François Bayrou jako pierwszy wyciąga broń [Nathaniel GARSTECKA]

Premier Francji François Bayrou

W zeszłym tygodniu pisałem, że Emmanuel Macron przeżywa idylliczne lato, pielęgnując swój wizerunek podczas ważnych, ale bezużytecznych spotkań międzynarodowych i pozostawiając rządowi ciężar problemów wewnętrznych. Oczywiście nie mogło to trwać wiecznie. François Bayrou właśnie ogłosił koniec zabawy.

Brutalny koniec wakacji dla Emmanuela Macrona

.Podczas gdy prezydent liczył na to, że dzięki pojawianiu się u boku Donalda Trumpa i europejskich przywódców uda mu się odzyskać utracony blask, premier dyskretnie przygotowywał swój chytry plan. François Bayrou nie chciał, słusznie, być jedyną osobą, która poniesie ciężar negocjacji budżetowych i towarzyszącego im powszechnego niezadowolenia. Dlaczego miałby być jedyną osobą, która poniesie konsekwencje, podczas gdy Emmanuel Macron, który ponosi większą odpowiedzialność za sytuację finansów publicznych, starannie unika angażowania się w to piekło?

Oto i cała prawda. Zamiast „rodzinnych zdjęć” z Donaldem Trumpem, Wołodymyrem Zełenskim i Keirem Starmerem w Białym Domu Emmanuel Macron będzie musiał uczestniczyć w kolejnych spotkaniach z Olivierem Faure’em, Gabrielem Attalem i Brunonem Retailleau w okropnej atmosferze końcówki panowania. Nie można było wymarzyć sobie gorszego zakończenia wakacji.

Premier ogłosił więc, że postawi na szali swoją rezygnację, przewidzianą po głosowaniu nad wotum zaufania w parlamencie 8 września 2025 r. Czy zadba tym sposobem o swoje odejście, czy też postawi na ostatnią szansę, po tym jak przez miesiące zwodził socjalistów? Jak ten stary wyjadacz polityczny poradzi sobie z schyłkiem swojej kariery? Wszyscy się nad tym zastanawiają i będzie to głównym tematem debat w najbliższych dniach.

Hipokryzja budżetowa

.Spójrzmy prawdzie w oczy: propozycja zniesienia dwóch dni wolnych od pracy (Poniedziałku Wielkanocnego i 8 maja) jest absurdalna. Jest tak absurdalna, że można się zastanawiać, czy François Bayrou nie wysunął jej celowo, aby wywołać burzę protestów i w ten sposób zostać zmuszonym do odejścia. I nie bez powodu! 80 proc. Francuzów jest temu przeciwnych. Jedynie emeryci chcą, aby osoby aktywne zawodowo pracowały więcej, i to wyłącznie po to, aby sfinansować ich emerytury, nie martwiąc się o przyszłość kraju. „Po mnie choćby potop”.

Przewodniczący centrowego MoDem wezwał zatem prowokacyjnie partie polityczne do podtrzymania swojego sprzeciwu do końca. Jeśli nie chcą pójść na ustępstwa w sprawie budżetu, niech radzą sobie z nowym premierem, a nawet nowym Zgromadzeniem Narodowym. W swoim przemówieniu stwierdził, że dług nie jest wyłącznie sprawą rządów, ale także wszystkich Francuzów i że należy wykazać się odpowiedzialnością w obliczu krytycznego stanu finansów publicznych Francji. Dziennikarze i komentatorzy centrystyczni zgodnie powtórzyli: „Obalenie rządu i doprowadzenie do nowych wyborów jest nieodpowiedzialne i spowodowałoby jedynie chaos”. Dziennikarz Brice Couturier dodał na X.com (Twitterze): „Nasze państwo znajduje się na skraju historycznego bankructwa, które pogrąży kraj w chaosie, a Francuzów w ruinie. Jednak Partia Mediów jest podekscytowana obaleniem Bayrou. Kiedy mędrzec wskazuje księżyc, głupiec patrzy na jego palec…”.

Nie jest to całkowicie nieprawdziwe, ale jest głęboko nieuczciwe. Finanse kraju są systematycznie niszczone, każdego roku od 50 lat. Niezależnie od tego, czy rządzi lewica, centrum, czy centroprawica, deficyt wynosi od 2 proc. do 7 proc. PKB. Jak utrzymać na dłuższą metę takie tempo? Czy to wina mediów lub „skrajnej prawicy”? Oczywiście, że nie, ale wygodnie jest ich oskarżać. Pozwala to zrzucić odpowiedzialność za własne porażki na kogoś innego.

