Stanisław Dygat - prawnuczek Ludwika Mierosławskiego
„Aby być pisarzem, trzeba być najpierw człowiekiem; bez tego stażu w ludzkości w ogóle nie ma sensu brać pióra do ręki”. 5 grudnia 1914 r. w Warszawie urodził się Stanisław Dygat, pisarz, tłumacz, scenarzysta filmowy, autor powieści „Jezioro Bodeńskie”, „Disneyland”, „Dworzec w Monachium”.
Przekonywał, że pisarzem został mimochodem
.Jego prapradziadkiem był Ludwik Mierosławski (1814-78), przywódca powstań w Wielkopolsce w 1846 i 1848 roku i pierwszy dyktator powstania styczniowego, a dziadkiem Ludwik Dygat (1839-1901), uczestnik zrywu w 1863 roku. Ojciec Antoni Dygat (1886-1949) był architektem, projektantem wielu przedwojennych budynków – urodził się we Francji, dzięki czemu jego syn również miał francuskie obywatelstwo. Matką była Jadwiga z domu Kurowska. Rodzice Stanisława poznali się w Paryżu.
Życie w przedwojennej stolicy Stanisław Dygat wspominał po latach jako pasmo wspaniałych zabaw. Próbował być bokserem i tenisistą. Maturę zdał, mając już 21 lat, potem studiował w Wyższej Szkole Handlowej, na architekturze i filozofii, ale nie uzyskał dyplomu. „Forma nauki na uniwersytecie była dla mnie równie nieciekawa i odpychająca, jak system nauki w szkole” – opowiadał w Polskim Radiu (1970). „W końcu wydało mi się, że pisanie jest najłatwiejsze, a przecież coś w życiu trzeba robić” – dodał.
„Przed wojną, co tydzień była inna wystawa Wiadomości Literackich na placu Saskim” – wspominał Stefan Kisielewski. „W każdy poniedziałek zabierano to i robiono nową. Otóż przychodził jakiś młody człowiek, który wynosił wszystko, z własnego amatorstwa to robił… Nikt nie wiedział, kto to jest. To był Staś Dygat, który zresztą nic wtedy nie pisał” – napisał w „Abecadle Kisiela” (1990).
„Właściwie pisarzem, jak przez lata wszystkich przekonywał, został mimochodem. Przez przypadek, z… niezdolności. W latach szkolnych to nie matematyka, a język polski sprawia mu największą trudność. Ma problemy z pisaniem prac na zadany temat, ortografią (sporadycznie) i gramatyką. Do końca życia nie opanuje zasad interpunkcji” – napisała Lidia Sadkowska-Mokkas w książce „Dygat Pan” (2020).
Stanisław Dygat debiutował na łamach prasy opowiadaniem „Różowy kajecik” w 1938 roku – przypomniał Janusz R. Kowalczyk (culture.pl, 2021).
Pisywał opowiadania, myślał o powieści, przede wszystkim zaś bywał w kawiarniach i modnych lokalach w towarzystwie Witolda Gombrowicza, Światopełka Karpińskiego, Tadeusza Dołęgi-Mostowicza, Zbigniewa Uniłowskiego.
Po wrześniu 1939 roku Dygat, legitymujący się francuskim paszportem, został przez Niemców internowany w obozie w Konstancji. Do Warszawy wrócił w grudniu 1940 r., zaangażował się w podziemne życie literackie, w swojej pierwszej powieści, „Jezioro Bodeńskie”, opisał przeżycia z czasów internowania – ukazała się już po wojnie, w 1946 roku.
„To było odświeżające, tak oryginalna książka” – ocenił Kisiel, któremu Dygat dał rękopis do czytania jeszcze podczas okupacji. „Później Pożegnania tak samo doskonałe. Nigdy źle nie pisał. Wszystko pisał dobrze. Miał wrodzony talent” – podkreślił Kisielewski.
