
Grzegorz Przemyk – sprawcy nierozliczeni

40 lat temu, 14 maja 1983 r., zmarł Grzegorz Przemyk, maturzysta dwa dni wcześniej skatowany w komisariacie MO przy Jezuickiej na warszawskiej Starówce. Bezpośrednią odpowiedzialność za jego śmierć ponosi grupa milicjantów. Bezkarność zapewniła im junta stanu wojennego, która bezwzględnie rozegrała tę tragedię.
Grzegorz Przemyk – historia
.„Staram się być mocna mimo brutalności, ordynarnej kampanii, której jestem obiektem. Bóg zabrał mi dziecko, a ja je wciąż osłaniam przed gromadą szczurów działających w majestacie prawa” – pisała matka zamordowanego Grzegorza Przemyka, poetka Barbara Sadowska, do swojej ciotki Marii Mrożkiewicz mieszkającej w Paryżu. W liście z 1 lutego 1984 r., który przedostał się na drugą stronę żelaznej kurtyny, podsumowywała wydarzenia ostatnich kilkunastu miesięcy. Wyrażała nie tylko dramat matki, której syn został zamordowany, ale również pogląd wszystkich sprzeciwiających się reżimowi komunistycznemu.
Po południu w czwartek 12 maja 1983 r. na placu Zamkowym w Warszawie pojawiło się trzech uczniów Liceum Ogólnokształcącego im. Andrzeja Frycza-Modrzewskiego – Grzegorz Przemyk, Cezary Filozof i Jakub Kotański. Zamierzali świętować zdanie matury. Po dojściu do ul. Świętojańskiej Grzegorz wskoczył na barana znacznie niższemu Cezaremu. Po przejściu kilku kroków przewrócili się na chodnik. Grupka kolegów przyciągnęła uwagę załogi stojącego przy placu radiowozu i funkcjonariuszy ZOMO. Dwaj z nich wylegitymowali Grzegorza i jego kolegów. Przemyk nie miał przy sobie dowodu osobistego. Zomowcy zażądali więc, aby pojechał z nimi na pobliski komisariat. Maturzysta poprosił, aby jego matka dostarczyła milicji dowód osobisty. Cezary Filozof postanowił, że nie zostawi kolegi samego i wraz z nim uda się na komisariat. Przy wejściu do radiowozu Przemyk został kilkukrotnie uderzony pałką. Około 17.30 znaleźli się w komisariacie przy ul. Jezuickiej.
Wydarzenia kolejnych minut znane są głównie z relacji Cezarego Filozofa. Zaraz po wejściu na komisariat jeden z milicjantów wylegitymował Cezarego, a inny uderzył Przemyka w twarz, stwierdzając, że „nauczy go noszenia papierów”. Przemyk odpowiedział, że stan wojenny już nie obowiązuje i nie ma obowiązku noszenia dokumentów. Chwilę później do pomieszczenia weszło dwóch zomowców. Do dziś nie są znane personalia jednego z nich. Drugim był Ireneusz Kościuk. Przemyk rzucił się w jego kierunku, gdy ten szykował się do zadania pierwszego ciosu. W tym momencie do środka wpadł kolejny milicjant, Arkadiusz Denkiewicz, który nakazał swoim kolegom, aby bili tak, „żeby nie było śladów”. Słowa te stały się jednym z symboli zbrodni.
Krzyki Przemyka były słyszane na zewnątrz komisariatu, gdy z dowodem osobistym dotarł tam Jakub Kotański. W końcu postanowił wejść do środka. Dostrzegł, że milicjanci są wyjątkowo nerwowi. Mniej więcej w tym czasie jeden z nich, inspektor Roman Gembarowski, postanowił wezwać karetkę. Rozmawiając z dyspozytorem, oświadczył, że zatrzymany jest prawdopodobnie niezrównoważony psychicznie.
Około 18:00 przed komisariat zajechała karetka, której zespół stanowili dwaj sanitariusze – Michał Wysocki i Jacek Szyzdek. Gdy weszli do pomieszczeń, Grzegorz Przemyk siedział na krześle, jego kolega krzyczał na jednego z milicjantów. Pozostali zomowcy sugerowali sanitariuszom, że zatrzymany jest narkomanem, ale na jego rękach nie było widać śladów wkłuć strzykawki. Obaj domyślali się, że maturzysta symulował chorobę psychiczną, aby wyrwać się z komisariatu. W karetce zasugerowali, że wiedzą, iż jest symulantem, i odwiozą go do domu. Przemyk milczał. Odezwał się dopiero, kiedy dojechali przed budynek pogotowia przy Hożej. Na miejscu stan Przemyka pogorszył się na tyle, że nie był w stanie samodzielnie iść. Wezwany lekarz psychiatra uznał, że Grzegorz Przemyk powinien zostać przewieziony do szpitala psychiatrycznego. W tym momencie w przychodni pojawiła się matka pobitego i widząc, że nie ma żadnych widocznych obrażeń, zażądała, aby został zawieziony do domu.
Następnego dnia stan maturzysty okazał się dużo gorszy. Barbara Sadowska wezwała karetkę, a następnie znajomą lekarkę, która rozpoznała objawy krwotoku wewnętrznego. W szpitalu na Solcu stwierdzono poważne obrażenia wewnętrzne. Jeden z lekarzy przekazał Sadowskiej, że jej syn nie ma szans na przeżycie. Grzegorz Przemyk zmarł 14 maja o 13.15. Jego pogrzeb na Powązkach był manifestacją oporu wobec reżimu komunistycznego.
