Michał BONI: "Nowa Europa. Wyzwania cyfrowe"

"Nowa Europa. Wyzwania cyfrowe"

Photo of Michał BONI

Michał BONI

Poseł do Parlamentu Europejskiego. Były minister pracy i polityki socjalnej, sekretarz stanu odpowiedzialny m.in. za politykę rynku pracy, szef zespołu doradców strategicznych Prezesa Rady Ministrów, minister administracji i cyfryzacji.

Ryc.: Fabien Clairefond

zobacz inne teksty Autora

Jest 29 września 2014 roku. W Brukseli trwa całodzienny: Digital Action Day zorganizowany jeszcze przez Wiceprzewodniczącą Komisji Eueopejskiej, Neelie Kroes. W wypowiedziach wiele uwag o szansach na pełny dostęp do internetu w Europie, o niezbędności zmian w edukacji, o warunkach rozwoju „share economy”, o działaniu dla użytkownika, ale i o potrzebie równowagi między potrzebami obywateli co do ochrony ich prywatności a możliwościami biznesu w zapewnieniu tej ochrony. Przesłanie z tego spotkania jest jak dziedzictwo Neelie Kroes, a co najważniejsze charakteryzuje je kompleksowe, horyzontalne podejście do spraw cyfrowych.

Tego samego dnia wieczorem, komisja parlamentarna ITRE wysłuchuje Oettingera, kandydata na komisarza odpowiedzialnego za cyfrową gospodarkę i społeczeństwo. Symboliczne zdarzenie…. A dwa dni póżniej – wysłuchanie, Very Jourovej, czeskiej kandydatki na komisarza odpowiedzialnego także za prawa obywatelskie w internecie.  Po kilku dniach, w poniedziałek 6 pażdziernika czas na wysłuchanie Ansipa, proponowanego przez Junckera na wiceszefa KE zajmującego się koordynacją spraw cyfrowych.

Warto zobaczyć, jaki obraz wyzwań i spraw cyfrowych wyłania się z budowania nowej Komisji Europejskiej.

Europa musi przestać odstawać od świata, jeśli chodzi o rozwój – potocznie mówiąc – szybkiego internetu. To wymaga inwestycji, jakie podjąć mogą tylko firmy telekomunikacyjne, w niektórych obszarach wspierane przez środki publiczne na cele związane z zapewnieniem dostępu do internetu na terenach trudnych.

Zwykło się traktować operatorów jak „tłuste krowy”, które mają w workach mnóstwo pieniędzy. Ale słuszna skądinąd polityka na rzecz konkurencyjności i konsumentów, prowadzona w UE przez ostatnie 10 – 15 lat przyniosła swoje skutki. Ceny usług świadczonych użytkownikom radykalnie spadły – to dobrze. Zaś troska o super konkurencyjne warunki, połączona z utrzymaniem krajowych domen decyzyjnych w obszarze teleinternetu spowodowała – fragmentację rynku: to żle! W efekcie: nie odkładają się w firmach odpowiednie zasoby kapitałowe na inwestycje. A z pieniędzy unijnych można sfinansować tylko część inwestycji – dostęp do szybkiego internetu na wsi i budowę sieci Wi-Fi w miejscach publicznych, co uważam za kluczowe!

Ktoś spyta: po co ten szybki internet, i po co powszechna dostępność ? Dzisiaj rodzi się nawyk korzystania z internetu w wielu dziedzinach: to rozrywka, ale i informacje, to edukacja, ale i publiczne, także administracyjne usługi, to ściąganie filmów (legalną drogą!) oraz odrabianie lekcji, i coraz częściej – robienie zakupów.  Rośnie używalność internetu, bo to ułatwia życie. Żeby – mówiąc potocznie – to wszystko chodziło, żeby nie twało zbyt długo: potrzeba działań na rzecz przepływności sieci między 50mB/ sek a 100. I przymiarek do inwestycji w 5G!  Powszechność dostępu: na wsi, w miasteczku, w szkole, w urzędzie – jest gwarancją równości cyfrowej.

Kto wie, czy równość cyfrowa za chwilę nie stanie się już kluczowym punktem w dyskusjach o nierównościach i nowej formule szans na równość. 

Co trzeba zrobić? Niezbędna jest konsolidacja rynku europejskiego jako całości – czyli de facto otwarcie się na wzrost znaczenia dużych firm. Z czasem także okaże się potrzebny jeden model regulacyjny, bo po co budując europejskie sieci narażać się na 28 form działania regulatorów spraw elektronicznych. To jest droga do jednolitego rynku cyfrowego.

