Koncert Taylor Swift w rocznicę Powstania Warszawskiego to świadome przedłużenie polaryzacji - Marcin Napiórkowski

Źródłem tych fenomenów jest pierwotna, głęboka i piękna potrzeba, która drzemie w każdym z nas, wspólnotowego celebrowania szczególnego czasu – powiedział o koincydencji obchodów Powstania Warszawskiego i koncertu Taylor Swift, dr. hab. Marcin Napiórkowski, semiotyk kultury, współscenarzysta spektaklu „1989”.
1 sierpnia w Warszawie odbędą się obchody upamiętniające 80. rocznicę Powstania Warszawskiego oraz pierwszy z trzech warszawskich koncertów Taylor Swift. Czy obchody Powstania Warszawskiego i koncert Taylor Swift to dwie rozdzielne rzeczywistości?
Dr. hab. Marcin Napiórkowski: Nie. Pamięć i teraźniejszość zawsze się przeplatają. Jest to oczywiste, że współistniejemy zawsze w wielu kalendarzach: w kalendarzach pamięci, religijnych, patriotycznych, ale też w kalendarzach bieżącego życia. I to jest piękne.
Czy te rzeczywistości mogą ze sobą współistnieć?
M.N.: Muszą.
Niektórzy uważają, że powstał konflikt między tymi światami. Są zwolennicy upamiętnienia, obchodów, zadumy, a z drugiej strony zwolennicy rozrywki, koncertu, zabawy. Powiedział pan, że to nie są rozdzielne rzeczywistości. Czy to jest w takim razie konieczne? Czy jest to niepotrzebna eskalacja?
M.N.: Mamy tendencję, która jest teraz bardzo podsycana przez działanie mediów, zwłaszcza społecznościowych, żeby w każdej formie współistnienia dopatrywać się elementu konkurencji, wręcz wrogości. Idąc tym tokiem rozumowania musimy wybierać: Halloween czy Wszystkich Świętych, komercyjne Christmas czy religijne Boże Narodzenie. Podobnie rzecz wygląda z obchodami Powstania Warszawskiego, nie po raz pierwszy zresztą. Kilka lat temu identyczna sytuacja miała miejsce przy okazji koncertu Madonny, który wzbudził dokładnie te same kontrowersje.
Czy mamy do czynienia z eskalacją nastrojów polaryzacji?
M.N.: To jest przedłużenie polaryzacji, która dzieli nas w bardzo wielu różnych obszarach: w polityce, w kulturze, w mediach. Wydaje się, że nie musiałoby tak być. Potencjalnie te dwie rzeczywistości – rozrywkowa i upamiętnieniowa – mogłyby się bardzo wiele od siebie nauczyć. Zarówno kultura pamięci jak i przeżywanie muzyki na żywo przeżywają dziś renesans. Boom pamięciowy i boom koncertowy mają przecież te same źródła. Źródłem obydwu tych fenomenów jest bardzo pierwotna, głęboka i piękna potrzeba, która drzemie gdzieś w każdym i każdej z nas – potrzeba wspólnotowego celebrowania szczególnego czasu. To jest to, co antropolodzy czy socjolodzy, tacy jak Émile Durkheim, opisywali jako kolektywne rytuały. Durkheim mówił wręcz o tym, że w szczególnych sytuacjach wytwarza się energia, którą nazywał elektrycznością społeczną, która sprawia, że społeczeństwo nie jest zatomizowane. Uczymy się być razem, współdziałać, uczymy się tego, co jest niezbędne, żeby likwidować czy łagodzić konflikty i wspólnie robić piękne i wielkie rzeczy. Co bardzo interesujące, domenami, które Durkheim, ale też wielu innych antropologów już sto lat temu zauważyło i omawiało, były obrzędy komemoratywne, czyli upamiętnianie na przykład przodków, zmarłych, ważnych wydarzeń, oraz obrzędy muzyczne. Wiele badaczy i badaczek od tamtego czasu zwróciło uwagę na ogromne podobieństwo między tymi rzeczywistościami – muzyki i pamięci. Wydaje mi się, że to jest coś, co musimy w sobie na nowo odnaleźć.
Czy to znaczy, że to napięcie społeczne jest sztuczne? Czy w ogóle można mówić o napięciu społecznym związanym z tymi dwoma wydarzeniami?
