Po pierwsze. 25 lat temu nikt nie był w stanie przewidzieć, jak wielkiego znaczenia nabierze Internet. Wojskowa zabawka wcześniej, CERN-owskie odkrycie (a więc europejskie w jakimś sensie), które umożliwiło komunikację na nowych zupełnie zasadach. Dzisiaj każde dziecko wie jak dotykać małych urządzeń, by sprawdzić pogodę, czy uruchomić własną ścieżkę ulubinej muzyki. A w Afryce jest mnóstwo urządzeń mobilnych, choć nie wszędzie jest dostęp do pitnej wody. Czy możemy sobie wyobrazić codzienne życie bez Internetu? Czy można było sobie wyobrazić, że w jednej dłoni będziemy trzymali telefon, komputer, gramofon, magnetofon, telewizor i nawigację oraz encyklopedię większą, niż wszystkie tomy Britanniki?
Druga kwestia. Są różne wynalazki i różna jest siła ich oddziaływania na gospodarkę, ludzkość, świat kultury. Bez koła nie byłoby rozwoju handlu, bez druku – demokratyzującego się społeczeństwa, bez elektryczności – drugiej rewolucji przemysłowej. Bez Internetu nie ma dzisiejszej gospodarki, ale i jedynego w historii na taką skalę demokratycznego dostępu do edukacji, kultury, nowych mediów. Internet – jak parenaście wynalazków w historii jest swoistym „general purpose technology”. Dlatego, jeśli jeszcze jakiś czas temu mówiono o potrzebie rozwoju sektora ICT, to dziś trzeba mówić o rozwoju ICT we wszystkich sektorach gospodarki. Internet służy całościowej przemianie świata. Niesie więc rozliczne konsekwencje, także psychologiczne, uzależniać może z taką siłą jak alkohol, czy narkotyki. W Korei to uzależnienie już wpisano jako jednostkę chorobową.
Internet służy całościowej przemianie świata. Niesie więc rozliczne konsekwencje, także psychologiczne, uzależniać może z taką siłą jak alkohol, czy narkotyki. W Korei to uzależnienie już wpisano jako jednostkę chorobową.
Sprawa trzecia. Kiedy Internet się rozwijał rosły obawy, że zanikną więzi społeczne, i ludzie przestaną się ze sobą realnie, twarzą w twarz – spotykać. Pewnie, rośnie indywidualzm cyfrowy, przekonanie, że to jedyny prawdziwy świat, w którym warto uczestniczyć – wyrażane przez spore grupy społeczne. Ale z drugiej strony stabilizuje się także poczucie, iż wirtualne musi współgrać z realnym. Zjawisko flash-mobów, czy sieciowe podłoże rewolucji Wiosny Arabskiej, czy Majdanu w Kijowie, to przykłady współgrania realnego i sieciowego. Faktem jest, iż uczestnictwo w sieci niewątpliwie wygenerowało nowy model indywidualizmu, wartości „ja” – czy to w sprawach prywatnych, gdy pokazujemy się na portalach społecznościowych całemu światu, czy to w sprawach publicznych – gdy drogą internetową chcemy wyrazić nasze stanowisko w procesie podejmowania decyzji, jeśli dane władze są gotowe do konsultacji on line. A zatem, może wybiórczo i w inny niż dotychczas sposób, więzi społeczne rosną dzięki sieci.
I właśnie czwarta kwestia. W Internecie jest się samemu, ale i z innymi. Sprawniej, taniej, i z widokiem – w komunikacji skype, bez konieczności zakupu drogiego sprzętu do video konferencji – dla dziadków to nieoceniona możliwość kontaktu z wnukami i pokonania dystansu geograficznego. Na portalach społecznościowych z szansą zaistnienia w relacji z innymi. Ale same portale wytworzyły zupełnie nowe medium. Każdy, kto chce oddziaływać na innych, testować opinie, uczestniczyć w wymianie społecznej – ma konto, profil, buduje fan page’a – „lajkuje”, „follołuje”. To jest agora, to jest ważne dla kształtowania opinii i super szybkiej wymiany informacji przez twitty. Można dzisiaj zorganizować protest przez portale, ale można też przy nagłej chorobie znależć się w grupie osób, które wspomogą, podzielą się wiedzą i radą. Społeczności sieciowe są ważnym segmentem procesów demokratycznych, ale i sprzedaży różnego rodzaju usług i produktów. Są ogniwem w strukturze społecznej, choć niektórych denerwuje to, że na tej wspierającej żywe społeczności działalności ktoś zarabia krocie, więc być może… jego intencje nie są czyste. A jak twierdzą przeciwnicy Internetu – wtedy czystymi przestają być i te media?
Same portale wytworzyły zupełnie nowe medium. Każdy, kto chce oddziaływać na innych, testować opinie, uczestniczyć w wymianie społecznej – ma konto, profil, buduje fan page’a – „lajkuje”, „follołuje”. To jest agora, to jest ważne dla kształtowania opinii i super szybkiej wymiany informacji przez twitty.
