Brytyjczycy nie skręcają w lewo. To Partia Konserwatywna się wykoleiła – komentuje Patryk PALKA

Wybory w Wielkiej Brytanii

Wybory w Wielkiej Brytanii zakończyły się sukcesem Partii Pracy, która wraca do rządów po 14 latach przerwy. Laburzyści zdobyli 411 z 650 mandatów, co teoretycznie powinno oznaczać, że brytyjskie społeczeństwo drastycznie skręca w lewo. W praktyce jednak Partia Pracy zawdzięcza swoje miażdżące zwycięstwo nie tyle dużemu poparciu społecznemu, co kryzysowi Torysów i brytyjskiemu systemowi wyborczemu.

Wybory w Wielkiej Brytanii

.Wspomniane 411 mandatów to 63,2 proc. wszystkich dostępnych miejsc w Izbie Reprezentantów. Spoglądając tylko na tę statystykę, łatwo odnieś wrażenie, że nastroje społeczne w Wielkiej Brytanii drastycznie skręciły w lewo, jednak czy na pewno? Głos na Partię Pracy oddało 9,7 mln osób, czyli 33,7 proc. wszystkich uprawnionych. Torysi przekonali do siebie 6,8 mln ludzi (23,7 proc.), co przełożyło się na 121 mandatów – ponad czterokrotnie mniej niż zdobyła Partia Pracy. Wart odnotowania jest również wynik ugrupowania Reform UK, na czele którego stoi Nigel Farage. Jego partia zdobyła 4,1 mln głosów (14,3 proc.), niemal połowę tego, co Laburzyści, a finalnie zyskała 5 mandatów. Tak – pięć.

Jak to możliwe, że zdobywając 1/3 głosów, zyskuje się 2/3 miejsc w parlamencie, a wynik na poziomie 1/7 głosów daje niecałą 1/100 miejsc w tej samej izbie? O to trzeba zapytać twórców brytyjskiego systemu wyborczego. 

Ciekawą perspektywę daje spojrzenie na wyniki poprzednich wyborów od 2010 r., a więc od momentu, kiedy Partia Pracy straciła władzę i przegrywała wszystkie kolejne wybory, aż do teraz. Jakie wyniki w nich osiągała? W 2010 r. Laburzyści zgromadzili 8,6 mln głosów (29 proc.), w 2015 r. było to 9,3 mln (30,4 proc.), w 2017 r. 12,9 mln (40 proc.), a w 2019 r. 10,3 mln (32 proc.). Za każdym razem frekwencja była podobna i wahała się w granicach 65-69 proc. Grono wyborców Partii Pracy jest więc dziś mniej więcej tak samo liczne, jak przez ostatnich 14 lat. Nastąpiła zauważalna poprawa w stosunku do dotkliwego dla Laburzystów 2010 r., ale w roku 2015 ich wynik był niemal identyczny, jak obecnie, natomiast w latach 2017 i 2019 zgromadzili większą liczbę głosów zarówno w liczbach bezwzględnych, jak i procentowo. 

Jak przekładało się to na mandaty? W 2010 r. Partia Pracy zdobyła ich 258, a potem kolejno: 232 (2015 r.), 262 (2017 r.) i 202 (2019 r.). Te liczby nigdy nie stanowiły ponad 40 proc. udziału wszystkich miejsc w Izbie Reprezentantów. Tymczasem w 2024 r. Laburzyści otrzymali podobną ilość głosów, co zazwyczaj, ale to wystarczyło, żeby zdominować niższą izbę parlamentu.  

Upadek Partii Konserwatywnej

.Co zatem się zmieniło? Przede wszystkim pozycja Torysów. Niecałe 24 proc. głosów, które wywalczyli obecnie, to aż 20 p.p. mniej, niż podczas poprzednich wyborów – przepaść. We wszystkich minionych kampaniach od 2010 r. Partia Konserwatywna była siłą przeważającą, a jej elektorat utrzymywał się na stabilnym poziomie, nie schodząc poniżej 10,7 mln wyborców. Jeszcze w 2019 r. Torysi zdobyli rekordowe 13,96 mln głosów – najwięcej ze wszystkich zwycięskich partii w XXI w. Porównując to do obecnych wyników rzędu 6,8 mln głosów, trzeba mówić nie o wahnięciu, ale o trzęsieniu ziemi. 