16 maja 1983 r. matka Przemyka zacytowała w wywiadzie dla korespondenta amerykańskiej telewizji ABC słowa, które usłyszała, gdy rok wcześniej przebywała w warszawskim więzieniu przy Rakowieckiej: „Was, Sadowska, nie możemy ruszyć, ale syna wam załatwimy”. Grzegorz Przemyk przesiąkał atmosferą typową dla domów działaczy antykomunistycznych. Interesował się poezją wydawaną w podziemiu oraz muzyką słuchaną w tych kręgach. Mieszkanie jego matki już od drugiej połowy lat sześćdziesiątych było miejscem spotkań artystów niechętnie nastawionych do rządów komunistycznych.
Od 1976 r. Barbara Sadowska była obserwowana przez SB w ramach sprawy operacyjnego rozpracowania „Paryżanka”. Pretekstem była próba przewiezienia do Polski literatury emigracyjnej. W marcu 1982 r. ponownie znalazła się kręgu zainteresowania bezpieki. W czasie imprezy z okazji imienin Grzegorza do mieszkania, w poszukiwaniu bibuły, wpadła milicja. Sadowska została aresztowana i zwolniona dopiero po dwóch tygodniach. Pod tym samym pretekstem została zatrzymana 29 kwietnia 1983 r. 3 maja zomowcy wtargnęli do siedziby Prymasowskiego Komitetu Pomocy Osobom Pozbawionym Wolności i ich Rodzinom w klasztorze Franciszkanek na Starym Mieście, zdemolowali jego pomieszczenia i pobili działaczy opozycji. Sadowskiej złamano palec i grożono, że „coś” może spotkać jej syna.
Wśród przyczyn agresji zomowców wobec Przemyka wskazywano nie tylko aktywność opozycyjną jego matki, ale również solidarnościowe sympatie uczniów liceum, do którego uczęszczał wraz z kolegami. W czasie karnawału „Solidarności” młodzież z Frycza-Modrzewskiego działała w sejmiku samorządów uczniowskich. W miesięcznice stanu wojennego organizowano tzw. ciche przerwy. Licealiści byli już wcześniej zatrzymywani przez milicję w manifestacjach „Solidarności”. Kilka dni po śmierci Przemyka pobity został również jego kolega z równoległej klasy, Wojciech Cejrowski.
Zdaniem historyków badających sprawę Przemyka władze niemal natychmiast rozpoczęły akcję dezinformacyjną, która miała zmyć odpowiedzialność z milicjantów. 16 maja prokuratura wszczęła śledztwo w sprawie nieumyślnego spowodowania śmierci. Trzy dni później, po naradzie w prokuraturze generalnej, nadzór nad przebiegiem dochodzenia przejął zastępca prokuratora generalnego Henryk Pracki. Od tego momentu całość działań była sterowana przez Ministerstwo Spraw Wewnętrznych. W kolejnych tygodniach Pracki wielokrotnie rozmawiał z szefem MSW gen. Czesławem Kiszczakiem. Wśród nadzorujących śledztwo był także sekretarz Komitetu Centralnego ds. wymiaru sprawiedliwości gen. Mirosław Milewski. Był on jednym z najgroźniejszych i najbardziej zajadłych wrogów Kiszczaka. W odpowiedzi na ataki Milewskiego Kiszczak postanowił zaangażować propagandę rządową. 30 czerwca w liście do rzecznika rady ministrów Jerzego Urbana napisał, że świadkowie widzieli brutalne zachowanie sanitariuszy wobec Przemyka. Tego samego dnia komendant MO oświadczył, że nie ma żadnych podstaw do stawiania zarzutów milicjantom.
W raportach MO starano się też stworzyć jednoznaczny wizerunek otoczenia Przemyka. W mediach Barbara Sadowska miała być opisywana jako „alkoholiczka”, a Cezary Filozof jako „narkoman uzależniony od środków odurzających oraz przedstawiciel środowiska marginesu społecznego”. Analizy milicji „wskazywały” także na skłonność do brutalności przejawianą przez sanitariusza Michała Wysockiego. „MSW za wszelką cenę chce dowieść, że milicjanci są niewinni” – zapisał w swoim dzienniku Mieczysław F. Rakowski po rozmowie z prokuratorem generalnym PRL Franciszkiem Ruskiem, który skarżył się na to, z jak wielką pogardą funkcjonariusze Kiszczaka traktują jego podwładnych. Rakowski słusznie oceniał intencje MSW. W aktach sprawy zachowała się notatka Kiszczaka: „Ma być tylko jedna wersja śledztwa – sanitariusze”.
W tym samym czasie sprawa nabierała międzynarodowego rozgłosu. W czerwcu Barbara Sadowska została przyjęta na audiencji przez papieża Jana Pawła II. O morderstwie mówił ambasador USA przy ONZ. „W kraju i poza granicami rozległ się zadziwiająco zgodny i jak zawsze zgrany chór protestów. Wszystko po to, aby na jeszcze jednej polskiej tragedii zbić własny kapitał polityczny” – pisano w „Życiu Warszawy” z 23 lipca 1983 r. Zdaniem Cezarego Łazarewicza, autora reportażu „Żeby nie było śladów”, autorem słów z gazety był płk Romuald Zajkowski z MSW, który po latach przyznał, że często przygotowywał dla prasy gotowe do druku materiały. Odpowiedzią propagandy było również zwiększenie liczby reportaży i programów telewizyjnych poświęconych skuteczności milicji w walce z przestępczością.