Po piąte. Internet jest jednym z najważniejszych oręży procesów globalizacji, czego by o nich nie powiedzieć. Bowiem przekracza, łamie granice. Pozwala przesyłać dane na niewiarygodne odległości niewiarygodnie szybko. Tworzy równoczesność świata, jakiej nigdy ludzkość nie mogła doświadczyć. Widzimy oscarowy sukces aktora nagradzanego za film, morderstwo w małej miejscowości peruwiańskiej dokonane ze szczególnym okrucieństwem, zawody sportowe w Australii i statki bojowe na Morzu Czarnym. Kamera jest wszędzie, a przesył cyfrowy (jak i zapis) gwarantuje obecność danej informacji tu i teraz, takie global hic et nunc. Oczywiście, można założyć filtry, jak w cześci krajów arabskich i pewnych treści nie dopuszczać do danego kraju. Można nie dopuścić Facebooka do Chin i zbudować własne Weibo, z prawie 500 milionami użytkowników. Można tworzyć katalogi karne i rejestry stron zabronionych nie tylko dlatego, że na tych stronach są nielegalne treści, jak robią to Rosjanie. Władze w historii zawsze miały apetyt na cenzurowanie dostępu do różnych treści, po raz pierwszy jednak w dziejach jest to trudne, bo z założenia internet jest oazą swobody i wolności – i trzeba się nabiedzić, by filtry nakładać. Nieraz są konieczne, np. w ręku rodziców, by chronić dzieci przed dostępem do treści niepożądanych. Ale to rodzice, nie państwo powinno decydować.
Szósta sprawa. Istota internetu wiąże się z przekazywaniem informacji. Powstają one samodzielnie, przesyłane są w nadmiarze. Jest problem z ich selekcją. Bo nie chodzi tylko o to, co powstaje danego dnia jako zapis zdarzeń realnych. Oprócz zapisu, mamy często komentarz, który zawiera się choćby w tytule, a tytuł może być tabloidalno-sensacyjny, żeby przyciągnąć odbiorców. Im więcej odbiorców, tym więcej reklam wchłoną, tym bardziej usługa danego portalu może dalej być poniekąd darmowa. Kiedy analizuje się kompetencje współczesnego człowieka, wskazuje się z jednej strony na potrzebę posiadania umiejętności selekcjonowania informacji, z drugiej zaś na niezbędność powstania w sieci funkcji moderatorów, którzy dokonywali by inteligentnej agregacji materiałów i prowadzili przez busz informacyjny. Bo inaczej możemy ulec skrajnej wersji uproszczenia obrazu świata i stać się odbiorcami-debilami, podatnymi wtedy na manipulację.
Siódemka. Internet jest oazą wolności, dla sporej części młodej generacji jest ich domem. Dlatego tak ostro społeczności sieciowe reagują na intruzów, jak przy obawie, że ACTA pozwolą na nieuzasadnione interwencje w te wolności. To Internet kreuje we współczesności wzór nowego obywatelstwa, pozwala spisywać prawa uczestników sieciowej wymiany. Na nowo definiowane są potrzeby wolnościowe. Przede wszystkim wróciło znaczenie wolności ekspresji powiązane z ekspresją wolności. Kogo interesowały moje poglądy, gdy przedstawiałem je kolegom w grupce, czy na zebraniu. Musiałem dojrzeć do jakiejś roli, uzyskać specjalny status, by cieszyć się wolnością wypowiadanych sądów – publicznie, w mediach. Dzisiaj – uczestnictwo w sieci daje nieustanną scenę, moje „ja” może wystawić się na pokaz ze swoimi poglądami. To ważne dla wzrostu poczucia wartości ludzi, to może być użyteczne w odświeżaniu demokracji i poczuciu sprawczego obywatelstwa. To jest istotne tam, gdzie przekaz zwykłego człowieka, świadka zdarzeń może być jedyną relacją prawdy.
Na nowo definiowane są potrzeby wolnościowe. Przede wszystkim wróciło znaczenie wolności ekspresji powiązane z ekspresją wolności.
I ósma kwestia. Z jednej strony: wszechdojmująca wolność wypowiedzi zmienia dyskurs publiczny, dodaje mu wartości, z drugiej jednak – niekiedy wolność oddziela się od odpowiedzialności. Wolność ekspresji przesłania sens wolności i treści, które są przekazywane i wpaść mogą w wir np. mowy nienawiści. Dzieje się tak, gdy ktoś imiennie przedstawia swoje poglądy ostro atakując kogoś personalnie, czy atakując grupę – i używa zwrotów nienawistnych, dyskryminujących, agresywnych, kłamliwych etc. Emocjonalność nienawiści często jednak każe się schować podmiotowi tzw. wolnej wypowiedzi za zasłoną anonimowości. Wówczas atakujący, pomawiający – nie ponosi odpowiedzialności. Zresztą, w sytuacjach związanych z imiennym, podpisanym atakiem i nienawiścią – też często jest bardzo trudno dojść swoich praw. Bo wielokrotnie udostępniający miejsce w sieci traktują samych siebie ( i jest w tym olbrzymia doza racji oraz odpowiednie interpretacje unijne) jak swoisty „słup ogłoszeniowy”. Skoro można naklejać informacje, to „udostępniający słup” nie może ponosić odpowiedzialności za treści tam naklejane. Mamy więc do czynienia z bolesnym paradoksem wolności w internecie – siła wolności zamienia się niekiedy w siłę destrukcji.
