W Wigilię 1956 roku w przemówieniu radiowym uwolniony z internowania kardynał Stefan Wyszyński wypowiedział znamienne słowa: „Dzieci narodu polskiego. Chcemy zaświadczyć, że pracowaliśmy i pracować będziemy nadal nad tym, by Polska żyła po bożemu”. A tak po latach scharakteryzował Prymasa Tysiąclecia Jan Nowak-Jeziorański: „Bohater nie w koronie, nie w generalskim mundurze, lecz w kapłańskiej sutannie. Odniósł największe zwycięstwo w XX wieku, chociaż jedyną jego bronią był krzyż, jedyną siłą wiara, jedynym wojskiem bezbronny, lecz wierny polski lud”.
Z kolei naszego drugiego bohatera, Edwarda Gierka, Piotr Gajdziński, autor książki Gierek — człowiek z węgla, nazywa „Dyzmą polskiej polityki” i zastanawia się, co sprawiło, że w Polsce Gierek jest najlepiej wspominanym przywódcą komunistycznym. Czy odpowiedzi można szukać w jego słowach wypowiedzianych po wydarzeniach Grudnia 1970 roku na Wybrzeżu: „My, tak samo jak wy, jesteśmy ulepieni z tej samej gliny i nie mamy innego celu jak ten, który żeśmy zadeklarowali […]. Jeśli nam pomożecie, to sądzę, że ten cel uda nam się wspólnie osiągnąć. Jak, pomożecie?”.
Żywoty równoległe. Ale dlaczego zestawiamy losy tak różnych postaci: Prymasa Tysiąclecia Stefana Wyszyńskiego oraz pierwszego sekretarza KC PZPR Edwarda Gierka?
Dorota TRUSZCZAK: Krótkie uzasadnienie wyboru, panie profesorze: prymas Stefan Wyszyński i Edward Gierek.
Prof. Andrzej NOWAK: Jeden — interrex, ten, który zastępuje nieobecnych królów, zgodnie z utrwaloną od szesnastego wieku tradycją prymasów Polski. W pewnym sensie był nim przez cały czas swojej posługi na podwójnej stolicy prymasów i arcybiskupów warszawskich, od 1948 do 1981 roku. A drugi, no cóż, na pewno daleki od ideałów monarchistycznych, ale sprawował w istocie rolę monarchy, a może wicekróla, rządcy Polski z woli sąsiedniego mocarstwa — przez jedną, ale tak ważną dla tylu z nas dekadę, bo przecież wielu z nas wciąż jeszcze pamięta lata siedemdziesiąte. Przypomnienie wobec tego, kto wtedy rządził, w imię jakich celów, dobrze czy źle, czy Polska się rozwijała, czy raczej zwijała w tym czasie — to są pytania, które nas interesują nie mniej niż generalne pytanie o sens dziejów naszego kraju w dwudziestym wieku, nierozłącznie związanych z rolą Kościoła katolickiego. Rolą, której nikt nie reprezentuje tak majestatycznie jak właśnie Stefan kardynał Wyszyński.
– Przyszły prymas urodził się trzeciego sierpnia 1901 roku w miejscowości Zuzela nad Bugiem. Po ukończeniu gimnazjum w Warszawie i Łomży wstąpił do Wyższego Seminarium Duchownego we Włocławku, gdzie w 1924 roku został wyświęcony na kapłana, potem był w nim profesorem prawa kanonicznego i socjologii, a po wojnie został jego rektorem. Podczas okupacji hitlerowskiej przebywał w podwarszawskich Laskach. Był wtedy kapelanem grupy „Kampinos” Armii Krajowej i szpitala powstańczego w Laskach. W marcu 1946 roku przyjął sakrę biskupią. W 1948 roku stanął na czele polskiego Kościoła po śmierci kardynała Augusta Hlonda. Dlaczego właśnie ówczesny biskup lubelski Stefan Wyszyński, najmłodszy członek Konferencji Episkopatu Polski?
– Ktoś może to nazwać opatrznością Bożą, ktoś inny — przypadkiem, że dwa lata przed śmiercią kardynała Hlonda właśnie z jego wyboru stosunkowo młody ksiądz profesor z Włocławka i z KUL-u został namaszczony na biskupa lubelskiego. Nosił już zatem sakrę biskupią w momencie, kiedy nagle i niespodziewanie umarł prymas Hlond — poddał się prostej operacji związanej z zapaleniem wyrostka robaczkowego, przekonany, że to tylko chwilowy kłopot ze zdrowiem, tymczasem okazało się, że był to koniec jego życia; czy przyspieszony przez UB? Spory trwają do dziś. Przygotowywany wcześniej do roli następcy Hlonda biskup łomżyński Stanisław Łukomski zginął w wypadku samochodowym. I wtedy istotnie nieoczekiwanie czterdziestosiedmioletni biskup z Lublina zostaje dwunastego listopada 1948 roku postawiony na czele Kościoła polskiego decyzją papieża Piusa XII. Ktoś na pewno może widzieć w tym znak Opatrzności, która utorowała drogę wielkiemu, jak się okazało, prymasowi, księciu Kościoła, w momencie najtrudniejszym. Akurat wtedy skończyło się udawanie, że władza komunistyczna będzie nosiła baldachim nad Najświętszym Sakramentem, a prezydent Bierut będzie gorliwie uczestniczył w mszach. Komuniści przechodzili do następnego etapu budowy systemu totalitarnego w Polsce, ściśle według planu moskiewskiego, a Kościół był ostatnią przeszkodą na tej drodze. Stalin ponaglał, że trzeba wreszcie zdławić polski katolicyzm i Kościół, skoro już całkowicie rozbita jest polityczna opozycja.
