
"Być albo nie być (osobą publiczną)"
.Niedawne wydarzenia związane z podróżą służbową posłów Prawa i Sprawiedliwości czy też z pobiciem Przemysława Wiplera przez funkcjonariuszy policji były kolejną odsłoną spektaklu dotyczącego osób publicznych – ich praw i obowiązków, a także ich statusu, choć ta akurat kwestia nie była w tym wypadku szczególnie podnoszona przez media. Słowa „spektakl” używamy tu nie w znaczeniu pejoratywnym, na określenie błahostki wyolbrzymionej przez środki masowej komunikacji, lecz w sensie czysto opisowym, odnosząc się do zjawiska obserwowalnego i obserwowanego, wchodzącego w intensywny kontakt z odbiorcą – a więc tak, jak mówi o tym antropologia spektaklu.
Kiedy Guy Debord publikował w 1967 roku swoje słynne Społeczeństwo spektaklu, ujmował tym terminem nie tyle same zjawiska, ile nowy sposób komunikowania, raczej relacje między znakami niż same znaki. W tym sensie spektakl może być kluczem do zrozumienia dzisiejszego statusu osoby publicznej – statusu, który nie jest dany raz na zawsze, lecz kształtuje się na styku życia jednostki i zbiorowości.
.Wyrok Sądu Najwyższego z 22 stycznia 2014 roku, II CSK 123/13, zakłada, że „pojęcie osoba publiczna jest szerokie i obejmuje, obok osób pełniących funkcje publiczne, również osoby zajmujące w życiu publicznym istotną pozycję z punktu widzenia kształtowania postaw i opinii ludzi, wywołujące powszechne zainteresowanie ze względu na swoje dokonania”. „Istotna pozycja” i „powszechne zainteresowanie” to charakterystyczne dla legislacji sformułowania, pozwalające na, a właściwie nakazujące interpretację zjawisk, które ewoluują w czasie i których nie sposób objąć precyzyjnymi definicjami. Wspomniane orzeczenie pośrednio nawiązuje zresztą do wcześniejszego, z 20 lipca 2007 roku, I CSK 134/07, gdzie pojawia się sformułowanie „grono osób powszechnie znanych”, obejmujące „osoby, które wprost lub w sposób dorozumiany godzą się na podawanie do publicznej wiadomości wiedzy o swoim życiu”. Definicja ta, daleka od zadowolenia obywatela, który oczekuje od prawa, by było jasne i jednoznaczne, paradoksalnie zbliża nas do sedna problemu. Okazuje się bowiem, że aby wskazać, kto jest osobą publiczną, musimy określić, gdzie przebiegają granice „wiedzy o swoim życiu”, a to już zdaje się wykraczać poza granice legislacji.
Sprawy komplikują się jeszcze bardziej, kiedy rzecz dotyczy ujawniania informacji na temat tak zwanych osób publicznych. Wyrok Sądu Najwyższego z 11 października 2001 roku, II CKN 559/99, stanowi, iż „publikacja prasowa ujawniająca dane z życia prywatnego osoby publicznej – w braku jej zgody – może obejmować tylko fakty, które pozostają w bezpośrednim związku z prowadzoną przez tę osobę działalnością publiczną”.
.Dla zilustrowania tej wykładni wystarczy sięgnąć po jeden z licznych przykładów z ostatnich lat, jakim była sprawa profesora Witolda Kieżuna. W świetle obowiązującego prawa publikacje dotyczące jego rzekomej współpracy ze służbami bezpieczeństwa w okresie PRL można uznać za uzasadnione nie tyle dlatego, że profesor Kieżun jest osobą publiczną, ile dlatego, że jego funkcjonowanie jako „osoby publicznej” opiera się na byciu moralnym autorytetem, a wspomniana współpraca mogłaby tę pozycję podważyć. Uświęcona formuła „w świetle obowiązującego prawa” daleka jest jednak w tej kwestii od jednoznaczności, o czym świadczą regulacje odnoszące się do statusu „osoby publicznej”.
.Owszem, można by jeszcze odwołać się do koncepcji Andrzeja Knopffa, wyróżniającego sferę życia prywatnego i intymnego, gdzie na tę ostatnią składają się fakty, których dana osoba nie ujawniłaby nawet najbliższym. Widzimy jednak, że koncepcja ta ma się nijak do „społeczeństwa spektaklu” w erze internetu, gdzie granica między intymnym, prywatnym i publicznym nie tyle uległa zatarciu, ile zmieniła się w relację synonimiczności: im bardziej dany fakt jest intymny, prywatny, tym bardziej staje się, musi się stać publiczny. Bez takiej synonimiczności, bez takiego przejścia bycie osobą publiczną nie jest możliwe. Można by wręcz zaryzykować tezę, że osoba publiczna to taka, która upublicznia to, co prywatne, a nawet intymne. Aby sprawdzić zasadność tej tezy, trzeba jednak sięgnąć do antropologicznych, artystycznych i filozoficznych prób zmierzenia się z tym problemem.
