Prof. Kazimierz DADAK: Waszyngton nie uporządkuje spraw za nas samych

Waszyngton nie uporządkuje spraw za nas samych

Photo of Prof. Kazimierz DADAK

Prof. Kazimierz DADAK

Profesor ekonomii w Hollins University w stanie Wirginia w USA.

Stany Zjednoczone nie planują całkowitego wycofania się z NATO i Starego Kontynentu. Narodowa Strategia Bezpieczeństwa stawia tę sprawę jasno. W pewnym sensie ten dokument otwiera duże możliwości przed Polską, bo Waszyngton widzi bliskie interesy i potencjalnych sojuszników właśnie w Europie Środkowo-Wschodniej – pisze prof. Kazimierz DADAK

Kres jednobiegunowego świata

W 2002 r. wyciekły dane tyczące się irańskiego programu nuklearnego. Wieści te spowodowały alarm na całym świecie i z inicjatywy USA Rada Bezpieczeństwa ONZ uchwaliła całą serię rezolucji, w ramach których Teheran obłożono ciężkimi sankcjami. We wszystkich przypadkach stali członkowie Rady Bezpieczeństwa, włącznie z Rosją i Chinami, zgodnie głosowali za przyjęciem tych rezolucji. Osamotniony Iran w końcu przystał na warunki postawione przez Waszyngton i w 2015 r. zawarł „porozumienie nuklearne”, po angielsku nazwane Joint Comprehensive Plan of Action (JCPOA). Wszyscy stali członkowie Rady Bezpieczeństwa ONZ (a także Niemcy i Unia Europejska) zaakceptowali je i wcielili w życie. Trzy lata później prezydent Trump ogłosił, że Stany Zjednoczone wycofują się z tego porozumienia, i ponownie nałożył ciężkie sankcje na Iran. Co więcej, w czerwcu 2025 r. USA przyłączyły się do izraelskich nalotów na Iran, ale tym razem amerykańskie posunięcia nie spotkały się z aprobatą Moskwy i Pekinu. Wprost przeciwnie, państwa te stanowczo stanęły po stronie Teheranu i nawet dostarczają mu zaawansowaną broń.

6 sierpnia 2025 r. prezydent Trump ogłosił, że wwóz towarów z Indii będzie obciążony dodatkowym cłem w wysokości 25 proc., ponieważ Indie nabywają rosyjską ropę naftową i dzięki temu Moskwa jest w stanie finansować wojnę z Ukrainą. Trzy tygodnie później te sankcje weszły w życie, ale Nowe Delhi nie ugięło się pod presją. Wolumen importu tego surowca spadł, ale daleko przekracza poziom sprzed rosyjskiego najazdu na Ukrainę.

Te dwa przykłady obrazują ograniczone zdolności Stanów Zjednoczonych do osiągania celów, które Waszyngton uznaje za ważne dla swego interesu narodowego. Ten stan rzeczy został oficjalnie uznany w ostatniej narodowej strategii bezpieczeństwa. W przeciwieństwie do uprzednich tego typu dokumentów obecna administracja prezydenta Trumpa przyznaje, że Stany Zjednoczone nie są w stanie kontrolować spraw na całym świecie, ale muszą dokonać wyboru, które obszary są priorytetowe, a w których muszą zmniejszyć swe zaangażowanie. W takim samym dokumencie z 2017 r., pierwsza administracja Trumpa obwieszczała swym obywatelom, że przyszłość jest „świetlana” i że „amerykańskie wartości i wpływy oparte na potędze czynią świat bardziej wolnym, bezpiecznym i zasobnym”.

„Pogłoski o śmierci Ameryki są bardzo wyolbrzymione”

Zanim przejdziemy do dalszych rozważań, należy koniecznie podkreślić – zapożyczmy tu słynne zdanie Marka Twaina – że „pogłoski o śmierci Ameryki są bardzo wyolbrzymione”. USA nadal są i pozostaną bardzo bogatym, technologicznie zaawansowanym i potężnym państwem. Jedynie ich względna pozycja w świecie ulega osłabieniu.

