Marek TWARÓG: "Tak, gazety codzienne straciły napęd, ale za wcześnie, by mówić o muzeum"

"Tak, gazety codzienne straciły napęd, ale za wcześnie, by mówić o muzeum"

Flaga en></div><div id=
Photo of Marek TWARÓG

Marek TWARÓG

Redaktor naczelny „Dziennika Zachodniego”, wcześniej trzy lata kierował „Gazetą Wrocławską”, jeszcze wcześniej był reporterem, zajmującym się Kościołem, Unią Europejską i śląskim regionalizmem. Absolwent Uniwersytetu Śląskiego. Współautor z Arkadiuszem Golą reporterskiego albumu „Ludzie z węgla”. Lubi też pracę ze studentami.

Ryc. Fabien CLAIREFOND

zobacz inne teksty Autora

.Dziwna to będzie polemika, bo z Thomasem Baekdalem, który na Wszystko Co Najważniejsze [LINK] krytykuje sposób gazetowego pisarstwa i zgrabnie porównuje schyłek papierowych wydań od schyłku Blackberry – właściwie zgadzam się. Zatem może nie polemika jako spór, ale jako glosa, dopisek, dopowiedzenie, krótka refleksja na temat ciekawych spostrzeżeń duńskiego autora. Z nieco innym punktem widzenia – tak myślę – który daje papierowi trochę nadziei.

1.

.Baekdal jest świetny w tym swoim widzeniu gazet codziennych jako zwykłego produktu. Niezależnie od błyskotliwości porównania „Washington Post” z komórkami Blackberry czy Nokią, uwagę zwróciłem właśnie na to, że Baekdal nie zawodzi na temat wyjątkowości dziennikarstwa i gazet codziennych, nie próbuje im przypisywać jakichś nadzwyczajnych ról, tylko po prostu: widzi je jak produkt, niczym telefon, który, aby istniał, musi kogoś zainteresować. Ja, oczywiście, wciąż lubię widzieć swoją robotę jako misję istotną dla demokracji i jako element ładu państwowego, lubię też siebie i innych dziennikarzy postrzegać jako rycerzy praworządności i społecznych nadzorców aparatu.

W porządku, ale prawda jest taka, że to właśnie z powodu takiego snu o potędze i mrzonek o wyjątkowości, opiniotwórcze gazety ze swoimi świetnymi autorami znalazły się w takim a nie innym miejscu. Znaczy: gdzieś w okolicach parteru.

Przekonani o tym, że jesteśmy stałym i koniecznym elementem życia społecznego – niczym ustrój, wybory, post i karnawał – daliśmy się wyprzedzić światu i zgnuśnieliśmy przy tych swoich wielkich biurkach. Nie dostrzegliśmy, że wyobraźnią publiczności zarządza już ktoś inny, że zmienił się sposób komunikowania z audytorium.

A w zasadzie – że to już nie jest nieme audytorium, które kiedyś gdzieś tam w blokach i „na mieście” przyjmowało nasze słowa za pewnik, ale rozgrzana widownia chcąca dyskutować, dopowiadać, pytać nas i rozliczać.

2.

.Zdaje się, że Baekdal chce nam powiedzieć: ważne są emocje i osobisty stosunek. Ujął to tutaj, gdy krytykował tekst z „Washington Post”: „[Artykuł] Jest pasywny, zdystansowany, powierzchowny, a przede wszystkim napisany w zupełnie bezstronny sposób. Od innych tekstów czy źródeł nie różni go nic. Dokładnie to samo publikują inni.” Już widzę tę armię dziennikarzy, którzy chcą go zmiażdżyć za ten passus, i mnie profilaktycznie rozjechać, gdybym chciał Baekdala poprzeć. No bo jak to, przecież dziennikarstwo, bezstronność… zaraz usłyszę o obiektywizmie.

(Niekiedy w tym miejscu rozmów o dziennikarstwie cytuje Michaela Kaufmana, kiedyś korespondenta „NYT”, który w słynnej książce Artura Domosławskiego o Kapuścińskim tak podsumowywał obiektywizm: „Gdy zaczynałem pracę, wielu moich kolegów dziennikarzy uważało, że jeśli policjant bije Afroamerykanina walczącego o prawa obywatelskie, to obiektywna prawda leży pośrodku – między bitym a bijącym. Od początku wydawało mi się, że to nonsens.” Mam do tych słów dystans, ale cytat lubię.)

Zatem dziennikarstwo, bezstronność, obiektywizm… Tak, tak, ja to wszystko znam i to z pewnością są ważne idee, może fundamenty dziennikarstwa. Ale dziennikarstwa informacyjnego. A dziś gazetowe dziennikarstwo informacyjne coraz częściej nie ma żadnego sensu, mamy bowiem prosty, bezpośredni przekaz, bez jakiejś szczególnej roli przypisanej dziennikarzowi. Na to Baekdal zwrócił uwagę, gdy napisał (przedmiot sprawy nie ma tu znaczenia, chodzi o zauważony paradoks): „Relacje świadków? Jakie relacje świadków? Dysponujemy oficjalnym nagraniem od NASA, które zamieszczono na początku artykułu. Sami widzimy, co się wydarzyło. My, czytelnicy, tak samo jesteśmy świadkami, jak osoby tam na miejscu. Po co spekulować, kiedy wszystko widać?”