Sprawa dziewiąta. Internet pozwala przesyłać i udostępniać różnorodne treści. Nasz świat składa się z informacji, co zrozumieliśmy wyrażnie już po II wojnie światowej. Ale obecnie liczba obracanych i obracających się w kosmosie ludzkim informacji sięga nieprawdopodobnej wielkości. Rejestrujemy je i przetwarzamy. Dostępne technologie umożliwiają ich odpowiednie katalogowanie i magazynowanie, choćby w chmurze. Tak się składa więc, że wśród ogółu informacji jakimi dysponujemy – 90% pochodzi z ostatnich 2/3 lat. Przyrost informacji jest olbrzymi, bo powstają nowe, a stare są digitalizowane, jak przykładowo zasoby biblioteczne. Są szeregi informacji, które nabierają znaczenia tylko dzięki temu, że możemy je szybko przetworzyć. Gdyby nie można było zanalizować całej statystyki demograficznej, także o historycznym charakterze, łącznie z cyfrowo budowanymi hipotezami tam, gdzie brak było danych – to nie mielibyśmy na TEDzie tak cudownych wykładów profesora Roslinga o korelacji między dzietnością a wzorcami kulturowymi i religijnymi w historii globu. Świat cyfrowy jest więc światem wiedzy i pomnażania tej wiedzy. Komputerowa obróbka danych daje wiedzę analityczną o jakiej wcześniej świat nie mógł śnić. Kto dysponuje tą wiedzą ?
Świat cyfrowy jest więc światem wiedzy i pomnażania tej wiedzy. Komputerowa obróbka danych daje wiedzę analityczną o jakiej wcześniej świat nie mógł śnić. Kto dysponuje tą wiedzą ?
I po dziesiąte. W dawnych czasach dysponowanie wiedzą było atrybutem władzy. Im bliżej nowoczesności ( i niemała tu zasługa rewolucji Gutenberga), tym większego znaczenia nabierało dzielenie się wiedzą. Czy to poprzez coraz bardziej demokratyczne procesy i systemy edukacyjne, czy to w świecie internetu, gdzie idea „share” – dzielenia się, staje się szczególnie znacząca i dominująca. Używa się w odniesieniu do tej misji dzielenia się zasobami wiedzy i informacji pojęcia – OPEN DATA, w swobodnym tlumaczeniu – otwarte zasoby. Zgodnie z europejską dyrektywą, czy programami OPEN DATA w różnych krajach wszystko to, co powstaje z środków publicznych: a więc różnego rodzaju dane – policji o przestępczości, bibliotek o zasobach, zarządców komunikacji – o przepływach komunikacyjnych, powinno być udostępnianie, i to najlepiej za darmo obywatelom. A nawet przedsiębiorcy mogliby w ramach ponownego użycia informacji – przetwarzać je komercyjnie, np. szykując usługi dla użytkowników sieci wykorzystujace te dane. Im bardziej otwarte zasoby informacji – tym bardziej kreatywne społeczeństwo i gospodarka grająca danymi w celu poprawy jakości życia ludzi, wygody klientów.
Jedenasty punkt. Przyrost danych w świecie współczesnym jest tak duży, bo ich przepływ i zresztą wszelkie procesy analityczne i zarządcze dokonują się drogą elektroniczną. To stanowi zbiór danych, zwany BIG DATA, jakimi posługiwać się mogą instytucje publiczne, ale i biznes korporacyjny oraz małe firemki. Przetwarzanie danych niesie wartość dodaną. Otwieranie danych i ich przetwarzanie daje europejskiej gospodarce szanse na dodatkowe 2% PKB do 2020 roku, jak wyliczyl dla Demos Europa zespół badawczy Maćka Bukowskiego. Dobre prowadzenie procesu technologicznego polega dziś na monitoringu i bieżącej analizie danych, co gwarantuje lepszą wydajność. Podobnie jest z zarządzaniem różnymi funkcjami państwa. Tylko tutaj liczy się zarówno otwartość państwa na otwieranie zasobów, jak i gotowość obywateli i przedsiębiorców do ich pobierania, liczy się więc zaufanie między stronami. Im mniej kapitału społecznego, jak w nowych krajach członkowskich – tym mniej otwartości i jej przekładania się na ekonomiczną wartość dodaną. To dlatego z 200 mld euro dodatkowych w europejskiej gospodarce dzięki wykorzystaniu BIG i OPEN DATA, na nowe kraje unijne przypada 40 mld. Ale przetwarzanie danych to i tak nowy, obiecujący sektor gospodarki.