W 1992 r. gospodarka amerykańska była zdecydowanie największym organizmem na świecie. W wartościach realnych (według parytetu siły nabywczej) Stany Zjednoczone wytwarzały niemal 20 proc. światowego PKB. Dla porównania podajmy, że w tamtym roku druga największa gospodarka, Japonia, była odpowiedzialna za niewiele ponad 8 proc., a trzecia, niemiecka, za poniżej 6 proc. światowego PKB (dane Międzynarodowego Funduszu Walutowego). W tamtym czasie Rosja wytwarzała prawie 5, a Chiny i Indie, odpowiednio, niewiele ponad 4 i 3 proc. globalnego PKB. Ten sam wskaźnik na koniec 2024 wynosił: Chiny – 19,5 proc., USA – 14,9, Indie – 8,3, Rosja – 3,5, Japonia – 3,3 i Niemcy – 3,1. Zatem z ekonomicznego punktu widzenia USA już nie stoją na najwyższym stopniu podium, a kolejne potęgi Zachodu, Japonia i Niemcy, w ogóle tam się nie mieszczą. W 1992 r. wolny świat pod przewodnictwem Stanów Zjednoczonych wyraźnie dominował nad państwami, które na początku tego wieku utworzyły ugrupowanie zwane BRICS, a dziś mamy do czynienia z odwróceniem sytuacji. Nic w tym dziwnego, bo przecież Chiny i Indie zamieszkuje ponad 1/3 całej ludzkości. Wcielenie w życie efektywnej polityki gospodarczej w tych dwu krajach, szczególnie niesłychane tempo wzrostu w Chinach, spowodowało wywrócenie do góry nogami hierarchii znaczenia ekonomicznego.

Wartość całkowitego PKB jest istotnym wskaźnikiem, pokazuje nie tylko wartość towarów i usług wyprodukowanych w danym roku, ale i atrakcyjność dla zagranicznych przedsiębiorstw jako celu eksportu i inwestycji. Niemniej istotna jest wartość PKB na głowę mieszkańca, bo ten wskaźnik odzwierciedla siłę nabywczą statystycznego obywatela. Im wyższe jest PKB na obywatela, tym większy jest potencjalny wydatek na towary i usługi przekraczające niezbędne potrzeby (wyżywienie i mieszkanie). W tym zakresie Stany Zjednoczone i w ogóle Zachód mają nadal wielką przewagę, ale i tu Chiny szybko gonią czołówkę.

W ostatnich dekadach w największych państwach niepomiernie wzrósł poziom zadłużenia sektora publicznego. W 2001 r. w USA całkowite zadłużenie państwa wynosiło tylko niewiele ponad 53 proc. PKB, a w 2024 r. już ponad 120 proc. W tym samym okresie w Japonii podskoczyło z ponad 145 do niemal 237 proc. Pandemia odcisnęła swe piętno także na finansach publicznych Chin – wzrost długu z niewiele ponad 23 do ponad 88 proc. Jedynymi wielkimi państwami, które utrzymują dyscyplinę budżetową, są Niemcy i Rosja. W tym ostatnim kraju, pomimo wojny z Ukrainą, na koniec 2024 r. stosunek długu do PKB tylko nieznacznie przekroczył 20 proc.

Europa z perspektywy Waszyngtonu

Poziom zadłużenia sektora publicznego jest szczególnie istotny z punktu widzenia zdolności władz do przezwyciężania ciężkich kryzysów (wstrząsy od strony popytu) i mobilizacji gospodarki w przypadku wojny. Zatem gwałtowny wzrost zadłużenia istotnie zawęża pole manewru gospodarczego i najnowsza amerykańska strategia odzwierciedla malejącą zdolność USA do pełnienia roli „straży pożarnej” w każdym zakątku świata. Stąd wynika konieczność ograniczenia zaangażowania wojskowego w niektórych regionach, szczególnie w Europie.

W tym miejscu koniecznie należy zwrócić uwagę na to, że Stany Zjednoczone nie planują całkowitego wycofania się z NATO i Starego Kontynentu. Narodowa Strategia Bezpieczeństwa stawia tę sprawę jasno. W pewnym sensie ten dokument otwiera duże możliwości przed Polską, bo Waszyngton widzi bliskie interesy i potencjalnych sojuszników właśnie w Europie Środkowo-Wschodniej. Tylko od naszych władz zależy to, czy ta okazja zostanie przekuta w trwałe i ścisłe związki wojskowe, polityczne i gospodarcze. Waszyngton nie uporządkuje za nas samych spraw nad Wisłą.