W zapowiedziach Junckera jednolity rynek cyfrowy w Europie jest podstawowym wyzwaniem, a zadaniem staje się dla Andrusa Ansipa, Estończyka, który ma być wiceprzewodniczącym Komisji Europejskiej odpowiedzialnym za realizację tego celu.

Elementem jednolitego rynku cyfrowego jest europejskie ujednolicenie rynku teleinternetowego, piszę teleinternetowego, a nie tradycyjnie – telekomunikacyjnego, by wzmocnić to, że dzisiejsi operatorzy to nie tylko dostarczyciele sieci, ale i treści  – w porozumieniu z ich wytwórcami, choć bardziej pośrednikami.  Choćby takimi, jak Google, którego „search engine” pozwala docierać do różnych treści, choć robi to z pewną premedytacją – wyszukiwarka nie jest obiektywna, tylko pracuje interesownie.

Żeby jednak jednolity rynek cyfrowy stał się rzeczywistością w Europie trzeba jeszcze wielu działań. Olbrzymia większość z nich będzie w rękach komisarza Oettingera, człowieka zdeterminowanego, silnego, szybko uczącego się, rozumiejącego równowagę między potrzebami biznesu a innych partnerów. Musi tylko trochę schować swoją nadmiernie dostrzeganą niechęć do amerykańskich firm internetowych, bo to niepotrzebne.

Nie ma co się obrażać na Amerykę, że ma przewagi konkurencyjne w świecie cyfrowym, nawet takie, które rażą chorobą monopolistyczną. Trzeba stworzyć warunki dla cyfrowego nowego otwarcia w biznesie w Europie. Dotyczy to zarówno rozwoju małych przedsiębiorstw, ich cyfrowej innowacyjności (choćby w używaniu narzędzi cyfrowych dla poprawy wyników – marketing, kontakty z klientami, zarządzanie finansami i płynnością), klimatu dla cyfrowych start-upów, jak i przemyślenia tego, co nazywamy reindustrializacją gospodarki europejskiej.

Efektywna reindustrializacja musi mieć swoje drugie oblicze – właśnie cyfrowe, bo to impet cyfrowy zmienia całą gospodarkę.

Dzisiaj nie ma potrzeby mówić o rozwoju sektora ICT, trzeba rozwijać ICT w każdym sektorze. I to da efekt reindustrializacyjny – zwiększenie udziału przemysłu w PKB europejskim do przeszło 20%. Przed nami zresztą szybki rozwój internetu rzeczy, przygotowanie się do wyzwań z tym zjawiskiem związanych jest kluczowe. Internet rzeczy pozwoli na personalizację wielu usług i produktów, z których korzystamy, z drugiej jednak strony ujawini problem śledzenia i monitorowania. Już dzisiaj przeszło 100 najważniejszych platform i stron internetowych jest obserwowanych przez 1300 firm, które są stroną trzecią (nie klientem, nie usługodawcą) i analizują nasze zachowania, profilując nas i dostosowując do planów marketingowych bez naszej woli.

Trzeba zatem tworząc podstawy dla reindustrializacji, równocześnie budować zaufanie, jako ramę dla nowych relacji między użytkownikami a firmami. Myślę, że i Ansip i Oettinger mogą być dobrymi adwokatami takigo podejścia i takich rozwiązań. Bieńkowska uczy się takiego podejścia. Bo przecież wewnętrzny rynek i gospodarka muszą być sprzężone z jednolitym rynkiem cyfrowym i jego rozwojem.

Żeby tak się stało musi nastąpić usprawnienie usług świadczonych drogą elektroniczną, co wymaga zmian w prawie, żeby ponadnarodowy internet nie przebijał się przez krajowe granice rozwiązań prawnych. Podobnie z regułą interoperacyjności – takimi systemami, które zapewnią pełną kompatybilność przepływu informacji w identycznych formatach, a zarazem dla administracji, biznesu i obywateli stworzą wspólne platformy wymiany danych. Nie mówiąc już o zasadzie dostępu do informacji publicznej oraz słynnej dyrektywie re-use, czyli umożliwieniu pobierania danych publicznych za darmo przez biznes i obywateli, także w celach komercyjnych bez żadnych warunków. Nowa wersja tej dyrektywy, z czerwca 2013 roku do zasobów „re- use” , zasobów przeznaczonych do publicznego udostępniania wniosła też zasoby muzealne oraz biblioteczne. Polska była pionierem rozwiązań w tej dziedzinie, teraz zaczyna się cofać, bo Ministerstwo Kultury i Dziedzictwa Narodowego uwsteczniło swoje poglądy w tej materii, i wcale nie chodzi tu o ochronę praw autorskich.

