"Smak książki"
W zasadzie trudno powiedzieć, ile ma lat – może jest w klasie maturalnej, może jest dużo młodsza – nie jest jeszcze kobietą, ale z pewnością nie jest już dzieckiem, chociaż narrator mówi o niej – ‘dziewczynka’. Dowiaduję się, że ma zajęte płuca – musi jakiś czas spędzić w górach. Kłujące, suche powietrze… Wtedy tak się leczyło gruźlicę.
Przychodzi mi na myśl Czarodziejska Góra. Bella epoka. Jej egzaltowani bohaterowie o naturach refleksyjnych a dekadenckich. Kto ociera się o śmierć, ten widzi inaczej i świat staje się mu dojmująco bliski… Dziewczynka z opowiadania przyjeżdża więc do górskiej miejscowości, w umówione wcześniej przez matkę miejsce. Ma to być dom znajomych – ale nikt tu na nią nie czeka, podobno list zaginął, a może nie chcą jej przyjąć. Jeszcze kogo zarazi. Niech spróbuje gdzie indziej… Lecz gdzie indziej jest podobnie…
To pierwsze doświadczenie pełne jest łez i bezsilności… Ale przecież twórca opowiadania nie pozostawi czytelnika w takim miejscu… Kładę Noce Ariadny na stole w pracy. Czytasz tego komunistę? – komentuje krótko kolega, spoglądając na nazwisko autora… Zwraca jednak uwagę na wydanie: Seria Jednorożca. Wiem, że potrafi oddzielić piękno od polityki, bo Jednorożec „nie wypuszczał” byle czego – on to pamięta…
Kiedy niedawno dostrzegam Noce Ariadny w bibliotecznym katalogu, biorę tę książkę, którą czytałem przed laty i jak przez mgłę pamiętam historię dziewczyny odkrywającej w czasie rekonwalescencji na poddaszu góralskiego domu swą wrażliwość tłumioną przez wielkomiejski zgiełk i apodyktyczną matkę… Wiem też, że nie dla samej treści książkę tę wypożyczę… Jeżeli można mówić o smaku jako kategorii estetycznej odnoszącej się do wydania książki, to z pewnością niektóre książki mojego dzieciństwa i młodości tę kategorię spełniały…
Czytam zatem Noce Ariadny i wydaje mi się, że wiem, dlaczego takim właśnie imieniem obdarzył Żukrowski swoją bohaterkę. Przywołuję córkę Minosa, króla Krety, która z miłości do Tezeusza zdradziła tajemnicę Labiryntu – ale aspekt miłosny nie wydaje się tu istotny, bo Żukrowski napisał w końcu opowiadanie o granicy między dzieciństwem a dorosłością. Rzecz raczej w Śpiącej Ariadnie: kiedy popatrzymy na słynną starożytną rzeźbę śpiącej od ponad dwóch tysięcy lat dziewczyny – pytamy, o czym śni porzucona przez Tezeusza księżniczka?
Pełne refleksji, ciepła i prawdy opowiadanie Żukrowskiego ujawnia magiczny świat niby-snów, niby-wyobrażeń. Niby niewiele się dzieje. Noce Ariadny to historia jej przyjaźni z mieszkańcami szafy – myszami, które pragmatyczna matka truje natychmiast, gdy tylko odwiedza córkę w jej górskim „sanatorium”. Czego dowiaduje się księżniczka Ariadna o Tezeuszu? Czego dowiaduje się bohaterka opowiadania Żukrowskiego o matce?
Trzymam wydanie Serii Jednorożca z 1968 roku. Przygaszona ochra twardej okładki z prostym asymetrycznym rysunkiem, żadnej przesady, zbędnej zachęty czy krzykliwości – tylko nazwisko i tytuł. Od razu myślę, że były to czasy, gdy autorom reklama nie była potrzebna. Zamknięci w prostej ramie okładki bez wyróżnień stoją w Serii Jednorożca: Puszkin i Srindberg, Żukrowski i Vercorse, Dürrenmatt i Gogol, Andrzejewski, Cervantes, Camus, Lagerkvist, Dąbrowska…
Moją uwagę przyciąga też delikatny rysunek ilustracji – kilka kresek, jakby od niechcenia – ale widzę w nich treść, którą czytam; są kwintesencją tekstu – a więc tym, czym powinna być książkowa ilustracja. Sięgam po inne wydania Jednorożca – każde ilustrowane z subtelnym wyczuciem i bez jakiejś obserwowanej w dzisiejszych wydaniach barokizacji.
„Zachwycam się” formatem książki – idealnym, by włożyć do kieszeni marynarki lub kurtki, by tkwiła tam dyskretnie, nie przeszkadzając w niczym. Wodzę palcem po papierze gładkim, ale bez tej rażącej gładkości odbijającej światło, charakterystycznej dla współczesnych wysokojakościowych papierów… Zapach patyny, biblioteki i dawności dopełnia wrażeń – nie powiem, pozytywnych… Bo była w tych wydaniach pewna klasa i staranność odzwierciedlająca szacunek do czytelnika. Czego brak, niestety, moim zdaniem, wielu współczesnym wydaniom, traktujących literaturę bardziej jak towar, a nie duchową strawę czy przyjemność…
Dzielę się tą refleksją z kolegą. Masz rację, mówi, wtedy kupowało się spod lady… Dobra książka była przedmiotem pożądania. Myślę, jak czuł się czytelnik lat sześćdziesiątych czy siedemdziesiątych, jadąc tramwajem lub zatłoczonym pociągiem i czytając Noce Ariadny albo Damę pikową… Minęło blisko pół wieku od jej wydania.
Piszę o tym, bo czuję, że istnieje jakaś potrzeba kontaktu z książką jako magicznym przedmiotem, gdzie treść podana jest w stosownej oprawie i nie podlega przemijaniu. Książką, do której można powrócić po latach, a która nie rozpadnie się nim przeminie dekada… Być może są potrzebne, jak proponuje Zafòn cmentarze zapomnianych książek? Magiczne miejsca, gdzie wśród labiryntów sięgających sklepienia regałów spoczną nieczytane książki, by po latach ktoś mógł je odkryć?
Roland Maszka