M.N.: Spróbuję się odwołać do metafory, której właśnie muzyka, także ta Taylor Swift, może nas nauczyć. Zdrowe, dobre relacje społeczne są naturalnie polifoniczne, czyli wielogłosowe. Polega to na tym, że tak jak na przykład w muzyce chóralnej rozbrzmiewa wiele różnych głosów, każdy z nich może mieć inny temat muzyczny, ale każdy z nich zyskuje kiedy usłyszymy go w harmonii z innymi. Tak zbudowana jest opera czy musical. Dzisiaj, kiedy myślimy o pamięci zbiorowej, bardzo często myślimy w kategoriach monofonii – co zrobić, żeby brzmiał jeden prawdziwy głos, żeby te pozostałe głosy, pozostałe wyobrażenia zagłuszyć, usunąć z tego spektrum? Myślimy, jaka powinna być jedyna słuszna narodowa polityka pamięci i te inne eliminujemy. Różne strony politycznych, społecznych sporów wchodzą w tę samą formułę – „my czy oni”, jak zwyciężyć, jak być głośniejszym, jak wyprzeć ze wspólnej przestrzeni inne głosy. A przecież pamięć i wspólnotowe świętowanie w ogóle nie musi takie być.
Co wynika z tej konfrontacji?
M.N.: Nie ma żadnej konfrontacji. Jeśli przyjrzymy się dostępnym danym socjologicznym, to nie jest na przykład tak, że starzy będą upamiętniać powstanie, a młodzi będą słuchać koncertów Taylor Swift. Okazuje się, że w przeróżnych formach upamiętnienia Powstania Warszawskiego w przestrzeni publicznej od wielu lat, co jest piękną, ciekawą rzeczą, masowo uczestniczą młodzi. Co więcej, jedną z kluczowych form upamiętnień, co Muzeum Powstania Warszawskiego, od wielu lat skutecznie, niebanalnie promuje, jest wspólne muzykowanie, śpiewanie w przestrzeni publicznej, słuchanie muzyki, współwykonywanie także muzyki popularnej. Odczarowanie związków pomiędzy muzyką popularną a pamięcią zbiorową to fascynująca rzecz, która wydarzyła się w ciągu ostatnich dwóch dekad. Naprawdę na siłę szuka się tu klina, który można by wbić w społeczeństwo.
Co więcej, pamiętam, przy okazji koncertu Madonny, jak te dwie formy udało się nawet połączyć. Na jej koncercie puszczono krótki klip oddający pamięć powstańcom. Został bardzo dobrze przyjęty przez publiczność zgromadzoną na stadionie. Nie wiem, czy coś podobnego jest planowane w ramach olbrzymiej międzynarodowej trasy Taylor Swift, której daty koncertów były wybrane zupełnie przypadkowo. Być może coś takiego się wydarzy, a być może wydarzą się inne wspaniałe, przypadkowe spotkania, kiedy szlaki tłumu fanów i fanek Taylor Swift, którzy przyjadą do Warszawy z całego regionu, także z zagranicy, przetną się w drodze na stadion z ludźmi idącymi na marsze pamięci. Osoby stojące w kolejce do bramek na stadionie, usłyszą te syreny. Tam też na pewno zapadnie milczenie, padną pytania o ten czas. To mogą być paradoksalnie konteksty niezwykle sprzyjające głębokiemu przeżyciu tego momentu.
Jak jeszcze to może wpłynąć na przebieg obydwu wydarzeń? Z tego, co pan mówi, wynika, że się przetną, a może nawet jakoś dopełnią? Czy dzięki temu koncertowi nawet więcej osób dowie się o historii Warszawy? Czy czegoś jeszcze możemy się spodziewać w przebiegu tych wydarzeń?
M.N.: Wydaje mi się, że to jest lekcja, którą możemy wszyscy odebrać, dotycząca naturalnego współbrzmienia przeszłości i teraźniejszości. Jakiś czas temu zajmowałem się materiałami archiwalnymi, dotyczącymi Powstania Warszawskiego. Spędziłem dużo czasu, studiując wspaniałe historie mówione zgromadzone przez Muzeum Powstania Warszawskiego. Uderzyła mnie wtedy myśl, która się niezwykle często pojawiała w relacjach uczestników i uczestniczek Powstania Warszawskiego po latach. To była myśl, że sytuacja, w której się znaleźli, nie była sytuacją związaną ze śmiercią, była sytuacją związaną z życiem. To była walka o to, żeby miasto było normalnym miastem, w którym ich dzieci i wnuki będą mogły chodzić na koncerty, bawić się i cieszyć, a nie smucić. Tak samo później, w trakcie odbudowy miasta, tym, co dało siłę do tego, żeby Warszawa podniosła się z gruzów, co wielu wtedy wydawało się w ogóle niemożliwe, nie była to wizja tego, że Warszawa będzie miastem-cmentarzem na zawsze pogrążonym w zadumie. To była wizja tego, że będzie znowu pięknym, żyjącym miastem, jeszcze wspanialszym niż przed wojną. Próbując zredukować ten czas tylko do smutku, a przestrzeń tylko do upamiętniającej czy cmentarnej, idziemy wbrew temu, o co wtedy toczyła się walka.