Ochrona praw autorskich to odrębna, niesłychanie istotna dziedzina, wreszcie wymagająca nowych rozwiązań. Prace nad „copyrightem” muszą doprowadzić do aktualizacji przepisów, tak by te realnie pasowały do świata cyfrowego, a nie tylko papierowego.

Depapieryzacja jest istotnym celem, bez którego administracja ze swoimi usługami, też i sądowa, nigdy nie wyjdzie ze starego modelu biurokracji w stronę nowoczesnych, sieciowych, interaktywnych usług, także dających obywatelom większe poczucie uczestnictwa w procesach decyzyjnych. A to jest warunkiem odświeżenia demokracji w Europie – i budowy via internet nowego modelu demokracji uczestniczącej.

Co jest niezbędne jako fundament zmian w prawie autorskim? Po pierwsze, warunki dla legalności i prymat legalnego dostępu do dóbr różnego rodzaju. Po drugie, zrozumienie tej wielkiej, rewolucyjnej zmiany, że współcześni odbiorcy bardziej niż coś  mieć na własność – wolą mieć dostęp. A to oznacza, że szukają drogi do tego dostępu – do piosenek, do filmów, do książek, do skeczów etc.nawet za wszelką cenę. Po trzecie, że czesto odbiorcy sami stają się  twórcami – prosumentami (produkują i konsumują równocześnie) i działają albo w specjalnych modelach biznesowych, albo korzystają ze wspólnych licencji w formule creative commons, albo szukają jeszcze innych form dzielenia się swoją produkcją z odbiorcami. Po czwarte, pracę twórcy trzeba uszanować dwojako – gwarantując mu podmiotowe prawo do pamiętania przez wszystkich, iż jest autorem oraz dając mu odpowiednie wynagrodzenie za dzieło. Po piąte – jest istotne, żeby w tej wielości zdarzeń, szumów, ofert w sieci dobrze zarządzać prawami autorów: dlatego potrzebne są organizacje zbiorowego zarządu, w nowoczesnej formule. Po szóste, upowszechnianie dostępu do różnych dzieł przekraczające granice, budujące swoisty „europejski copyright” poprzez licencję europejską – musi uwzględniać szacunek dla kulturowych tradycji, języków narodowych, regionalnych i lokalnych, musi je wspierać, a nie tworzyć zagrożenie i zniszczenie. Czynnik komercyjno-ekonomiczny, czyli wielkość obrotów, skala użytkowania nie mogą być wyłącznymi przesłankami decyzji o wzięciu w ochronę licencyjną różnych dóbr kultury. Małe musi być chronione i dostępne – także w obszarze kultury.

I po siódme, trzeba więc równowagi między tradycyjnymi formami gwarancji praw dla twórców a nowymi modelami biznesowymi, ułatwiającymi życie i dostępność do dóbr odbiorcom żyjącym w świecie cyfrowym.

Cyfrowa rewolucja trwa. Dla gospodarki coraz większe znaczenie ma rozwój sektora BIG DATA, czyli przetwarzania informacji: ich olbrzymich zasobów w niesłychanie szybkim tempie. Przetwarzanie danych wpływa na szybkość decyzji w sprawch dotyczących zarządzania firmami i ich potencjałem technicznym, sytuacjami kryzysowymi, ochroną zdrowia, dostarczaniem usług publicznych różnego rodzaju, analizą marketingową. Część przetwarzanych danych ma charakter personalny, i musi im przysługiwać ochrona prywatności. Europa potrzebuje harmonizacji prawa dającego ochronę prywatności, by firmy nie musiały brnąć przez 28 reżymów prawnych w tej dziedzinie. I potrzebuje równowagi między naturalnym oczekiwaniem obywateli do ochrony ich prywatności jako fundamentalnego prawa a możliwościami firm w technicznym i organizacyjnym sprostaniu tym oczekiwaniom. Nie można „zabić” firm nadmiarem obowiązków, ale dlatego one stop shop – rozwiązanie dobre i wygodne zarówno dla obywateli, jak i biznesu powinno być wprowadzone, tak, żeby załatwiać sprawy w swoim kraju i języku bez względu na obszar działania firmy, czy transgraniczny charakter usług, czy łamania norm ochrony prywatności. Rygory kluczowe tego rozwiązania to – bezpośrednia zgoda na przetwarzanie  danych, oraz normy w profilowaniu – takie, żebyśmy bezwolnie nie podlegali obróbkom służącym lepszemu dotarciu do nas jako konsumentów.