W 1943 roku Janusz Minkiewicz napisał: „Staś szedł z Czesiem Warszawą/ I Cześ rzecze do Staszka:/ – Polska, bracie, rzecz wielka! Staś przytaknął: – I ważka! […] Wówczas, widząc w ich twarzach/ Piętno Polski wyryte,/ Chytry Szkop podszedł do nich:/ – Ausweis – charknął – ich bitte!/ Lecz to ich nie speszyło,/ Bo wyjęli zza bluzki:/ Cześ – swój paszport litewski,/ Staś – swój paszport francuski”. Złośliwa „Fraszka na Czesia i Staszka”, jak łatwo się domyślić, opisywała Dygata i Czesława Miłosza.
Po wojnie Dygat osiadł w Łodzi, gdzie związał się z pismem „Kuźnica”. Córka pisarza, Magda Dygat, w opublikowanych po latach wspomnieniach o ojcu zatytułowanych „Rozstania” (2001) napisała, że w tym okresie uważał on socjalizm za przełom w historii ludzkości i dlatego zapisał się do partii, która skierowała go do Wrocławia. Był tam prezesem lokalnego oddziału Związku Literatów Polskich. Próżno jednak szukać w twórczości Dygata śladów socrealizmu. Na pytanie, jak to możliwe, odpowiedział z charakterystycznym grasejowaniem: „Phóbowałem, ale nie pothafiłem”.
„Bardzo zdolny. Ja go cenię, bo to pisarz, który się potrafił ustawić poza komunizmem – ale nie przeciw, poza socrealizmem, poza wszystkim. Miał swoje zainteresowania, swoją linię” – opowiadał Kisiel.
Uchodził za człowieka leniwego, który pisze tylko wtedy, gdy musi. „Cechą jego pisarstwa było lenistwo” – mówił Tadeusz Konwicki w dokumentalnym filmie Pawła Woldana pt. „Chłopiec z Disneylandu” (1996). Krążyły legendy, że „Pożegnania” i „Podróż” napisał zamknięty przez przyjaciół w pokoju. Podobno miał jedno specjalne niedokończone opowiadanie, które odczytywał na wieczorach autorskich, gdy z sali padało pytanie: „nad czym pan teraz pracuje?”.
„Miał taką maksymę życiową, że mężczyźni prawdziwie inteligentni robią wszystko, aby nic nie robić. Trzeba się cieszyć życiem po prostu” – wspominał Kazimierz Kutz. Sam Dygat wyjaśniał: „lenistwo nie pozwala mi robić byle czego” – co zapamiętał Jerzy Kawalerowicz („Gwiazdy w zbliżeniu”, 1995).
„Pisanie uważał za coś wstydliwego – jakby niestosownego – a wszelkie rozmowy czy dyskusje o pisaniu uważał za żenujące” – napisał Kazimierz Kutz („Klapsy i ścinki. Mój alfabet filmowy i nie tylko”, 1999). „Kiedyś pojawił się we Wrocławiu i zmusił mnie, abym poszedł z nim na spotkanie z czytelnikami w Klubie Dziennikarzy i zabrał ze sobą ręcznik” – wspominał. „Zwaliła się kupa docentów z uniwersytetu, którzy toczyli uczone wywody na temat jego książek, a potem stawiali zaskakujące pytania. On sterczał na środku sali zażenowany, trzymał się krzesła i kiwał się jak łodyga na wietrze. Odpowiadał krótko: – tak lub nie, może, nie wiem. Kiedy go w końcu zapytano, co sądzi o filmach Bergmana, rzekł: – Dobrze sądzę. I dał mi rozpaczliwy znak. Rzuciłem ręcznik. Poddałem go” – relacjonował Kutz.
„Do Kazimierza Brandysa miał mówić: Naprawdę szczęśliwy jestem tylko w pociągu albo w samolocie, kiedy już wyjechałem, a jeszcze nie dojechałem” – napisała Lidia Sadkowska-Mokkas.
