Polscy archeolodzy odkryli w Egipcie starożytne cmentarzysko zwierząt

Ponad 200 kolejnych pochówków małp, psów i kotów – to cmentarzysko zwierząt z I i II wieku w egipskim Berenike, odkryte przez polskich archeologów. Odnaleźli też pochówki cielców, które – jak przypuszczają – złożono w ofierze pod cmentarz zwierzęcy lub pobliski obiekt sakralny.
Starożytni Rzymianie posiadali domowe małpy
.Międzynarodowy zespół naukowców kierowany przez dr hab. Martę Osypińską z Instytutu Archeologii Uniwersytetu Wrocławskiego w konsorcjum z Centrum Archeologii Śródziemnomorskiej Uniwersytetu Warszawskiego, ponownie badał unikalne stanowisko w Egipcie – cmentarzysko zwierząt z I i II wieku w Berenike.
Berenike, leżące nad Morzem Czerwonym, to antyczny port zbudowany przez cesarza Tyberiusza, krótko po aneksji Egiptu przez Imperium Rzymskie. Dla Cesarstwa było ono międzykontynentalnym „hubem”, przez który płynęły ekskluzywne towary z Indii, Azji, Arabii, Afryki Wschodniej. Archeolodzy od lat podejrzewali, że w Berenike stacjonował również III Legion Cyrenajka, który wsławił np. pacyfikacją powstania w Jerozolimie w 70 r.
Badane przez zespół Marty Osypińskiej cmentarzysko zwierząt to unikalny obiekt. Powstało w czasach, kiedy w porcie pojawili się przedstawiciele rzymskich elit, w początkach I w. n.e. Chowano na nim zwierzęcych członków rodzin: koty, psy i małpy. Do ostatniego sezonu na powierzchni jednego ara archeolodzy odnotowali ponad 500 zwierzęcych grobów, w tym kilka małp.
W ostatnim sezonie zespół rozpoczął badania w nowej lokalizacji. Już pierwszego dnia okazało się, że nigdzie dotąd nie odnotowano takiego nagromadzenia pochówków zwierząt.
“W ciągu 2 miesięcy, w wykopie 5 na 5 metrów odnotowaliśmy ich ponad 200. Co ciekawe, bardzo rzadkie gdzie indziej małpki, w tej lokalizacji były bardzo liczne” – mówi dr hab. Marta Osypińska.
O tym, że ich status był specjalny i traktowano je niemal jak ludzi świadczy inny niż w przypadku psów i kotów sposób chowania. Każdy z tych małpich pochówków jest też trochę inny. “Układano je tak, jakby spały na boku, z łapkami przy twarzy, owijano w tkaniny, przykrywano kocykami” – opisuje Nauce w Polsce kierowniczka badań.
Spośród zwierzęcych grobów tylko małpie pochówki posiadają wyposażenie. Stanowią je najczęściej przedmioty do zabawy: opalizujące muszle, gałganki, krowi ogon, ale też obroże czy szelki.
Dość często małpy chowane były ze swoimi pupilami. W jednym z grobów, pochodzących z wcześniejszych sezonów, badacze odnotowali prosiaczka, a bardzo często małpkom towarzyszyły młodziutkie koty. W jednym przypadku ciała koczkodana i kotka ułożono w ten sposób, aby się obejmowały. “W internecie można znaleźć wiele filmików, na których widać, że np. młode rezusy uwielbiają małe koty. Bawią się z nimi jak z dziećmi” – opisuje archeolożka.
Jak wyjaśnia, Berenike w I-II w. to były “absolutne rubieże świata”. Centurioni, czyli oficerowie i dowódcy legionów rzymskich, przybywali tam na pół roku, kiedy przypływały statki z towarami.
“Prawdopodobnie nie mogli tam przywozić swoich rodzin. Myślę, że matrony rzymskie i dzieci nie wytrzymałyby w tym klimacie, to szczera pustynia, bez wody pitnej, nic tam nie rosło i nie rośnie. Małpki przez to, że były tak ludzkie, działały kojąco, były namiastką rodziny. To musiały być zwierzęta, z którymi ludzie nawiązali relacje emocjonalne, co potwierdzają nasze znaleziska” – komentuje badaczka.
Cmentarzysko zwierząt dostarczyło dowodów na kontakty między starożytnym Rzymem a Indiami
.Ostatniego dnia tegorocznych wykopalisk archeolodzy dotarli do dna dwóch ogromnych jam. Odnaleźli w nich kolejne cmentarzysko zwierząto – pochówki dwóch cielców. Obydwa pochowano z głowami posmarowanymi solidną warstwą ochry. Starszy miał głowę przykrytą dodatkowo dużym fragmentem amfory.
Badacze sądzą, że były to one jako pierwsze zapełniły cmentarzysko zwierząt. Mogły być to cielce ofiarne, złożone pod cmentarz zwierzęcy bądź jakiś obiekt sakralny w bliskim otoczeniu.
Tegoroczne badania na cmentarzysku w Berenike to kontynuacja poprzednich wykopalisk. Odkrycie małp i zidentyfikowanie wśród nich dwóch gatunków makaków – makaka królewskiego (rezus) i czepkowego było w 2020 roku dla archeologów sensacją. Obydwa te gatunki żyją na subkontynencie indyjskim. Do tamtej pory naukowcy nie przypuszczali, że Rzymianie importowali przez ocean żywe zwierzęta. Wyzwanie logistyczne takiego przedsięwzięcia nawet dziś wydaje się imponujące.