Walka z Kościołem była realizowana między innymi poprzez zorganizowanie ruchu tak zwanych księży patriotów, którzy opowiedzieli się po stronie władzy komunistycznej (ruch liczył ponad tysiąc członków), oraz kół tak zwanej postępowej inteligencji katolickiej. Groźba rozbicia Kościoła od środka metodami, jakie Stalin zalecał Bierutowi, była czymś najpoważniejszym z punktu widzenia pasterza tego Kościoła. W świadomości Stefana Wyszyńskiego konieczność odpowiedzi na to wyzwanie łączyła się z drugim obowiązkiem, nie kościelnym, ale patriotycznym: trzeba ratować Polskę przed całkowitym zniszczeniem przez nową ideologię totalitarną.
Przypomnijmy, że Wyszyński widział bolszewików z bliska we Włocławku, kiedy w sierpniu 1920 roku dotarły tam zagony kawalerii bolszewickiej. Młodzi seminarzyści, wśród nich Stefan, byli świadkami tej grozy. Ideologia komunistyczna stała się przedmiotem jego zainteresowania, rzecz jasna krytycznego, jako księdza doktora, zajmującego się w Drugiej Rzeczpospolitej szczególnie nauką społeczną, kwestiami społecznymi i stosunkiem Kościoła wobec nich. Obejmując funkcję prymasa, Wyszyński zdawał sobie sprawę, że przeciwnik jest niebezpieczny i będzie niezwykle trudny do zatrzymania.
– W 1950 roku zostało podpisane porozumienie, które regulowało stosunki państwo — Kościół. Rząd gwarantował między innymi nauczanie religii w szkołach, istnienie Katolickiego Uniwersytetu Lubelskiego, wydziałów teologicznych w Krakowie i Warszawie. Z kolei Kościół zobowiązał się wezwać duchowieństwo, aby popierało działania władzy. Czy to było dobre posunięcie, skoro pojawiły się głosy, że ten kompromis idzie jednak za daleko?
– Przypomnijmy, że w 1949 i 1950 roku władze wydały dekret o obsadzaniu stanowisk kościelnych bez liczenia się w ogóle z opinią władz hierarchicznego Kościoła, ustanowiły także zarząd komisaryczny nad prowadzoną wcześniej przez katolików potężną organizacją pomocy społecznej — Caritas. To był moment frontalnego ataku i zarazem działań dywersyjnych ze strony władz. Pułkownik Julia Brystygierowa, zajmująca się w ramach UB zwalczaniem katolicyzmu, organizowała właśnie ogromny kongres „księży patriotów” na Politechnice Warszawskiej, żeby rozbić do końca, zniszczyć od środka struktury Kościoła.
To są okoliczności, które trzeba wziąć pod uwagę, kiedy analizujemy treść porozumienia podpisanego w 1950 roku za zgodą prymasa Wyszyńskiego. Jego poszczególne punkty istotnie mogą budzić wątpliwości, a niekiedy nawet zażenowanie, gdy na przykład czytamy, że episkopat zobowiązuje się wezwać duchowieństwo nie tylko do poszanowania prawa i władzy państwowej, nie tylko do uznania nowych granic Polski, lecz także do przeciwstawiania się, cytuję: „wrogiej Polsce działalności i antypolskich oraz rewizjonistycznych wystąpień kleru niemieckiego”, wreszcie kiedy jest mowa o potępieniu i zwalczaniu przez Kościół „zbrodniczej działalności band podziemia”. Ten punkt, ósmy, stoi zapewne w sprzeczności z szanowaną dziś przez wielu tradycją żołnierzy wyklętych, którzy przecież tworzyli te „bandy podziemia” dla symbolicznego bodaj oporu przeciw zniewoleniu Polski. Ta sprzeczność z punktu widzenia prymasa Wyszyńskiego była jednak pozorna: on chciał ocalić społeczeństwo przed dalszymi stratami, przed zniszczeniem, i jednocześnie pragnął ocalić Kościół, by ten pozostał niezależną, silną wewnętrznie instytucją, która nie da się wchłonąć totalitarnej strukturze państwa.
Prymas zaryzykował i na początku spotkał się z niezrozumieniem Stolicy Apostolskiej. Ale przecież już wkrótce, po spotkaniu z Bierutem w 1951 roku, arcybiskup Wyszyński został wypuszczony do Rzymu i tam papież Pius XII zaakceptował porozumienie, przyjął wyjaśnienia prymasa Polski. Jeszcze przed aresztowaniem Wyszyńskiego papież zdecydował się manifestacyjnie podnieść go do godności kardynalskiej. Było to w listopadzie roku 1952, a aresztowanie, jak wiemy, nastąpiło dopiero z dwudziestego piątego na dwudziestego szóstego września 1953 roku. Papież uznał więc racje prymasa w tym porozumieniu, a my z perspektywy polskiej historii musimy dostrzec znaczenie tego faktu, że Kościół nie został zniszczony już w 1950 roku, że mógł przetrwać instytucjonalnie przez kolejne lata.