Z pewnością nie bez znaczenia jest niska (jak na UK) frekwencja na poziomie 59,9 proc. Od zakończenia I wojny światowej w Wielkiej Brytanii tylko trzykrotnie ten wskaźnik spadł poniżej 60 proc.: w 1918, 2001 i 2024 roku. To rzutuje zarówno na wynik Torysów, jak i Laburzystów. I jedni, i drudzy zebrali mniej głosów, niż w 2019 r., jednak w przypadku Partii Pracy spadek jest znacznie mniejszy (0,5 mln straconych głosów), niż  w  kontekście Torysów, którzy stracili aż 7,1 mln wyborców (sic!). 

Od wyborów w 2019 r., kiedy premierem zostawał Boris Johnson, pozornie nie minęło dużo czasu. Wielka Brytania jest dziś jednak w zupełnie innym miejscu. Poza globalnymi wyzwaniami, z którymi mierzą się też inne państwa, jak skutki pandemii COVID-19, wojna na Ukrainie, czy kryzys migracyjny, w UK wydarzył się jeszcze Brexit (2020 r.). Partia Konserwatywna nie potrafiła uporać się ze skumulowanymi efektami tych wydarzeń. Na to nałożyły się skandale z udziałem rządzących polityków, które przesądziły o tym, że w 2024 r. Torysi stali się dla większości Brytyjczyków niewybieralni. Skorzystała na tym nie tylko Partia Pracy, która zdobyła pozycję hegemona w Izbie Gmin, ale również ugrupowanie Nigela Farage’a, które co prawda w parlamencie stanowi margines, ale cieszy się dużym poparciem społecznym rzędu 4,1 mln obywateli. To czyni Reform UK trzecią najchętniej wybieraną partią w Wielkiej Brytanii – bardziej popularną niż Liberalni Demokraci, którzy zdobyli ponad 0,5 mln mniej głosów, a zarazem niemal 15-krotnie więcej mandatów (72). 

Brytyjczycy nie skręcają w lewo

.Teza o lewicowym zwrocie brytyjskiego społeczeństwa jest więc stanowczo przesadzona. Bez wątpienia spora część elektoratu partii Farage’a to ludzie, którzy w 2019 r. głosowali na Torysów. Reform UK trudno jednoznacznie sklasyfikować, jednak zdecydowanie bliżej jej do prawicy. Przeciwnicy określają ją jako „prawicowo-populistyczną”, a nawet „skrajnie prawicową”. Dziś podobne pojęcie są niestety nadużywane, znaczą wszystko i nic, przez co przestają być pomocne. Nie można przy tym zaprzeczyć, że postulaty Reform UK wyrastają z thatcheryzmu i stoją w sprzeczności z linią narracyjną Partii Pracy. 

Biorąc pod uwagę jak duży kapitał społeczny posiadają łącznie Partia Konserwatywna oraz ugrupowanie Farage’a, zalecałbym ostrożność w ferowaniu daleko idących wniosków o zmianie preferencji ideologicznych Brytyjczyków. Jednocześnie zupełnie możliwy jest scenariusz, w którym mądrze kierowani Laburzyści zakładają kolejną polityczną dynastię i rządzą Wielką Brytanią przez następną dekadę, ciesząc się stabilnym poparciem nieprzekraczającym 35 proc. System wyborczy Wielkiej Brytanii może im w tym pomóc.

Patryk Palka

Materiał chroniony prawem autorskim. Dalsze rozpowszechnianie wyłącznie za zgodą wydawcy. 9 lipca 2024
Fot: Boris Johnson, źródło: U.K. Prime Minister, OGL 3, Wikimedia.