

Skrócona historia III RP
Przyszłość Polski w stopniu nieporównywalnym z innymi okresami zależy od nas: naszej mądrości, cierpliwości, przedsiębiorczości, innowacyjności, pracowitości… – pisze prof. Jerzy EISLER
.Czas przemian, czyli rząd Mazowieckiego. W 1989 r. upadały kolejne reżimy dyktatorskie w Europie Środkowo-Wschodniej. Procesowi temu towarzyszyła rywalizacja poszczególnych państw o prymat w przekształceniach ustrojowych. Jej ducha oddawało popularne jesienią 1989 r. hasło: „Polska – 10 lat; Węgry – 10 miesięcy; Niemiecka Republika Demokratyczna – 10 tygodni; Czechosłowacja – 10 dni”. Miało ono symbolizować tempo dokonywanych wówczas zmian i zarazem stanowić pochwałę zdecydowania Czechów i Słowaków. W tym zestawieniu była też jednak zawarta dodatkowa informacja: to Polska była liderem i przynajmniej pośrednio sprawcą przemian ustrojowych w tej części Europy.
Zdarzył się tutaj cud wolności i niepodległości, gdyż nastąpił wyjątkowo korzystny zbieg okoliczności. Na ten cud zapracowały miliony ludzi znanych i anonimowych. Komuniści – nie tylko zresztą w Polsce – oddali władzę, gdy jej dalsze sprawowanie było niezwykle utrudnione. Za symboliczny początek III Rzeczypospolitej należałoby uznać historyczne wybory z 4 czerwca 1989 r. W wyniku uruchomionych wówczas procesów w ciągu kilkunastu miesięcy został w Polsce zmieniony ustrój. 19 lipca Zgromadzenie Narodowe powierzyło urząd prezydenta Polskiej Rzeczypospolitej Ludowej gen. Wojciechowi Jaruzelskiemu. W jego miejsce I sekretarzem Komitetu Centralnego Polskiej Zjednoczonej Partii Robotniczej został dotychczasowy premier Mieczysław Rakowski. Jednym z ostatnich posunięć jego gabinetu było uwolnienie 1 sierpnia cen na artykuły żywnościowe, co – wraz z uchwaloną przez Sejm indeksacją płac – spowodowało galopującą inflację.
W obliczu przeciągającego się kryzysu rządowego do działania przystąpił Lech Wałęsa, który wraz z braćmi Jarosławem i Lechem Kaczyńskimi w ciągu kilkunastu dni doprowadził do odwrócenia sojuszy: Stronnictwo Demokratyczne i Zjednoczone Stronnictwo Ludowe odstąpiły od koalicji z PZPR-em, zawiązując nową – z „Solidarnością”. Prezydent powierzył misję sformowania gabinetu Tadeuszowi Mazowieckiemu, którego Sejm 24 sierpnia powołał na stanowisko prezesa Rady Ministrów. Po trzech tygodniach niezwykle nerwowych i wyczerpujących konsultacji 12 września 1989 r. Mazowiecki przedstawił skład koalicyjnego gabinetu, który Sejm zatwierdził czterystu dwoma głosami „za” przy trzynastu głosach wstrzymujących się; nikt nie głosował „przeciw”.
Rząd cieszył się ogromnym poparciem i autorytetem w społeczeństwie, które musiało znosić coraz większe trudności ekonomiczne. Szczególnie dokuczliwa była ogromna zwyżka cen, która jesienią przybrała rozmiary hiperinflacji. Zadania jej opanowania i przygotowania gruntownej reformy gospodarczej podjął się Leszek Balcerowicz, który w grudniu 1989 r., przedstawiając jej główne kierunki, proponował Polakom „w miejsce życia udawanego życie udane”. Była ona niewątpliwie najtrudniejszym zadaniem, przed jakim stanął rząd, ale nie był to problem jedyny. Rychło okazało się, że państwo znajduje się w gorszym stanie, niż przedstawiciele opozycji mogli przypuszczać w najczarniejszych wizjach. Praktycznie wszystkie jego segmenty wymagały gruntownej i w zasadzie natychmiastowej przebudowy. Nie w każdym przypadku i nie w całości sojusznikiem solidarnościowych reformatorów było społeczeństwo przez 45 lat w znacznym stopniu zdemoralizowane, odzwyczajone od efektywnej i rzetelnej pracy oraz samodzielnego myślenia, pozbawione w skali masowej instynktu przedsiębiorczości i indywidualnej zaradności.
Kiedy powstawał rząd Mazowieckiego, sprawą równie trudną i wymagającą jak najszybszego uregulowania były kwestie międzynarodowe. Jesienią 1989 r. szczególne znaczenie miały wizyty kanclerza Republiki Federalnej Niemiec Helmuta Kohla w Polsce, Wałęsy w Stanach Zjednoczonych i Mazowieckiego w Związku Radzieckim. W grudniu 1989 r. uczucia sympatii dla premiera deklarowało prawie 90% osób pytanych przez Centrum Badania Opinii Społecznej. Nigdy żaden polski premier nie cieszył się i najpewniej nie będzie cieszył takim zaufaniem i poparciem społecznym. W grudniu 1989 r. Sejm dokonał wielu zmian w konstytucji, m.in. przywracając tradycyjną nazwę państwa – Rzeczpospolita Polska – i jego dawne godło: orła w koronie.
Po samorozwiązaniu się PZPR-u w styczniu 1990 r. na jego XI Zjeździe zarzucano Mazowieckiemu, że kurczowo trzyma się ustaleń okrągłostołowych. Nasiliły się głosy, że Jaruzelski powinien opuścić Belweder, choć nie od razu widziano tam Wałęsę. Z tą inicjatywą prezydencką wystąpili jego ówcześni bliscy współpracownicy: Jarosław i Lech Kaczyńscy. Gdy wiosną 1990 r. zarysował się rozłam w „solidarnościowym” obozie, duża część społeczeństwa nie rozumiała istoty sporu, który szybko zyskał miano „wojny na górze”. Następowała w przyspieszonym tempie dewaluacja autorytetów. Kościół katolicki, który w poprzednich latach jako instytucja cieszył się tradycyjnie wielkim poważaniem i społecznym poparciem, zaczął to poparcie stopniowo tracić. Część duchownych ogarnęła atmosfera triumfalizmu, a równocześnie niektórzy działacze wywodzący się z obozu „solidarnościowego” zaczęli „licytować się w katolicyzmie”.