Formalnym zwieńczeniem długiego etapu budowania kłamstwa był proces sanitariuszy oskarżonych o pobicie Przemyka. 16 lipca 1984 r. Michał Wysocki został skazany na dwa i pół roku więzienia, a Jacek Szyzdek – półtora roku. Obaj odzyskali wolność na mocy amnestii z 21 lipca 1984 r. Skazano także lekarkę Barbarę Makowską-Witkowską, która została fałszywie oskarżona o pobicie i okradzenie innego pacjenta. W więzieniu spędziła trzynaście miesięcy. Jej skazanie miało uwiarygodnić narrację o fatalnych praktykach w warszawskim pogotowiu ratunkowym.
We wrześniu 1984 r. milicjantom zaangażowanym w sprawę MSW przyznało specjalne nagrody finansowe. W uzasadnieniu napisano: „Wyrok sądu był nie tylko moralną satysfakcją oskarżonych funkcjonariuszy MO, ale stanowił jednocześnie zadośćuczynienie dla wszystkich atakowanych w niewybredny sposób, funkcjonariuszy naszego resortu. Stanowił on swoistą rehabilitację naszego aparatu w oczach społeczeństwa”.
W liście już po śmierci syna Sadowska napisała: „Ludzie o miedzianym czole, utożsamiający milicję z władzą, postanowili poświęcić prawdę dla swoich doraźnych korzyści, skompromitować wymiar sprawiedliwości w Polsce cynicznymi manipulacjami, które będą kiedyś książkowym przykładem niesprawiedliwości. Nie przypuszczam, żeby nastąpiło to prędko. Będzie to w takich czasach, kiedy systematyczne bezczeszczenie grobu mojego świętej pamięci syna Grzegorza będzie już tylko haniebnym znakiem dzisiejszej rzeczywistości”. Sadowska nie doczekała końca PRL-u. Zmarła 1 października 1986 r. na nowotwór płuc.
Po 1990 r., gdy po odnalezieniu dokumentów MO świadczących o manipulacjach reżimu uchylono wyroki wydane w 1984 r., sprawa wróciła do sądu. Ireneusz Kościuk został w 1997 r. uniewinniony przez Sąd Wojewódzki w Warszawie, a Arkadiusz Denkiewicz skazany na dwa lata więzienia, ale nie odsiedział ani dnia, bo według psychiatrów odbycie kary uniemożliwiał jego stan psychiczny.
Kolejne procesy Kościuka ruszały trzykrotnie: w 2000, w 2003 i 2004 r. Za pierwszym razem sąd uznał, że sprawa się przedawniła, za drugim – znów uniewinnił Kościuka; dopiero w maju 2008 r. Sąd Okręgowy w Warszawie uznał go za winnego i skazał na osiem lat więzienia, ale w wyniku amnestii karę zmniejszono o połowę. Orzekający zaznaczyli wtedy, że pobicie, którego skutkiem okazała się śmierć Przemyka, było przestępstwem popełnionym przez funkcjonariusza publicznego w związku z wykonywaniem obowiązków służbowych, a zatem nie doszło do przedawnienia.
Wyrok ten został jednak uchylony w grudniu 2009 r. przez Sąd Apelacyjny w Warszawie, który uznał, że sprawa przedawniła się 1 stycznia 2005 r. SA wyjaśnił, że pobicie, którego rezultatem była śmierć maturzysty, nie mieściło się w pojęciu „ciężkiego uszczerbku na zdrowiu” czy „ciężkiego uszkodzenia ciała”.
Kasację od wyroku Sądu Apelacyjnego złożył w 2010 r. do Sądu Najwyższego ówczesny prokurator generalny, minister sprawiedliwości Krzysztof Kwiatkowski. SN oddalił jednak kasację, bo uznał ją za bezzasadną. Wskazał, że Sąd Okręgowy uznał milicjanta za winnego, ale jednocześnie nie stwierdził, by była to zbrodnia komunistyczna, która – zgodnie z ustawą o Instytucie Pamięci Narodowej – przedawnia się dopiero po trzydziestu latach. Skoro nie zaskarżyli tego ani prokurator, ani pełnomocnik ojca Przemyka, to – według Sądu Najwyższego – Sąd Apelacyjny nie mógł stwierdzić, że była to zbrodnia komunistyczna, i umorzył sprawę.
Śledztwo w sprawie Przemyka prowadził również IPN. W 2009 r. zarzuty utrudniania wyjaśnienia zgonu maturzysty usłyszał były minister spraw wewnętrznych Czesław Kiszczak, jednak z powodu przedawnienia karalności Instytut umorzył w 2012 r. postępowania przeciwko niemu i dwudziestu innym podejrzanym.
Od postanowienia śledczych Instytutu odwołali się do Sądu Rejonowego dla Warszawy-Śródmieścia m.in. ojciec Przemyka – Leopold, Cezary Filozof oraz dawny adwokat matki Przemyka – Maciej Bednarkiewicz. Żądali wznowienia postępowania, ale w maju 2013 r. warszawski sąd utrzymał w mocy decyzję śledczych.