„Był mistrzem trudnej i niemodnej dziś sztuki układania fabuły, zawiązywania intrygi, tworzenia postaci. Tworzył je w swych książkach i w życiu. Sam ciągle zaplątany w wydarzenia nieprawdopodobne, zawikłania zabawne i wzruszające. Wiązał je, przetwarzał i wrzucał do swoich powieści” – napisał o Dygacie Janusz Głowacki. „Książki jego nie zdążyły wejść w fazę gorzkiej dojrzałości. W pamięci pozostawało piękno narracji, prostota, zaskakująca zwykłość opisywanych zdarzeń, nostalgiczne tony, wszechpobłażliwość dla człowieka, rozsądek niewolny od goryczy” – wyjaśnił.
W powojennej Warszawie – do której wrócił w 1950 roku – Dygat był jedną z centralnych postaci życia artystycznego i towarzyskiego stolicy, skupiał wokół siebie liczne grono pisarzy, filmowców oraz sportowców. Powtarzano jego bon moty, a także plotki o nim, a zwłaszcza o jego małżeństwie z Kaliną Jędrusik i licznych romansach. Był bohaterem – nie zawsze z tego powodu zadowolonym – krążących anegdot.
„Był wdziękiem, dowcipem, inteligentną lekkomyślnością. Nie znosił celebracji, patetycznych póz i nudziarstwa. Wśród wielu swoich talentów posiadał talent do zabaw i weselenia się” – zanotował Jerzy Andrzejewski w zapiskach „Z dnia na dzień”.
„Budził zaufanie szczególne. Miał w sobie coś absolutnie bezinteresownego, o czym wiedziały wszystkie dzieci, psy i koty w okolicy” – ocenił Kutz.
Przez bezpiekę nazywany był „księciem warszawskim”. „Miał bowiem w SPATiF-ie własny stolik, a w willi na Żoliborzu – niezależny salon, przez Agnieszkę Osiecką nazywany małpim gajem. Wraz z Kaliną Jędrusik przyjmowali w nim wszystkich liczących się reżyserów, aktorów, pisarzy, prawników, sportowców. Mówiono, że kto nie bywa u Dygatów, tego nie ma, nie istnieje” – wyjaśnił Janusz R. Kowalczyk.
Dygat współpracował z wieloma czasopismami, m.in: „Kuźnicą”, „Twórczością”, „Przeglądem Kulturalnym”, „Życiem Literackim”, „Literaturą”, „Polityką”. Należał do Związku Literatów Polskich. Wydał powieści: „Jezioro Bodeńskie” (1946), „Pożegnania” (1948), „Podróż” (1958), „Disneyland” (1965), „Karnawał” (1968), „Dworzec w Monachium” (1973) oraz kilka zbiorów opowiadań. Wielką popularnością cieszyły się jego felietony z cyklu „Rozmyślania przy goleniu”.
Tadeusz Konwicki w „Kalendarzu i klepsydrze” poświęcił Dygatowi kilkanaście stron. Opisał m.in., jak w marcu 1968 roku spotkał Dygata na ulicy, wystrojonego i z kwiatami. „Dokąd to, Stasiu? – pytam pełen najgorszych przeczuć. – A umówiłem się z Dorotą – rzecze mistrz bagatelnie. – Stasiu, ile lat ma jej ojciec? – A bo ja wiem. Może czterdzieści pięć, może czterdzieści sześć – w głosie mistrza słyszę wyraźną niechęć. – Stasiu, przecież dałeś słowo, że nie będziesz podrywać dziewcząt, których ojcowie są młodsi od ciebie. Dygat robi się czerwony ze złości. – Teraz już nieaktualne! – krzyczy na całą ulicę. – Po przemówieniu Gomułki wszystko nieważne! Moja przysięga też nieważna!” – napisał Konwicki.