– Ale po trzech latach padają odważne słowa kardynała Stefana Wyszyńskiego w memoriale do Bolesława Bieruta, czyli Non possumus (Nie możemy), wyrażające niezgodę na to, co się dzieje, mimo wspomnianego kompromisu. Jak ocenić ten krok?
– Wynikał on oczywiście z polityki władz komunistycznych, które nie respektowały porozumienia.
Państwo zaczęło „siadać na ołtarzu”, to znaczy próbowało ingerować już bezpośrednio w życie wewnętrzne Kościoła. Na tego rodzaju przekroczenie warunków porozumienia, na tego rodzaju przekształcenie kompromisu w kompromitację dla Kościoła prymas Wyszyński nie chciał się zgodzić. Wiedział oczywiście, że grozi mu w tej sytuacji aresztowanie.
– Podczas uwięzienia, w latach 1953–1956, prymas opracował program odnowy życia religijnego w Polsce, zawarty w idei Jasnogórskich Ślubów Narodu Polskiego. Przygotował także założenia Wielkiej Nowenny przed obchodami tysiąclecia chrztu Polski. Ale to nie było takie oczywiste, że właśnie z internowania przyjdzie takie przesłanie.
– Prymas był człowiekiem ducha twardego, wręcz nieugiętego. Chociaż świadectwo jego zapisków z okresu internowania przedstawia rozmaite rozterki, wątpliwości, to jednak nie rozterkom i nie wątpliwościom oddawał się w tych warunkach, ale próbował czas przymusowej izolacji wykorzystać do przemyślenia strategii dalszej walki o przyszłość kraju i Kościoła, z nadzieją zawierzoną Opatrzności, zawierzoną Bogu — zgodnie z dewizą, którą przyjął jako prymas Polski: Soli Deo. Symbolicznym etapem pośrednim między tymi nadziejami — niemającymi, jak się wydawało, żadnego pokrycia w stalinowskiej rzeczywistości — a podjęciem na nowo oficjalnej, publicznej roli przez prymasa Wyszyńskiego było złożenie Jasnogórskich Ślubów Narodu Polskiego. Ich idea narodziła się w głowie prymasa w czasie internowania w Prudniku Śląskim. Tam w grudniu 1954 roku uświadomił sobie, że niedaleko tego właśnie miejsca wygnany ze swego królestwa Jan Kazimierz zainicjował trzy wieki wcześniej, w czasie szwedzko-moskiewskiego „potopu”, śluby zaprzysiężone w kwietniu 1656 roku we Lwowie, oddające Polskę pod opiekę Matki Bożej i uznające ją za królową i patronkę Rzeczpospolitej. Z historycznej pamięci, tak ważnej dla Stefana Wyszyńskiego, wysnuła się idea odnowienia tych ślubów, które miały prowadzić Polaków do wyzwolenia. Ich tekst przygotował jeszcze w czasie uwięzienia, a zostały ogłoszone dwudziestego szóstego sierpnia 1956 roku na Jasnej Górze. Bez niego.
– Było puste krzesło.
– Tak, puste krzesło ozdobione bukietem czerwonych róż. Te śluby, złożone przez milion ludzi obecnych wtedy przez klasztorem jasnogórskim, świadczyły o sukcesie prymasa. Publiczne zgromadzenie w tej skali, największe, nieporównywalne ze spędami, jakie próbowali w tym czasie organizować komuniści, pokazywało, że Kościół nie został złamany, że jego obecność w życiu Polaków nie została zlikwidowana. Ten sukces zostanie ujawniony w pełni, kiedy naród będzie się domagał, dosłownie ustami milionów, uwolnienia prymasa i kiedy nowy pierwszy sekretarz, Władysław Gomułka, natychmiast po przejęciu funkcji doprowadzi do wypuszczenia Wyszyńskiego. Wtedy już zacznie się między nimi — prymasem i towarzyszem „Wiesławem” — ten pojedynek o dusze Polaków, który będzie jednym z najistotniejszych czynników politycznej i kulturalnej historii Polski następnych czternastu lat.
– Dwudziestego czwartego października 1956 roku na wiecu na placu Defilad w Warszawie Władysław Gomułka wypowiedział słowa: „W ciągu ubiegłych lat nagromadziło się w życiu Polski wiele zła, wiele nieprawości, bolesnych rozczarowań. Wierzę, towarzysze i obywatele, głęboko, że te lata minęły bezpowrotnie w przeszłość”. W 1957 roku, przed wyborami do sejmu, episkopat pod kierownictwem prymasa poparł Gomułkę. Zdaniem niektórych historyków w całej historii PRL-u Kościół nie posunął się dobrowolnie tak daleko jak wtedy we wspieraniu akcji politycznej organizowanej przez władze komunistyczne, a tym samym w akceptacji systemu. Czy podziela pan profesor tę opinię? Zasadne jest także pytanie, dlaczego prymas poparł Władysława Gomułkę.