Następowała stopniowa brutalizacja języka publicznego. Po likwidacji cenzury wiosną 1990 r. część publicystów i polityków uznała, że w nowej sytuacji można i należy wszystko mówić publicznie nawet wtedy, gdy nie ma pewności, czy dana informacja jest prawdziwa. Wszystko się relatywizowało, rosła społeczna frustracja, a nowe elity, zaprzątnięte wewnętrznymi sporami, coraz bardziej odrywały się od codziennych problemów milionów Polaków. Pierwsze sygnały narastającego zniechęcenia ludzi do polityki pojawiły się przy okazji wyborów samorządowych przeprowadzonych 27 maja 1990 r. Po raz pierwszy w powojennej Polsce społeczeństwo mogło uczestniczyć w wolnych wyborach i okazało się, że frekwencja wyniosła zaledwie 42%.
W obliczu zbliżających się wyborów prezydenckich członkowie i sympatycy „Solidarności” podzielili się na tych, którzy popierali na ogół bezkrytycznie i bezrefleksyjnie Wałęsę, oraz tych, którzy w taki sam sposób popierali Mazowieckiego. Tymczasem w pierwszej turze Wałęsa zdobył ponad 40%, ale Mazowiecki z 18% został wyprzedzony przez do niedawna nieznanego Stanisława (Stana) Tymińskiego, który dzięki wysuwanym w kampanii populistycznym i demagogicznym hasłom zebrał 23% głosów. W ten sposób stał się rywalem Wałęsy w drugiej turze. 9 grudnia przy 53% frekwencji wyborczej Wałęsa uzyskał 74% głosów. 22 grudnia został on zaprzysiężony jako pierwszy w historii Prezydent RP wybrany w wyborach powszechnych. Insygnia władzy przejął od prezydenta na obczyźnie Ryszarda Kaczorowskiego.
W ciągu kilku miesięcy po powstaniu rządu Mazowieckiego przestały istnieć kolejno takie symbole PRL-u, jak: Zmotoryzowane Odwody Milicji Obywatelskiej, Ochotnicza Rezerwa Milicji Obywatelskiej, Służba Bezpieczeństwa, Urząd do Spraw Wyznań czy Główny Urząd Kontroli Publikacji i Wydawnictw. Do tego trzeba dodać zapoczątkowanie rozmów na temat stowarzyszenia Polski z Unią Europejską oraz pierwsze energiczne kroki w stronę samolikwidacji Układu Warszawskiego i Rady Wzajemnej Pomocy Gospodarczej, co ostatecznie dokonało się w 1991 r. Zarazem należy sprawiedliwie przyznać, że inna nader ważna kwestia (wyjście wojsk radzieckich z Polski) dość długo nie znajdowała rozwiązania. Dopiero 17 września 1993 r. (co miało symboliczne znaczenie) ostatni żołnierze byłej Armii Radzieckiej opuścili Polskę.
Rządów solidarnościowych ciąg dalszy. W styczniu 1991 r. powstał gabinet, na czele którego stanął wywodzący się z Kongresu Liberalno-Demokratycznego Jan Krzysztof Bielecki. Nowy rząd miał kontynuować przemiany ustrojowe i reformę gospodarczą oraz doprowadzić kraj do wyborów parlamentarnych. Odbyły się one 27 października 1991 r. przy zaskakująco niskiej frekwencji (43,2%). Stawało się jasne, że społeczeństwo jest w swej masie coraz bardziej zdezorientowane i zmęczone. W sytuacji rosnącego bezrobocia i poszerzania się obszarów ubóstwa partie, odwołując się do demagogii i populizmu, były gotowe w zamian za wyborcze poparcie składać obywatelom nierealne obietnice. Przyjęcie ordynacji proporcjonalnej przyniosło rozdrobnienie Sejmu; podziały między poszczególnymi partiami były często nieczytelne i sprowadzały się do personalnych animozji.
Na systematycznie rosnącą społeczną frustrację wpływały też doniesienia prasowe o rozmaitych aferach gospodarczych, w trakcie których rodziły się bajeczne fortuny. Jednocześnie media informowały o okrutnych zbrodniach, porachunkach gangsterskich i walce ze zorganizowaną przestępczością. Ludzie dość łatwo zapomnieli, że przed 1990 r. również nie brakowało okrutnych zbrodniarzy i wstrząsających aktów bestialstwa, lecz cenzura skutecznie izolowała od nich społeczeństwo. Nie było jednak wtedy na taką skalę przestępczości zorganizowanej i gangsterów posługujących się bronią palną. Była to negatywna cena wolności, otwarcia Polski na świat oraz liberalizacji prawa. Wchodząc do grona demokratycznych państw, III RP nie mogła wkroczyć z bagażem represyjnego prawa wyniesionego z okresu rządów autorytarnych. Kluczowa pozostawała kara śmierci, której nie ma w prawodawstwie żadnego z państw Unii Europejskiej. W Polsce formalnie zniesiono ją dopiero w 1998 r., ale w III RP nie wykonano już ani jednego wyroku śmierci.
W grudniu 1991 r. powołano centroprawicowy gabinet, na czele którego stanął Jan Olszewski z Porozumienia Centrum. Jednak już wiosną z różnych powodów rząd znalazł się w konflikcie z prezydentem Wałęsą. Na dalsze zaognienie sytuacji wpłynęła tzw. sprawa teczek i agentów służb specjalnych. Sejm upoważnił ministra spraw wewnętrznych Antoniego Macierewicza do przygotowania listy osób aktualnie piastujących odpowiedzialne stanowiska państwowe, a w przeszłości współpracujących z komunistycznymi służbami specjalnymi. 4 czerwca 1992 r. Macierewicz przekazał przedstawicielom najwyższych władz listy osób, o których informacje znajdowały się w zasobach Ministerstwa Spraw Wewnętrznych.
W dramatycznej atmosferze wzajemnych oskarżeń i pomówień, padających także z trybuny sejmowej w czasie nocnej debaty, Sejm odwołał Olszewskiego. Następnego dnia na stanowisko premiera, na wniosek prezydenta Wałęsy, Sejm powołał lidera Polskiego Stronnictwa Ludowego trzydziestodwuletniego Waldemara Pawlaka, najmłodszego premiera w historii Polski. Jednak nie zdołał on sformować gabinetu i musiał zrezygnować z tej misji. Tymczasem Olszewski i jego zwolennicy zarzucali Wałęsie, że podjął działania przypominające zamach stanu, prezydent i jego stronnicy to samo zarzucali premierowi i ministrowi Macierewiczowi. Jest oczywiste, że klimat wzajemnych pomówień i podejrzliwości sprzyjał jedynie dalszemu niszczeniu autorytetów, a takie pojęcia, jak „lustracja” czy „dekomunizacja”, już na stałe weszły do politycznego słownika. Wkrótce zresztą stosunek do nich stał się jednym z głównych kryteriów podziałów politycznych. Inną linię podziału wyznaczał stosunek do aborcji. Tutaj też nie stroniono od najcięższych i najbardziej obraźliwych oskarżeń. Z jednej strony była mowa o „fundamentalizmie katolickim”, „ciemnogrodzie” i „wrogach wolności”, z drugiej o „mordercach dzieci nienarodzonych” lub o „zwolennikach ludobójstwa”.