Po dwunaste. Internet umożliwił nową ekspansję marketingową, bo pozwala docierać do klientów o każdej porze, zachęcać ich do zakupowej aktywności, mamić niższymi cenami, a przede wszystkim personalizować ofertę. Efektem jest skok w świecie e-zakupów. Są wygodniejsze, dają duże możliwości porównywania ofert, nawet, jeśli ostatecznie nie kupujemy czegoś elektronicznie, to robimy rekonesans, by póżniej w zwyczajnym sklepie dokonać ostatecznego wyboru. Ale firma już wie o naszych preferencjach i nawet jeśli dzisiaj jeszcze nie skojarzy naszego surfowania w poszukiwaniu jakiegoś towaru z naszym wyglądem, kiedy idziemy do sklepu, to i tak ma nasz profil. Właściciele witryn i portali wykorzystują te profile do własnego marketingu, sprzedają albo udostępniają nasze dane, nasze upodobania innym firmom. My darmowo, wydaje się fruwamy po sieci, a tymczasem w zamian następuje monetyzacja nas samych. Co nie zmienia faktu, iż z radością kupujemy na Amazonie kolejną książkę, czy sprowadzamy legalnie z polskiej witryny ulubiony film.
Trzynasta sprawa. Jeśli jesteśmy aktywni w sieci, to zostawiamy tam mnóstwo śladów. Nie tylko dane podstawowe i nasze personalia, ale i zwyczaje, fragmenty tekstów, zdjęcia, jakieś kawałki naszego cyfrowego „ja”. Współczesna psychologia mówi nawet o naszym cyfrowym „ja”. Nie mamy najczęściej świadomości, iż tracimy kontrolę i władztwo nad naszym w końcu „ja”, i ktoś przetwarza te dane wykorzystując je do różnych celów. Nie było to problemem jeszcze kilka lat temu, bo skala tych przetworzeń, tego wirowania naszego „ja” nie była aż tak duża. Dzisiaj to rosnąca sfera działań w biznesie. Dlatego trzeba stworzyć warunki umowy między prawem do prywatności jakim jako osoby i obywatele dysponujemy a swobodą przetwarzania naszych danych przez biznes. Umowa taka związana z rygorami profilowania informacji na nasz temat oraz wyrażaniem przez nas bezpośredniej zgody na przetwarzanie danych – powinna być równoważna jeśli chodzi o korzyści i obciążenia dla obu stron. Nad tym pracuje się w Europie, przy rozporządzeniu na temat ochrony danych osobowych. Nad tym trzeba pracować w świecie, by umowne reguły w tej ważnej sprawie objęły wszystkie kraje, także giganty, czyli amerykańskie firmy internetowe.
Współczesna psychologia mówi nawet o naszym cyfrowym „ja”. Nie mamy najczęściej świadomości, iż tracimy kontrolę i władztwo nad naszym w końcu „ja”, i ktoś przetwarza te dane wykorzystując je do różnych celów. Nie było to problemem jeszcze kilka lat temu, bo skala tych przetworzeń, tego wirowania naszego „ja” nie była aż tak duża. Dzisiaj to rosnąca sfera działań w biznesie.
Kwestia czternasta. Nie zawsze widzimy, jak zarządzanie danymi, przy zapewnieniu odpowiedniej ochrony wrażliwych danych osobowych, jak w przypadku spraw zdrowotnych, wpłynąć może radykalnie na efektywność systemu i funkcjonowania jakiejś dziedziny. Usprawnienie rejestracji, oszczędności z tytułu możliwości dostępu do wyników badań pacjenta zawartych w Karcie, bez potrzeby ich powtarzania, wygoda z e-receptami, bo zamiast chodzić raz na miesiąc, czy kwartał, by przy przewlekłych chorobach brać receptę – to można ją przesyłać elektronicznie (a w Polsce jest 6 milionów osób z takimi chorobami, więc ile to mniej kolejek). Kontrola zwolnień wystawianych drogą elektroniczną przynieść może polskiemu ZUSowi także oszczędności, nie mówiąc o stworzeniu ram dla przejrzystych zachowań w tej materii. Dzisiejsze możliwości techniczne związane z tzw. m – zdrowiem, czyli urządzeniami mobilnymi, które pozwalają na to, by z aplikacji informującej o wyniku badania ciśnienia, czy poziomu cukru we krwi, czy rytmu serca – dane przechodziły do centrum monitorowania, i lekarz wiedział, czy zmieniać dawki leków czy nie, te możliwości – poprawiają skuteczność opieki medycznej. Zresztą to dopiero wstęp do personalizacji leczenia, nie mówiąc już o operacjach on line, które pozwolą na rozwiązywanie szczególnie trudnych problemów medycznych przez wybitnych specjalistów na odległość. System zdrowotny dzięki cyfrowym zmianom za kilkanaście już lat będzie inny, choć nie wiem czy w Polsce, bo tu panicznie decydenci boją się świata cyfrowego.