– Nie tak dawno rozmawialiśmy o Gomułce i jego karierze, przypominając ten niezwykły moment w październiku 1956 roku, kiedy podobny entuzjazm, jaki wiązał się z osobą prymasa Wyszyńskiego, otoczył na chwilę nowego pierwszego sekretarza. Entuzjazm nie aparatczyków, nie sługusów Moskwy, ale narodu polskiego. Wynikał on z przekonania, jak o tym już mówiliśmy, że oto wygrał kandydat wybrany w Polsce i utrzymał się wbrew interwencji moskiewskiej. Wydawało się, że groza ponownego przejęcia przez Kreml pełnej kontroli nad Polską została odsunięta. To przekonanie znajduje swoje odzwierciedlenie nawet w bezpośrednich rozmowach między Gomułką a Wyszyńskim. Były to bardzo trudne rozmowy, wielogodzinne, prowadzone między 1958 a 1963 rokiem; jest nawet dostępne nagranie magnetofonowe takiego słownego maratonu. Można tam usłyszeć głos prymasa Wyszyńskiego i wyrażone wówczas przekonanie, że w październiku 1956 roku stało się coś dobrego dla Polski, co symbolizował Gomułka, ale też że wciąż grozi coś złego, przywrócenie bezpośredniej kontroli Moskwy. Właśnie w imię wzmocnienia pozycji naszego państwa wobec tej groźby prymas zdecydował się poprzeć październikową zmianę reżimu w Polsce. Rozczarowanie przyjdzie wkrótce. Od 1960 roku Gomułka będzie uderzał coraz brutalniej w Kościół jako konkurencję dla własnej wszechwładzy.
– W 1965 roku episkopat Polski pod kierunkiem prymasa Wyszyńskiego skierował do biskupów niemieckich orędzie wzywające do pojednania. De facto było wystosowane również do biskupów wielu innych krajów. W dokumencie znalazło się słynne sformułowanie: „Udzielamy wybaczenia i prosimy o nie”. Ale te słowa wywołały burzę niezadowolenia wśród notabli partyjnych w kontekście relacji PRL-u z Niemcami Zachodnimi. Zastanawiam się, skąd prymas znalazł tyle odwagi, aby sprawy Polski postawić na forum międzynarodowym.
– Prymas rzeczywiście czuł się interrexem. Uważał, że współdźwiga ciężar odpowiedzialności za Polskę w sytuacji, kiedy nie ma w pełni legalnej władzy świeckiej, gdy ta władza, która wydawała się na nowo usankcjonowana na początku 1957 roku, po październikowym przełomie, znów odeszła od wspólnoty emocji, rozumienia tego, co dobre dla Polski, od społeczeństwa, od narodu. W imię tej misji, a także chrześcijańskiej idei pojednania, budowania zgody, prymas zdecydował się usankcjonować fundamentalnie ważny list, zaprojektowany przez arcybiskupa wrocławskiego Bolesława Kominka przy współudziale późniejszego kardynała Karola Wojtyły. Był to formalnie list wysłany do episkopatów całej Europy w związku z tysiącleciem chrztu Polski. I to właśnie w kontekście zasadniczego sporu o Polskę, związanego z tysięczną rocznicą chrztu, odczytany został jako prowokacja przez państwo komunistyczne, przez Gomułkę, który Millenium uczynił polem walki z Kościołem. Gomułka stawiał sprawę jasno: to jest tysiąclecie państwa, które nie ma nic wspólnego z Kościołem, z tradycją katolicką, choć tych dwóch rzeczywistości akurat w wypadku Polski oddzielić się nie da i o ten nierozdzielny związek upominał się wtedy, podczas uroczystości milenijnych, prymas Wyszyński. Rok 1966 to jest właśnie moment najostrzejszej od czasów stalinowskich konfrontacji państwa komunistycznego z Kościołem. Jej zapowiedzią był fakt, że prymas manifestacyjnie nie wziął udziału w wyborach — tak zwanych wyborach — do sejmu PRL w 1965 roku, protestując w ten sposób przeciwko polityce komunistów wobec budownictwa sakralnego, ponownemu usunięciu religii ze szkół, powoływaniu kleryków do wojska, próbom blokowania kościelnych nominacji.
To jest właśnie kontekst, w którym list biskupów polskich do biskupów niemieckich został przez Gomułkę wykorzystany, by uderzyć w prymasa jako „zdrajcę narodu polskiego”, kogoś, kto chce zaprzedać Polskę Niemcom. Mądrość gestu prymasa Wyszyńskiego zostanie doceniona dopiero w następnych latach, zarówno przez społeczeństwo, jak i w pewnym sensie przez władze komunistyczne, bo przecież sam Gomułka zbierze owoce tego gestu, doprowadzając ostatecznie w grudniu 1970 roku do międzypaństwowej umowy o granicach, podpisanej z Republiką Federalną Niemiec. Nie byłoby tej umowy, nie doszłoby do niej tak szybko, gdyby nie wcześniejszy, torujący jej drogę list autoryzowany przez prymasa Wyszyńskiego, list z przesłaniem „Przebaczamy i prosimy o wybaczenie”.