11 lipca 1992 r. Sejm powołał koalicyjny rząd, na czele którego (po raz pierwszy w historii Polski) stanęła kobieta – wywodząca się z Unii Demokratycznej Hanna Suchocka. Nowy gabinet od pierwszych dni musiał stawić czoła kolejnej fali strajków. Ewolucyjnej transformacji gospodarczej kraju towarzyszyły bowiem dość częste i nierzadko gwałtowne protesty tych wszystkich, którzy na zachodzących zmianach relatywnie tracili. Dotyczyło to głównie robotników z wielkich zakładów: stoczniowców, górników, hutników, metalowców, którzy odgrywali dużą rolę w „Solidarności” i byli współsprawcami zmian zachodzących po 1989 r., a dla których później nierzadko brakowało pracy.
Gabinet Suchockiej przetrwał rok. Gdy w maju 1993 r. parlament uchwalił wotum nieufności, prezydent Wałęsa rozwiązał Sejm i rozpisał nowe wybory, które miały odbyć się według zmienionej ordynacji. Aby uniknąć rozdrobnienia politycznego, które cechowało Sejm pierwszej kadencji, wprowadzono tzw. progi wyborcze: 5% dla partii politycznych i 8% dla koalicji, które okazały się zbyt wysokie dla większości ugrupowań. Ostatecznie w Sejmie znaleźli się przedstawiciele tylko sześciu koalicji i partii. Bezapelacyjne zwycięstwo odniosły siły polityczne powszechnie określane mianem postkomunistycznych: Sojusz Lewicy Demokratycznej zdobył 20,4% głosów, a PSL – 15,4%. Prawica, której przedstawiciele nie potrafi li się porozumieć, poniosła druzgocącą klęskę.
Zwycięstwo wyborcze SLD i PSL-u oznaczało, że skończył się czteroletni okres rządów zwanych solidarnościowymi. Ich bilans nie mógł być jednoznaczny. Z jednej strony Polska zmieniła się nie do poznania: począwszy od sklepów, które zapełniły się bogactwem towarów nigdy niespotykanym w czasach Polski Ludowej, kończąc na bogatej i swobodnej wymianie myśli, czego znakiem był rozwój mediów najróżniejszych odcieni. Normą stały się: system demokratyczny, niezawisłość sądownictwa, szeroko rozumiane wolności obywatelskie i jawność życia publicznego. Władze coraz wyraźniej deklarowały, że ich celem jest pełne członkostwo Polski w NATO (North Atlantic Treaty Organisation) i UE. Kapitał zagraniczny w coraz większym zakresie inwestował w Polsce. Towarzyszyła temu zwykle modernizacja produkcji i podnoszenie jej opłacalności. Za sukces należy też uznać stosunkowo szybkie zduszenie hiperinflacji i podjęcie procesów prywatyzacyjnych w kraju.
Systematycznie pogłębiał się jednak proces rozwarstwienia społeczeństwa, ponieważ nie wszyscy mogli korzystać z owoców wolności. Jakież korzyści z posiadania paszportu oraz z podpisania porozumień z niemal wszystkimi krajami Europy o ruchu bezwizowym mogli mieć: bezrobotni, przeciętni emeryci czy nisko opłacani pracownicy „budżetówki”? Gdy więc jedni nie kryli się ze swoim ostentacyjnym bogactwem, inni powiększali obszary ubóstwa i biedy. Ceną gospodarczych osiągnięć było także wcześniej – przynajmniej oficjalnie – nieznane zjawisko bezrobocia, któremu towarzyszyło niemal powszechne przejściowe obniżenie stopy życiowej. Dotyczyło to zwłaszcza ludzi starszych, gorzej wykształconych, zamieszkałych na wsi i w małych miastach. Także część młodzieży nie widziała dla siebie przyszłości. Po raz pierwszy w powojennej Polsce pojawiły się zasiłki dla bezrobotnych i ujęto to zjawisko w statystykach. W 1990 r. zarejestrowano ponad milion bezrobotnych. Zjawisko to przez kilka lat narastało – w połowie dekady bezrobocie sięgnęło 3 mln. Później kilka razy przejściowo malało i rosło, choć ludność Polski od 1989 r. zwiększyła się w minimalnym stopniu, przy czym w 1999 r. po raz pierwszy po wojnie zanotowano nieznaczny ujemny przyrost naturalny.
Od kohabitacji do kohabitacji. Jesienią 1993 r. mieliśmy pierwszy raz do czynienia ze zjawiskiem kohabitacji. Prezydent Wałęsa był zmuszony do współpracy z lewicową koalicją SLD–PSL. Mnożyły się incydenty, choć Wałęsie udało się przeforsować obsadę własnymi kandydatami „resortów prezydenckich” – Ministerstwa Obrony Narodowej, Ministerstwa Spraw Zagranicznych i Ministerstwa Spraw Wewnętrznych. Premierem został Pawlak, a marszałkiem Sejmu – Józef Oleksy z SLD.
Wielu obserwatorów polskiej sceny politycznej sądziło wówczas, że proces reformowania państwa może zostać wyhamowany, a nawet zatrzymany. Niektórzy obawiali się też reakcji Zachodu na powrót do władzy „starych towarzyszy”. Słychać było głosy, że teraz o NATO i UE Polska nawet nie ma co marzyć. Przedstawiciele nowej koalicji szybko zadeklarowali, że strategicznym celem Polski jest jej pełne członkostwo w strukturach euroatlantyckich. 1 lutego 1994 r. wszedł w życie układ o stowarzyszeniu z UE, a już 8 kwietnia Polska złożyła w Brukseli formalny wniosek o pełne członkostwo w Unii. Została też objęta programem Partnerstwo dla Pokoju, który miał być wprowadzeniem do członkostwa w NATO.
W wielu punktach nowa koalicja kontynuowała dzieło rządów solidarnościowych. Systematycznie rosła produkcja i dochód narodowy, z wolna powiększały się rezerwy dewizowe państwa. 1 stycznia 1995 r. została udanie przeprowadzona denominacja złotego: 10 tys. starych złotych przeliczano na jeden nowy. Operacji tej nie towarzyszyły żadne zawirowania na rynku. Tempo reform uległo jednak spowolnieniu, a proces zwalczania inflacji został w praktyce przejściowo zahamowany. Po blisko półtorarocznych rządach Pawlak złożył dymisję, a nowym premierem w marcu 1995 r. został Oleksy.