Sprawa piętnasta. W dawnych filamach science- fiction fascynowało zdalne sterowanie rzeczami. Dzisiaj to jeszcze nie codzienność, ale zapowiedzi zmian już nadchodzą. Przemysł motoryzacyjny, po zakupach i planach Apple’a i Google’a już niedługo stanie się segmentem dawnego przemysłu elektronicznego, bo wszystko będzie zdalnie sterowane w autach, nie mówiąc o ich elektrycznym napędzie, czy bezzałogowości. Zamiast kurierów drony będą nam dostarczały zakupy ze sklepów on line. Mieszkania będą dopasowane do szacunku dla kosztów jednego metra w drogich metropoliach, więc na mniejszej przestrzeni będzie realizowanych kilka funkcji, a układ ścianek i zagospodarowanie odpowiednich kawałków metrażu na sypialnię, czy na salon, czy na miejsce do pracy – pozwoli na zmienność tych funkcji bez utraty prywatności, jaką nadajemy naszym domowym przestrzeniom. Dla 36 milionowego Tokio za lat niewiele – to kluczowe rozwiązanie. Robotyzacja procesów i zadań, jakie wykonujemy spowoduje, iż w ciągu najbliższych 20 lat prawie 50% stanowisk pracy i zawodów ulegnie zmianie. Do tej pory automatyzowano procesy powtarzalne, relatywnie proste, obecnie – rosnąca skala możliwości przetwarzania danych da w efekcie szansę, by robotyzowano czynności twórcze, wymagające myślenia. Do internetu rzeczy tak naprawdę dopiero zaczynamy przywykać mentalnie, ale wygląda na to, iż do 2025 nastąpi w tej dziedzinie przyspieszenie.
Punkt szesnasty. W szybko zmieniającym się świecie – edukacja musi zacząć nadążać za zmianami. Cyfryzacja szkoły, to nie tylko sprzęt i dostęp do szybkiego internetu, to również inny podręcznik, czy lepiej powiedzieć – cały nowy zestaw e-zasobów edukacyjnych. Linearne uczenie było dopasowane do fordowskiego systemu produkcji i drugiej rewolucji przemysłowej. Wielożródłowe uczenie musi odpowiadać na potrzeby kooperacji i współpracy, także przy wspólnym rozwiązywaniu zadań i projektach, choćby związanych z nauką programowania, a wcześniej – prostego kodowania. To przyniesie rozumienie logiki procesów pasującej do świata cyfrowego. Nauczyciel z jednej strony, używając cyfrowych narzędzi będzie mógł lepiej personalizować uczenie, z drugiej budować klimat współpracy i dzielenia się wiedzą i zasobami, także najnowszymi osiągnięciami naukowymi. Nie ma obaw, że to wypchnie książki i ich czytanie, choć lektura może dostosowywać się do różnych technik przekazu, łącznie z e-bookami. Uzupełnieniem procesów formalnej, cyfrowej edukacji – będzie siła oddziaływania otwartej edukacji. Oferta Akademii Kahna i tego modelu uczenia się z wykorzystaniem doradcy i specjalnego procesu otwierania się przed uczącym nowych problemów – to ważny wątek w rozwoju edukacji. Tak, jak i rozwój MOOC (massive open online courses), który daje szansę upowszechniania wiedzy najwyższej jakościowo w powszechnie dostępny sposób dla całego świata. To oznacza, iż zarówno w sferze edukacji dla dzieci i młodzieży, jak i dorosłych nastąpią zmiany kluczowe. Zmieniona forma nauczania i uczenia się dzięki nowym technologiom, zmieni także sposób podania treści, a więc w części będzie zmieniała rozumienie świata.
Cyfryzacja szkoły, to nie tylko sprzęt i dostęp do szybkiego internetu, to również inny podręcznik, czy lepiej powiedzieć – cały nowy zestaw e-zasobów edukacyjnych. Linearne uczenie było dopasowane do fordowskiego systemu produkcji i drugiej rewolucji przemysłowej. Wielożródłowe uczenie musi odpowiadać na potrzeby kooperacji i współpracy, także przy wspólnym rozwiązywaniu zadań i projektach, choćby związanych z nauką programowania, a wcześniej – prostego kodowania.
Po siedemnaste. Internet demokratyzuje dostęp do kultury na niebywałą skalę. I chodzi o wszystkie dziedziny i obiegi kulturowe: niskie i wysokie, popularne i elitarne. Coraz częściej możemy posłuchać dobrej muzyki, jak choćby Pendereckiego na specjalnym kanale, ale zarazem na przykładowym Spotify – możemy wybrać abonament z dobraną przez siebie muzyką jazzową, czy rapem. Proste jest buszowanie po muzeach, co oczywiście ma nie wyczerpywać zainteresowania sztuką. Ale, jeśli Rijks Museum w Amsterdamie oferuje bilety na cały rok, i możliwość ściągnięcia obrazu Rembrandta w takim formacie, żeby z tego można było zrobić koszulkę – świadczy to o orientacji na cyfrowego użytkownika. Filmoteki, seriale – tym żyje publiczność internetu, problemem jest jednak kwestia legalności dostępu. Z jednej strony trzeba pamiętać, że użytkownicy Internetu bardziej potrzebują otwartego dostępu, niż mają chęć coś posiadać. Można zaryzykować, iż za kilka lat nie będziemy kupowali cd z muzyką, tylko słuchali na naszych urządzeniach tego, co lubimy płącąc za abonament, za dostęp – nieduże kwoty w ramach biznesu legalnego dostarczania tych dóbr. A wyrafinowani melomani wrócą do winylowych płyt wysokiej jakości. Wszystko to świadczy o tym jednak, iż Internet naprawdę wypełnił cele masowej kultury, jeśli chodzi o powszechność dostępu, wygodę w odbiorze i brak cenowych barier w korzystaniu z dóbr kultury.
