Państwo niemieckie zachęca obywateli do donoszenia na innych - „Welt”

Ustawa o ochronie informatorów, przygotowana przez obecny niemiecki rząd, nakłada na firmy obowiązek tworzenia punktów zgłaszania przestępstw. Informatorom wolno zachować anonimowość, a fałszywe zgłoszenia będą bezkarne. „Państwo niemieckie w coraz większym stopniu zachęca swoich obywateli do donoszenia na innych” – podkreśla gazeta „Welt”.
Ustawa o ochronie informatorów
.To prosta droga do zatruwania klimatu społecznego – komentuje z kolei na łamach „Welt” Hubertus Knabe, były wieloletni dyrektor Miejsca Pamięci w Berlinie-Hohenschoenhausen.
Państwo niemieckie tworzy nowy system do zgłaszania przestępstw: od lipca prawie 90 tys. firm oraz tysiące instytucji publicznych musiały stworzyć tzw. punkty raportowania. Brak przygotowania takiego punktu grozi karą do 20 tys. euro.
Ponadto tzw. zewnętrzne biura sprawozdawcze funkcjonują na szczeblach władz federalnych i krajów związkowych. Organy te zbierają zgłoszenia, mogą też przeprowadzać dochodzenia. „W ten sposób, w dużej mierze niezauważony przez opinię publiczną, powstaje nowy, ogromny aparat śledczy, który nie został ujęty ani w Ustawie Zasadniczej, ani w konstytucjach krajów związkowych” – zauważa „Welt”.
Przyzwolenie na donoszenie w pracy
.Reguluje to wprowadzona niedawno w życie ustawa o ochronie sygnalistów. Zgodnie z nią każda firma, zatrudniająca powyżej 49 osób, ma obowiązek utworzenia odrębnej jednostki, do której można zgłaszać (w formie pisemnej, ustnej lub telefonicznej) wszelkie nieprawidłowości, zaobserwowane w pracy.
Na początku września w życie weszło także rozporządzenie, dotyczące centralnego federalnego biura sprawozdawczego. Ma ono pomagać osobom, które „rozważają dokonanie zgłoszenia”, a nie chcą kontaktować się z biurem sprawozdawczym w swojej firmie. Zgłoszenia internetowe od 1 lipca 2024 roku będą możliwie także dla anonimowych informatorów. „To biuro federalne zatrudnia 22 pracowników, kosztuje podatników ok. 5 mln euro rocznie” – podkreśla „Welt”.
Bruksela i ochrona tzw. sygnalistów
.Bodziec do stworzenia tego systemu sprawozdawczości wyszedł z Brukseli: w 2019 roku PE przyjął dyrektywę, mającą na celu ochronę tzw. sygnalistów. „Podczas gdy Francja i Austria wdrożyły tylko podstawowe elementy, niemiecki rząd utworzył gigantyczną, skupioną na detalach machinę” – stwierdził „Welt”, zauważając, że rząd niemiecki znacznie rozszerzył przy tym pierwotny zakres dyrektywy, „zamieniając pracodawców prywatnych i państwowych w rodzaj dodatkowej policji”.
„Przygotowując ustawę, rząd federalny wyraźnie starał się pójść na rękę potencjalnym informatorom. Nie obowiązuje ich tajemnica handlowa czy skarbowa” – zaznaczył „Welt”. Wystarczy, że sygnalista ma „uzasadnione podstawy, aby uważać, że ujawnienie treści informacji jest niezbędne do wykrycia naruszenia”. Biura sprawozdawcze są zobowiązane także do rozpatrywania anonimowych informacji.
Co istotne, represje wobec informatorów „eufemistycznie nazywanych przez prawo sygnalistami, są zabronione” – naruszenie tego grozi karą do 50 tys. euro. Dodatkowo nie można też karać autorów nieprawdziwych zgłoszeń, co jest o tyle łatwe, że biura sprawozdawcze „mają obowiązek zachowania poufności”.