– Kardynał Wyszyński przeżywał trudne chwile po masakrze robotników na Wybrzeżu w 1970 roku. Powiedział wtedy: „Wasz ból jest naszym wspólnym bólem. Gdybym mógł w poczuciu sprawiedliwości i ładu wziąć na siebie odpowiedzialność za to, co się ostatnio stało w Polsce, wziąłbym jak najchętniej”. Dekadę później, w 1980 roku, jego postawa także była bardzo ważna dla robotników. Pełnił przecież funkcję mediatora między Solidarnością a władzami.
– Wydaje mi się, że to jest wciąż ta sama linia, która prowadzi go od momentu przyjęcia sakry prymasa Polski, bo to wciąż rola interrexa, który zastępuje, a przynajmniej uzupełnia władzę polityczną w Polsce swoim autorytetem duchowym, swoją powagą, swoimi decyzjami. Owa rola, również jako strażnika pamięci narodowej, ujawniła się wyraziście już wcześniej, w 1963 roku. Okazją była setna rocznica powstania styczniowego. Wtedy prymas wystąpił bardzo stanowczo w obronie tradycji niepodległościowych, powstańczych, broniąc ich przed oskarżeniami wysuwanymi nie tylko przez komunistów, ale również środowiska „Tygodnika Powszechnego” i „Więzi”, które podniosły — w całkowitej zgodzie z propagandą Gomułki — zarzut rzekomej obsesji antyrosyjskiej wiążącej się u nas z tradycją niepodległościową. W bardzo dobitnym kazaniu wygłoszonym w kościele Świętego Krzyża w Warszawie prymas skrytykował takie stanowisko, wyrażone wówczas przez Stanisława Stommę na łamach „Tygodnika Powszechnego”: stanowisko zgody z Moskwą i akceptacji jej panowania nad Polską jako nieuchronnego wyroku wynikającego po prostu z relacji sił. Trzeba przed siłą ustąpić — to jest realizm. Tymczasem prymas przypomniał, że liczy się nie tylko siła, że bez woli walki o wolność, nawet przeciw przeważającej sile rozbiorców, nie byłoby niepodległości.
Pamiętna debata między Wyszyńskim a Stommą w 1963 roku miała zresztą głębsze podłoże: władze komunistyczne nie zaprzestały prób rozbijania Kościoła od środka i taką rolę dywersji przeciwko Wyszyńskiemu odgrywał kolportowany na II Soborze Watykańskim memoriał, który starał się pokazać prymasa jako reakcyjnego, zacofanego, zasklepionego w tradycyjnym kulcie maryjnym, nierozumiejącego potrzeb reformy Kościoła. To był swoisty „donos” na prymasa do Watykanu. Wyszyński przypisywał inicjatywę owego memoriału właśnie środowisku „Tygodnika Powszechnego”.
Tego rodzaju dodatkowe aspekty trzeba brać pod uwagę, rozważając kwestie roli politycznej prymasa. On nie był wyłącznie rzecznikiem intelektualnej opozycji, która wtedy przeciwko reżimowi Gomułki dojrzewała; był rzecznikiem innego, sięgającego głębiej w dzieje Polski interesu narodowego, państwowego. I z takiej perspektywy wypowiadał się prymas w 1968 roku, broniąc młodzieży bitej, katowanej przez milicję, przez ZOMO. Z takiej pozycji występował w grudniu 1970 roku, potępiając tak zwane wydarzenia na Wybrzeżu, czyli krwawą rozprawę z protestującymi tam w imię wolności i chleba robotnikami. Wtedy zresztą, zwróćmy uwagę, nowo wybrany na pierwszego sekretarza Gierek natychmiast zwraca się z propozycją jakiegoś układu z Kościołem. Proponuje zgodę na wiele nowych budowli sakralnych, stara się swoją „hojnością” przekonać prymasa do współpracy. Bo prymas zbudował sobie już taką pozycję, że w konfrontacji z jego autorytetem nowa ekipa Gierka, tuż po grudniu 1970, ryzykowałaby zachwianie własnej pozycji, a być może nawet swój rychły upadek. Dlatego też wraz z nadejściem Gierka, w takich okolicznościach, zaczyna się nowy rozdział w historii stosunków państwo komunistyczne — Kościół.
– Gierek próbował pozyskać prymasa.
– Tak, ale jednocześnie po cichu kontynuował linię osłabiania Kościoła od środka poprzez nawiązanie bezpośrednich kontaktów z Watykanem. Negocjacje z arcybiskupem Agostino Casarolim i biskupem Luigim Poggim, jako wysłannikami papieża Pawła VI, miały z punktu widzenia Gierka jak gdyby obejść nieugiętego przywódcę polskiego Kościoła. W 1975 roku doszło jednak do zmiany tej sytuacji: władze zaczęły uważać prymasa Wyszyńskiego za mniej groźnego dla siebie niż jego potencjalny następca, którym mógł być tylko Karol Wojtyła, kardynał krakowski, coraz mocniej identyfikowany przez ośrodek polityczny Gierka i Służbę Bezpieczeństwa z rodzącym się wówczas środowiskiem tak zwanej opozycji demokratycznej. Wtedy symbolem tej nowej postawy władz komunistycznych wobec prymasa stał się bukiet siedemdziesięciu pięciu róż, przekazany mu na siedemdziesiąte piąte urodziny w imieniu Gierka i władz państwowych przez premiera Jaroszewicza.