Wyniki wyborów prezydenckich jesienią 1995 r. już w pierwszej turze ujawniły znaczną polaryzację poglądów i postaw elektoratu. Do ostatecznej rozgrywki stanęli Aleksander Kwaśniewski, który uzyskał ok. 35% głosów, i Lech Wałęsa, którego poparło ok. 33% wyborców. W drugiej turze kolejność ta nie uległa zmianie. Do zwycięstwa Kwaśniewskiego przyczyniło się m.in. zmęczenie „wojnami na górze” u jednych, obawa przed twardymi realiami gospodarki rynkowej u drugich oraz lęk przed dominacją Kościoła i klerykalizacją życia publicznego u innych. Niemałe znaczenie miała również sprawnie przeprowadzona kampania wyborcza Kwaśniewskiego i monolityczna wręcz jedność SLD, jaskrawo kontrastująca z rozbiciem prawicy i centrum. W efekcie Kwaśniewski uzyskał 51,7%, a Wałęsa 48,3% głosów. Społeczeństwo polskie podzieliło się na dwie niemal równe części. Wrażenie to mógł pogłębiać fakt rekordowej w dotychczasowej historii III RP frekwencji wyborczej w drugiej turze wyborów prezydenckich (68,23%). Po wyborach skończył się okres pierwszej polskiej kohabitacji. Już nie tylko rząd, ale i prezydent reprezentowali „opcję lewicową”. Wraz z Wałęsą stanowiska solidarnie opuścili desygnowani przez niego ministrowie.
Ustępujący minister spraw wewnętrznych Andrzej Milczanowski, opierając się na materiałach zebranych przez grupę oficerów z Urzędu Ochrony Państwa, oskarżył Oleksego o współpracę z rosyjskim wywiadem. Premier zdecydowanie odrzucił te oskarżenia i odmówił podania się do dymisji, lecz zarazem przyznał się do utrzymywania przyjacielskich stosunków z byłym oficerem KGB (Komitet Gosudarstwiennoj Biezopasnosti) Władimirem Ałganowem. Prokuratura Wojskowa wszczęła w styczniu 1996 r. śledztwo (umorzone w kwietniu), a Oleksy podał się do dymisji.
Nowym premierem został Włodzimierz Cimoszewicz. Dysponując zdecydowaną większością w parlamencie i ciesząc się poparciem prezydenta, lewicowa koalicja doprowadziła do uchwalenia 2 kwietnia 1997 r. przez Zgromadzenie Narodowe nowej konstytucji zatwierdzonej w referendum z 25 maja 1997 r., w którym 52,7% głosujących opowiedziało się za jej przyjęciem. Towarzyszyły temu ogromne emocje. Prawica odmawiała prawa do przygotowania ustawy zasadniczej Sejmowi zdominowanemu przez siły postpeerelowskie. Przy okazji padały demagogiczne oskarżenia: mówiono o „nowej Targowicy” i twierdzono, że nowa konstytucja jest dla Polski takim samym zagrożeniem, jak „bolszewicka nawała z 1920 r.”.
Konflikt w sprawie Konstytucji RP doprowadził zarazem do pewnego uporządkowania sceny politycznej. Rozdrobniona prawica zaczęła gromadzić się wokół Niezależnego Samorządnego Związku Zawodowego „Solidarność” i w efekcie – w czerwcu 1996 r. – utworzono Akcję Wyborczą Solidarność, która rok później była najpoważniejszą obok SLD siłą polityczną. Architektem tego porozumienia był przewodniczący „Solidarności” Marian Krzaklewski, któremu udało się poskromić ambicje liderów poszczególnych ugrupowań wchodzących w skład AWS-u, doprowadzić do wypracowania wspólnego programu oraz wystawienia wspólnych list kandydatów w wyborach parlamentarnych.
Nim jednak do nich doszło, Polska przeżyła dwa zupełnie różne wydarzenia, które łączyło jedynie to, że wpłynęły na dalszy spadek notowań lewicy. W dniach 31.05–10.06.1997 r. po raz kolejny pielgrzymował po Polsce Ojciec Święty. Masowy udział wiernych w uroczystościach z udziałem Jana Pawła II dowodził, że pojawiające się uwagi na temat kryzysu Kościoła w Polsce po 1989 r. są przesadzone.
Drugim wydarzeniem, które nie pozostało bez wpływu na wyniki wrześniowych wyborów, była tragiczna powódź, jaka w lipcu nawiedziła południowo-zachodnią Polskę. Zginęło w niej ponad 50 osób. Straty materialne oszacowano na wiele miliardów złotych, m.in. ze względu na zalanie Wrocławia. Rząd Cimoszewicza nie zdał egzaminu, choć można się zastanawiać, czy jakikolwiek gabinet poradziłby sobie z kataklizmem, który nie bez przyczyny nazwano „powodzią tysiąclecia”.
Wybory parlamentarne odbyły się 21 września 1997 r. przy dość niskiej frekwencji (47,93%). Zdecydowanie zwyciężył AWS, zdobywając 33,83% głosów, SLD uzyskało 27,13% głosów, Unia Wolności miała 13,37%. W listopadzie AWS i UW utworzyły rząd, na czele którego stanął Jerzy Buzek. Funkcję wicepremiera i ministra finansów objął lider UW – Balcerowicz. Wraz z powstaniem tego gabinetu rozpoczęła się druga polska kohabitacja, tym razem lewicowego prezydenta z prawicowym rządem. Ponieważ gabinet nie dysponował odpowiednią większością parlamentarną, by odrzucać ewentualne prezydenckie weta, w kluczowych sprawach musiał współpracować z prezydentem, nawet jeżeli niektórym politykom prawicowym nie było to w smak. Jednym z pierwszych działań rządu na arenie międzynarodowej było ratyfikowanie konkordatu ze Stolicą Apostolską w lutym 1998 r. Nowy rząd podjął 4 wielkie reformy: administracyjną, ubezpieczeń społecznych, służby zdrowia i edukacji. Każda z nich z osobna była już wyzwaniem, razem zaś tworzyły program niezwykle, a – zdaniem niektórych – nawet zbyt ambitny. Trzy pierwsze reformy weszły w życie 1 stycznia 1999 r., reforma edukacji narodowej ruszyła zaś z początkiem roku szkolnego 1999/2000.