Patrząc na Europę z perspektywy Waszyngtonu, łatwo jest odnieść wrażenie, że tutejsze sprawy stanowią poważne obciążenie dla amerykańskiego interesu narodowego. Z punktu widzenia USA kwestia Ukrainy ma drugorzędne znaczenie. Poza arsenałem atomowym Rosja nie stanowi zagrożenia dla Stanów Zjednoczonych. To, kto panuje nad Dnieprem, jest istotne dla Europy, ale nie za Atlantykiem. Stąd nad Potomakiem można w tej chwili zauważyć wyraźne znużenie nie tyle wojną, ile oporem Ukrainy i Unii w zakresie uczynienia ustępstw wobec Moskwy. Oczywiście należy mieć na uwadze pryncypia, ale realizm w ocenie sytuacji jest także wskazany i prezydent Trump jasno wskazuje na ten wymiar toczących się negocjacji. Amerykanie, a szczególnie Donald Trump czynią ustępstwa wobec przeciwników tylko w obliczu konieczności i tok rozmów pokojowych z Rosją jest najbardziej jaskrawym świadectwem tego, że w Białym Domu w pełni zdano sobie sprawę z ograniczonych możliwości USA i NATO.

Pomimo tego, że dla USA Ukraina nie odgrywa pierwszorzędnej roli, Stany Zjednoczone wzięły na swe barki największy ciężar pomocy Kijowowi. Niemal cała pomoc udzielona była w formie bezzwrotnej, podczas gdy europejska w formie pożyczek. To jest nadzwyczaj istotna różnica. Różnice były także i w innych kwestiach. Waszyngton pomagał i nadal pomaga w zakresach, które są kluczowe, na przykład w zakresie wywiadu. Bez tego wsparcia, do zastąpienia którego Europa nie jest zdolna, straty ukraińskie byłyby dużo wyższe, a rosyjskie dużo niższe.

Wojna na Ukrainie z perspektywy globalnego Południa

Stany Zjednoczone także płacą wysoką cenę polityczną na globalnym Południu, a jest to obszar niesłychanie ważny z punktu widzenia współzawodnictwa z Chinami. W Polsce może się to wydawać dziwne, ale większość państw należących do tej kategorii ocenia wojnę rosyjsko-ukraińską z perspektywy byłych kolonii i postrzega NATO jako instytucję nie tyle walczącą z rosyjskim imperializmem, ile jako ugrupowanie stojące na straży postkolonialnych układów. Stąd globalne Południe raczej trzyma stronę Rosji i wspieranie zmagań z rosyjską agresją nie jest tam popularne.

Doskonałym tego przykładem jest właśnie sprawa stosunków indyjsko-amerykańskich. Indie postrzegają wspomniane sankcje jako niedorzeczne, także z tego powodu, że najbardziej zainteresowani, czyli Europa, nadal kupują rosyjski gaz i rosyjską ropę, a USA rosyjski uran do swoich elektrowni atomowych. Sankcje przyczyniły się do poważnego ochłodzenia stosunków pomiędzy Nowym Delhi i Waszyngtonem, który to rozwój sytuacji jest szkodliwy dla amerykańskiego interesu narodowego. Stany Zjednoczone potrzebują Indii w koalicji antychińskiej, tymczasem sprawa ukraińska pokrzyżowała te plany.

Problem z amerykańską walutą

Wsparcie dla Ukrainy ma także inny, nadzwyczaj dla USA ujemny skutek. W ramach sankcji zamrożono rosyjskie aktywa będące w zachodnich bankach, również te denominowane w dolarach. Fakt ten był wyjątkowy, bo w przeszłości (z wyjątkiem Iranu) takie kroki były podejmowane tylko w sytuacji bezpośredniego starcia zbrojnego. Formalnie rzecz biorąc, w przypadku wojny rosyjsko-ukraińskiej Stany Zjednoczone są stroną trzecią i jako taka nie mają uznanych międzynarodowo podstaw do zamrożenia rosyjskich środków. 