Z przynależności do Polskiej Zjednoczonej Partii Robotniczej Dygat zrezygnował blisko dekadę wcześniej, w listopadzie 1957 roku – gdy komuniści nie zgodzili się na wydawanie miesięcznika „Europa”. Od tej chwili pisarz unikał wszelkich form organizacyjnej przynależności, nie kryjąc krytycznego nastawienia do poczynań władzy. W 1964 roku podpisał „List 34” w obronie wolności słowa, a w styczniu 1976 roku był jednym z sygnatariuszy „Memoriału 101”, skierowanego do Sejmu przeciwko planowanym zmianom w konstytucji. Aż nadto by stać się obiektem zainteresowania Służby Bezpieczeństwa.
„Wspominałem już o mojej gorącej linii telefonicznej ze Stasiem Dygatem” – opowiadał Tadeusz Konwicki Katarzynie Bielas („Pamiętam, że było gorąco”, 2001). „Wiedzieliśmy, że jesteśmy podsłuchiwani, bo kiedyś podsłuchujący – jakiś dżentelmen, człowiek naprawdę godny, co słychać było po głosie – wtrącił się i powiedział: – Panowie, panowie, naprawdę to już przesada. I myśmy, skonsternowani, uznali, że ma rację. Ale też dostarczaliśmy im rozrywki. Uważaliśmy, że skoro słuchają, to niech coś z tego mają. Na przykład zaczynaliśmy niezwykle wychwalać reżym, podziwiać jego mądrość, dalekowzroczność. Czuliśmy wtedy w słuchawce wielkie ciepło, szalone milczące zadowolenie. Aż tu nagle jak nie zaczniemy bluzgać – konsternacja” – wspominał.
„Był współautorem dwóch sztuk teatralnych: Zamachu z Tadeuszem Brezą i Nowego Świętoszka z Janem Kottem. Przekładał z angielskiego, francuskiego, czeskiego rosyjskiego: Sartre’a, Delarue, Eurypidesa, Sofoklesa, Szekspira, Szajnina i Haška” – przypomniał Janusz R. Kowalczyk. „Za najważniejsze jego tłumaczenia uchodzą: Wieczór Trzech Króli Williama Szekspira i Król Edyp Sofoklesa” – dodał. „Truman Capote zachwycił się jego adaptacją Śniadania u Tiffany’ego do tego stopnia, że zrezygnował z tantiem autorskich, żeby przedstawienie warszawskiego Teatru Komedia mogło w 1965 roku dojść do skutku” – podkreślił.
Książki Stanisława Dygata doczekały się licznych przekładów (m.in. na angielski, francuski, litewski, niemiecki, rosyjski, szwedzki, węgierski) oraz adaptacji filmowych, teatralnych i radiowych.
Niepowtarzalne zjawisko w polskiej kulturze powojennej – Stanisław Dygat
.Wielką pasją Dygata od najmłodszych lat był film . „Bez pamięci zakochuje się w kolejnych aktorkach, które zna wyłącznie z ekranu. W życiu prywatnym też wybiera aktorki” – napisała Lidia Sadkowska-Mokkas. Był mężem Władysławy Nawrockiej (1917-2007) oraz Kaliny Jędrusik (1930-91). „Z drugą żoną pisarz tworzył niestereotypowy związek – w sprawach seksu dali sobie wolną rękę” – przypomniał Janusz R. Kowalczyk. „Cudowne małżeństwo, niedojrzalcy, dzieci kosmosu” – komentował ich przelotne romanse, kolejne odejścia i zejścia, mieszkający u nich przez kilka lat Kazimierz Kutz.
Fascynował go Hollywood, był znawcą kina amerykańskiego, publikował w „Filmie” i „Ekranie”. Współpracował z kinematografią jako scenarzysta, autor dialogów, konsultant. W latach 1956-57 był kierownikiem literackim Zespołu Filmowego „Iluzjon”. Incydentalnie bywał aktorem (m.in. w „Spóźnionych przechodniach” Jana Rybkowskiego i „Zezowatym szczęściu” Andrzeja Munka).