Początkowo szczególne emocje budziła reforma administracyjna, polegająca na przywróceniu trójstopniowego podziału administracyjnego kraju. Obok województw i gmin znów pojawiły się powiaty. Wiązało się to jednak ze zmniejszeniem liczby województw z czterdziestu dziewięciu do szesnastu, a tym samym z utratą prestiżu ponad trzydziestu dotychczasowych miast wojewódzkich. Jednak, ze względu na zmiany demograficzne (starzenie się społeczeństwa), najważniejsze były reformy emerytalna i służby zdrowia. Z dzisiejszej perspektywy można powiedzieć, że powiodły się one tylko częściowo, ale były konieczne. W spadku po PRL-u pozostał niewydolny i niesprawiedliwy system emerytalny, czyniący z seniorów tradycyjnie ludzi najbiedniejszych, przy czym wysokość emerytury nie była uzależniona od wysokości składek przez całe zawodowe życie odprowadzanych do Zakładu Ubezpieczeń Społecznych. Reforma systemu emerytalnego była zadaniem obliczonym na dziesięciolecia i jej pełne skutki nie są dzisiaj jeszcze w pełni znane, tym bardziej że politycy nie powstrzymali się przed „majstrowaniem” wokół niej.
Równie trudno jest jednoznacznie ocenić po kilkunastu latach rezultaty reformy służby zdrowia, która w pewnym sensie trwa nieustająco. Służba zdrowia jest jednak w podobnym stopniu niedofinansowana, co np. edukacja. Nauka w szkole podstawowej została skrócona z ośmiu do sześciu lat. Wprowadzono jednocześnie obowiązkowe trzyletnie gimnazja. Nauka w liceum ogólnokształcącym została skrócona z czterech do trzech lat. Wszystko to razem, podobnie jak podjęta w 2009 r. decyzja o objęciu obowiązkiem szkolnym dzieci od szóstego roku życia, a także wprowadzana przez rząd Beaty Szydło w 2017 r. „reforma reformy” likwidująca gimnazja i przywracająca kształt edukacji sprzed 1999 r., każdorazowo wywoływało protesty rodziców i nauczycieli.
Zasługą koalicji AWS–UW było także powołanie do życia Instytutu Pamięci Narodowej, którego pierwszym prezesem w czerwcu 2000 r. został Leon Kieres. Niedługo po utworzeniu Instytut stanął wobec poważnego wyzwania. Wydana w tym samym czasie książka Jana Tomasza Grossa Sąsiedzi o zbrodni 10 lipca 1941 r. popełnionej na Żydach w miejscowości Jedwabne sprowokowała bodaj najgwałtowniejszą publiczną debatę historyczną w III RP. Gross o tę zbrodnię oskarżał Polaków mieszkających w Jedwabnem, co z kolei wywoływało reakcje obronno-ofensywne w niektórych, głównie prawicowych środowiskach. IPN podjął w tej sprawie zarówno śledztwo, jak i gruntowne badania naukowe. Przede wszystkim jednak sukcesywnie przejmował od wytwórców i udostępniał badaczom oraz osobom, które były inwigilowane i/lub represjonowane, akta służb specjalnych z czasów Polski Ludowej, prowadził śledztwa przeciwko osobom oskarżanym o zbrodnie nazistowskie i komunistyczne, zajmował się działalnością naukową i edukacyjną, publikując tysiące książek, broszur, katalogów wystaw, komiksów, gier planszowych, filmów dokumentalnych, materiałów edukacyjnych itp., a od 2007 r. realizował także zadania lustracyjne. IPN bywał też łączony z tzw. dziką lustracją (dekonspirowanie w mediach znanych osób oskarżanych na podstawie dokumentów pochodzących z IPN-u o fakt bycia tajnym współpracownikiem). W tym względzie największy rezonans miało opublikowanie w internecie w 2005 r. tzw. listy Wildsteina, na której obok siebie znajdowali się tajni współpracownicy, osoby, które „bezpieka” bezskutecznie próbowała zwerbować oraz „figuranci”, czyli ludzie inwigilowani. Później emocje w społeczeństwie wywoływały też oskarżenia pod adresem Wałęsy, że był tajnym współpracownikiem o pseudonimie „Bolek”.
Rząd Buzka przyspieszył również procesy prywatyzacyjne wyhamowane w okresie rządów koalicji SLD–PSL i przychylnie odnosił się do zagranicznych inwestycji w Polsce. Tylko w 1998 r. ich wartość przekroczyła 10 mld USD. Jednak nie wszyscy cieszyli się z przyspieszenia procesów prywatyzacyjnych. W pewnych środowiskach nie tylko wtedy pojawiały się hasła takie, jak: „Polska dla Polaków” czy ostrzeżenia przed „wykupywaniem Polski przez obcy kapitał”. Dość skutecznie spowalniało to procesy prywatyzacyjne i zarazem wśród pewnej części społeczeństwa utrwaliło groźny mit „złodziejskiej prywatyzacji”. Oczywiście nie wszystko przebiegało prawidłowo.
Były przypadki fikcyjnego zaniżania wartości sprzedawanych zakładów, była korupcja i niekompetencja, zdarzało się, że obcy kapitał kupował jakiś polski zakład tylko po to, żeby go od razu zamknąć i pozbyć się w ten sposób konkurencji. Jednak wszystko to w żadnym razie nie może podważać sensu prywatyzacji, w wyniku której po prostu wiele zakładów zostało uratowanych i mogło przetrwać najtrudniejszy okres ustrojowej transformacji. Jednocześnie napływały do Polski nowe technologie; budżet państwa w ciągu pierwszych dziesięciu lat został zasilony sumą ponad 50 mld USD. Takiego kapitału po prostu nie było w Polsce i mógł on napłynąć tylko z zagranicy. III RP mogła się też pochwalić sukcesami na polu zwalczania inflacji: rok 1998 był pierwszym od dwudziestu lat, w którym stała się ona jednocyfrowa. Być może jednak największym sukcesem rządu Buzka było oficjalne przyjęcie Polski do NATO w marcu 1999 r.
W październiku 2000 r. odbyły się trzecie już powszechne wybory głowy państwa. Przy niższej niż w 1995 r. frekwencji, wynoszącej 61,1%, Kwaśniewski już w pierwszej turze został wybrany na prezydenta, zdobywając 53,9% głosów, podczas gdy jego główni rywale uzyskali: Andrzej Olechowski (17,3%), Marian Krzaklewski (15,57%). Zdecydowane zwycięstwo wyborcze Kwaśniewskiego zwiększyło dodatkowo szanse SLD na sukces. 23 września 2001 r. przy frekwencji 46,29% koalicja SLD–Unia Pracy zdobyła 41,04% ogólnej liczby głosów. Drugie miejsce (12,68%) zdobyła Platforma Obywatelska. Na trzeciej pozycji znalazła się Samoobrona Andrzeja Leppera, a na czwartej Prawo i Sprawiedliwość. Wielkimi przegranymi tych wyborów były: AWS i UW, które nie przekroczyły progów wyborczych. 10 października Leszek Miller ogłosił skład koalicyjnego rządu utworzonego wspólnie z UP i PSL-em.