Informatorzy korzystają ponadto z szerokiej ochrony np. przed zwolnieniem. „Jeżeli pracownik stwierdzi, że dyskryminacja w pracy była wynikiem jego zgłoszenia, to do pracodawcy należy udowodnienie, że jest inaczej. Pracownicy zagrożeni zwolnieniem lub zdegradowaniem mogą zatem ulec pokusie szybkiego złożenia takiego zgłoszenia” – wskazuje „Welt”.
Państwo niemieckie i machina do zgłaszania przestępstw
.Jak podkreśla „Welt”, poprzez tę nową ustawę „państwo niemieckie w coraz większym stopniu zachęca swoich obywateli do donoszenia na innych”. W Niemczech „rozwinęła się obecnie cała machina do zgłaszania przestępstw”.
„Zgłoszenie od donosu często dzieli tylko jeden mały krok. Każdy, kto oskarża przełożonego czy kolegę z pracy o przestępstwo, ale boi się zgłosić sprawę na policję, często ma ku temu powody prywatne: niektórzy liczą na osobiste korzyści, inni chcą się zemścić” – dodaje „Welt” i podkreśla, że ocenę taką potwierdzają badania nad narodowym socjalizmem.
W czasach nazizmu także wiele postępowań było wynikiem zgłoszeń obywateli, ponieważ „większość informatorów wolała kontaktować się z szefami lokalnych komórek NSDAP, niż z policją”. „W ten sposób rządzącym udało się wtargnąć do życia prywatnego ludzi, wywołując wzajemną nieufność wśród najbliższych; większość donosów miała podłoże osobiste” – dodaje „Welt”.
Nowy system raportowania rządu i wpływ na relacje społeczne
.W czasach NRD „rządzący opracowali wyrafinowany system specjalnego wykorzystania informatorów: byli wśród nich nie tylko tajni współpracownicy STASI, ale także przedstawiciele policji, księgowi i inni informatorzy. Powszechna inwigilacja spowodowała głęboką nieufność w społeczeństwie” – zauważył „Welt”.
Trudno w tym momencie przewidzieć, jakie konsekwencje wywoła nowy system raportowania rządu. „W najlepszym wypadku zostanie to zignorowane przez społeczeństwo i stanie się kolejnym biurokratycznym obciążeniem dla pracodawców. W najgorszym razie, stosowane na masową skalę, może stopniowo niszczyć relacje społeczne” – pisze „Welt”.
Już teraz coraz więcej Niemców obawia się swobodnego wyrażania poglądów. W badaniu z 2021 roku zaledwie 45 proc. Niemców wyraziło przekonanie, że mogą swobodnie wyrażać swoje opinie polityczne – co jest wartością najniższą od dziesięcioleci. Podstawę obaw nie stanowią przy tym przepisy kodeksu karnego, ale sankcje społeczne. „Nowy system raportowania może jeszcze spotęgować tę niepewność” – podsumował „Welt”.
Niemcy i narodowe samozadowolenie
.Zbrodni niemieckich z II wojny światowej nie da się zawęzić ani do nazistów, ani do Holokaustu. Bez zbliżenia stanowisk w tej sprawie trudno o autentyczne polsko-niemieckie pojednanie – pisze na łamach „Wszystko co Najważniejsze” Karol NAWROCKI.
„Przy placu Królewskim w Monachium powiewa flaga ze swastyką” – ogłosiły niemieckie media. Chwytliwy nagłówek miał tylko przyciągnąć uwagę. Z kolejnych zdań jasno wynikało bowiem, że nie stało się nic niestosownego. Wielka nazistowska flaga zawisła w centrum miasta na czas zdjęć do filmu Monachium. W obliczu wojny (2021) – historycznej superprodukcji Netflixa z Jeremym Ironsem w jednej z głównych ról. Twórcom zależało na tym, by jak najwierniej oddać realia z jesieni 1938 r., gdy przywódcy Niemiec, Włoch, Wielkiej Brytanii i Francji decydowali w Monachium o losach Czechosłowacji.