Jego „Pożegnania” zekranizował w 1958 r. Wojciech Jerzy Has. W 1967 r. Janusz Morgenstern według powieści „Disneyland” nakręcił film „Jowita”. Janusz Zaorski w 1986 r. sfilmował debiutanckie „Jezioro Bodeńskie”. W 1977 r. „Dworzec w Monachium” pod tytułem „Palace Hotel” przeniosła na ekran Ewa Kruk. Film miał premierę w 1983 r., pięć lat po śmierci pisarza.
Odbywająca się 2 grudnia 1977 r. kolaudacja tego filmu uchodzi w powszechnej opinii za ostatni gwóźdź do trumny Dygata. „Zapędzili go w narożnik i znokautowali. Prym w tym plutonie egzekucyjnym wodził Bohdan Poręba. Ale i przyjaciele zawodzili go nie raz, w chwilach dla niego trudnych. To bolało go najbardziej” – wspominał Kazimierz Kutz.
„On się szalenie przejął tym, że była dyskusja w Urzędzie Filmowym, prowadził ją Janusz Wilhelmi, nieboszczyk, który zaatakował potwornie Dygata, a po nim wszyscy atakowali, co Dygat potem skomentował z goryczą: A moi przyjaciele siedzieli cicho, Konwicki, inni, nikt nie zabrał głosu w mojej obronie. Wrócił do domu, dostał ataku serca i umarł. Przejął się tym, że jego przyjaciele go nie bronili” – opowiadał Kisiel.
„Dygata objęto absolutnym zakazem druku. SB planowała zintensyfikowanie dalszych akcji neutralizujących pisarza. Zamierzeń tych nie wprowadzono w czyn z powodu przedwczesnej śmierci szykanowanego figuranta” – przypomniał Janusz R. Kowalczyk.
Stanisław Dygat zmarł 29 stycznia 1978 roku w Warszawie.
„Był niepowtarzalnym zjawiskiem w polskiej kulturze powojennej: jako pisarz i jako człowiek. A może w odwrotnej kolejności, bo, jak uważał, aby być pisarzem, trzeba być najpierw człowiekiem. Bez tego stażu w ludzkości w ogóle nie ma sensu brać pióra do ręki” – oceniła autorka książki „Dygat Pan”.
Newsletter KULTURA NAJWAŻNIEJSZA
.”Kultura Najważniejsza” to newsletter, w którym podpowiadamy, co warto obejrzeć, co przeczytać, czego posłuchać, ale i czego – posmakować. Odrywając się od codzienności, chcemy przypomnieć o fascynującym świecie kultury i sztuki, na który warto znaleźć czas.
Sztuka wyraża nasze estetyczne potrzeby. Prowokuje do myślenia, pobudza kreatywność, wyzwala emocje. Pozwala poczuć się wyjątkowo, a co najważniejsze, wzbogaca nas samych. Chcemy razem, wspólnie z Państwem, wybierać, to co najważniejsze w kulturze. W każdy czwartek, punktualnie o godzinie 21.00 znajdą Państwo w swojej skrzynce e-mailowej zbiór propozycji kulturalnych, które warto uwzględnić podczas planowania weekendu.
Przedstawiamy premiery kinowe, a także filmy dostępne na platformach streamingowych dla tych, którzy wolą rozkoszować się kulturą w domowym zaciszu. Przypominamy o klasykach, wracamy do pozycji, które zdobyły największe nagrody filmowe i wywarły wpływ na pokolenia oraz do których nawiązuje współczesna kinematografia – i nie tylko.
Nie zapominamy również o koncertach czy płytach. Muzyka pełni tu ważną rolę. Dzięki „Kulturze Najważniejszej” nie ominie Państwa absolutnie żadne wartościowe wydarzenie.
Zachęcamy do zapisania się do specjalnego, bezpłatnego newslettera „Kultura Najważniejsza”, który pozwoli Państwu zaplanować kulturalny weekend [LINK DO ZAPISÓW].
PAP/WszystkocoNajważniejsze/MB