Osiemnastka. Jednak wejście Internetu do rzeczywistości kultury niesie ze sobą jeszcze jedno nowe zjawisko. Jesteśmy nie tylko odbiorcami, wybierającymi niszowe potrzeby, splatając w dobieranym repertuarze wartości wysokie i niskie, ale także stajemy się twórcami. Mamy własne zdjęcia, dodając do nich komentarze, produkujemy dzieło. Podobnie z filmikami, które robimy i wrzucamy np. na You Tube, by zyskać wielosettysięczną, czy milionową nawet publiczność. Socjologowie mówią o roli „prosumenta”, czyli kogoś kto zarazem jest odbiorcą i wytwórcą jakiejś treści. Ile w tym pasji, ile kreatywności. Są już twórcy internetowi, którzy żyją z tego wrzucania do sieci na odpowiednie platformy, i mają udziały płynące ze skali oglądalności, bo ta wysoka ogladalność jest wabiąca dla reklamodawców. Gdzieś jest krucha granica między licencjonowanym twórcą ( czego by to współcześnie nie znaczyło) a amatorem, który staje się i ma silne poczucie bycia twórcą. To jest z jednej strony fan dla ludzi, z drugiej – wzrost znaczenia czynnika bohemiańskiego, jako ważnego dla rozwoju danych społecznosci.
Kwestia dziewiętnasta. Twórczość i jej rozpowszechnianie (dotyczy to rownież nauki i innowacyjności) objęte są rygorami praw autorskich. I słusznie, bo za tym kryje się szacunek dla wytworów myśli i wyobrażni. Niemniej jednak tak szerokie upowszechnianie, tak mocne pragnienie dostępu do różnych dóbr – jakie jest w Internecie, wymaga nowego podejścia do zasady copyright. Nie jej zniesienia, ale dopasowania do świata cyfrowego, i masowej skali udostępniania. Powstają nowe modele licencji, dzielenie się prawami, formuła creative commons. Warto nad tym pracować – robi to Europa, powstają propozycje w OECD. Istotą jest pogodzenie potrzeb autorów ( co do praw podmiotowych, jest to oczywiste – co do praw materialnych, wymaga przemyślenia) z oczekiwaniami użytkowników Internetu, jeśli chodzi o dostęp. Brak nowych reguł owocuje tym, iż druga seria „House of cards” oprócz publiczności legalnie oglądającej (w USA taka możliwość istnieje) generuje także publiczność nielegalnie korzystającą strumieniowo w internecie z dostępu do tego serialu. Polacy znależli się na drugim miejscu, jeśli chodzi o skalę nielegalnego dostępu do tego filmu (co dziwi, i nie dziwi – bo z Polski dość trudno to było oglądać legalnie), za Amerykanami – co już dziwi, bo tam takie możliwości dostępu były i to relatywnie za niedużą cenę. Problem jest poważny. Z jednej strony potrzebne są nowe ramy prawne copyright, z drugiej wielka akcja promocyjna legalności korzystania z dóbr w internecie, z trzeciej zaś – prawna egzekucja przestrzegania lub nie, obowiązujących zasad. Z tą prawną egzekucją też trzeba ostrożnie – bo można się zderzyć z potrzebą wolności internautów, szczególnie gdyby śledzić nas w internecie ponad miarę i karać nas, a nie dystrybutorów. Zawsze lepiej karać sprzedawców narkotyków, niż skupiać całą energię na zwyczajnych odbiorcach. W zgodzie i współpracy z instytucjami ochrony praw, ale w imię szerokiego dostępu – należy krok po kroku wypracowywać rozwiązania. Otwarty dostęp i tak wygra, bo taka jest siła społecznego procesu, chodzi jednak o to, by istniał on z respektem dla praw autorskich.
Otwarty dostęp i tak wygra, bo taka jest siła społecznego procesu, chodzi jednak o to, by istniał on z respektem dla praw autorskich.