Czas lewicy. Miller, mając zapewnioną większość parlamentarną i poparcie prezydenta, mógł przypuszczać, że czeka go okres spokojnych rządów, których zwieńczeniem miała być akcesja Polski do UE. Tymczasem kilka miesięcy później wybuchła jedna z największych afer w dziejach III RP. Znany producent filmowy Lew Rywin złożył redaktorowi naczelnemu „Gazety Wyborczej” Adamowi Michnikowi propozycję korupcyjną. W zamian za korzystny dla Agory (wydawcy „Gazety Wyborczej”) kształt nowe ustawy o radiofonii i telewizji, w imieniu „grupy trzymającej władzę” Rywin domagał się 17,5 mln dolarów dla swoich mocodawców. Gdy sprawa wyszła na jaw, w styczniu 2003 r. powstała dziewięcioosobowa sejmowa komisja śledcza, przed którą przesłuchiwani byli świadkowie i osoby mniej czy więcej zamieszane w sprawę. Przesłuchania te przez kilka miesięcy były bezpośrednio transmitowane przez telewizję i szczegółowo relacjonowane w prasie, a cała sprawa przyczyniła się do systematycznego spadku poparcia dla Millera i jego skonfliktowania się z prezydentem Kwaśniewskim (tzw. szorstka przyjaźń).
W takiej atmosferze 7–8 czerwca 2003 r. zostało w Polsce przeprowadzone referendum w sprawie akcesji do UE. Wyjątkowo trwało ono 2 dni, gdyż władze obawiały się o frekwencję. Ostatecznie z 29,86 mln uprawnionych do głosowania udział wzięło 17,58, czyli 58,85%. Ponad 13,5 mln Polaków odpowiedziało – „tak”. Miller bardzo chciał być tym, który wprowadzi Polskę do UE, lecz w tamtej sytuacji wszystko, co mógł osiągnąć, to przesunąć swoje odejście z funkcji premiera choćby o kilka tygodni, aby uczestniczyć 1 maja 2004 r. w Dublinie we wciąganiu na maszt polskiej flagi. Wśród dziesięciu nowo przyjętych państw członkowskich tylko polską flagę wciągało naraz dwóch ludzi: prezydent Kwaśniewski i premier Miller. Nazajutrz nowym szefem rządu został dotychczasowy wicepremier i minister finansów Marek Belka.
Na przełomie marca i kwietnia 2005 r. wszelkie spory wokół lustracji, wywołane publikacją tzw. listy Wildsteina, przejściowo przycichły. Związane to było z poważną chorobą papieża Jana Pawła II, a następnie z jego śmiercią. Polska pogrążyła się w żałobie. Odszedł wszak największy autorytet moralny nie tylko dla milionów Polaków. W wielu miastach ludzie spontanicznie gromadzili się na modlitwach. Niestety, nie spełniły się nadzieje na to, że po zakończeniu żałoby wzrośnie w Polsce kultura polityczna i poziom publicznej debaty.
Było to tym ważniejsze, że rok 2005 był pierwszym w historii III RP, kiedy miały odbyć się niemal jednocześnie wybory parlamentarne i prezydenckie. Wszystkie sondaże wskazywały, że walka o prymat rozegra się między dwoma partiami o solidarnościowym rodowodzie: PO a PiS-em. Dla stosunkowo wielu wyborców obu tych partii kolejność w zasadzie była obojętna, gdyż wierzyli w zapowiedzi utworzenia po wyborach wspólnego rządu (PO–PiS). W wyborach z 25 września odnotowano najniższą (40,57%) frekwencję w historii wyborów parlamentarnych w Polsce. Zwycięzcą został PiS, który zdobył 155 mandatów, drugie miejsce zajęło PO, wprowadzając do Sejmu 133 posłów.
Krótka droga do IV Rzeczypospolitej. Rozmowy nad utworzeniem wspólnego rządu toczyły się w cieniu kampanii prezydenckiej, w której udział brali Donald Tusk i Lech Kaczyński. Przy rekordowo niskiej, jak na wybory prezydenckie, frekwencji 49,74% w pierwszej turze 9 października Tusk uzyskał 36,3% głosów, Kaczyński 33,10%. Dwa tygodnie później kolejność się odwróciła i wyraźnie wygrał Kaczyński z poparciem 54,04%. Tusk uzyskał tylko 45,96%. 31 października powstał rząd Kazimierza Marcinkiewicza, który tworzyli ministrowie wywodzący się z PiS-u oraz bezpartyjni. Był to gabinet, który przetrwał zaledwie 8 miesięcy, a i tak przez cały czas żartowano, że kierował nim z „tylnego fotela” Jarosław Kaczyński. Nie było to zresztą zjawisko w III RP nowe. Niemało polityków wręcz marzyło o sytuacji, w której posiadaliby władzę, ale bez ryzyka ponoszenia odpowiedzialności. Z lepszym lub gorszym skutkiem wcześniej Kwaśniewski z „tylnego fotela” usiłował kierować rządem Pawlaka, a Krzaklewski gabinetem Buzka, później zaś Jarosław Kaczyński rządem Beaty Szydło.
Marcinkiewicz nie cieszył się zaufaniem ani prezydenta, ani kierownictwa PiS-u. Aby móc realizować sztandarowe hasło budowy IV RP, potrzebne było wzmocnienie rządu i jego politycznego zaplecza. 10 lipca 2006 r. prezydent Kaczyński wręczył bratu nominację na szefa rządu. Był to w dziejach państw demokratycznych ewenement, żeby w tym samym czasie bracia bliźniacy pełnili dwie najważniejsze funkcje w państwie: prezydenta i premiera. Jarosław Kaczyński został szefem rządu koalicyjnego, utworzonego przez PiS wspólnie z Samoobroną i Ligą Polskich Rodzin. Gabinetem tym może w większym stopniu niż innymi wstrząsały afery i „polityczne podchody”. Mogło to być następstwem postawy i zachowań wchodzących w skład tego rządu liderów partyjnych, zwłaszcza Romana Giertycha i Andrzeja Leppera. Ostatecznie 7 września 2007 r. Sejm zadecydował o samorozwiązaniu, a prezydent Lech Kaczyński wyznaczył przedterminowe wybory na 21 października.