Czy uważa pan, że zwolennicy Tylor Swift tworzą już osobną subkulturę?
M.N.: Na to pytanie z pewnością lepiej odpowiedziałby kto inny – ja nie jestem ekspertem w tym zakresie. Bardzo dużo fascynujących trendów związanych z obecnością fanek i fanów w przestrzeni publicznej wydarzyło we wszystkich miastach, w których były koncerty Taylor Swift. Miasta przygotowywały się do tego wydarzenia. Niektóre z nich podobno zmieniały czasowo swoje nazwy na cześć wokalistki. Trudno mi powiedzieć, czy w ogóle termin subkultura ma tutaj zastosowanie, ale to pokazuje coś niezwykle istotnego. Kiedy pojawiła się powszechna dostępność muzyki w serwisach streamingowych, narodziło się pytanie, jak to wpłynie na inne formy odbioru muzyki. Używając trochę fachowego żargonu, my badacze, zastanawialiśmy się, które formy obcowania z muzyką będą komplementarne względem streamingu, czyli będą go uzupełniać, będą jeszcze silniejsze, a które były substytucyjne i zostaną wyparte przez streaming. Na przykład sprzedaż płyt okazała się substytucyjna, zginęła i pojawiły się tylko piękne kolekcjonerskie wydania. Muzyka na żywo okazała się komplementarna, im więcej ludzi słucha jej na streamingach, tym bardziej pragną to samo przeżyć nie solo, nie w słuchawkach, ale wspólnie z przyjaciółmi, z rodziną, często bardzo międzypokoleniowo w przestrzeni publicznej. Ta nowa fala renesansu muzyki popularnej, koncertów stadionowych polskich i zagranicznych wokalistów jest czymś fascynującym, co się w przestrzeni kulturowej dzieje. To też jest lekcja, którą każdy, komu pamięć zbiorowa jest droga, musi odrobić, ponieważ to są formy wspólnej obecności w przestrzeni publicznej, które za pięć, dziesięć lat będą pewnie kształtować też naszą pamięć zbiorową.
Na Pradze koncert Taylor Swift – na Woli wystawa „Rzeczywiste. 80 wyjątkowych przedmiotów z Powstania Warszawskiego”
Wystawę „Rzeczywiste” poświęconą przedmiotom należącym do osób związanych z Powstaniem Warszawskim można oglądać od 31 lipca. Prezentowane pamiątki Muzeum Powstania Warszawskiego zgromadziło w ciągu dwudziestu lat swojej działalności.
Wśród eksponatów znalazły wybrane obiekty ze zbiorów muzeum. Są wśród nich przedmioty codziennego użytku, takie jak rower, okulary, dziecięce zabawki czy podarowana przez Irenę Chajecką łyżeczka. Na ekspozycji znalazły się również przedmioty świadczące o bezpośrednim udziale w powstaniu. Jednym z nich jest przebita pociskiem legitymacja. Wśród eksponatów są również sentymentalne pamiątki z czasów powstania, takie jak obrączki, pamiętnik strzelca „Rysia”, dziennik Aliny Janowskiej, czy szkice Leona Michalskiego.
W piątkowej uroczystości wziął udział m.in. dyrektor Muzeum Powstania Warszawskiego Jan Ołdakowski, kuratorzy wystawy Dorota Rakowska i Adam Jeżewski, a także Karolina Sulej, która zajęła się jej warstwą narracyjną. Organizatorzy zaprosili również Irenę Chajecką, która przekazała jeden z przedmiotów – drewnianą łyżeczkę.
