Protesty uliczne z 31 sierpnia 1982 r. stanowiły kulminację społecznego oporu przeciwko władzom stanu wojennemu. W propagandowym przekazie wybrzmiewało zwycięskie dla komunistów hasło z pierwszej strony „Trybuny Ludu” (Awanturnictwo nie znalazło społecznego poparcia). Spokój władz przyćmiewał jednak fakt, że Lubinie od kul sił tłumiących demonstrację padli zabici – Michał PRZEPERSKI
.Mieczysław Rakowski interweniował u Czesława Kiszczaka, domagał się wyjaśnienia odpowiedzialności za wydarzenia lubińskie. „Formułuję otwarcie swój krytycyzm, ale uważam, że tego wymaga sytuacja” – stwierdzał Rakowski, choć przecież otwartość tego krytycyzmu była bardzo umowna. Jednocześnie zaznaczał trafnie: „ostatecznie takie sprawy idą też na mój rachunek, na moje życiowe konto”. Winni się nie znaleźli, a polityczne konto Rakowskiego zostało obciążone.
Wątpliwości i hamletyzowanie wicepremier chował na użytek gabinetowych rozmów czy prywatnych listów. Wypowiadając się publicznie, był ostry. Natomiast na zamkniętych spotkaniach z aktywem partyjnym potrafił poruszać się na pograniczu urbanowego cynizmu. W Ośrodku Kursów Partyjnych na początku września 1982 r. mówił o liderach podziemnej Solidarności jako o marzycielach, kpiarsko czy wręcz z politowaniem: „Jest coś zresztą fascynującego w tym, że ci ludzie tak dalece już odeszli od realiów, że zdaje im się, iż mogą zmusić nas do tego, byśmy potraktowali ich w przyszłości jako partnerów. To już jest niemożliwe po prostu”.
W im większych opałach znajdował się Mieczysław Rakowski, tym chętniej szermował argumentami klasowymi: „byli tacy, którzy uwierzyli w to, że Związek Radziecki zgodzi się na to, że komunistom zostawi się tylko Ministerstwo Obrony Narodowej, Spraw Wewnętrznych i Zagranicznych, a resztę rozda się między, że tak powiem, szacownych działaczy, robotniczych działaczy Solidarności, wywodzących się, tak jak książę Czartoryski czy hrabia Wielowieyski, z zupełnie innych grup społecznych”. Najwyraźniej sądził, że hasła klasowe trafią do partyjnego audytorium.
Ciekawe jednak, że z tego rodzaju audytoriami stykał się coraz częściej; coraz mniej było Rakowskiego intelektualnego, a coraz więcej – populistycznego. Tym samym upodobnił się do ekipy, z którą pracował w sztabie propagandowym stanu wojennego w grudniu 1981 r. Początkowo w tę stronę pchała go głównie konieczna mimikra, ale swoją rolę grało też rozgoryczenie i poczucie niezrozumienia. Tony bardziej koncyliacyjne rezerwował dla odbiorców zachodnich. Pobrzmiewały m.in. w wywiadzie dla Manfreda Bissingera – gdy Rakowski stwierdzał, że Wałęsa będzie jeszcze mógł odegrać większą rolę polityczną, choć też nie precyzował, jak miałaby wyglądać. Nie była to jednak żadna nowa propozycja.
Po wydarzeniach z 31 sierpnia Jaruzelski przemógł się wreszcie i projektowi ustawy o związkach zawodowych nadano bieg. 17 września 1982 r. zaakceptowało go prezydium rządu, choć dokumenty nie wskazują, by na temat ustawy szerzej dyskutowano. Modyfikacje uwzględnione w projekcie przesłanym we wrześniu 1982 r. do Rady Państwa raczej nie mogły zaskoczyć nikogo, kto od początku roku wsłuchiwał się w przemówienia o przyszłości ruchu związkowego. Wprowadzono zasadę branżowości i profesjonalizmu, zablokowano możliwość tworzenia związków w służbach mundurowych, wyraźnie ograniczono prawo do strajku. Stopniowe budowanie struktury związków zawodowych aż do powołania central miało według założeń potrwać do 1985 r.
Andrzej Paczkowski wskazywał, że w sprawie przyszłości ruchu związkowego ekipa Jaruzelskiego musiała na początku 1982 r. uważnie się przyglądać postawie Kościoła. Najwyraźniej jednak w końcu września pewność siebie – wzmocniona zapewne radzieckimi naciskami – przeważyła szalę. „Czy obecne kierownictwo polityczne nie zamierza w ogóle wycofać się z samej idei porozumienia narodowego, tworząc fasadowe struktury zastępcze?” – pytali wówczas biskupi w memoriale przekazanym na ręce Jaruzelskiego. Odnosili się tym samym nie tylko do kwestii związków zawodowych, ale także Patriotycznego Ruchu Odrodzenia Narodowego. W memoriale biskupi stanowczo sprzeciwili się pomysłom delegalizacji Solidarności, postulowali „wznowienie, choćby etapami, normalnej statutowej działalności wszystkich zawieszonych Związków Zawodowych”.