– Ale to było w dość szczególnym momencie, to znaczy po protestach robotników wywołanych podwyżkami w 1976 roku. Dziś można by nazwać ten gest PR-owskim.
– Oczywiście, ale on wyrażał politykę PRL-u realizowaną wówczas wobec Kościoła w Polsce. Można ją tak streścić: stary prymas Wyszyński jest nam potrzebny jako partner, znamy go, to jest partner odpowiedzialny, a co jeśli przyjdzie Wojtyła, który jest młodszy, bardziej zaangażowany w kontakty z opozycjonistami? Rzeczywiście, w następnym roku kardynał Wojtyła spotka się nawet z przedstawicielami KSS „KOR” w Warszawie na takim utajnionym — oczywiście nie dla SB — spotkaniu w mieszkaniu Bohdana Cywińskiego.
Oczywiście mało subtelna gra władz na przeciwstawienie „dobrego” Wyszyńskiego „złemu” Wojtyle — wcześniej, w latach sześćdziesiątych, było odwrotnie — rozwiała się jak dym w momencie, kiedy metropolita krakowski został wybrany na papieża. To był moment największego triumfu kardynała Wyszyńskiego. Spod jego skrzydeł przecież wychodził ten arcybiskup krakowski. Wzruszający uścisk dwóch wielkich Polaków na placu Świętego Piotra w czasie inauguracji pontyfikatu Jana Pawła II symbolizuje spełnienie wielkiej roli prymasa Wyszyńskiego.
– Panie profesorze, wróciłabym jeszcze do roku 1970, kiedy Edward Gierek objął władzę. Miał być nadzieją na lepszą Polskę. Ale kardynał Wyszyński nie poparł nowego pierwszego sekretarza, tak jak zrobił to w wypadku Gomułki w 1956 roku. Czy kardynał nie miał już złudzeń, że ta władza nie może być lepsza?
– Inne były okoliczności. W 1956 roku wyborowi Gomułki towarzyszył prawdziwy entuzjazm narodu i był to wybór dokonany wbrew władzom moskiewskim, bez przelewu krwi — przynajmniej w październiku. Natomiast w wypadku Gierka trwały nadal czy wybuchały nowe strajki w różnych regionach kraju. Czasem o tym zapominamy. W tych warunkach jasna deklaracja poparcia dla nowego władcy byłaby odebrana jako ryzykowna, rozmijająca się z nastrojami społecznymi. Gierek nie został przyjęty z entuzjazmem przez naród, nie był witany jako wybawiciel. Owszem, wielu odczuwało ulgę, że po siermiężnym socjalizmie Gomułki przychodzi może jakaś szansa związana z tym wysokim, dla wielu przystojnym, dla wielu także otoczonym nimbem gospodarności sekretarzem Komitetu Wojewódzkiego ze Śląska.
– Gierek został pierwszym sekretarzem w wieku pięćdziesięciu siedmiu lat. Urodził się w styczniu 1913 roku w Porąbce koło Sosnowca w rodzinie górniczej. Wcześnie stracił ojca, który zginął w wypadku w kopalni. W 1923 roku wyemigrował z matką i ojczymem do Francji, gdzie pracował jako górnik. Został stamtąd wydalony za działalność we Francuskiej Partii Komunistycznej. Przyjechał do Polski, odbył służbę wojskową, następnie wyjechał do Belgii. Wrócił do kraju w 1948 roku. W hierarchii partyjnej doszedł do stanowiska sekretarza Komitetu Wojewódzkiego PZPR w Katowicach i stał się znaczącą postacią w strukturach partii. Czy już w końcówce lat sześćdziesiątych był widziany jako kontrkandydat dla Gomułki? W 1968 roku stwierdził, wskazując na opozycjonistów, że „Śląska woda nigdy nie będzie wodą na ich młyn, śląska woda pogruchocze im kości”. Czy kardynał Wyszyński miał świadomość, że epoka Gierka to nie będą lepsze czasy dla Kościoła?
– Kardynał, jak sądzę, zakładał, że po Gomułce, co do którego stracił już dawno wszelkie złudzenia, za Gierka będzie jakaś szansa poprawy stosunków między państwem a Kościołem. Ale o entuzjazmie mowy być nie mogło. Zmiana na szczytach władzy w 1970 roku była traktowana jako przewrót, jako zamach stanu, wewnętrzna rozgrywka, której ofiarami padli niewinni ludzie na Wybrzeżu. W tych warunkach, jeszcze raz to powtórzmy, nie było założenia, że komunista ze Śląska to jakiś wymarzony nowy partner. Niemniej doradcy prymasa — profesor Romuald Kukołowicz, profesor Andrzej Stelmachowski — i oczywiście sam kardynał widzieli możliwość poprawy położenia Kościoła i społeczeństwa w nowych negocjacjach z władzą, co też rzeczywiście nastąpiło od stycznia roku 1971.