Upublicznienie siebie wydaje się bowiem odwiecznym dylematem ludzkości, nieograniczonym tylko i wyłącznie do epoki nowożytnej. Oczywiście, nowa koncepcja podmiotu, związana z – mówiąc językiem Foucaulta – nową relacją między słowami i rzeczami, wyjaskrawia ów dylemat. Widać to doskonale na przykładzie praktyk cielesnych, bardziej naocznie niż te „duchowe” ujawniających rozterki dotyczące tego, co wewnętrzne, intymne, i tego, co wolno pokazać i zobaczyć. Dobitnie dowodzą one istotnego napięcia między tymi dwiema sferami życia ludzkiego, jak również toczącej się między nimi gry, która wykracza poza zwykłe pojęcia wstydu czy ciekawości, sięgając raczej silniejszych doznań lęku i fascynacji. Za emblematyczny można tu uznać przypadek profesora Czermacka z Uniwersytetu w Grazu, który wkrótce po odkryciu promieni roentgenowskich zgodził się na radiografię własnej czaszki: jej widok tak nim wstrząsnął, że Czermack zaczął cierpieć na bezsenność i zdecydował o niewystawieniu obrazu na widok publiczny. Niepokój austriackiego naukowca, stanowiący echo spektakli anatomicznych, o których przejmująco pisze w jednym z rozdziałów swojego Wisielca Zbigniew Mikołejko, dotyczy nie tylko charakteru samego zjawiska, jakim jest cielesny obraz własnej intymności: obawa przed jego ujawnieniem obejmuje już sferę publiczną, w której to, co najściślej prywatne, nie może się znaleźć, a zarazem powinno się tam znaleźć dla publicznego dobra. Przedłużeniem tych cielesnych, lecz w gruncie rzeczy duchowych dylematów są kontrowersje związane z nowoczesnymi spektaklami anatomicznymi, takimi jak teksański visible man – skazaniec pocięty po wyroku śmierci na płaty milimetrowej grubości – czy też wystawy Gunthera von Hagensa, wokół których rozgrywa się nie tylko debata nad poszanowaniem ludzkich zwłok, lecz także namysł nad granicą tego, co prywatne i publiczne.
Jak każda przestrzeń graniczna, także i ta chętnie eksplorowana jest przez współczesną sztukę. Dość przypomnieć praktyki upubliczniania swojego ciała i jego zawartości, gdzie jednym z bardziej spektakularnych pionierów był Piero Manzoni, w ironicznym geście sprzedający w balonikach swój oddech czy też zamknięte w puszce ekskrementy. W roku 1974 w galerii w Neapolu Marina Abramovic na sześć godzin oddaje zwiedzającym całą siebie wraz z leżącymi na stole obok niebezpiecznymi narzędziami: po trzech godzinach jej ubrania są już zerwane, a ciało okaleczone. To tylko najbardziej znane przykłady dyskusji ze statusem artysty jako osoby publicznej, a przede wszystkim z granicami ingerencji świata zewnętrznego w to, co prywatne.
Z nieco innej strony ujął tę kwestię Vito Acconci: w 1969 roku amerykański performer w ramach projektu Following Piece chodził z kamerą za przypadkowo wybraną osobą aż do momentu, gdy ta wchodziła do jakiegoś budynku, po czym zaczynał rejestrować trasę kolejnej osoby. Zapowiadając nieco późniejsze debaty nad narzędziami kontroli i władzy, a także dzisiejsze marzenia jednych i lęki drugich związane z totalnym monitoringiem, Acconci pyta też o przyzwolenie na bycie pokazywanym: pytanie, które epoka internetu właściwie odesłała do lamusa. Kiedy w 2001 roku Andrea Fraser w Official Welcome czyni z mowy powitalnej oparty na striptizie performans, kontekst jest już zupełnie inny: wobec wszechogarniającego charakteru sfery publicznej gest Fraser jest już tylko głosem w dyskusji nad statusem samej sztuki i muzeum jako instytucji, a nie nad granicami intymności.
.Dawne kategorie podziału tracą swoją aktualność. Pozostają tylko kuriozalne przypadki i procesy prawne, jak ten wytoczony przeciwko Andrzejowi Żuławskiemu, który w jednej z powieściowych postaci zawarł zbyt wiele cech swojej byłej partnerki, co sąd uznał za wystarczający powód do wypłaty odszkodowania. Dobro osoby publicznej zostało naruszone, lecz w świetle polityczno-technologicznej ewolucji zjawiska prywatności proces ten wydaje się reliktem z poprzedniej epoki.