We wrześniu 2013 r. Europejski Trybunał Praw Człowieka orzekł, że Polska badając sprawę Przemyka, naruszyła artykuł 2. Europejskiej Konwencji Praw Człowieka. Postępowanie karne trwało zbyt długo i dlatego doszło do przedawnienia – uznał Trybunał. Według Trybunału przestępstwo Kościuka przedawniło się w efekcie zbyt długiego postępowania sądowego. Orzeczono też, że Polska będzie musiała zapłacić ojcu Grzegorza 20 tys. euro odszkodowania.
3 maja 2008 r. Grzegorz Przemyk został pośmiertnie odznaczony Krzyżem Kawalerskim Orderu Odrodzenia Polski przez prezydenta Lecha Kaczyńskiego. Został także upamiętniony m.in. ulicą na warszawskiej Pradze Południe, tablicami na gmachu liceum Frycza-Modrzewskiego i kamienicy przy Jezuickiej oraz kamieniem na terenie kościoła św. Stanisława Kostki na Żoliborzu. W 2021 r. o sprawie Przemyka opowiedziano w filmie „Żeby nie było śladów” w reżyserii Jana P. Matuszyńskiego, na motywach książki Cezarego Łazarewicza.(PAP)
Legenda
.Grzegorz Przemyk stał się symbolem bestialstwa aparatu władzy PRL. Jego sprawa jest jednak wyrzutem sumienia III RP, ponieważ nie udało się jej do końca wyjaśnić i sprawiedliwie skazać wszystkich sprawców – mówi dr hab. Patryk Pleskot, naczelnik Oddziałowego Biura Badań Historycznych IPN w Warszawie.
Czy można powiedzieć, że na Grzegorza Przemyka patrzymy w dużej mierze przez pryzmat pewnej legendy?
Dr hab. Patryk Pleskot: To zależy od tego, co rozumiemy pod określeniem „legenda”. To, że Grzegorz Przemyk został zakatowany na komisariacie MO przy ul. Jezuickiej przez zomowców, jest przecież faktem. Faktem jest także to, że w jego pogrzebie uczestniczyły tysiące ludzi, którzy w niemym pochodzie wznosili ręce w geście Solidarności. To, że o tej sprawie mówiono w całej Polsce i że władze rozpoczęły kampanię dezinformacyjną – zupełnie zresztą nieudaną, zakończoną groteskowym procesem sanitariuszy – to także są fakty.
Jeśli do legendy możemy zaliczyć nagłośnienie i znajomość tej sprawy, to tak – na Przemyka patrzymy przez legendę. Jego sprawa została bardzo nagłośniona i to wbrew pierwotnej woli władz komunistycznych. Dobrze się jednak stało, ponieważ dzięki temu poznaliśmy kolejny akt bestialstwa ze strony aparatu represji PRL.
Legenda może się również wiązać z mitem wokół danej sprawy. W przypadku morderstwa Przemyka mamy do czynienia z pewną mitologią, którą można dostrzec w interpretacji wydarzeń z 12 maja 1983 r., mówiącej o tym, że było to morderstwo zaplanowane, zlecone z góry.
A nie było?
Dr hab. Patryk Pleskot: Uważam, że mimo wszystko nie było, ponieważ do pewnego stopnia było to morderstwo przypadkowe. To, że Grzegorz Przemyk po maturze został zakatowany w komisariacie na śmierć, było efektem ślepego bestialstwa i okrucieństwa zomowców, którzy tam wtedy przebywali. To nie była przygotowana z góry akcja, która miałaby jakiś głębszy motyw.
Nie zmienia to jednak tego, że wciąż mamy do czynienia z morderstwem. I było ono morderstwem politycznym – chociażby dlatego, że od razu zostało upolitycznione. No i dotyczyło przecież chłopaka, który był kontestatorem ówczesnego systemu.
Także matka Przemyka, czyli poetka i działaczka opozycyjna Barbara Sadowska, nie była dla komunistycznych władz osobą anonimową…
Dr hab. Patryk Pleskot: Zresztą w przestrzeni publicznej pojawiały się głosy, że morderstwo z premedytacją jej syna było wcześniej zamówione i miało właśnie uderzyć przede wszystkim w Sadowską.
Jednak prawdopodobnie bijący Przemyka zomowcy nie zdawali sobie sprawy, że zatrzymują, biją i mordują syna poetki, która działała w opozycji. Myślę, że takie założenie byłoby nadinterpretacją, choć całkowicie takiej możliwości nie można wykluczyć.
Jest przy tym możliwe, że właśnie owa przypadkowość połączona z bezmyślnym okrucieństwem morderców tak poruszyła społeczeństwo. Pokazywało to bowiem, że każdy mógł się stać ofiarą systemu.
Dlaczego zatem, skoro nie było to zamierzone działanie funkcjonariuszy, władze uruchomiły swoją machinę propagandową?