“To był wstrząs dla archeologów. Wcześniej wprawdzie były przesłanki, aby sądzić, że utrzymywano kontakty z Indiami, znajdowano np. pieprz. Jednak nie było na to jednoznacznych dowodów. Początkowo szef naszej polsko-amerykańskiej misji prof. Steven Sidebotham z Delaware University sceptycznie przyjął myśl, że małpki, które odkryliśmy mogły pochodzić z Indii. Było tak aż do czasu, kiedy w 2023 roku jego zespół znalazł drugą część pewnej rzeźby. Cztery lata temu znaleźli jej dolną część i wszyscy myśleli, że to Zeus. W ubiegłym roku, kilka metrów dalej od pierwotnego znaleziska, odkryli głowę… Buddy. Później zidentyfikowano też naczynia kuchenne z Indii. Kolejne elementy tej układanki zaczęły więc do siebie pasować” – podsumowuje archeolożka.
Projekt „Nie-ludzie w społeczności Berenike”, kierowany przez dr hab. Martę Osypińską, jest finansowany ze środków Narodowego Centrum Nauki. Polsko-amerykańską misją w Berenike kierują: dr Mariusz Gwiazda (CAŚ UW) ze strony polskiej i prof. Steven Sidebotham z University of Delaware w USA.
Polscy badacze odkrywają nowe fakty
.Michał KŁOSOWSKI, zastępca Redaktora Naczelnego „Wszystko co Najważniejsze”, szef działu projektów międzynarodowych Instytutu Nowych Mediów pisze w swoim artykule, że polscy archeolodzy to ekstraklasa światowa. Jeśli ktoś ma przenieść jedną z największych egipskich świątyń, zachowując jej oryginalny charakter i kształt, a jednocześnie ochronić ją przed wiecznym zalaniem, to będą to Polacy.
„To przecież wypisz wymaluj historia Kazimierza Michałowskiego w Abu Simbel, archeologa, który był uczniem logika Kazimierza Twardowskiego, twórcy szkoły lwowsko-warszawskiej” – opisuje autor.
Jeśli ktoś ma dostać się do najdalszych zakątków i najgłębszych zakamarków ludzkiej cywilizacji w górach Ałtaju, to także będą to Polacy. I jeśli ktoś ma starać się zrozumieć logikę w krwiobiegu środkowoamerykańskiej puszczy, karczowanej przed wiekami przez starożytnych Majów, to znowu – Polacy. Żaden inny naród nie ma tyle samozaparcia w tym, aby starać się w historii, wymagającym terenie, w poszukiwaniu wiadomości o umarłych postaciach i przeszłych wydarzeniach – odkrywać sens.
Nasza Troja płonęła wiele więcej razy.
Niemcy mają znacznie większe możliwości, chociażby finansowe. Kopią w stepach Azji, w Polsce, całkiem jeszcze niedawno na Ukrainie i w Azji Środkowej. Wszędzie tam, gdzie kilkudziesięcioosobowe zespoły badawcze, rozłożone w swoich jeepach z napędem na cztery koła, są także forpocztą niemieckiego wpływu, naukowym soft power, który w mieszkańcach tamtych regionów wzbudza myśli o porządku i świetnym zorganizowaniu; to mistrzowie tabelkowej klasyfikacji. Podobnie jak Skandynawowie, co boleśnie odczuł każdy adept archeologii. Typologia fibul Oscara Almgrena do dziś wielu spędza sen z powiek.
Francuzi odkrywają znaczenie wymarłych języków, dodając co trudniejsze wyrazy do własnego. W tych dniach świętujemy w dwusetlecie odczytania przez Jeana-François Champolliona kamienia z Rosetty, który skrywał przez wieki tajemnicę egipskich hieroglifów. Brytyjczycy gromadzą skarby z całego świata, jakby zdając sobie sprawę z tego, że ludzki geniusz jest nie do wycenienia. Ale wszyscy oni mają łatwiej. Mieli swoje imperia, mieli możliwości, choć często na bakier z etyką. Nie mieli czego przedkładać nad umiłowanie i poszukiwanie sensu w historii całego życia. Opuścić skrzący się światłami Paryż albo Londyn po to tylko, aby zapuścić się w romantyczne poszukiwanie lśniących ruin? Dobrowolna ucieczka w samotność jest łatwa. Ot, taki to był romantyczny zryw, np. Byron w okresie, kiedy to było modne, aby szkicować komuny ateńskiego Partenonu… Ale jeśli trzeba było w lustrze ruin odbić los własnego kraju? Polacy.
My wiemy, że zimne poznawanie historii innych jest łatwe. Mozolna odbudowa z ruin, nadawanie sensu kształtom kamieni i drewnianym drzazgom to jednak coś innego, coś, co wymaga zrozumienia. Nawet jeśli to tylko kilkadziesiąt kilometrów od Poznania, gdzie wśród bagien szuka się prakolebki własnego państwa w okresie, kiedy świat znów zaczynał dotykać ogień wojny. Bo zawsze tyle tylko pozostawało. Jedni przychodzili po to, aby po chwili odejść, zostawiając za sobą morze zgliszczy. A po tamtych inni, następni. I tak ciągle, przez stulecia.
PAP/WszystkocoNajważniejsze/MB