.Nie oznacza to jednak, że ewolucja ta się zakończyła. O tym, jak żywe są to kwestie, świadczy wydana właśnie znakomita książka Grzegorza Jankowicza Gombrowicz – loading. Pretekstem do Eseju o formie życia – tak brzmi podtytuł tej rozprawy – jest opublikowany 45 lat po śmierci pisarza jego dziennik intymny, Kronos. Ten zbiór notatek, reklamowany przez wydawcę i media jako zapis życia odarty z pozoru i formy, jako najprawdziwszy – bo nieupubliczniany – obraz Gombrowicza jest dla krakowskiego filozofa literatury okazją do namysłu nad mechanizmami rządzącymi sferą publiczną. „Interesuje nas prywatność – pisze Jankowicz – pasjonują sekrety, pragniemy kontaktu z rzeczywistością in crudo, chcemy uczestniczyć w tym, co zostało odcięte od sfery publicznej, uwikłanej – jak sądzimy – w grę pozorów i kłamstw. Albo przeciwnie – oburzamy się manifestacyjnie, że dano nam przepustkę za kulisy, że pokazano za dużo, że złamano mieszczańskie (niepisane) prawa”.
Aby wyjaśnić tę dwoistość, autor sięga do starożytnego rozróżnienia między zoe i bios, gdzie pierwsze ze słów oznacza „prosty fakt istnienia” czy też „nagie życie”, drugie zaś – „formę życia”. Opowieść o Gombrowiczowskim Kronosie staje się więc opowieścią o włączaniu nagiego życia w obszar polityki, czyli historią o tym, jak wyzwalając życie biologiczne i domowe, a zatem intymność i prywatność, z przestrzeni wykluczenia, poddaliśmy je – jako zachodnia nowoczesność – procesom publicznej kontroli i represji. Powstaje tym sposobem – jak powtarza Jankowicz za Hannah Arendt – „nowa przestrzeń wspólna – sfera społeczna”, w której granica oddzielająca prywatne od publicznego uległa zatarciu.
Choć autorka Kondycji ludzkiej opowiada się za tradycyjnym rozdzieleniem tych dwóch przestrzeni, dostrzega też zalety procesu upubliczniania. Wprowadzenie siebie w sferę społeczną za pomocą opowieści, stworzenie swojej własnej bios – czyli, w naszych kategoriach, bycie „osobą publiczną” – to bowiem godna szacunku próba upodmiotowienia własnego życia, chęć uczestnictwa w świecie. Drugą stroną tego procesu jest jednak właśnie – piszą o tym choćby Giorgio Agamben czy Judith Butler − poddanie „nagiego życia” władzy nowych machin zarządzczych, które wobec ekspansji „sfery społecznej” zawłaszczają coraz to nowe tereny ludzkiej egzystencji w imię troski o „jawność” i „przejrzystość” sfery publicznej.
.W świetle powyższych uwag tytuł niniejszego tekstu zawiera więc właściwie tautologię. „Bycie osobą publiczną” jest bowiem w dzisiejszym świecie coraz częściej postrzegane jako jedyna „prawdziwa” forma bycia, jako bycie par excellence, którego prawdziwość zasadza się w dużej mierze na przeniesieniu prywatności w sferę publiczną. Stąd rozpaczliwe niekiedy dążenie wielu z nas do osiągnięcia „istotnej pozycji z punktu widzenia kształtowania postaw i opinii ludzi”, do tego, by zyskać „powszechne zainteresowanie ze względu na swoje dokonania”, co definiuje, jak pamiętamy, osobę publiczną. Środki wiodące do tego celu mogą być różne, a „powszechne zainteresowanie” mierzone tysiącami czy milionami „lajków” na portalach społecznościowych wydaje się logiczną, choć bardzo literalnie rozumianą konsekwencją rozwoju nowych technologii.
To jednak dopiero początek. Nie jesteśmy sobie jeszcze w stanie dokładnie wyobrazić, co ten rozwój przyniesie w bliższej i dalszej perspektywie ani jakie będą tego konsekwencje dla sfery społecznej oraz dla statusu osoby publicznej. Posthumanistyczny nurt w naukach społecznych pozwala jednak domyślać się, którędy przebiegać może w przyszłości szlak tych rozważań. Z jednej strony postęp w prawach zwierząt i czynione już próby przyznania statusu prawnego przedstawicielom naczelnych, z drugiej zaś – bioczipowanie ludzi i namysł nad statusem ogranizmów cybernetycznych wyprowadzają problem prywatnego i publicznego poza sferę wyłącznie ludzką. Jeśli terminy „zwierzę publiczne” czy „cyborg publiczny” wydają się dziś bliżej spokrewnione z fille publique niż z „osobą publiczną”, to nie znaczy to, że muszą pozostać w sferze pseudonaukowej fantastyki i że nie mogą skłonić nas do namysłu nad dzisiejszym i przyszłym statusem osoby publicznej.
Tomasz Kopoczyński
Tomasz Swoboda