François Bayrou nie jest świętą, nietykalną postacią. Jego partia sprawuje władzę od 2017 roku. On sam jest w związku z tym u steru od 8 lat. Jeśli Francja musi znaleźć 44 miliardy euro oszczędności, aby zamknąć budżet na 2026 rok, to częściowo jest to jego wina. To samo dotyczy obniżenia oceny Francji przez agencje ratingowe. Nasi rządzący uzależnili się od deficytu i długu (115 proc. PKB!), a odzwyczajenie się od tego musi teraz koniecznie przebiegać poprzez silny i bolesny wstrząs.

François Bayrou proponuje, wraz z pomysłem zniesienia dni wolnych od pracy, przerzucenie na przeciętnego Francuza ciężaru naprawy błędów kolejnych rządów. Uczciwi obywatele Francji muszą płacić karę za przestępstwa popełnione przez prezydentów i rządy od pół wieku. Gdyby jeszcze praca w większym wymiarze miała sens, gdyby przyczyniała się do budowania poczucia przynależności do wspólnego projektu… ale to dalekie od rzeczywistości. Pieniądze zebrane od pracujących będą redystrybuowane do emerytów (których nie należy nadmiernie obwiniać, ale którzy, poprzez swoje wybory życiowe, przyczynili się do upadku gospodarczego kraju), do powstawania środowisk imigranckich i stowarzyszeń progresywnych.

Eurodeputowana prawicowej Reconquête! Sarah Knafo wymieniła zresztą propozycje, które łączą efektywność budżetową z sprawiedliwością społeczną: zmniejszenie bezskładkowej pomocy socjalnej dla cudzoziemców (15 miliardów euro), zmniejszenie pomocy na rozwój krajów Trzeciego Świata (15 miliardów), zmniejszenie dotacji na projekty i stowarzyszenia ideologiczne i polityczne (9 miliardów), zmniejszenie liczby instytucji publicznych, których przydatność jest wątpliwa (8 miliardów). Tylko z tymi czterema propozycjami (jest ich więcej) można by osiągnąć zrównoważony budżet. Jednak, co nie jest zaskoczeniem, żadna z nich nie została uwzględniona przez François Bayrou.

Jak zatem się dziwić, że 72 proc. Francuzów pragnie, aby rząd upadł, 69 proc. chce nowego rozwiązania izby niższej, a 67 proc. chce, aby Emmanuel Macron zrezygnował (sondaż Elabe z 26 sierpnia 2025 dla BFM TV)? 75 proc. ankietowanych przyznaje, że nadmierne zadłużenie stwarza zagrożenie, ale tylko 33 proc. zgadza się na to, by być wskazywanym palcem przez François Bayrou. Nasi politycy wywołują kryzys gospodarczy i odmawiają wzięcia za to odpowiedzialności, mając jednocześnie czelność, w towarzystwie dobrze nastawionych do nich dziennikarzy, straszyć chaosem i niestabilnością. W międzyczasie poziom bezpieczeństwa maleje w całym kraju, co stopniowo stwarza warunki do powszechnego niezadowolenia.

Turbulencje na horyzoncie

.Jakie opcje pozostają zatem premierowi, przy założeniu, że naprawdę próbuje uratować swoje stanowisko i wznowić negocjacje budżetowe? Negocjować z Partią Socjalistyczną, ewentualnie z prawicowym RN (Zjednoczenie Narodowe) w przypadku niepowodzenia. Mógłby zrezygnować z pomysłu zniesienia dwóch dni wolnych w zamian za udział posłów Oliviera Faure w głosowaniu nad wotum zaufania. Mógłby ponadto spróbować zadowolić socjalistów środkami zgodnymi z ich programem: na przykład zwiększając jeszcze bardziej opodatkowanie „najbogatszych”. Czy to będzie wystarczające? To mało prawdopodobne. Jeśli chodzi o ewentualne negocjacje z RN, mógłby zacząć od zaproponowania Marine Le Pen i Jordanowi Bardelli zmniejszenia Państwowej Pomocy Medycznej (Aide Médicale d’État, czyli bezpłatne leczenie dla nielegalnych imigrantów), która kosztuje miliard euro. Kropla w morzu, ale silny symbol. Jednak można się mocno założyć, że znaczna część centrum i Republikanów nie pójdzie na to. Znowu ta absurdalna demonizacja, która również odpowiada za obecny stan rzeczy.