Dolar jest najważniejszym międzynarodowym środkiem płatniczym na świecie i z tego powodu banki centralne lokują swe rezerwy walutowe w tym pieniądzu. Rezerwy te nie są trzymane w gotówce, ale na ogół są inwestowane w amerykańskie obligacje rządowe. Ten fakt przynosi Stanom Zjednoczonym poważne korzyści, bo zwiększa popyt na dług emitowany przez rząd USA, a to z kolei oznacza niższe oprocentowanie płacone przez Wujka Sama. Zamrażając rosyjskie fundusze, Waszyngton stworzył precedens, że jeśli jakieś państwo uzna za nieprzyjazne, to nawet bez wypowiedzenia mu wojny zarekwiruje jego środki finansowe.

Od tej chwili każdy rząd musi dokonać analizy prawdopodobieństwa popadnięcia w konflikt z USA. Jeśli pojawi się choćby najmniejsze podejrzenie, że dojdzie do sporu ze Stanami Zjednoczonymi, to takie państwo winno podjąć kroki prewencyjne, czyli ograniczać swoje inwestycje w papiery wartościowe denominowane w dolarach. Zatem może nastąpić proces odwrotny – zmniejszenie popytu na amerykańskie obligacje i wyższy koszt zaciąganego długu. Biorąc pod uwagę wspomniany przed chwilą poziom zadłużenia amerykańskiego sektora publicznego, nie jest to błaha sprawa.

Trend odchodzenia od dolara już jest widoczny gołym okiem – cena złota, a także srebra szybko rośnie. Banki centralne dokonują zmiany struktury swych rezerw, amerykańskie obligacje (powolutku!) zastępują kruszcem. Rzecz jasna, wzrost oprocentowania na dług rządowy także będzie oznaczać wzrost kosztów pozyskania kredytu dla sektora prywatnego, co ujemnie odbije się na szybkości wzrostu gospodarczego. 

Dominująca pozycja dolara na światowych rynkach walutowych stanowiła i nadal stanowi jeden z filarów amerykańskiej potęgi. Do niedawna nawet państwa, które nie zaliczały się do sojuszników USA, trzymały swe rezerwy walutowe w dolarach. Gdy prezydent Trump w 2018 r. rozpoczął wojnę handlową z Chinami, Pekin jako pierwszy zaczął ograniczać popyt na dolary i teraz ten proces zatoczy szerszy krąg. Wykorzystanie rosyjskich środków, które są zamrożone przez Unię, do wsparcia Ukrainy tylko przyspieszy ten proces. System finansowy już nie tylko Ameryki, ale całego Zachodu zostanie uznany za niosący w sobie ryzyko polityczne. Nie tylko Rosja i Chiny, będące w mniej lub bardziej otwartym konflikcie z wolnym światem, ale także na przykład Indie uznają za konieczne stworzenie równoległego systemu finansowego. Taki obrót spraw przypieczętuje koniec okresu ogólnoświatowej hegemonii gospodarczej i politycznej Zachodu.

Pożegnanie ze światem jednobiegunowym

Najważniejsze ośrodki Zachodu najpierw były w Europie, a po 1945 r. pozostał tylko jeden, po drugiej stronie Atlantyku, nad Potomakiem. Po rozpadzie ZSRR mieliśmy do czynienia z wyjątkową sytuacją – jednobiegunowym światem. Jeśli nie dojdzie do katastrofy nuklearnej, czego niestety nie można wykluczyć, to najbliższe dekady zapowiadają się nadzwyczaj interesująco. Będziemy obserwować trudny i pełen wyzwań proces pojawienia się nowych biegunów. Pierwszy już oczywiście się pojawił – Chiny; powstawanie drugiego – Indii – jest w toku. Czy Europa zatrzyma proces swego upadku, którego główne przyczyny zostały niezwykle zwięźle opisane w ostatniej amerykańskiej Narodowej Strategii Bezpieczeństwa? Tego nie wiadomo. Pod równie wielkim znakiem zapytania stoi przyszłość Brazylii, państwa o ogromnych możliwościach. Dla nas oczywiście podstawowe są dwa pytania. Pierwsze: czy Rosja zdoła utrzymać pozycję regionalnego mocarstwa? Drugie: jak nadarzającą się okazję do konsolidacji kontroli nad Europą wykorzystają nasi zachodni sąsiedzi?

Kazimierz Dadak

Materiał chroniony prawem autorskim. Dalsze rozpowszechnianie wyłącznie za zgodą wydawcy. 14 grudnia 2025
Fot. Maciej Biedrzycki / Forum