Dr hab. Patryk Pleskot: Sprawa zakatowania Przemyka była o tyle wyjątkowa, że był naoczny świadek tej sytuacji, czyli kolega Przemyka, który wraz z nim został wówczas zatrzymany. Widział, co stało się w tym komisariacie, i to nagłośnił. Był za to zresztą później represjonowany. Co więcej – Grzegorz Przemyk nie zmarł od razu. Trafił na pogotowie, został odesłany, potem trafił do szpitala, gdzie przeszedł operację. Również i tam lekarze zobaczyli, w jakim stanie był chłopak. Sprawy nie udało się przemilczeć.
Ponadto Barbara Sadowska wraz z synem należeli do środowiska warszawskiej opozycji. Poetka od razu nagłośniła tę sprawę. Musimy też pamiętać, że Liceum im. Andrzeja Frycza-Modrzewskiego, do którego Przemyk uczęszczał, było specyficzne, ponieważ prowadzono w nim liczne działania opozycyjne. Grzegorz Przemyk stał się zatem pewnego rodzaju symbolem, a dzięki temu jego sprawa mogła przejść do ówczesnej opinii publicznej.
Grzegorz Przemyk był także ofiarą stanu wojennego…
Dr hab. Patryk Pleskot: Mamy inne przykłady mordów politycznych z tego okresu, a każdy taki przypadek był nagłaśniany głównie przez środowiska niezależne, zwłaszcza jeśli mówimy o młodym człowieku. Tak było chociażby w sprawach Emila Barchańskiego czy Piotra Majchrzaka z 1982 r. Później była sprawa ks. Jerzego Popiełuszki, choć to było już klasyczne morderstwo polityczne z premedytacją.
W dobie stanu wojennego przeciętny Polak odczuwał istnienie dużej przepaści między nim a systemem, co wcześniej nie zawsze się zdarzało. Wobec tego każdy przypadek, który by potwierdzał to, że władza jest represyjna, okrutna i bestialska, trafiał na podatny grunt społeczny i siłą rzeczy takie sprawy miały naturalną przestrzeń do nagłaśniania.
Mimo wszystko sprawa Przemyka była wyjątkowa. Popatrzmy na absurdalne i bezczelne działania MSW, z czasem też prokuratury, a także machiny propagandowej uosabianej przez rzecznika rządu Jerzego Urbana, który po prostu kłamał w żywe oczy i oskarżał niewinnych ludzi o tę zbrodnię. Władze – przeciwnie do zamierzonego celu – same to wszystko jeszcze bardziej nakręcały.
Czy wiemy, co tak naprawdę wydarzyło się 12 maja 1983 r. w komisariacie przy ul. Jezuickiej?
Dr hab. Patryk Pleskot: Można powiedzieć, że znamy personalia zomowców, którzy bili Przemyka, nie do końca mamy jednak rozpoznany skład personalny milicjantów i zomowców, którzy uczestniczyli w całej tej scenie. Zatem sam proces decyzyjny dotyczący bicia nie jest jeszcze do końca jasny, wciąż są didaskalia, których nie potrafimy odtworzyć.
W poznaniu tych szczegółów nie pomaga fakt, że wpierw postępowanie karne było gmatwane i mataczone, a po 1989 r. przez tyle lat procesy sprawców pobicia Przemyka były odraczane, rewidowane. Przypomnijmy, że jeszcze w latach osiemdziesiątych zostali skazani dwaj sanitariusze oraz lekarka, która Przemyka nawet nie widziała na oczy.
Właściwie można powiedzieć, że sprawcy pobicia Przemyka i ich bezpośredni przełożeni przeszli przez tę całą sprawę suchą nogą. Jest to zatem pewien wyrzut sumienia III Rzeczypospolitej, że nie mogliśmy – nawet sporo wiedząc – dać sprawiedliwości zadość i skazać w sposób adekwatny do czynu sprawców tej zbrodni.
Czy kiedyś może jeszcze nastąpić przełom odnośnie do tego, co wydarzyło się w komisariacie?
Dr hab. Patryk Pleskot: Tego bym się nie spodziewał, zwłaszcza że stosunkowo dużo już wiemy. Jednak bardzo użyteczne byłoby, aby wyklarowały się szczegóły tego zdarzenia, abyśmy sekunda po sekundzie poznali to, co się wówczas stało. Obawiam się jednak, że na to jest już za późno.
Jak postać Grzegorza Przemyka rezonuje w powszechnej świadomości?
Dr hab. Patryk Pleskot: Mamy świetne publikacje naukowe oraz popularne, na czele z nagrodzonym reportażem historycznym Cezarego Łazarewicza „Żeby nie było śladów”. Powstał także film pod tym samym tytułem w reżyserii Jana P. Matuszyńskiego. Sprawa Przemyka zaistniała zatem w kulturze, świecie mediów. Wydaje mi się zatem, że Polacy mniej lub więcej orientują się, kim był, choć pewnie tak ogólne twierdzenie trzeba by dopiero potwierdzić sondażami.
Był to w końcu młody człowiek z rozwianymi włosami, grający na gitarze i piszący wiersze. To może właśnie wpływać na pewną jego legendę. Młodemu człowiekowi dzisiaj łatwiej utożsamić się właśnie z Przemykiem niż z także zamordowanym przez aparat represji robotnikiem. Przemyk jest bardziej bliski współczesnym ludziom.