Streamy wideo w internecie i relacje na żywo w telewizji, gdzie widać, co się dzieje, a nie gdzie ktoś nam opowiada, co się dzieje, sprawiają, że depesze gazetowe to anachronizm. Nie tylko dlatego, że publikowane są następnego dnia. Również dlatego, że to materiał filtrowany przez autora tekstu. Dopiszę więc do Baekdala – nie wiem, czy się zgodzi, może nie – że nie krytykuje on filarów dziennikarstwa informacyjnego, krytykuje jedynie sens dziennikarstwa informacyjnego w prasie. Bo to właśnie wiara w to, że ludzie nadal w gazetach szukają prostych informacji (choćby i porządnie napisanych oraz zgodnych z zasadami bezstronności), gubi papier i gubi redakcje, które w porę nie zorientowały się, że to skansen i przeżytek.

A więc emocje w dziennikarstwie – jasne. Nienawidzę, gdy ktoś przeciwstawia dwie wartości materiału prasowego: emocje i warsztat. Gdy ktoś w emocjonalnym materiale widzi uchybienie warsztatowe, albo ktoś za dobry warsztatowo uznaje wyprany z wszelkiego dreszczu, bezduszny i beznamiętny tekst. Co ciekawe, ci sami ludzie w zdjęciach i relacjach filmowych na ogół szukają emocji, widzą w nich wartość. Ale w papierze – nie. W papierze porządne dziennikarstwo to ponoć beznamiętne, faktograficzne dziennikarstwo. No, niestety, uderzajcie, nadstawiam drugi policzek, ale nie podzielam tej opinii. To właśnie takie beznamiętne dziennikarstwo (podczas gdy świat zmieniają dobrze spożytkowane emocje) każe Baekdalowi stwierdzić w oryginalnym tytule swego tekstu „Newspapers are just… old”

3.

.Cały wywód Baekdala – błyskotliwy i interesujący, tu wciąż nie mam wątpliwości – koncentruje się jednak wyłącznie na jednym powodzie spadającej sprzedaży gazet. Wskazuje na niedostosowanie treści do galopującej współczesności. Jednak przerzucanie na dziennikarzy całej winy za malejące znaczenie papieru, byłoby nieuczciwe. Nie badałem sprawy akurat w Danii, więc może (podobnie jak w wielu krajach starej Europy) sposób bezpośredniej dystrybucji gazet wciąż tam nieźle działa, ale w polskich realiach kłopot z dystrybucją jest niezwykle istotnym czynnikiem wpływającym na gorsze wyniki.

Dziennikarskie samobiczowanie niewątpliwie musi się więc odbywać, ale kilka razów na dystrybutorów też powinno spaść. Znam argument, że przecież liczba punktów sprzedaży w Polsce nie maleje, nikt jednak nie wnika, jakie i gdzie są te punkty. Krótko mówiąc, nie ma mowy o kioskach, jakie jeszcze 10-15 lat temu stały w ważnych miejscach w miastach, a co ważniejsze, w ważnych punktach na wsiach.

Kiedyś narzekaliśmy na ekspozycję gazet w kioskach, do których zaglądało się przez okienko o rozmiarach 20 na 20 centymetrów. Lecz teraz wcale nie jest lepiej. Gazety codzienne w salonikach niby są, jeśli je dostrzeżesz wśród czekolad, książek, czipsów, gum, paluszków, a nade wszystko – magazynów kolorowych.

Ogromna wina w tej dziedzinie leży także po naszej stronie. Sami nie stworzyliśmy wystarczająco dużej sieci dystrybucji – to raz. Dwa – nie dostrzegliśmy na czas, że gazeta to produkt, który wymaga dokładnie takich samych zabiegów promocyjno-sprzedażowych, jak (wybaczcie, koledzy dziennikarze) batonik czekoladowy czy kondomy, z którymi gazety sąsiadują. Trafnie o tym mówił niedawno Jacek Czynajtis z Optizen Labs na którejś z konferencji ZKDP. Gdy przypominał, że prasa to produkt, że nie wystarczą komunały o „content is king”, i że obowiązuje ją marketing mix, a więc konieczność dbania o 4P (product, price, place – czyli dystrybucja – i promotion), niektórzy wydawcy dziwnie wiercili się na krzesłach. A w każdym razie, tak mi się wydawało. Generalnie – pełnego przekonania nie dostrzegłem.

4.

.Prostą klamrą – zacząłem od myślenia o gazecie jako o produkcie i kończę na produkcie – należałoby zamknąć wywód. Dodam jednak, że o ile Thomas Baekdal jawi mi się jako ten, który już nie widzi ratunku dla gazet codziennych, to ja sam takim pesymistą nie jestem. Baekdal chyba nie wierzy w zmiany w redakcjach prasowych. Ja wierzę. Sami dziennikarze? To w ogóle nie jest problem. Świetnie sobie poradzą w nowych mediach, o to jestem spokojny. A co z produktem? Papierowa gazeta codzienna ustąpiła miejsca szybkiemu światu i nie będzie powrotu do sytuacji sprzed lat. To jasne. Jednak papier, jako nośnik opinii, jeszcze dłuższy czas się sprawdzi. Opinii, nie informacji. Co do informacji – zgoda z Baekdalem. Prasa generalnie leży na łopatkach.

Marek Twaróg

Materiał chroniony prawem autorskim. Dalsze rozpowszechnianie wyłącznie za zgodą wydawcy. 28 listopada 2014