Ten sam cel – wierne odwzorowanie realiów historycznych – przyświecał autorom komiksu IPN Operacja „Dorsze” (2022), opowiadającego o jednej z bardziej spektakularnych akcji Polskiego Państwa Podziemnego z czasów II wojny światowej – pomocy jeńcom alianckim zbiegłym z niemieckich obozów. Czytelnik zobaczy tu flagi ze swastyką na gmachach publicznych w Poznaniu i Łodzi, bo taka była ponura okupacyjna rzeczywistość.
Jakież było moje zdumienie, gdy dotarły do mnie informacje, że wspomniany komiks wzbudził zastrzeżenia dyrekcji dwóch szkół podstawowych w zachodnich Niemczech. Kierownictwo placówek alergicznie zareagowało też na inny komiks IPN Major Hubal(2021) – opowieść o słynnym mjr. Henryku Dobrzańskim, który we wrześniu 1939 r. nie zdjął munduru i nie złożył broni, lecz postanowił dalej walczyć przeciwko Niemcom. Nauczyciel polonijny, który chciał wykorzystywać wydawnictwa IPN jako pomoc dydaktyczną, najpierw spotkał się z absurdalnym zarzutem, że propaguje zakazane symbole, a później – że epatuje brutalnością. Stanowisko szkół podzieliła Dyrekcja Nadzoru i Usług (ADD) w Koblencji – odpowiednik polskiego kuratorium oświaty. Nauczyciel usłyszał, że komiksy zawierają „przerażające treści” i nie mogą być rozpowszechniane. W tej sytuacji odesłał je wydawcy.
Oba komiksy powstały z największą starannością – miały konsultanta historycznego i po dwóch recenzentów. Zablokowania ich dystrybucji w niemieckich szkołach nie da się obronić merytorycznie. Sprawa pachnie cenzurą i trudno się oprzeć wrażeniu, że nie o swastyki tu chodzi ani nie o „przerażające treści”. Raczej o strach przed dopuszczeniem nieco innej – niż dominująca w Niemczech – narracji o II wojnie światowej.
Ta dominująca sprowadza się do tezy: nie mamy sobie nic do zarzucenia. Ponad dwie trzecie (68 proc.) naszych zachodnich sąsiadów jest przekonanych, że „Niemcy bardzo dobrze przepracowały swoją nazistowską przeszłość i mogą służyć innym krajom jako wzór” – dowodzi sondaż tygodnika „Die Zeit” z 2020 r. To bardzo wygodne podejście, ale ma ono niewiele wspólnego z prawdą.
Prawda jest taka, że Niemcy tylko w małym stopniu rozliczyli się z II wojny światowej. Powojenna denazyfikacja okazała się tak płytka, że jeszcze w latach 60. administracja RFN była przesiąknięta byłymi członkami NSDAP, a nawet oficerami SS. Koncerny, które za Hitlera wzbogaciły się na pracy niewolniczej, w czasach „cudu gospodarczego” mogły dalej pomnażać swoje majątki. Zbrodniarze wojenni tylko wyjątkowo trafiali w RFN lub w NRD na ławę oskarżonych. Dość powiedzieć, że niemieckie sądy skazały zaledwie dwóch komendantów obozów koncentracyjnych lub śmierci: Paula Wernera Hoppego ze Stutthofu i Franza Stangla z Sobiboru/Treblinki. Niewspółmiernie mała była też odpowiedzialność finansowa Niemiec za ogrom wojennych krzywd i zniszczeń. O reparacjach wojennych dla Polski rząd w Berlinie w ogóle nie chce dziś rozmawiać. Woli ograniczać się do deklaracji o „moralnej odpowiedzialności”, tak chętnie powtarzanych przy okazji kolejnych rocznic.
PAP/ Wszystko co Najważniejsze/ LW