Grzegorz Przemyk – sprawiedliwość
.Sędzia, który nie kieruje się sprawiedliwością, tak jak to się działo w sprawie Grzegorza Przemyka, staje się sam narzędziem bezprawia. Nigdy nie jest za późno na sprawiedliwość, jesteśmy to winni ofiarom represji stanu wojennego – mówi rzecznik IPN dr Rafał Leśkiewicz.
Czy pierwszy proces w sprawie morderstwa Grzegorza Przemyka można uznać za typowy dla okresu stanu wojennego spektakl sądowy?
Dr Rafał Leśkiewicz: Proces ten nie miał nic wspólnego z wymiarem sprawiedliwości. W wyniku bezprawnych działań Służby Bezpieczeństwa skazano załogę karetki pogotowia ratunkowego, która przewoziła Grzegorza Przemyka z komisariatu MO przy ulicy Jezuickiej w Warszawie do szpitala. Dość powiedzieć o jednym z poleceń ówczesnego szefa MSW gen. Czesława Kiszczaka: „Ma być tylko jedna wersja śledztwa – sanitariusze”, które zostało przez podległe mu służby „skrupulatnie” wykonane. Cel władz został osiągnięty: skazano niewinnych ludzi, a uwolniono od odpowiedzialności milicjantów – sprawców pobicia Przemyka.
Jakimi kryteriami kierowały się władze, dobierając sędziów do spraw mających ukryć morderstwa dokonane przez funkcjonariuszy reżimu?
Dr Rafał Leśkiewicz: Sprawy sądowe, których celem było ukrycie faktycznego przebiegu zbrodni, pozostawały w ścisłym zainteresowaniu władz, i – jak pokazuje sprawa Przemyka – czuwano, by efekt procesu odpowiadał ich oczekiwaniom. Przebieg procesu w sprawie Przemyka był przedmiotem regularnych raportów Służby Bezpieczeństwa kierowanych do Ministerstwa Spraw Wewnętrznych. Zauważmy, że wyrok wobec sanitariuszy uprawomocnił się w pierwszej instancji, nie złożono bowiem żadnych środków zaskarżenia. Okoliczność ta stanowi dopełnienie obrazu „socjalistycznej praworządności”.
Prokuratorzy prowadzą obecnie blisko 200 śledztw dotyczących bezprawia sądowego stanu wojennego, takiego jak sprawa Przemyka. Czy na ich podstawie możemy zarysować, jaką rolę odgrywał „wymiar sprawiedliwości” w ramach systemu władzy po 13 grudnia?
Dr Rafał Leśkiewicz: Szczególną rolę odegrały sądy wojskowe. Stosując przepisy dekretu o stanie wojennym, skazały 5681 osób. Prokuratorzy zbadali dotąd kilkaset takich spraw i na podstawie poczynionych w nich ustaleń możemy formułować wnioski zarówno co do roli, jaką sądownictwu wojskowemu przypisali autorzy stanu wojennego, jak też co do tego, jak owa rola została odegrana. Należy zwrócić uwagę, iż ustawodawstwo stanu wojennego dało sądownictwu wojskowemu prawo orzekania w sprawach osób cywilnych. Reżim uznał, iż sądy wojskowe, bardziej niż powszechne, będą wypełniały dyspozycje, których celem była obrona ustroju.
Założenie to okazało się trafne. Działalność sądownictwa wojskowego ukierunkowana została przede wszystkim na zlikwidowanie jakichkolwiek form oporu społecznego i pozbawienie społeczeństwa podstawowych praw i wolności obywatelskich. Sądy wojskowe stały się jednym z ogniw represji, które objęły znacznie szersze kręgi niż tylko opozycja polityczna. Przed sądami stawiano każdą osobę, która w jakikolwiek sposób wyrażała sprzeciw wobec reżimu. Chodziło nie tylko o karanie zachowań nieprzychylnych władzy, ale także wymuszanie posłuszeństwa i przyzwolenia na realizację zamierzeń reżimu. Cele te formułował też Sąd Najwyższy, który w jednym z wyroków wydanych w 1982 r. stwierdzał: „Jest rzeczą niewątpliwą, że zwłaszcza w okresie stanu wojennego, wprowadzonego w celu zaprowadzenia w kraju ładu, poszanowania prawa i legalnych władz, wszelkie działania judzące przeciw władzy należy bezwzględnie karać w imię nadrzędnego interesu państwa”.
Bezprawne orzeczenia łamały życie, nie tylko skazanym, ale też ich rodzinom i bliskim, przekreślając plany na przyszłość. Można zatem powiedzieć, iż zapadłe wobec tych osób wyroki dobitnie dokumentują ludzką krzywdę wyrządzoną w imię ideologii narzuconej przez władze państwowe. Tezę tę potwierdzają orzeczenia SN uniewinniające skazanych, które zapadły po 1989 r., w następstwie rewizji nadzwyczajnych. W wyrokach tych Sąd Najwyższy stwierdzał, że „skazanie nie znajdowało uzasadnienia w prawie”.
Prokuratorzy dotarli do opinii władz na temat dyspozycyjnych sędziów: „w okresie stanu wojennego wyraził pełną gotowość do obrony zdobyczy socjalizmu”, „z powodzeniem realizuje w praktyce wskazania partii w dziedzinie umacniania praworządności i porządku”, „w pełni popiera politykę partii i rządu, co w szczególności wykazał w okresie stanu wojennego w kraju”, „w ferowanych wyrokach dawał prymat temu wszystkiemu, co służyło umacnianiu socjalistycznych struktur państwa”, „z całym zaangażowaniem orzeka w sprawach o charakterze politycznym”, „oddziaływał skutecznie na podległych mu sędziów, a stąd też orzeczenia wydane pod jego przewodnictwem zawsze uwzględniały wymogi stanu wojennego”.