Protesty episkopatu nic jednak nie dały. 5 października Stanisław Ciosek przemówił na posiedzeniu klubu PZPR, by wyjaśnić partyjnym posłom sens ustawy. „Stanęliśmy na stanowisku, że należy utrzymać wszystkie dotychczasowe fundamentalne instytucje projektu ustawy z grudnia ubiegłego roku, modyfikując jedynie niektóre konkretne rozwiązania, które nie wytrzymały próby czasu” – mówił. Wskazywał, że duch zmian jest taki, by było „tak jak w całym świecie”, ale dla obecnych na sali musiało być jasne, że to otwarcie drzwi do delegalizacji Solidarności. „Nie ma co spierać się o ten zbrukany już dzisiaj, nie przez nas, sztandar” – puentował bojowo.
Dwa dni później wicepremier w podobnym duchu przemawiał na spotkaniu z aktywem partyjnym w Pabianicach. Przesłanie było jasne: nie będzie żadnej Solidarności. „Czy naprawdę Mieczysław Rakowski liczył na to, że kogokolwiek przekona o konieczności likwidacji »Solidarności« tymi bałamutnymi twierdzeniami, o których zarówno on sam, jak i jego słuchacze wiedzą, że są nieprawdziwe?” – komentowała Wolna Europa. Rakowski liczył raczej na siłę społecznego fatalizmu, wspartą determinacją władz. Nie minęła doba od przemówienia w Pabianicach, a 8 października zdyscyplinowani posłowie przy 12 głosach przeciw i 10 wstrzymujących się przyjęli ustawę. Na paradoks zakrawa fakt, że posłem sprawozdawcą ustawy był Włodzimierz Berutowicz, I prezes Sądu Najwyższego, przeciwko nominacji którego Mieczysław Rakowski tak gorąco protestował.
Likwidacja Solidarności niesłychanie emocjonowała Polaków. 7 października w czasie telewizyjnej transmisji przemówienia Rakowskiego w Pabianicach „w pewnej inteligenckiej rodzinie warszawskiej, która wspólnie oglądała ów program, doszło do ostrej scysji. Emerytowany pułkownik, zwolennik WRON i stanu wojennego (zresztą podobno na rauszu), wyciągnął pistolet i wymierzył w zięcia, zwolennika »Solidarności«. Córka pułkownika zasłoniła męża, ale zacietrzewiony oficer zaczął strzelać: córkę zabił na miejscu, uciekającego zięcia dogonił i też zastrzelił”.
Zastrajkowali robotnicy w Stoczni Gdańskiej, spacyfikowała ich dopiero brutalna akcja ZOMO. Miejscem żywiołowego protestu stała się też Nowa Huta, gdzie od milicyjnych kul padł młody robotnik wychodzący z kościoła. Także reakcje zachodniej prasy były negatywne. „Decyzja polskiej junty raz jeszcze potwierdza zjawiska dowodzące regresu, […] krytycznego uwikłania społeczno-politycznego modelu [władzy], który […] postawiony przed wyborem dokonania reform albo utrzymania autokratycznych struktur, zawsze w końcu wybierze uprzywilejowanie tych ostatnich” – pisała „l’Unità”, organ Włoskiej Partii Komunistycznej. Fakt, że polityczną egzekucję na Solidarności wykonał Rakowski, przez lata uważany we Włoszech za socjaldemokratyzującego, miał swoją wymowę.
Ale to nie reakcje zagranicy spędzały wicepremierowi sen z powiek. Większym problemem było wezwanie do strajku generalnego 10 listopada 1982 r. wystosowane przez zakonspirowaną Tymczasową Komisję Koordynacyjną NSZZ „Solidarność”. „10 listopad będzie miał niezwykle ważne znaczenie dla dalszych losów naszej polityki oraz ekipy Jaruzelskiego. Będzie to z całą pewnością poważna próba sił. Jeśli na jakąś szerszą skalę dojdzie do strajków, to świat odbębni, że Jaruzelskiemu po 11 miesiącach trwania stanu wojennego nie udało się wyjść z impasu. […] Te 13 dni, jakie nam zostały, musimy wykorzystać przede wszystkim politycznie dla rozszerzenia bazy społecznego zaufania. Wiem, że jest to zadanie niezwykle trudne, ale na pewno nie beznadziejne” – apelował do premiera.
Czy można w dwa tygodnie rozszerzyć zaufanie społeczne? Mieczysław Rakowski był niepoprawnym marzycielem, ale też zabrał się do działania. Stawał na głowie, by przekonywać do ekipy Jaruzelskiego, dowodził, że jest ona w stanie podejmować dialog ze społeczeństwem.
Dowodem na to miało być spotkanie z autorami listów do rządu. Zorganizowane 5 listopada w Urzędzie Rady Ministrów, trwało blisko siedem godzin i było – jak na warunki stanu wojennego – dużym wysiłkiem propagandowym. Uczestników do udziału zaprosił osobiście Rakowski, wybrał 126 spośród kilku tysięcy autorów listów do Jaruzelskiego i jego samego. Nie było to więc audytorium przypadkowe, ale też przywódcy PRL jak ognia unikali jakiejkolwiek konfrontacji ze zwykłymi Polakami. Zatem stanowiło to pewien krok naprzód. Obszerne fragmenty wyemitowano w telewizji i natrętnie eksploatowano propagandowo, także za granicą. Otwarte pozostaje jednak pytanie, czy widzów udało się przekonać, że w PRL możliwy jest realny dialog bez uczestnictwa Solidarności.