Po dwudzieste. Internet tworzy nie tylko demokratyczny dostęp do wielu dóbr. Sam w sobie staje się narzędziem demokracji. Nie ma dzisiaj lepszego sposobu na odświeżenie demokracji, czyli dodanie do modelu reprezentatywnego – mechanizmów partycypacyjnych. Internet inaczej buduje poczucie uczestnictwa, jeśli po stronie instytucji publicznych jest gotowość traktowania obywateli jako żródła wiedzy. Obywatele z dostępem do publicznych zasobów informacji i wiedzy, przy różnych projektach, w drodze swoistego crowdsourcingu wnosić mogą swoje pomysły i propozycje na rozwiązywanie różnych kwestii. I nie ma znaczenia, że w takim procesie decyzyjnym, w konsultacjach on line w jakiejś sprawie będzie uczestniczyło np. tylko 11 osób. Znaczy to, że ta jedenstka ma potrzebę obywatelskiego udziału w sprawach publicznych. To jest właśnie odświeżenie demokracji, bo wyraża się w tej formule szacunek nie tylko dla większości, ale i dla pojedynczego obywatelskiego wkładu w sprawy publiczne. Ile przejrzystości w takim sposobie stanowienia prawa, tu nie ma miejsca na podstawianie rozwiązań, na ukryty lobbying, bo wszystko dzieje się na oczach całej publiczności. Oczywiście, to tworzy zupełnie nowe wymogi po stronie administracji – trzeba być uważnym na głos obywateli, trzeba działać w modelu otwartego rządu, trzeba wysiłku – by obywatelskie propozycje analizować, moderować dyskusję, odpowiadać na wszystkie kwestie. Ale czyż to się nie opłaca, czyż wartość demokracji nie jest tak duża i jej rola jako czynnika rozwoju tak znacząca, iż warto te wysiłki ponosić….
Punkt dwudziesty pierwszy. Podstawą tych nadzieji, jakie można wiązać z internetem – jest zaufanie. Dlatego Internet budował się tak szybko, spełniał różne funkcje, iż kolejne grupy kulturowe, geograficzne, pokoleniowe wchodziły w świat cyfrowy z optymizmem i poczuciem, ile szans to nowe narzędzie buduje. Im szerszy jednak zasięg, tym więcej problemów. Pojawiają się kwestie monetyzacji danych, grożba utraty prywatności, ingerencje w wolności w imię bezpieczeństwa, bo przecież rozwój cyberprzestępczości jest tak samo znaczący, jak rozwój portali społecznościowych. 18 dorosłych osób w ciągu sekundy staje się w świecie ofiarami cyberprzestępczości, roczna utrata środków przez ofiary kryminalnych działań w Internecie osiąga wysokość 290 mld euro, a zyski przestępców sieciowych to 750 mld euro. Skala problemów jest duża, i policje dopiero uczą się w świecie przeciwdziałać tego rodzaju cyberprzestępczości. Kluczem często jest nasza naiwność, odpowiadanie na różne maile z pytaniami i otwieranie dostępu do siebie. To podważa zaufanie, tak jak nadmiar przetwarzania danych bez naszej zgody też podważa zaufanie i nie kreuje dobrych podstaw pod gospodarkę dzielenia się ( „share economy”).
Można różnie oceniać motywy Snowdena, ale efekt jest oczywisty. Zasada bezpieczeństwa wyparła zasadę wolności.
Dwadzieścia dwa. Zaufanie do Internetu podważyło też doświadczenie ze Snowdenem z lata 2013 roku, choć przecież to nie jedyny w historii Internetu sygnalizator złych spraw i łamania wolności i swobód obywatelskich. Można różnie oceniać motywy Snowdena, ale efekt jest oczywisty. Zasada bezpieczeństwa wyparła zasadę wolności. I problem nie polega na tym, że chroniąc obywateli przed terroryzmem dokonuje się przesiewowych analiz na olbrzymią skalę: treści i danych. Problemem jest, że w odniesieniu do obywateli europejskich robiono to wykorzystujac dane firm amerykańskich (które zresztą po tym wszystkim mocno wystąpiły przeciw rządowi USA) – właściwie bez żadnych reguł prawnych. Zasada Habeas Corpus w cyfrowym świecie musi oznaczać całkowitą nieingerencję w wolności jednostek bez uzasadnionej przyczyny – co ostatnio podkreślił mocno Parlament Europejski. Problem wolności przed okiem (czy jak pisała prasa europejska „five eyes” – USA, Wielka Brytania, Australia, Nowa Zelandia, Kanada) Wielkiego Brata jest kluczowy i trzeba szukać nowych zasad i umów z troską o obywatelskie prawa. Paradoks roku 2013 polega na tym, że w oczach internautów odwrócono uwagę od tych reżimów, które naprawdę cenzurują Internet, ograniczają wolność w nim. Jak debatować z Rosjanami, Chińczykami i niektorymi przedstawicielami kajów arabskich o bezgraniczności i ponadgraniczności wolnego Internetu, skoro świat zachodni sam podważył swoją pozycję w tej materii.
Jak debatować z Rosjanami, Chińczykami i niektorymi przedstawicielami kajów arabskich o bezgraniczności i ponadgraniczności wolnego Internetu, skoro świat zachodni sam podważył swoją pozycję w tej materii.