Jakie wyroki zapadały wobec oskarżanych o sprzeciw wobec reżimu?
Dr Rafał Leśkiewicz: Na karę trzech lat więzienia skazano osobę, która w 1982 r., w trakcie podróży pociągiem, wypowiadała się krytycznie o PZPR. Miały świadczyć o tym m.in. słowa: „czerwoni”, „czerwone pyski”, „cierpienie przez czerwonych”. Sąd uznał, że oskarżony „publicznie poniżał istniejący ustrój polityczno-prawny Polskiej Rzeczypospolitej Ludowej, wyszydzając Polską Zjednoczoną Partię Robotniczą i jej członków”. Wyrok zapadł, mimo że ówczesne prawo nie zakładało sankcji za krytykowanie PZPR i jej działaczy.
W 1982 r. na karę czterech lat pozbawienia wolności skazano 23-letniego mieszkańca Gdańska za odręczne namalowanie na ścianach budynków jednej z ulic napisów „Precz z komuną”. Sąd uznał, iż w ten sposób oskarżony „poniżał ustrój PRL”.
Kara czterech lat pozbawienia wolności została wymierzona pracownikowi jednego z przedsiębiorstw Trójmiasta, który 14 grudnia 1981 r. w gabinecie dyrektora przedsiębiorstwa, w obecności innych pracowników, oświadczył, że „przewodniczący WRON gen. Wojciech Jaruzelski jest wątpliwej jakości premierem, a postanowienia WRON nie mogą dotyczyć jego, jak i związku Solidarność, bo są bezprawne”. Sąd uznał, że wypowiedź ta mogła wywołać niepokój publiczny i rozruchy, ponadto sprawca „lżył naczelne organy państwowe”.
Karę trzech i pół roku więzienia wymierzono księdzu, który w kazaniu podczas mszy w kościele jednej z parafii Pomorza Zachodniego, odnosząc się do PZPR, mówił, że to „partia, która mieni się być robotniczą”, a o powołanej po wprowadzeniu stanu wojennego Wojskowej Radzie Ocalenia Narodowego: „Wojskowa Rada – jak to brzmi ironicznie – Ocalenia Narodowego”. Nawoływał też: „Musimy przemoc nazywać przemocą, musimy powiedzieć, że niewola jest niewolą”. Z potępieniem sądu spotkały się słowa duchownego: „Nie mamy zaufania do tych, którzy mieli bronić narodu, a mundury swoje splamili braterską krwią”. Sędziowie w uzasadnieniu wyroku podkreślili, że ksiądz „obrażał mundur żołnierza, zwracając się podczas mszy do zebranych wiernych, a więc do tych, których synowie, bracia i mężowie pełnią ofiarnie trudną i odpowiedzialną służbę w warunkach stanu wojennego”.
Czy w świetle obecnego prawa możliwe jest rozliczenie działań sędziów stanu wojennego podejmujących wyroki na „polityczne zamówienie”, tak jak w przypadku sprawy Przemyka?
Dr Rafał Leśkiewicz: Prokuratorzy wnieśli dotąd 10 aktów oskarżenia przeciwko 15 osobom. Wystąpili także do Sądu Najwyższego o podjęcie uchwał zezwalających na pociągnięcie do odpowiedzialności karnej 37 byłych sędziów i prokuratorów, którym przysługuje immunitet. Bez uzyskania wymaganego zezwolenia na ściganie tych osób nie można prowadzić wobec nich postępowania karnego. Prowadzone są obecnie śledztwa przeciwko 58 osobom, którym przedstawiono zarzuty popełnienia przestępstw, w pozostałych śledztwach nie wydano postanowień o przedstawieniu zarzutów, nie są one zatem prowadzone przeciwko określonym osobom.
Sąd Najwyższy rozpoznał dotąd prawomocnie pięć wniosków o uchylenie immunitetów sędziów, wyrażając zgodę na ściganie byłych sędziów, co otwiera prokuratorom drogę do dalszych działań procesowych. Pozostałe wnioski oczekują na rozpoznanie.
W marcu 2023 r. Sąd Najwyższy uchylił jednak jedną z prawomocnych decyzji, podjętą przez Sąd Najwyższy w 2021 r., wyrażającą zgodę na ściganie karne byłego sędziego tegoż Sądu. Uchylając prawomocne rozstrzygnięcie, SN odroczył jednocześnie rozpoznanie tej sprawy do czasu rozstrzygnięcia przez skład siedmiu sędziów Izby Odpowiedzialności Zawodowej zagadnienia prawnego, wynikłego przy rozpoznaniu wniosku o uchylenie immunitetu innego sędziego, którego dotyczył wniosek prokuratora.
