Prymas uważał, że „nie ma takiej krzywdy, której nie można by przebaczyć!”. Jest to oznaką zwycięstwa „mądrości, rozsądku i miłości” .Bo miłować nieprzyjaciół to „jest szczyt chrześcijaństwa i szczyt postępu ludzkości” – pisze Ewa K. CZACZKOWSKA
„Świadom wyrządzonych mi krzywd – przebaczam”
.„Choć trudno porównywać wielkość cierpienia, jak i przebaczenia, można powiedzieć, że miłosierdziem równie heroicznym jak okazane przez Jana Pawła II zamachowcy Ali Ağcy było to, jakie prymas Stefan Wyszyński okazał swoim prześladowcom. Szczególnie w okresie uwięzienia, kiedy każdego dnia, przez trzy lata, musiał się doskonalić w miłości. Ale przecież powodów do przebaczania różnym osobom i grupom, także wewnątrz Kościoła, miał wiele i później.
„Nie zmuszą mnie niczym do tego, bym ich nienawidził”[1] – napisał kardynał Stefan Wyszyński w dzienniku Pro memoria w Wigilię 1953 roku – w pierwszą i najtrudniejszą Wigilię internowania, którą spędził w Stoczku Klasztornym na Warmii. Powodów do poczucia krzywdy, ale tyle samo do otaczania innych modlitwą i do przebaczania, miał wiele. Nieustannie dostarczali ich pilnujący prymasa funkcjonariusze Urzędu Bezpieczeństwa i ich mocodawcy w Warszawie. Dawny klasztor, w którym Wyszyński został osadzony, władze zamieniły w twierdzę pilnowaną przez niemal setkę żołnierzy Korpusu Bezpieczeństwa Wewnętrznego. Z powodu zepsutych i zamarzniętych instalacji hydraulicznych w budynku panował chłód i wilgoć, na ścianach korytarza zimą osiadał szron. To wszystko wpłynęło na pogorszenie zdrowia kardynała Wyszyńskiego, któremu dokuczał reumatyzm, bóle nerek i głowy. Od warunków fizycznych, w jakich władze stalinowskie trzymały prymasa Polski, gorsze były jednak różnorakie szykany psychiczne, których mu nie szczędzono. Więzień był nieustannie śledzony i podsłuchiwany – podsłuchy zainstalowano w celi, a także w ogrodzie, dokąd mógł wychodzić. Ksiądz Stanisław Skorodecki i siostra zakonna Maria Leonia Graczyk, przysłani przez władze do posługi prymasowi, byli więźniami politycznymi, którzy pisali dla UB codzienne donosy. Szykany wobec Wyszyńskiego miały wiele odcieni: wstrzymywano jego korespondencję z rodziną, nie pozwolono na widzenie się z chorym ojcem, długo odwlekano wizyty lekarza itd. Ale najdotkliwszy był fakt, że prymas był przetrzymywany bez procesu i wyroku, bez możliwości obrony, ze świadomością, że może w ogóle nie wyjdzie na wolność, że może wzorem innych więzionych i skrycie mordowanych zostanie pozbawiony życia albo też wywieziony w głąb Rosji. Był to rodzaj fizycznego i moralnego męczeństwa. „Siedzę bezprawnie, przestępstwo moje nie zostało prawnie ujęte i sformułowane, nie dano mi prawa obrony, skazano zaocznie”[2] – pisał kardynał. To musiało być dla niego szczególnie dotkliwą torturą psychiczną. Przecież dopiero po roku władze pozwoliły mu pisemnie odnieść się do zarzutów sformułowanych w dekrecie rządu o aresztowaniu, a odczytanych w chwili zatrzymania 25 września 1953 roku. Na ten list skierowany do prezydium rządu, jak i na dwa inne pisane z miejsca internowania, prymas nigdy nie uzyskał odpowiedzi.
„… nadal jestem w miłości”
.Uwięzienie było dla Stefana Wyszyńskiego rodzajem wielkiej próby. 31 grudnia 1953 roku, robiąc rachunek sumienia z „przewodniej cnoty – miłości”, zapisał: „Pragnę być jasny. Mam głębokie poczucie wyrządzonej mi przez rząd krzywdy. (…) Pomimo tego nie czuję uczuć nieprzyjaznych do nikogo z tych ludzi. Nie umiałbym zrobić im najmniejszej nawet przykrości. Wydaje mi się, że jestem w pełnej prawdzie, że nadal jestem w miłości, że jestem chrześcijaninem i dzieckiem mojego Kościoła, który nauczył mnie miłować ludzi i nawet tych, którzy chcą uważać mnie za swoich nieprzyjaciół, zamieniać w uczuciach na braci”[3]. Następnego dnia, 1 stycznia 1954 roku, dodał zaś: „Odnawiam najlepsze swoje uczucia dla wszystkich ludzi. Dla tych, co mnie teraz otaczają najbliżej. I dla tych dalekich, którym się wydaje, że decydują o moich losach, które są całkowicie w rękach mego Ojca Niebieskiego. Do nikogo nie mam w sercu niechęci, nienawiści czy ducha odwetu. Pragnę się bronić przed tymi uczuciami całym wysiłkiem woli i pomocą łaski Bożej. Dopiero z takim usposobieniem i z takim uczuciem mam prawo żyć. Bo tylko wtedy życie moje będzie budowało Królestwo Boże na ziemi”[4].