Ale ważniejszą kwestią, bardziej widoczną w nauczaniu, w homiliach były kwestie kulturowe, duchowe. W 1974 roku w serii kazań w warszawskim kościele Świętego Krzyża prymas Wyszyński mówił o zagrożeniu dla duchowej niepodległości Polaków. Już omawiany był wtedy tak zwany projekt zmiany konstytucji, to znaczy wprowadzenia do niej formalnego obowiązku miłości do Związku Sowieckiego, sojuszu z Moskwą oraz uznania „przewodniej roli” Polskiej Zjednoczonej Partii Robotniczej. Tak Gierek chciał umocnić swoją władzę i zarazem przypodobać się „wielkiemu bratu” na Kremlu. To było upokorzenie polskiej niepodległości — i tak na to patrzył prymas. Starał się w związku z tym wzmacniać duchowo opozycję. Wówczas rodziła się ona poza Kościołem, nierzadko w środowiskach dalekich od katolicyzmu, ale bez wsparcia Kościoła nie mogłaby przecież przetrwać. Na początku wyrażała się w pierwszych listach i zbieranych pod nimi podpisach — pod protestami przeciwko zmianom w konstytucji czy w sprawie położenia Polaków mieszkających w ZSRR.
Do 1976 roku, do uformowania się już zorganizowanej opozycji po tragedii w Ursusie i w Radomiu, prymas będzie się przyglądał działaniom tej opozycji, udzielał im selektywnego poparcia. Kwestie wolności ducha, niepodległości, religijnej tożsamości Polski — to był przedmiot troski prymasa i zarazem założenia duchowej kontrofensywy, jaką Kościół wtedy podjął poprzez nauczanie, poprzez aktywizację duszpasterstwa akademickiego, poprzez akcje, które pokazywały w nowoczesnym języku siłę kultury chrześcijańskiej: ruch oazowy księdza Blachnickiego, Tygodnie Kultury Chrześcijańskiej czy festiwale piosenki religijnej Sacrosong. To była jednocześnie próba przeciwstawienia się efektom gierkowskiej polityki „konsumpcjonalizacji” społeczeństwa polskiego.
– Piotr Gajdziński, autor książki Gierek — człowiek z węgla, uważa, że Gierek był „Dyzmą polskiej polityki” i że zupełnie nieświadomie spowodował rozpoczęcie erozji systemu komunistycznego w Polsce, odgrywając rolę podobną do tej, którą później odegrał Gorbaczow w Związku Radzieckim. Takie zdanie miał też profesor Paweł Wieczorkiewicz.
– Myślę, że ta metafora jest w bardzo ograniczonym stopniu trafna. Jeśli ją uznać, to tylko z uwzględnieniem istotnej różnicy między zewnętrznym image’em Gierka, jaki tworzyła dla niego propaganda: silnego — to wynikało z jego budowy fizycznej — przywódcy, światowca niemal — no bo przecież znał francuski — rozmawiającego z zachodnimi mężami stanu jak równy z równym. W istocie był to taki górniczy francuski, wyniesiony z kopalń, w których Gierek pracował jako chłopak przed wojną. Sam był, zdaje się, człowiekiem niepewnym siebie, nieśmiałym. Tak przynajmniej opisują jego psychikę ludzie, którzy bliżej go znali. Nie czuł powołania do roli wodza w takim stopniu jak Gomułka, nie był też tak bezpośrednio prymitywnym agentem Moskwy jak towarzysz „Tomasz”, czyli Bolesław Bierut.
Gierek jednakże z całą pewnością nie da się sprowadzić do postaci jakiegoś Konrada Wallenroda, który przygotowuje rozpad komunistycznej władzy w Polsce przez zaciąganie długów i otwarcie na Zachód, prowadząc cały system do kryzysu. Owszem, Gierek patronował dekadzie, w której zaczęły się owe długi, towarzyszące konsumpcji, zapewne przez wielu z nas dobrze wspominanej — przecież pamiętamy ten zwrot po 1970 roku, pojawienie się coca coli czy pepsi na sklepowych półkach. Potem oczywiście przyjdzie fatalna zmiana w końcu lat siedemdziesiątych, następstwo konsumpcji na kredyt, i półki staną się jeszcze bardziej puste niż za czasów Gomułki. Niezależnie jednak od tego, jak miłe wspomnienia wielu z nas wiąże z epoką swojej młodości, przypadającą na czasy Gierka, trzeba przypomnieć, że to nie tylko czasy kontrolowanego otwarcia na Zachód, lecz także ponownego zwiększenia zależności Polski od Moskwy.