W tej sprawie SN powziął wątpliwość, czy w obowiązującym stanie prawnym zniesiona jest bezprawność zachowania sędziego polegającego na wydaniu orzeczenia, co podlega ocenie w toku postępowania w przedmiocie wyrażenia zgody na pociągnięcie tegoż sędziego do odpowiedzialności karnej. Innymi słowy, czy czyn polegający na wydaniu wyroku, który – zdaniem prokuratora – nosi cechy bezprawności, w aktualnym stanie prawnym nie zawiera elementu stanowiącego o jego przestępności, a tym samym nie jest możliwe pociągnięcie sędziego do odpowiedzialności karnej.
Główna Komisja Ścigania Zbrodni przeciwko Narodowi Polskiemu przedstawiła SN obszernie uzasadnione stanowisko co do braku przeszkód prawnych w uzyskaniu wymaganej zgody na ściganie sędziego za bezprawne działanie związane z wydaniem wyroku. Aktualnie oczekiwane jest rozstrzygnięcie tej kwestii przez skład siedmiu sędziów Izby Odpowiedzialności Zawodowej SN.
Jeśli ten pogląd zmaterializowałby się w uchwale sędziów Izby Odpowiedzialności Zawodowej SN, jakie byłyby jego skutki?
Dr Rafał Leśkiewicz: Oznacza to, że nie będzie możliwe pociągnięcie do odpowiedzialności karnej sędziego za wydane orzeczenie, nawet jeśli będzie ono oczywiście bezprawne, bowiem sędziego będzie w tym zakresie chronił immunitet. Poczekajmy na uchwałę sędziów Izby Odpowiedzialności Zawodowej SN, której spodziewamy się w maju.
Pokrzywdzeni w czasie stanu wojennego nie dostali szansy, by ich sprawy zostały rozpoznane bezstronnie, a zatem sprawiedliwie. Idea sprawiedliwości spełnia się wszak przez działanie sędziów, którzy posiadają władzę nad najcenniejszymi dobrami człowieka. Sędzia, który nie kieruje się sprawiedliwością, tak jak to się działo w sprawie Przemyka, staje się sam narzędziem bezprawia. Nasze działania zmierzają ku temu, by owo bezprawie stanu wojennego było przedmiotem oceny niezawisłych sądów. Nigdy bowiem nie jest za późno na czynienie sprawiedliwości, jesteśmy to winni ofiarom represji okresu stanu wojennego w Polsce.
Wyrażone przez SN wątpliwości prawne co do podstaw prawnych ścigania bezprawnych działań sędziów rozpoznających w okresie stanu wojennego sprawy oskarżonych, którzy zostali skonfrontowani z ówczesnym wymiarem sprawiedliwości tylko dlatego, że wyrażali poglądy odbiegające od wymaganych przez władze państwowe, mogą wywołać niepewność co do możliwości skutecznego dalszego prowadzenia spraw tej kategorii.
Dziś demokratyczne państwa wyrażają głęboki sprzeciw, gdy w krajach – które tego przymiotu są pozbawione – zapadają wyroki skazujące obywateli za wyrażanie poglądów, głoszenie prawdy, czy uprawnioną krytykę władz. Pamiętamy taką właśnie reakcję władz i opinii publicznej w Polsce na skazanie przez białoruski sąd, w lutym tego roku, na karę 8 lat więzienia Andrzeja Poczobuta – działacza polskiego na Białorusi. Premier stwierdził, że był to „nieludzki wyrok” za „odważne pokazywanie prawdy”. Można w tym kontekście sformułować retoryczne pytanie, jak należy oceniać wyroki zapadłe wobec tysięcy osób w okresie stanu wojennego, i czy mamy prawo oczekiwać, że przyjmujące wówczas formy bezprawia represje staną się przedmiotem oceny sądów.(PAP)
Stan wojenny
.Prezes Instytutu Pamięci Narodowej, Karol NAWROCKI, na łamach „Wszystko co Najważniejsze” zaznacza, że: „Stan wojenny, proklamowany nawet z naruszeniem komunistycznego prawa, to nie tylko tysiące internowanych i skazanych, lecz także kilkadziesiąt ofiar śmiertelnych. Jedni umierali od postrzałów, inni w wyniku pobicia, jeszcze inni – w nie do końca jasnych okolicznościach. Sprawcy czuli się nietykalni, bo komunistyczna prokuratura nie kwapiła się do ich ścigania. Wszczynano śledztwa, ale prowadzono je niedbale, ze z góry założoną tezą – i zazwyczaj szybko umarzano. Nie inaczej było ze śledztwem w sprawie „zajść” w kopalni „Wujek”, umorzonym już w styczniu 1982 roku. Tym, którzy strzelali do górników lub kazali strzelać, nie spadł wtedy włos z głowy. Podobnie działo się w innych tego typu sprawach. Sejmowa komisja, która przyjrzała się im po latach, stwierdziła wręcz, że „cały aparat państwowego wymiaru sprawiedliwości był zaangażowany w rozległy system gwarantujący bezkarność przestępcom z MSW”.
„Surowe represje nie złamały polskiego ducha wolności. „Solidarność” trwała w podziemiu i nadal żyła w sercach Polaków. Gdy w wyborach parlamentarnych w czerwcu 1989 roku władze dopuściły wreszcie niezależnych kandydatów, społeczeństwo gremialnie opowiedziało się przeciwko komunizmowi” – pisze Karol NAWROCKI w tekście „Noc stanu wojennego„.
PAP/Anna Kruszyńska, Michał Szukała, Maciej Replewicz/WszystkocoNajważniejsze/eg