Krótka, ale gwałtowna, a momentami nawet brutalna, kampania wyborcza jeszcze pogłębiła istniejące co najmniej od 2005 r. podziały polityczne w tzw. obozie posierpniowym. Pozytywnym następstwem była rekordowa w III RP frekwencja w wyborach parlamentarnych (53,88%). Zgodnie z przewidywaniami zwycięstwo odniosło PO, uzyskując 41,51% głosów, co dało partii 209 mandatów. PiS zdobył 166 mandatów. Do nowo wybranego Sejmu nie weszły już Samoobrona i LPR. Rząd utworzyła nowa koalicja PO–PSL, która z różnymi zawirowaniami miała przetrwać u władzy 8 lat. Jednak okres 2007–2010 wyznaczała trzecia już niełatwa kohabitacja polityków wywodzących się z różnych obozów politycznych: prezydenta Lecha Kaczyńskiego i premiera Tuska. Jednym z przejawów ich rywalizacji i wzajemnej niechęci była decyzja o odrębnym obchodzeniu w Katyniu 70. rocznicy zbrodni popełnionej przez NKWD (Narodnyj Komissariat Wnutriennich Dieł) na polskich oficerach. Premier, któremu w podróży towarzyszyło kilkadziesiąt prominentnych osób, poleciał 7 kwietnia 2010 r. do Katynia, gdzie wraz z premierem Rosji Władimirem Putinem miał wziąć udział w uroczystościach na cmentarzu.
Prezydent Kaczyński wraz z małżonką Marią, ostatnim prezydentem RP na uchodźstwie Ryszardem Kaczorowskim i 93 innymi osobami poleciał do Smoleńska na uroczystości katyńskie rano 10 kwietnia 2010 r. Przy podchodzeniu do lądowania prezydencki samolot TU-154M uległ katastrofie. Wszystkie znajdujące się na pokładzie osoby zginęły. Była to największa tragedia w dziejach III RP. Polska – podobnie jak 5 lat wcześniej po śmierci Ojca Świętego – znalazła się w wielkiej żałobie narodowej. Tysiące ludzi spontanicznie gromadziło się w modlitewnym skupieniu przed Pałacem Prezydenckim. Naród niemal w całości znalazł się w rozpaczy, także i dlatego że w katastrofie zginęli politycy reprezentujący w praktyce wszystkie główne siły polityczne. Niestety, i tym razem mylili się ci, którzy liczyli na to, że wspólna tragedia zasypie głębokie podziały dzielące polskie społeczeństwo. Jeszcze pogrzeb pary prezydenckiej na Wawelu miał należytą oprawę, ale później nie powstrzymywano się od najbardziej nieprawdopodobnych zarzutów i oskarżeń, czemu mogła także sprzyjać przyspieszona w konsekwencji katastrofy smoleńskiej kampania przed wyborami prezydenckimi. Następowała systematyczna obustronna eskalacja agresji. Jej najbardziej tragicznym przejawem było zabójstwo Marka Rosiaka w październiku 2010 r. w biurze poselskim PiS-u w Łodzi przez fanatyka, który w chwili zatrzymania nie ukrywał, że chciał zabić Jarosława Kaczyńskiego.
Po śmierci prezydenta Lecha Kaczyńskiego – zgodnie z Konstytucją – jego obowiązki przejął marszałek Sejmu Bronisław Komorowski, który był też kandydatem PO na stanowisko prezydenta. Jego głównym rywalem był lider PiS-u Jarosław Kaczyński, który – jak sam deklarował – zamierzał wypełnić testament swego brata. Pierwsza tura wyborów prezydenckich miała miejsce 20 czerwca. Komorowski uzyskał 41,54%; Kaczyński 36,46%. Dwa tygodnie później ten pierwszy zdobył 53,01%, drugi zaś 46,99%.
Polska Tuska, Polska Kaczyńskiego czy po prostu Polska. Mimo posiadania sporego zaplecza parlamentarnego, życzliwości ze strony prezydenta Komorowskiego i silnego społecznego poparcia ekipa Tuska nie spieszyła się z wprowadzaniem reform, które mogłyby grozić „spadkiem w sondażach”. Było to szczególnie ważne w obliczu wyborów z 9 października 2011 r. i pragnienia po raz pierwszy w III RP wygrania po raz drugi z rzędu wyborów parlamentarnych. PO zdobyło 207 mandatów, co w połączeniu z 28 mandatami PSL-u pozwalało na utrzymanie koalicji i szybkie stworzenie kolejnego gabinetu Tuska. To z kolei było ważne w sytuacji, gdy właśnie w drugim półroczu 2011 r. Polska przewodniczyła UE.
Nie tylko z racji szeroko znanych piłkarskich zainteresowań premiera duże znaczenie przypisywano przygotowaniom do Mistrzostw Europy w Piłce Nożnej w 2012 r. – największej imprezy sportowej, jaką kiedykolwiek w Polsce zorganizowano. Częściowo za pieniądze UE powstawały lub były remontowane i modernizowane autostrady i drogi ekspresowe, dworce kolejowe, lotniska, hotele, a przede wszystkim imponujące stadiony. Chociaż wiele inwestycji z powodu opóźnień nie zostało oddanych do użytku przed Euro, to przecież w końcu przyczyniły się do ogólnej poprawy infrastruktury.
W cieniu tej imprezy w lipcu 2012 r. wybuchła jedna z największych afer III RP związana z bankructwem parabanku (piramidy finansowej) Amber Gold. Bierność prokuratury i służb specjalnych kosztowała kilkanaście tysięcy łatwowiernych osób ponad 600 mln złotych. Po powstaniu rządu PiS-u w 2016 r. została powołana do życia sejmowa komisja śledcza, która bada tę sprawę. Wydaje się jednak, że na bieżąco afera Amber Gold nie przysporzyła Platformie i rządowi tyle problemów, co „wywołana” w czerwcu 2014 r. tzw. afera podsłuchowa. Potajemnie zarejestrowane w restauracji rozmowy przedstawicieli rządu, niezależnie od tego kto, ewentualnie na czyje zamówienie i w jakim celu je nagrywał, odsłaniały po raz kolejny pazerność, arogancję i często po prostu brak osobistej kultury części tzw. klasy politycznej.
Niedługo potem na szczycie UE w Brukseli zapadła decyzja, że od 1 grudnia 2014 r. Donald Tusk zostanie przewodniczącym Rady Europejskiej. Było to najwyższe obok funkcji Jerzego Buzka, który w latach 2009–2012 był przewodniczącym Parlamentu Europejskiego, stanowisko, jakie w strukturach europejskich kiedykolwiek objął Polak. W 2017 r. (przy jedynym głosie sprzeciwu ze strony rządu Polski) Tusk pozostał na stanowisku na drugie dwa i pół roku.