Znakami tego procesu były wspominane już przez nas zmiany wprowadzone do konstytucji czy uhonorowanie Leonida Breżniewa Krzyżem Wielkim Orderu Virtuti Militari z Gwiazdą, hańbiące rzeczywistych polskich bohaterów wojennych. Konkretny przejaw tego uzależnienia stanowiło także połączenie szerokimi torami polskiego systemu gospodarczego z sowieckim. Efektem ostatecznym stało się przekonanie setek tysięcy Polaków — od którego przecież zaczęły się strajki na Lubelszczyźnie w 1980 roku, jeszcze przed Wybrzeżem — że w istocie Polska łoży na system komunistyczny, także na szybko poszerzające się i bardzo kosztowne imperium zewnętrzne Moskwy, z Angolą, Nikaraguą, Laosem… Że to, co najlepsze z Polski, idzie na olimpiadę w Moskwie w 1980 roku i dlatego z polskich półek znikają towary. W każdym razie uzależnienie Polski od Moskwy w dekadzie Gierka niewątpliwie wzrosło, i to bardzo, w porównaniu z epoką Władysława Gomułki.
– Przypomina mi się taki dowcip z przeszłości, często powtarzany, że produkujemy dla Związku Radzieckiego statki i okręty, a oni w zamian za to biorą od nas węgiel.
– Tak, rozmaitych żartów, odzwierciedlających rzeczywistość ekonomicznego podporządkowania polskich peryferii moskiewskiemu centrum kolonialnemu, było w epoce Gierka wiele. Oczywiście fakt, że takie żarty można było stosunkowo swobodnie opowiadać, także skłania do tego, by epokę „dobrego króla Edwarda”, jak niektórzy żartobliwie nazywali Gierka, uznać za czasy stosunkowo lżejsze od tych, których symbolami byli wcześniej Gomułka czy — tym bardziej — Bierut.
Ten „najweselszy barak” w obozie komunistycznym, jakim stała się Polska, był budowlą, której ściany ozdabiano pozłotkami sprowadzanymi z Zachodu, na ogół poprzez niekorzystne kontrakty, wiążące nas technologicznie z zapóźnionymi pod tym względem zakupami z Francji na przykład — jak choćby licencja na autobusy miejskie Berliet. Te pozłotki w istocie ukrywały nędzę systemu, która ujawniła się z całą siłą w roku 1980.
Przyjście następcy — Jaruzelskiego, bardzo brutalnego przywódcy, którego rządy pochłoną bez porównania więcej ofiar niż rządy Gierka, także sam sposób obalenia ekipy towarzysza Edwarda, oczywiście znów poprzez partyjny zamach stanu towarzyszący protestowi robotników na Wybrzeżu — to wszystko sprawi, że kiedy Gierek będzie internowany przez Jaruzelskiego w 1982 roku, od stycznia do grudnia, naturalnie w luksusowym, ale jednak „internacie” na Wybrzeżu, wtedy pojawią się hasła typu: „Wracaj, Gierek, z nami kwita, lepszy złodziej niż bandyta”… Wyrażały one przekonanie, że owszem, kradło się za czasów Gierka, sam pierwszy sekretarz nie był może nawet najważniejszym symbolem tej korupcji, bardziej zapewne jego pupil Maciej Szczepański, wszechwładny szef telewizji i autor uprawianej wtedy propagandy sukcesu, ale epoka gierkowska wydawała się mniejszym złem w momencie, kiedy jeszcze bardziej siermiężny, prymitywny gospodarczo reżim Jaruzelskiego połączył tę siermiężność z pałką uderzającą częściej, brutalniej, na odlew w społeczeństwo polskie.
– Prymas Wyszyński zmarł kilka miesięcy przed stanem wojennym, w maju 1981 roku. A Edward Gierek dwadzieścia lat później w nowej, wolnej Polsce.
– Ich drogi kilkakrotnie się spotkały.
Gierek nawet tuż przed wymuszoną rezygnacją z funkcji pierwszego sekretarza, na przełomie sierpnia i września 1980 roku, rozpaczliwie prosił prymasa Wyszyńskiego o spotkanie. Prymas się zgodził i doszło do ich ostatniej rozmowy — w Klarysewie, gdzie już niemal jak ucznia kardynał instruował pierwszego sekretarza o zagrożeniu, jakie ściągną na niego nie robotnicy na Wybrzeżu, ale jego najbliżsi towarzysze z Politbiura, Kania czy Jaruzelski. Oczywiście Wyszyński nie wymieniał nazwisk, niemniej było jasne, o jakim zamachu przygotowywanym na Gierka mówił. W notatkach sporządzonych z tego spotkania prymas dostrzegał uderzającą słabość swojego rozmówcy. Stwierdził, że gdyby to był przywódca polityczny w pełnym tego słowa znaczeniu, nie rozmawiałby w owym krytycznym momencie z prymasem, tylko leciał na Wybrzeże, by podjąć rzeczywisty dialog z robotnikami.
.Gierek jednak na pewno nie był przywódcą wielkiego formatu. Ani też najgorszym satrapą i dlatego u wielu Polaków pozostaje w stosunkowo dobrej pamięci. Może również dlatego, że wielu z nas kojarzy z nim swoją młodość… Być może namiastka otwarcia na Zachód utkwiła nam bardziej w pamięci niż jej skutki, czyli katastrofa PRL-u i początek wyzwolenia, przygotowania nowej niepodległej Polski.

Fragment książki „Żywoty równoległe. Wyjątkowi Polacy, tragiczne wybory, heroiczne postawy”. Wydawnictwo Literackie. POLECAMY: [LINK].