Prymas uważał, że „nie ma takiej krzywdy, której nie można by przebaczyć!”. Jest to oznaką zwycięstwa „mądrości, rozsądku i miłości”[5]. Bo miłować nieprzyjaciół to „jest szczyt chrześcijaństwa i szczyt postępu ludzkości”. Kochać i „umieć modlić się za nich. O co? – O miłość dla nich! Jest to rzecz trudna, nawet bardzo trudna, ale najważniejsza”[6]. Notował: „Jak szczytem prawdy chrześcijańskiej jest nauka o Trójcy Świętej, tak szczytem miłości chrześcijańskiej jest nauka o miłości nieprzyjaciół. »Zło dobrem zwyciężaj«”[7].
W czasie uwięzienia na okładkach brewiarza miał zapisaną intencję: „za Ojczyznę i Jej Prezydenta”, i za tych, „co z Kościołem walczą”[8]. Modlił się więc za Bolesława Bieruta, odpowiedzialnego za stalinowskie zbrodnie w Polsce i za jego internowanie, nie mając do niego żalu, uważał jedynie, że „nie wypełnił [on] obowiązku obrony obywatela pozbawionego wbrew prawu wolności”[9]. Modlił się za wicemarszałka sejmu Franciszka Mazura, obłudnego partnera rozmów, za Edwarda Ochaba odpowiadającego w Biurze Politycznym KC PZPR za kształtowanie polityki wobec Kościoła oraz za Antoniego Bidę, szefa Urzędu ds. Wyznań, odpowiedzialnego za walkę z Kościołem. Modlił się też „za partię, UB, więziennych dozorców”[10]. Kiedy 12 marca 1956 roku w Moskwie zmarł nagle na atak serca Bolesław Bierut (nieoficjalnie podejrzewano otrucie), Wyszyński, izolowany wówczas w Komańczy, odprawił za jego duszę mszę świętą i na kilka dni na znak żałoby zaprzestał spacerów. Bierut umarł obłożony przez Piusa XII ekskomuniką za współudział w uwięzieniu prymasa Polski. „Dla mnie ta okoliczność jest wyjątkowo ciężka, że z mego powodu stanęła jeszcze jedna przeszkoda między sprawiedliwym Sędzią a zmarłym – pisał kardynał. – (…) Tym więcej pragnę modlić się o miłosierdzie Boże dla człowieka, który tak bardzo mnie ukrzywdził”. Bardzo go poruszyło, że Bierut przyśnił mu się zaraz po śmierci (w nocy z 12 na 13 marca): rozmawiali, idąc Krakowskim Przedmieściem w Lublinie. „Tyle razy w ciągu swego więzienia modliłem się za B[olesława] Bieruta. Może ta modlitwa nas związała tak, że przyszedł po pomoc – zastanawiał się w długiej notce poświęconej zmarłemu. – Oglądałem się za nim we śnie – i nie zapomnę o pomocy modlitwy. Może wszyscy zapomną o nim rychło, może się go wkrótce wyrzekną, jak dziś wyrzekają się Stalina – ale ja tego nie uczynię. Tego wymaga ode mnie moje chrześcijaństwo”[11]. Te słowa prymas zapisał 13 marca 1956 roku, w trzecim roku uwięzienia. To, co ze zwykłego ludzkiego punktu widzenia wydaje się niepojęte, staje się zrozumiałe w świetle wiary, która realizuje się w codziennych decyzjach i wyborach. „Przebaczenie jest przywróceniem sobie wolności, jest kluczem w naszym ręku od własnej celi więziennej”[12] – mówił Wyszyński”.

Ewa K.Czaczkowska
Fragment książki „Prymas Wyszyński. Wiara, nadzieja, miłość”, Kraków 2020.
[1] S. Wyszyński, Pro memoria Tom III: 1953-1956, opr. nauk. I. Czarcińska, ks. A. Gałka, Warszawa 2018, s. 45. [2] Stefan Kardynał Wyszyński, Prymas Polski w dokumentach aparatu bezpieczeństwa PRL (1953–1956), wyd. i oprac. Bogdan Piec, Warszawa 2001. s. 38. [3] S. Wyszyński, Pro memoria Tom III: 1953–1956, dz. cyt., s. 46. [4] Tamże, s. 49. [5] Tenże, Miłość na co dzień, cz. II, Rzym 1971, s. 179. [6] Tenże, Kocham ojczyznę więcej niż serce, Warszawa 2002, s. 34. [7] Tenże, Z głębi duszy. Kalendarzyk łaski, dz.cyt.” s. 56. [8] AIPN, Skorodecki Stanisław. Teczka pracy „Krystyna, sygn. 00170/52, t.3., k. 695,741. [9] S. Wyszyński, Pro memoria Tom III: 1953–1956, dz.cyt., s. 46. [10] AIPN, Skorodecki Stanisław. Teczka pracy „Krystyna, sygn. 00170/52, t.3., k. 695,741. [11] S. Wyszyński, Pro memoria Tom III: 1953–1956, dz. cyt., s. 182-184. [12] Myślę, więc jestem…, oprac. Czesława i Joachim Glenskowie, Komorów 1991, s. 348.