I po dwudzieste trzecie.Fundamentem rozwoju Internetu – jest rozwój infrastruktury. Światłowody na dnie oceanów, wykorzystanie spektrum radiowego i wzrost znaczenia LTE, powodują, że dziś świat staje przed wyzwaniem budowy już nie tylko sieci typu 4G, ale i 5G. Niejako w odpowiedzi na konkurencyjne przewagi Azji (Korea Płd ma 95% sieci o parametrach 4G), czy Ameryki, podpisano niedawno porozumienie między Niemcami a Wielką Brytanią w sprawie budowy 5G. Kanclerz Merkel po Snowdenie, mówi o europejskiej sieci, by maile nie chodziły via firmy i infrastruktura amerykańska, podobnie mówi się o przyspieszeniu prac nad europejską chmurą, by nie zależeć w przechowywaniu danych od amerkańskich przedsiębiorstw. To może i słuszne, tylko że spóżnione, i ta sama Merkel zrobiła wszystko, by zabić projekty z Connecting Europe Facility, obniżając razem z innymi nakłady na wspólne europejskie przedsięwzięcia w tej dziedzinie. Raczej chyba warto nie budować murów w infrastrukturze internetowej, tylko wspólnie pracować nad poprawą jakości usług, przede wszystkim zaś szybkości Internetu. Bo od wysokiej przepływności zależy skala użyteczności związana z wielkością transferu danych. I wspólnie pracować nad zasadami przepływu danych, nad ochroną prywatności, nad udostępnianiem sieci i nad obniżaniem ceny roamingowej transferu danych. Chyba, że po 25 latach Internetu jako symbolu wolności i ponadgraniczności – chcemy z takich czy innych powodów zbudować strefy wpływów i swoiste granice, tak jak dzieje się to w innych rodzajach infrastruktur, wskazywanych zresztą jako krytyczne dla bezpieczeństwa, np. w infrastrukturze energetycznej. Zobaczymy…
Kwestia dwudziesta czwarta. Czy Internetem można zarządzać ? Niejako nieformalnie od lat mówi się o multistakeholderskim modelu decydowania o internecie, raczej zresztą określania ram i zasad, niż prostego decydowania. I ta formuła powinna pozostać, angażując świat nauki, organizacje pozarządowe, biznes i rządy. Na ostatnim szczycie w Davos uznano jednak, iż potrzebne jest nowe podjeście do problemu zarządzania internetem, do spraw wolności i bezpieczeństwa. Powołano na dwa lata zespół kierowany przez Carla Bildta, szwedzkiego ministra spraw zagranicznych, by dać nowe impulsy w zarządzaniu Internetem, biorąc pod uwagę doświadczenia ostatnich dwóch lat, po ACTA, po Snowdenie etc. To dobry kierunek, pod jednym wszakże warunkiem: że prace tego zespołu będą prowadzone przejrzyście, w sieci, z otwartością, z uwzględnianiem wszystkich partnerów. Czekam z niecierpliwością, tym bardziej, że Polska przeszła w ostatnich trzech latach olbrzymią drogę – od lekkiego nierozumienia kompleksowości zmian cyfrowych, do pełnego zrozumienia tych spraw i aktywności na arenie międzynarodowej, co osobiście czyniłem i czynię, w sferach dotyczących wolności w Internecie.
Polska przeszła w ostatnich trzech latach olbrzymią drogę – od lekkiego nierozumienia kompleksowości zmian cyfrowych, do pełnego zrozumienia tych spraw i aktywności na arenie międzynarodowej, co osobiście czyniłem i czynię, w sferach dotyczących wolności w Internecie.
I sprawa dwudziesta piąta na dwudziestopięciolecie Internetu. Kiedy powstawał Internet, w Polsce byliśmy w połowie debat Okrągłego Stołu, nie wiedząc jeszcze, jaki będzie finał i jak ostatecznie zwieńczy się wielka misja „Solidarności”. Niewiele wiedzieliśmy wtedy o tych nowoczesnych nurtach świata, byliśmy technologicznie o kilkadziesiąt pewnie lat do tyłu. A dzisiaj ? Nawet, jeśli jeszcze nie ma pełnego dostępu dla 100% gospodarstw domowych do Internetu, nawet jeśli cyfryzacja państwa przebiega wolniej, niż by się chciało, to jednak odrobiliśmy masę zapóżnień i jesteśmy mniej więcej w tym samym miejscu w sprawach cyfrowych , co świat. Naprawdę, popatrzcie na nasze dyskusje, popatrzcie na młodych, na użycie smartfonów – i na plany. Polska ma dosyć unikalny projekt, jakim jest Program Operacyjny Polska Cyfrowa, gdzie widać rozumienie internetu takie, jakiego współczesńy świat wymaga. A że o tym mało mówimy ? No cóż, nasze elity publiczne i liderzy opinii w mediach, zostają w tych sprawach z tyłu za społeczeństwem….Ale to się da nadgonić, jak po 4 czerwca 1989 roku nadgoniliśmy już wiele…
Michał Boni
13 marca 2014 roku