Marek BIEŃCZYK: "Słowo i drżenie"

"Słowo i drżenie"

Photo of Marek BIEŃCZYK

Marek BIEŃCZYK

Eseista, laureat literackiej nagrody NIKE. Historyk literatury. Romanista, tłumacz Milana Kundery, Rolanda Barthesa i Emila Ciorana. Znawca win, zwłaszcza francuskich.

Do dziś nie wiem, co bardziej u Francuzów lubię i cenię: czy to, że lepiej myślą, czy to, że lepiej czują. Czy porywają mnie bardziej ich intelektualne rozumowania, czy też ich zmysłowe epifanie; niezwykły dar mają do jednych i drugich. Czy lepiej jest, gdy piszą, czy gdy jedzą i piją? Najważniejsze są ich teksty, czy może tez to, co nalewają mi do kieliszka? Mówiąc symbolicznie: raczej Proust, czy raczej wino?

.Pytam rzecz jasna retorycznie, z nadmiaru podziwu i przywiązania, nikt przecież nie każe mi wybierać. Co więcej, ta retoryka nie jest zbyt precyzyjna. Najlepsze wina francuskie są nieraz skomponowane jak sonety; wiele najwspanialszych literackich fragmentów ma z kolei zmysłowy smak, którego ideą nie da się wyrazić.

Tak jest u Prousta. Są u niego zdania, których nie czytam, lecz które piję. Smakuję każdą głoskę, nie wiedząc całkiem dlaczego jestem urzeczony; czytam zdanie i drży całe ciało. Na przykład to zakończenie drugiego tomu „W cieniu zakwitających dziewcząt”, opowiadającego o wyjazdach młodziutkiego jeszcze Marcela – w towarzystwie gosposi Franciszki – na wakacyjne morskie pobyty w Balbec. Znam ten urywek na pamięć, powtarzam jak mantrę, moją nieorientalną mantrę – dla jej dźwięku.

„Biło południe, wreszcie przybywała Franciszka. I przez szereg miesięcy w tym Balbec, którego tak pragnąłem, bom je sobie wyobrażał jedynie smagane burzą i tonące we mgłach, pogoda była tak olśniewająca i stała, że kiedy Franciszka przychodziła otworzyć okno, mogłem zawsze bez zawodu oczekiwać, iż ujrzę tę samą ścianę słońca załamaną w rogu zewnętrznego muru, o niezmiennym kolorze, mniej wzruszającym jako znak lata niż martwym jako znamię nieżywej i sztucznej emalii. I podczas gdy Franciszka wyjmowała szpilki z portier, zdejmowała materie, rozsuwała firanki, odsłaniany przez nią letni dzień zdawał się równie umarły, równie odwieczny co wspaniała i tysiącletnia mumia, którą by nasza stara służąca ostrożnie odwijala ze wszystkich giezeł, zanim ją ukaże zabalsamowaną w jej złotej szacie”.

Cała powieść Prousta opowiada o tym, w czym wyspecjalizowała się francuska literatura, o komedii ludzkich zachowań, o teatrze życia codziennego. Ale zarazem wśród ironicznej, nieraz bezwzględnej obserwacji ludzkich gestów przychodzą chwile czystego upojenia, czystego zachwycenia, w którym zapomina się o codziennej społecznej grze i schodzi do najgłębszych, najbardziej wzruszających doznań.

.Poznałem kiedyś w Paryżu starszego już mężczyznę, sprzedawcę win; spędzałem w jego sklepie długie godziny. Któregoś dnia powiedział mi, że płakał, gdy zdarzyło mu się degustować Château Haut-Brion 1989. Nie całkiem mogłem to zrozumieć aż do chwili, w którym samemu było mi dane wino to otworzyć podczas publicznej degustacji. Było nas tuzin uczestników jak dwunastu apostołów; nagle zapadła cisza, siedzieliśmy w głuchym milczeniu każdy nad swoim kieliszkiem.Zrzut ekranu 2015-07-10 (godz. 22.08.39)

Wino było równie piękne, jak zdanie Prousta. Nadzwyczajnie zbudowane, harmonijne. Ideał francuskiej estetyki klasycznej mówi: „niczego za dużo”; w tym winie – tak jak w moim Proustowskim zdaniu – wszystko układało się w idealnych proporcjach. Doznanie było oczywiście zmysłowe, lecz zarazem wiedziało się, że mamy do czynienia z konstrukcją artystyczną, którą można docenić tak, jak docenia się genialnie ułożone słowa.

.To jest moja Francja: „widzieć jaśniej w zachwyceniu”, gdy w pięknie zmysłowej chwili błyszczy nugat ludzkiego geniuszu.

Marek Bieńczyk

Materiał chroniony prawem autorskim. Dalsze rozpowszechnianie wyłącznie za zgodą wydawcy. 11 lipca 2015