„Mój ojciec przedarł się przez Warszawę do sąsiedniej szkoły, do której ja chodziłam, i stamtąd przyniósł drzwi i wiadro. To wiadro przy pomocy piasku doszorowywało się, a drzwi były na opał, żeby ugotować kartofle. Oprócz tego z tych drzwi ojciec przy pomocy ułamanego scyzoryka – ponieważ gdyby był cały, to by mu zabrano – zrobił dwie łyżki, jedną dużą do mieszania i żeby wszyscy mogli jeść, a drugą małą – dla mnie. Tę łyżkę rodzice przechowali” – opowiadała o podarowanym eksponacie Irena Chajecka.
„Każdy z tych przedmiotów jest związany z taką historią, że ludzie wychodzą z Warszawy. Całe swoje życie i całą swoją Warszawę, całe swoje mieszkanie, całe swoje domy zabierali czasami w jednym przedmiocie. On był symbolem ich całego życia. Dlatego dla nas te przedmioty są tak ważne” – mówił przed wernisażem dyrektor MPW.
Eksponaty na wystawie „wciąż świadczą”. „Te zwykłe rzeczy jakie mamy przy sobie – torebki, chusteczki. Te drobne, ale czasem bardzo ważne przedmioty pokazały w jaki sposób zatrzymała się historia, ale też jak one zatrzymały historię” – zaznaczyła Karolina Sulej.
Wystawa to osiemdziesiąt przedmiotów, które w ciągu dwudziestu lat działalności zgromadziło Muzeum Powstania Warszawskiego. Większość z nich została na wystawie pokazana publicznie po raz pierwszy. Wystawę „Rzeczywiste. 80 wyjątkowych przedmiotów z Powstania Warszawskiego” będzie można oglądać w Muzeum Powstania Warszawskiego do 9 czerwca 2025 r.
W „Godzinę W” chcą być – nie: oni muszą być – w Warszawie
.Dla wielu 20. latków nie jest najważniejsze, że Powstanie zostało przegrane. Znają fakty, ale odrzucają dużą część interpretacji. Utożsamiają się z bohaterami. Także za sprawą świetnej pracy tych wszystkich, którzy nie pozwolili, aby zapomnieć. Przez te wszystkie długie lata. Dziś to oni podtrzymują ten mit.
„Polityka? Nie jest ważna. Składają hołd żyjącym jeszcze uczestnikom Powstania. Mają szacunek dla Jana Ołdakowskiego i ekipy Muzeum Powstania Warszawskiego. Nie, polityka nie ma tu nic do rzeczy. Choć być może wystąpią, jeśli prezydent miasta już po wyborach samorządowych zdecyduje się na postawienie pomnika żołnierzy radzieckich w ich mieście, pomnika żołnierzy, którzy powstańcom nie pomogli. Ich powstańcom” – wspomina Eryk Mistewicz, prezes Instytutu Nowych Mediów, wydawcy „Wszystko co Najważniejsze„.
Dlaczego nie inna data? Dlaczego nie inne wydarzenie? Dlaczego nie inni bohaterowie, inny mit?
11 listopada to jednak już zbyt daleko. Historia ważna, acz bez takich emocji.
4 czerwca to jednak zbyt blisko. Dla wielu – jednak to nie jest ich święto. Szczególnie po tegorocznych uroczystościach, po strefach zero, strefach dostępu do dzielnic ich miasta. Bo Barack Obama… Tak jakby zamykano całe śródmieścia Londynu, Paryża czy Rzymu z powodu podobnej wizyty. Po tym, gdy z 4 czerwca uczyniono święto elit. Tak jakby nie można było wykorzystać estrady zbudowanej dla oficjeli na koncert dla mieszkańców, już gdy oficjele sobie pojadą. Nie, 4 czerwca – to nie jest ich święto.
3 maja. Tak. Godne, radosne, mądre święto. Trudne, jak trudna jest demokracja. Dalekie. Jednak bez szczególnych emocji.
To 1 sierpnia staje się ich dniem. Czasem ich bohaterów. Czasem ich deklaracji. Wyrażanej tak, jak wyraża się w tym wieku – graffiti, koszulką, akcjami na fejsbuku, wspólnym wypadem na mecz Polonii, w trzeciej lidze…
„Po tym, co widzę w tych dniach na ulicach Warszawy – być może pierwsze po 1989 r. pokolenie wyrazistej tożsamości. Odnalezionej poniekąd trochę przez przypadek, trochę z racji braku innych wzorców, w wydarzeniach siedemdziesiąt lat wcześniej” – opisuje autor.