Niezbędne są odpowiednie ramy prawne, by zbudować zaufanie. Tylko zaufanie jest szansą na rozwój biznesu.

Takie myślenie i takie zadanie wymaga mądrego przywództwa – doprowadzenie do końca prac nad regulacją o ochronie prywatności oraz wyjaśnienie zasad transatlantyckiego transferu danych, czyli modelu funkcjonowania tzw. safe harbour potrzebuje zdecydowanego Komisarza. Czy Vera Jourova ma taką siłę ? Czy Avramopoulos, kandydat na komisarza w dziedzinie migracji, ale i spraw wewnętrznych będzie miał siłę przebicia, by dokończyć prace nad dyrektywą o cyberbezpieczeństwie i wymóc na krajach operacyjną kooperację w sytuacjach kryzysowych w internecie, oraz wspomóc możliwości działania ENISY, ulokowanej w Grecji agencji europejskiej zajmującej się takimi problemami ? Czy Ansip będzie umiał tak rozmawiać z krajami członkowskimi, żeby nie nastawiały się w sprawach cyfrowych na konfrontację i silne podkreślanie różnic między własnymi interesami, ale łączyły interesy i budowały kooperację ?

W ostatnich latach w świecie cyfrowym podważono rdzenny fundament internetu i poczucia sieciowej wolności – zaufanie. Jedne kraje wprowadzają filtrowanie, czyli cenzurowanie w jakiejś postaci. Inne – inwigilują w imię zasad bezpieczeństwa. Jeszcze inne – zamykają dostęp do danych, bojąc sie otwartości, czyli otwartych umysłów swoich obywateli.

A przecież istotą i korzyścią wolnego internetu jest – zarówno dla obywateli, jak i biznesu, oraz państwa – synergia, jaka płynie z rozwoju sektora BIG DATA, ram dla ochrony prywatności, warunków dla otwierania danych i dostępu do zasobów, bezpieczeństwa sieci i danych. Jednolity rynek cyfrowy, to rynek swobody bezpiecznego przetwarzania informacji, bezpieczeństwa prywatności, ale również  ochrony transakcji i działań w internecie przed cyber przestępczością i cyber atakami na całe systemy. To rynek otwartych danych oraz otwartego rządu i rządzenia, dobrych warunków dla demokracji partycypacyjnej i traktowania przez państwo obywateli jako żródła wiedzy. Rynek przejrzysty we wszystkim: w relacjach biznesu z obywatelami, państwa z biznesem i obywatelami, obywateli z obywatelami – wtedy też rośnie kooperacja, fundament do wymiany: doświadczeń, wiedzy, produktów, pomysłów i fundament do „share economy”. Taki powinien być cel Komisji Europejskiej, jeśli ma zamiar wykorzystać wszystkiie możliwości rewolucji cyfrowej, a nie tylko korzystać w prosty sposób z samych narzędzi cyfrowych do poprawy przepływu informacji.

Warunkami niezbędnymi dla budowania tak pojmowanego jednolitego rynku cyfrowego i uczynienia z cyfrowej zmiany – turbosiły w  rozwoju Europy,  są : dostępność do internetu oraz umiejętności korzystania z niego.

Dostępność to nie tylko warunki techniczne, ale także wielki, mocno obecnie dyskutowany, problem net neutrality. Nie ma lepszych i gorszych użytkowników internetu – zasada wolności sprzęga się w historii internetu z regułą równości. Dla wszystkich takie same szanse jeśli chodzi o jakość usług  – mówią zwolennicy net neutrality.

Ale dostawcy różnych treści pytają: jeżeli chcemy operować chorego przez internet, to jakość usługi w sensie czasowej równorzędności (zdarzenie 1 do 1 w czasie via internet, choć w różnych miejscach geograficznych) musi być na najwyższym poziomie. I w różnego typu usługach publicznych powinno tak być – w usługach specjalistycznych edukacyjnych, kulturalnych, administracyjnych, właśnie zdrowotnych. To jednak kosztuje – albo ktoś za tę super jakość zapłaci, albo regulacje wymuszą to na dostawcach treści i sieciach. Ale przecież usługi specjalistyczne mogą mieć także pozapubliczny charakter, idea „connected car” wymaga najwyższej jakości sieci i szybkości przekazu informacji, ale to oferta komercyjna. Być może zatem dla użytkowników nie będzie różnicy, ale już w przypadku komercyjnej, legalnej dostawy filmu, czy wspomnianej usługi dla samochodów – takie różnice, podkreśla biznes, muszą stać się widoczne ze względów technicznych i efektywnościowych. I to zakreśla pole sporu. Trzeba traktować net neutrality jako zasadę fundamentalną, ale trzeba usiąść do stołu rozmów i wiedzieć, jakie bariery techniczne są do pokonania, albo akceptowane różnorodności, przy jasnych regułach w dostępie.