Wezwanie do strajku generalnego 10 listopada spaliło na panewce. Społeczeństwo podziemne otrzymało dotkliwy cios, a Rakowski mógł triumfować. Nie bez kozery jeszcze we wrześniu 1982 r. usłyszał od Jaruzelskiego, że ten przejdzie do historii z Siwickim i Kiszczakiem za wprowadzenie stanu wojennego, a z Cioskiem i Rakowskim za delegalizację Solidarności. Po latach wspominał wręcz, że Jaruzelski mu powiedział: „Mietku drogi! Jeśli potrafisz skończyć z Solidarnością, to przeprowadzisz każdą reformę, jakiej będziesz chciał”. Gdyby jednak nieopatrznie uwierzył w swoją dobrą gwiazdę i poczuł się – choćby chwilowym – zwycięzcą kampanii politycznej przeciwko Solidarności, sole trzeźwiące podawali mu publicyści betonowego tygodnika „Rzeczywistość”. Zarzucali Rakowskiemu nadmierny intelektualizm i pogardę dla szarego człowieka zaprezentowaną w czasie spotkania 5 listopada.
„Czy jeżeli likwidacja Solidarności przebiegnie spokojnie i nic się nie zdarzy, władze skwitują to liczącym się gestem pojednawczym?” – 9 października 1982 r. Stanisław Stomma pytał Jerzego Urbana. W ten sposób można było rozumieć wypuszczenie z internowania Lecha Wałęsy, o którym poinformowano w Dzienniku telewizyjnym 11 listopada. Doszło do tego trzy dni później w atmosferze sukcesu władz, choć wygłoszenie przez Wałęsę przemówienia do witającego go tłumu gdańszczan musiało budzić niepokój. Niebawem okazało się, że niepokój jest w pełni uzasadniony, a Wałęsa gra władzom na nosie. Na razie jednak za pierwszym gestem poszły kolejne. Do 23 grudnia zwolniono wszystkich internowanych; w więzieniu pozostało jedenastu liderów Solidarności, którym ekipa Jaruzelskiego planowała wytoczyć proces. Wreszcie – podjęto decyzję o zawieszeniu stanu wojennego z końcem 1982 r.
Na posiedzeniu rządu 30 grudnia 1982 r. Mieczysław Rakowski miał okazję podsumować polityczny rok i zaprezentować plany na przyszłość. Wydawało się, że gabinet Jaruzelskiego, wygrawszy próbę sił z podziemiem, będzie mógł dokonać kolejnego „nowego otwarcia” w polityce wewnętrznej. W programowym wystąpieniu wicepremiera nie sposób było jednak znaleźć elementów dających nadzieję na nowe otwarcie. Obszernie mówił o „upolitycznieniu działań rządu” jako o zjawisku pozytywnym, co stało w sprzeczności z duchem dawnych koncepcji, gdy domagał się szerszego udziału bezpartyjnych w życiu politycznym. Przeciwstawiając się idei rządu eksperckiego, argumentował: „zmierza ona do wypłukania władzy ludowej z jej klasowych treści”. Bezpartyjni – czy szerzej: niekomuniści – musieli według niego zadowolić się udziałem w sprawowaniu władzy na niższych szczeblach i np. w aparacie gospodarczym. „Rok, który się kończy, dowiódł, że przeciwnik w walce z socjalizmem, z władzą ludową nie przebiera w środkach, działa z determinacją” – podkreślał wojowniczo. Domagał się jednocześnie aktywnej walki o pozyskanie „maksymalnego poparcia klasy robotniczej”. Środkiem do osiągnięcia tego celu była w jego przekonaniu „druga rewolucja” (termin ukuty przez Jaruzelskiego): „powrót do funkcjonowania władzy uwolnionej od biurokratycznej oschłości i menadżerskiej sprawności rozumianej jako uwolnienie się od ideologii i celowości stosowania kryteriów politycznych”.
.Z tego przemówienia wyłaniała się wizja polityki bardzo twardej, bezkompromisowej. Możliwe, że Mieczysław Rakowski pewne tezy wyostrzał celowo, by przystosować się do dominujących nastrojów. Dawny „liberał” był zmęczony, z pewnością też sfrustrowany. Jednocześnie jednak nie tylko trwał w aparacie władzy, ale też wyraźnie rozsmakował się w zakulisowych grach. Narzekał, przestrzegał i w wąskim kręgu Jaruzelskiego wciąż uchodził za „liberała”. Ale dla szerokiego grona rodaków jego wiarygodność była już tylko cieniem tej, z którą wkroczył na polityczną arenę w lutym 1981 r.
Michał Przeperski
Fragment książki „Mieczysław F. Rakowski. Biografia polityczna“, Warszawa 2021 wyd. Instytutu Pamięci Narodowej [LINK]