Tymczasem stanowisko premiera 22 września 2014 r. objęła dotychczasowa marszałek Sejmu Ewa Kopacz. Pierwszym wyzwaniem dla jej rządu były przeprowadzone 16 listopada wybory samorządowe. Ich rola w tym konkretnym momencie była tym większa, że poprzedzały one o kilka miesięcy wybory prezydenckie i parlamentarne. Tym bardziej więc nie stanowiły powodu do satysfakcji dla rządzących towarzyszący im bałagan i oskarżenia o fałszerstwa. Jednak w kontekście tego, co spotkało PO w następnym roku, problemy z wyborami samorządowymi można uznać za nieistotne.
Jeszcze w początku 2015 r. Bronisław Komorowski wydawał się pewnym kandydatem do reelekcji. Zarówno jednak on, jak i jego doradcy nie dostrzegli odpowiednio wcześnie utrwalającej się tendencji spadku społecznego poparcia. Długo nie brano pod uwagę, że inaczej niż 5 lat wcześniej głównym rywalem Komorowskiego nie będzie Jarosław Kaczyński, posiadający wyjątkowo duży tzw. elektorat negatywny, ale szerzej nieznany eurodeputowany PiS-u, czterdziestodwuletni prawnik Andrzej Duda. Jego dobrze pomyślana kampania spowodowała, że już w pierwszej turze 10 maja, nieznacznie wyprzedził urzędującego prezydenta. W ciągu dwóch tygodni dzielących obie tury wyborów Komorowski nie tylko nie odrobił strat, ale dystans między dwoma kandydatami powiększył się. Duda uzyskał bowiem 51,55%, a dotychczasowy prezydent 48,45%. Zwycięstwo Dudy dało zjednoczonej pod szyldem PiS-u prawicy wiatr w żagle przed jesiennymi wyborami parlamentarnymi. 25 października frekwencja wyniosła 50,92%. PiS zdobył 37,58%, ale ponieważ głosy uległy rozdrobnieniu i znaczna część wyborców nie miała w Sejmie swojej reprezentacji, uzyskał 235 mandatów poselskich. Po raz pierwszy w historii III RP jedna siła polityczna mogła rządzić samodzielnie, nie potrzebując żadnego koalicjanta. Na czele rządu stanęła Beata Szydło.
Posiadając tak ogromną władzę i posługując się hasłem „dobrej zmiany”, PiS przystąpił do przebudowy państwa i… społeczeństwa. Pierwszym krokiem na tej drodze był ambitny program rządowy „Rodzina 500+”, którego długofalowe skutki będzie jednak można ocenić dopiero za kilka lat. Krytykę w szeregach opozycji budził sposób sprawowania władzy (nocne posiedzenia Sejmu, ekspresowy tryb przyjmowania ustaw, brak szerszych konsultacji społecznych, rola pozakonstytucyjnego ośrodka decyzyjnego skupionego wokół Jarosława Kaczyńskiego). Krytykowano także podjęcie walki z Trybunałem Konstytucyjnym, upolitycznianie mediów publicznych, walkę o personalną i strukturalną przebudowę sądownictwa. W tym ostatnim wypadku latem 2017 r. w wielu polskich miastach mieliśmy do czynienia z wielotysięcznymi manifestacjami. Można przypuszczać, że także pod ich wpływem prezydent Duda zawetował ustawy o Krajowej Radzie Sądownictwa oraz o Sądzie Najwyższym.
Zamiast bilansu. Trudno jest dokonać rzetelnego bilansu III RP. Wystarczy przypomnieć, że już w ciągu kilku pierwszych lat transformacji Polska z importera żywności (zwłaszcza zboża) stała się eksporterem. Produkcja żywności przestała być problemem. Pojawiały się natomiast przejściowo trudności ze sprzedażą za granicę jej nadwyżek. Umiejętność skutecznego wynajdowania alternatywnych rynków zbytu jest także jednym z pozytywów nowej sytuacji gospodarczej. Na rynku wewnętrznym, o ile w PRL-u problemem było kupowanie czy może raczej – jak wówczas mówiono – „zdobywanie” wielu deficytowych artykułów, o tyle w III RP jedynym problemem w tym względzie stało się posiadanie pieniędzy. Ale właśnie ich brak, w połączeniu z nowymi, często bardzo atrakcyjnymi wyrobami zapełniającymi sklepy oraz agresywną reklamą, do której odbioru społeczeństwo polskie nie było przygotowane, stawał się niekiedy źródłem głębokich frustracji. Polacy szybko jednak przekształcili się w społeczeństwo konsumpcyjne ze wszystkimi tego konsekwencjami.
Dzisiaj Polska jest na najlepszej drodze do dołączenia w perspektywie dziesięciu–piętnastu lat do rodziny najbogatszych i najwyżej rozwiniętych państw świata. W 2014 r. polska gospodarka zajmowała 25. miejsce w skali świata i 6. wśród krajów Unii. Ale już pod względem bardziej miarodajnego wskaźnika, jakim jest produkt krajowy brutto (PKB) na głowę, z dochodem 26 tys. USD w 2015 r. zajmowała dopiero 44. miejsce na świecie, w międzynarodowym rankingu jakości życia w 2014 r. znalazła się natomiast na 35. miejscu. W porównaniu z 1989 r. o prawie 10 lat wydłużyła się w Polsce średnia długość życia. Stopniowo redukujemy dystans dzielący nas od najbogatszych państw świata. Choć bardzo dużo już zrobiono, wiele nadal jest do wykonania. Obok kwestii bezrobocia (w 2017 r. jednocyfrowego) oraz występowania nadal obszarów trwałego ubóstwa wydaje się, że najważniejsze problemy są natury politycznej. Mam na myśli przede wszystkim, charakteryzującą się narastającą brutalizacją języka i agresją, „domową zimną wojnę” między PO a PiS-em.
.Polska znajduje się w niezwykle korzystnym położeniu. Jest członkiem najsilniejszego sojuszu polityczno-militarnego w dziejach ludzkości (NATO) oraz organizacji skupiającej najbogatsze i najwyżej rozwinięte państwa świata (UE). Ma przyjazne lub co najmniej poprawne stosunki ze wszystkimi swoimi sąsiadami. Przyszłość Polski w stopniu nieporównywalnym z innymi okresami zależy od nas: naszej mądrości, cierpliwości, przedsiębiorczości, innowacyjności, pracowitości…
Jerzy Eisler
Tekst opublikowany w albumie „Polska.100 lat” wyd. Bosz na 100 lecie odzyskania Niepodległości. POLECAMY: [LINK]