Inny modny argument polityczno-medialny zasługuje na obalenie: o rzekomej bezużyteczności nowych wyborów. „To nic nie da, ponieważ nowe Zgromadzenie będzie wyglądać jak to, które już mamy”, można usłyszeć. Po pierwsze, to nie jest pewne. W pewnym momencie Francuzi będą mieli dość „frontu republikańskiego”, który pasożytuje na życiu politycznym kraju od 30 lat. Wtedy będziemy mieli prawdziwe wyjaśnienie. Po drugie, ten argument nie ma sensu, ponieważ każde Zgromadzenie od pół wieku jest do siebie podobne. W żadnym momencie nie zaproponowano Francuzom innej polityki.

Ci, którzy dominują w życiu politycznym, zawsze należeli do tego samego dużego bloku centrowego, rozciągającego się od PS po centroprawicę postgaullistowską, któremu zawdzięczamy obecną sytuację. Dziennikarka stwierdziła nawet w BFM TV, że przedterminowe wybory parlamentarne odbędą się w pośpiechu i bez możliwości debaty na temat konkretnych projektów, tylko dookoła tanich sloganów. Owszem, ale tak dzieje się przy każdych wyborach od dziesięcioleci! Po trzecie, powrót do urn wyborczych pozwoliłby ukierunkować społeczne niezadowolenie i powstrzymać ruchy takie jak „zablokujmy kraj”. Trzeba też, aby sojusz, który zdobędzie najwięcej mandatów, miał prawo spróbować jako pierwszy utworzyć rząd, czego odmówiono lewicy w 2024 roku.

Wreszcie, jak napisałem wcześniej, brak wotum zaufania dla rządu postawiłaby prezydenta Macrona ponownie w centrum gry politycznej, z czego próbował się wykręcić przez miesiące. François Bayrou sprowadza go na ziemię, ciągnąc za ucho jak dziecko, które zrobiło głupstwo i próbowało uciec. Emmanuel Macron stanie przed niezwykle trudnym wyborem: albo powoła nowego premiera, albo rozwiąże Zgromadzenie Narodowe, albo złoży rezygnację. Możliwe jest nawet, że będzie musiał przejść przez te trzy etapy.

Nawet samo mianowanie następcy François Bayrou będzie próbą godną Herkulesa. Czy należy wybrać premiera z PS, bloku centrowego, czy spośród Republikanów? W rzeczywistości wszystko już zostało wypróbowane: Gabriel Attal pochodzi z szeregów socjalistycznych, Jean Castex, Michel Barnier i Édouard Philippe spośród Republikanów, Elizabeth Borne z En Marche, partii Emmanuela Macrona, a François Bayrou z MoDem, historycznego sojusznika prezydenta. Wszyscy mają jednak wspólne to, że prowadzili tę samą politykę. Teraz trzeba znaleźć kogoś, kto zgodzi się zostać jedną z najbardziej odrzucanych osobowości we Francji (tylko 12 proc. pozytywnych opinii dla François Bayrou w sierpniu!) na mniej niż dwa lata przed wyborami prezydenckimi, na mniej niż rok przed wyborami samorządowymi i potencjalnie na kilka miesięcy, a nawet tygodni przed nowymi wyborami parlamentarnymi. Jaki nieambitny „bezpiecznik” mógłby przyjąć takie wyzwanie?

W sumie – czemu nie?

.Jeśli żadna wiarygodna większość się nie wyłoni, prezydent może w najgorszym przypadku zrezygnować. To poświęcenie ostatniej szansy miałoby prawdopodobnie efekt katartyczny dla narodu. To ryzyko, które warto podjąć, nie jest pozbawione sensu. Jednak następny prezydent również będzie miał związane ręce przez wrogo nastawione Zgromadzenie i będzie musiał również je rozwiązać. Ponieważ nie można tego zrobić przed upływem roku od poprzedniego rozwiązania, kwestia kalendarza może okazać się kluczowa.

W końcu Emmanuel Macron może również zdecydować się na bezczynność i przetrwanie do końca swojej kadencji. Powołanie bezcharakternego zastępcy w Matignon, którego jedynym celem będzie przekonanie opinii publicznej do budżetu i który zostanie zastąpiony po kilku miesiącach. W ten sposób naturalnym sposobem osiągniemy kwiecień 2027 roku z Francuzami gotowymi na drugą turę między Jean-Lukiem Mélenchonem a RN. Zwieńczenie 50 lat tchórzostwa i zdrady. A w sumie – czemu nie?

Nathaniel Garstecka

Materiał chroniony prawem autorskim. Dalsze rozpowszechnianie wyłącznie za zgodą wydawcy. 30 sierpnia 2025
Fot. CHARLES PLATIAU / Reuters / Forum