego należałoby zmienić kanon lektur szkolnych, bo jest przestarzały i odbiega od oczekiwań młodego czytelnika, należałoby go bardziej „unowocześnić” o to, co się teraz czyta. Podano krytyce arcydzieła literatury dziecięcej. Padły nawet konkretne tytuły. Tymczasem moi piątoklasiści ulegają sile tekstu wydanego blisko sto lat temu. Książka „poraża” ich niemal.
Lektura Chłopcy z Placu Broni, jeszcze przed omówieniem tekstu, określana jest przez jedenastolatków jako świetna i poruszająca, niektórzy nie wstydzą się łez; a czwartoklasiści orzekają, że Pinokio to książka prawdziwa, ponieważ naprawdę opowiada nie o drewnianym pajacu, ale dziecku takim, jakie jest rzeczywiście – z całym garniturem mankamentów, od kłamstwa począwszy… I czytają wszyscy.
W zachwytach lekturowych bardziej umiarkowani są gimnazjaliści – ale i na nich robią wrażenie arcydzieła… Przy Mickiewiczowskich Dziadach cz. II ze zdumieniem słuchają – rozumieją, że temat eschatologiczny dotyczy również ich. I co ciekawe, przecież nie taki horror znany jest im z kona, telewizji czy komputerowych gier. A jednak obserwuję ich twarze i widzę, jakie wrażenie robi tekst. Czternastolatkom trzeba już jednak „podawać” go w określonej formie, są krytyczni, dbają o oprawę. Bardziej skupieni na sobie ostrożnie przyjmują to, co wartościowe, łatwo wpadają w pułapkę kiczu i komercji. Tu nauczyciel ma co robić, by wzbudzić jakieś „uczucia” do książki.
To prawda, gimnazjalista łatwo zraża się i jest to chyba ten okres, w którym najbardziej odchodzi się od czytania. Potem w liceum uczniowie czytają różnie. Ci którzy mają nawyk i potrzebę, są chyba w zdecydowanej mniejszości… Choć większość licealistów powraca do książek w życiu dojrzałym. Na pewno dorośli, którzy podjęli naukę z opóźnieniem albo postanowili uzupełnić wykształcenie, czytają już przez soczewkę własnych doświadczeń – rozmowa z nimi, rozmowa o książce to prawdziwa przyjemność. Oni też najczęściej czytają z potrzeby – nawet jeśli mają mało czasu…
.A więc, kiedy myśli się o czytaniu, nie jest z nim tak źle? Bo przecież nawet biblioteka niedaleko mojego domu przeżywa rozkwit. Zawsze, kiedy tu przyjdę, widzę wielu czytelników i zawsze ktoś siedzi przy monitorach bibliotecznych komputerów… Chodzę między regałami, wybieram książki, wyjmuję kartę biblioteczną niby kartę płatniczą, bibliotekarz skanuje ją i… książki już wypożyczone… Tylko że do niektórych lektur dojrzewa się przez wiele lat, a są takie, które czyta się grubo po czterdziestce albo pięćdziesiątce… Próbuję znaleźć jedną z nich, katalog szufladkowy dawno już wyszedł z użytku, więc nie ma w nim wszystkiego. Teraz wszystko „jest w komputerze”. Pytam o cykl W poszukiwaniu straconego czasu. Był tu zawsze na półkach – nieczytany i zapomniany, czekał na mnie. Nie ma – informuje mnie bibliotekarz, usunięto. Dlaczego? Książki nieczytane, albo „zaczytane” uległy likwidacji… Zresztą wymieniono tu wszystko – jest nowocześnie i przejrzyście. Książki pachną nowością…
Potężny księgozbiór literatur: polskiej, francuskiej, niemieckiej, angielskiej, iberoamerykańskiej… skurczył się do kilku regałów. Zastąpiły go rzędy fantastyki, kryminałów i romansów… Czy to źle? Pewnie nie. Książki starzeją się inaczej niż ludzie.
Opowiadam tę historię na forum kultury, ale pokonują mnie statystyki. Liczba wszystkich czytelników w skali województwa zwiększyła się wielokrotnie. Może zatem problem nie w tym jak czytamy, ale co czytamy?
Prowadzę uczniów do małej filii biblioteki miejskiej. Filia znajduje się na parterze niewielkiego domu opartego o skarpę. Miejsce to mogłoby z powodzeniem „grać” wczesne lata siedemdziesiąte w na jakiejś fotografii z epoki, nawet półki są z tego okresu. A wydania niektórych książek – prawdziwe białe kruki! Utrzymał się tu też zapach biblioteki mojego dzieciństwa.
.Czy mogę jednak przekonać współczesnego kilkunastoletniego ucznia, użytkownika iPhone’a do takiego miejsca? Mogę! Uczniowie przychodzą tu chętnie – bo jest inaczej… Niektórzy nawet zapisują się do biblioteki. A może od tego właśnie inaczej należałoby zacząć? Bo przecież nie w statystykach rzecz, a w budowaniu rzeczywistej wrażliwości czytelniczej…
Przypominam sobie 451 stopni Fahrenheita – wizja świata, w którym książki są zakazane, a te które ocalały, konfiskuje się i pali. Jeśli spali się książkę, któż ocali jej treść? Jaka pamięć? Są treści, których zapomnieć nie można… Biblioteka nie jest tylko wypożyczalnią książek, w znacznej części komercyjnych, jest miejscem poszukiwań, rozmów z bibliotekarzem, który wskaże i doradzi… Jest kontaktem materialnym i relacją. Ekwiwalentem tej relacji jest papierowa książka. I to chyba dlatego wolimy je bardziej niż cienkie lśniące czytniki. I tu rola rodzica, nauczyciela, państwa… Zadbać świadomie o stan czytelnictwa bez ulegania fascynacji nowoczesnością, ale i bez popadania w megalomanię.
Czytelnictwo to zadanie. Czy można przekreślić pięćset lat tradycji papierowej książki? Tak jak kino nie wyparło teatru, a kina nie wyparło video tak papierowej książki nie wyprą elektroniczne nośniki i czytniki. Choć we wspomnianym przeze mnie tramwaju wielu młodych ludzi stało w skupieniu słuchając czegoś z telefonów komórkowych. Może były to e-booki? Jest jednak w przestrzeni czytelniczej dorosłego odbiorcy i ucznia ogromny obszar dla tradycyjnej książki. Pierwsi opowiedzą się za nią ze względów sentymentalnych, drudzy mogą być spadkobiercami tradycji kultury, w której papierowa książka odegrała taką rolę (!) Jeżeli należy się czegoś bać – to jakości treści. W większości czytamy książki dla rozrywki, jest więc tu dominujące kryterium przyjemności… Ale książka to również intelektualne poprzeczki… W jednym z opowiadań Vercorsa (Niemoc) zrozpaczony kondycją człowieka bohater gromadzi w ogrodzie stos książek i obrazów – chce podpalić to, co stanowiło treść jego życia. Dzieła Hugo i Prousta, Conrada i Wirginii Woolf, Pustelnię parmeńską i obrazy Picassa, Noëla i dawnych mistrzów Bruges. To wszystko kłamstwo, skoro człowiek jest tym, kim jest. Ani jednego wiersza więcej nie przeczytam! Ani jednego, póki człowiek nie stanie się lepszy! Vercors napisał to opowiadanie w lipcu 1944 roku, nietrudno więc rozszyfrować jego intencję. Piszę o tym dlatego, że współczesny czytelnik zbyt łatwo ulega może demonowi przyjemności – a przecież literatura zaspokaja również inne potrzeby i odpowiada na pytania…
Roland Maszka