Nie da się rozwijać efektów rewolucji cyfrowej, jeżeli bedą wykluczeni cyfrowo.

Są dwa rodzaje wykluczeń. Pierwsze, powiązane z pokoleniowymi brakami umiejętności cyfrowych u starszych. W Polsce to 10 mln ludzi, w Europie – około 60/70 milionów, za chwilę nie mogących np.zarejestrować się do lekarza, czy kupić leków na e-receptę. Dlatego akcje takie, jak działania polskich Latarników: młodych wolontariuszy uczących starszych obycia z internetem i komputerem  – są niezbędne. Ale jest jeszcze drugie wykluczenie – wtedy, kiedy nie uczymy z wykorzystaniem technik cyfrowych, i wypuszczamy na rynek pracy przyszłych pracowników oddalonych od rozwiazań cyfrowych: uczenia się przez internet, selekcjonowania danych i informacji, bycia w kooperacji, kodowania- programowania. Za 10/15 lat przeszło połowa zawodów będzie wyglądała inaczej, więc cyfrowe szkoły – z powszechną nauką kodowania, z e-podręcznikami, z tablicami interaktywnymi, z większą możliwością personalizacji nauczania (a tu są rezerwy w efektywności szkolnictwa) są oczywistą niezbędnością.

Mało kto w Europie to rozumie, w Polsce garstka osób. Polityka wypiera sprawy edukacyjne – na poziomie europejskim mówi się, że to krajowe uprawnienia, na poziomie krajowym – że to zbyt nowatorskie dla nauczycieli i systemu edukacji. I tak Europa zostać może w tej sprawie w tyle, a węgierski kandydat na komisarza odpowiedzialnego za edukację niewiele na ten temat miał do powiedzenia podczas wysłuchania.

Wszystko, co przedstawiłem jako zestaw cyfrowych wyzwań dla nowej Komisji Europejskiej ma charakter horyzontalny.  Nie tylko jednak opis, charakterystyka zjawisk musi mieć charakter horyzontalny, ale przede wszystkim – odpowiedzi i działania.

To wymaga nowego stylu pracy Komisji i prawdziwego zrozumienia, jak bardzo rewolucja cyfrowa wpływa na wszystkie aspekty naszego życia. Nie miałem takiego poczucia słuchając kandydatów.

Nie ujawnili podczas przesłuchań tego, może istniejącego w głowie Junckera, planu kooperacji i holistycznego podejścia do spraw cyfrowych. Może najbardziej Oettinger wyczuł potrzebę całościowego rozumienia efektów rewolucji cyfrowej. A to oznacza, iż niezbędna kooperacja i koordynacja na poziomie unijnym w sprawch cyfrowych stoją jednak pod znakiem zapytania. Nie ułatwi to rozwiązania drugiego problemu, jakim jest opór krajów członkowskich przed integracją cyfrową w Unii. Mniejsza, wspólna siła całej Komisji osłabi oddziaływanie na kraje członkowskie, a to od nich w ostateczności zależy, czy Europa wybierze cyfrowy impet w swoim rozwoju, czy będzie dryfować… używając dobrych narzędzi rozwojowych, ale nie takich, które sprawić mogą, że nastąpi skok rozwojowy…

Ale cóż – nowe wyzwania stoją przed nimi, przed Komisją i przed Parlamentem. Stają przed nami wszystkimi codziennie..Widać, jeszcze trzeba się z nimi oswoić, by póżniej, wreszcie zbudować nową siłę na rzecz rozwoju.

Jest 7 pażdziernika 2014 roku. Słucham Jyrki Katainena, kandydata na wiceszefa Komisji odpowiedzialnego za wzrost, tworzenie nowych miejsc pracy, inwestycje i konkurencyjność Europy. Mówi same ważne rzeczy, ale nie tworzą one całości, a w tej całości brakuje trochę wyczucia spraw cyfrowych.

Michał Boni

Materiał chroniony prawem autorskim. Dalsze rozpowszechnianie wyłącznie za zgodą wydawcy. 7 października 2014
Fot. EM/Instagram