Prof. Roberto RABEL: Dzień Zwycięstwa 75 lat później. Osobista refleksja z Warszawy

Dzień Zwycięstwa 75 lat później. Osobista refleksja z Warszawy

Photo of Prof. Roberto RABEL

Prof. Roberto RABEL

Emerytowany profesor w Centre for Strategic Studies, Victoria University of Wellington.

Najstraszniejsza wojna w historii Europy zakończyła się 75 lat temu 8 maja 1945 r. Dla mnie ta rocznica przybliża osobiste i uniwersalne wymiary tego, co znaczy „zwycięstwo w Europie” – pisze prof. Roberto RABEL

Mój ojciec zmarł w 50. rocznicę Dnia Zwycięstwa, w 1995 r. Moja matka zmarła dwadzieścia lat później.

Kiedy wybuchła wojna, moi rodzice byli wśród milionów Europejczyków, których życie zostało trwale zakłócone lub przedwcześnie zakończone. Mieli szczęście, ponieważ znaleźli się wśród tych, którzy dożyli maja 1945 r. Jest to niezwykłe w przypadku mojego ojca, który walczył w powstaniu warszawskim w 1944 r., kiedy hitlerowcy zabili co najmniej 160 000 Polaków (głównie cywilów).

Dzień Zwycięstwa powinien był przynieść ulgę po wojnie. I bez wątpienia tak było w większej części Europy. Ale moi rodzice byli przykładem tych, dla których koniec wojny przyniósł niespokojny pokój.

Podziały etniczne i ideologiczne, które spowodowały śmierć i nędzę w całej Europie, nie wyparowały 8 maja 1945 r. Nie zniknęła także Realpolitik – ścieranie się interesów państwowych, nasilone przez zbliżającą się zimną wojnę między Związkiem Radzieckim a mocarstwami zachodnimi. Niektóre powojenne podziały Europy zostały zażegnane niezwykle szybko, o czym świadczą pierwsze kroki w kierunku niedoskonałego, ale inspirującego projektu znanego obecnie jako Unia Europejska. Ale inne linie podziałów pozostały, utrwaliły się i przejawiają się dzisiaj w nowych formach.

Moi rodzice byli wśród dziesiątków milionów przesiedlonych w wyniku powojennych, nowych linii podziału, o których mówił Winston Churchill w 1946 r.: „Od Szczecina nad Bałtykiem do Triestu nad Adriatykiem opadła żelazna kurtyna w poprzek kontynentu”.

Sposób, w jaki wojna zakończyła się w Europie Środkowej, zmusił mojego ojca do opuszczenia Warszawy wraz z żoną i dwójką małych dzieci – pod groźbą śmierci z rąk nowych, stalinowskich władców Polski. Między 1945 r. a połową lat 50. około 200 tys. Włochów zostało zmuszonych do opuszczenia miast i wsi wzdłuż wschodniej granicy Italii. Powojenny porządek na granicy włosko-jugosłowiańskiej zmusił moją matkę i jej rodzinę do życia przez lata w przekształconym w dom mieszkalny silosie na zboże w Trieście wśród około dwustu tysięcy osób mówiących po włosku, wysiedlonych z Półwyspu Istryjskiego pod koniec lat 40. Moi rodzice ostatecznie wyjechali jako wysiedleńcy do Nowej Zelandii, gdzie zbiegły się ich równoległe warunkowane wojną biografie.

Mimo tych zawirowań Dzień Zwycięstwa pozostaje świętem. W czasie wojny istotne było, aby świat pokonał nazistowską tyranię, nawet jeśli kluczowy sojusznik, Związek Radziecki, narzucił kolejny totalitaryzm Europie Środkowej i Wschodniej na ponad cztery dekady. To ciemniejsze postscriptum Dnia Zwycięstwa również musi zostać zapamiętane, nie umniejszając znaczenia zakończenia rzezi, którą była II wojna światowa.

Jako profesor wizytujący na Uniwersytecie Warszawskim mieszkam obecnie w mieszkaniu zlokalizowanym prawie na pewno nad kanałami, w których mój ojciec kierował bojownikami ze Starego Miasta w ich samobójczym powstaniu przeciwko nazistom w 1944 roku. Tutaj wspomnienia z wojny oraz jej konsekwencje mocno obciążają świadomość narodową. Stare rany są ponownie rozdrapywane. Polskie władze niedawno zaangażowały się w wojnę słów z Moskwą, aby zablokować cyniczne wysiłki Władimira Putina zmierzające do pisania na nowo historii paktu Ribbentrop-Mołotow, który pozwolił Stalinowi wspólnie z Adolfem Hitlerem niszczyć Polskę w latach 1939–1941, zanim dwaj dyktatorzy zwrócili się przeciwko sobie.

W Polsce 8 maja w 1945 r. pozostawił blizny i tajemnice, których władze strzegły przez lata. Jedną z najbardziej haniebnych było ukrywanie (przy przedłużającym się wsparciu zachodnich aliantów) morderstwa na rozkaz Stalina 22 tys. polskich oficerów i inteligentów w 1940 r. w Katyniu i innych miejscach. Pomniki ofiar masakry katyńskiej i powstania warszawskiego stoją nieopodal mojego mieszkania.

Podobnie jak dziedzictwo Dnia Zwycięstwa skutki wojny i dyslokacji prześladowały moich rodziców. Oboje byli wiecznie niespokojnymi osobami w kraju wygnania, pamiętającymi swoje ojczyzny z okresu przedwojennego.

Mój ojciec wspominał młodzieńcze letnie pływanie w Wiśle. Miał obsesję na punkcie odznaczenia za udział w Powstaniu Warszawskim, które w końcu w otrzymał – 50 lat później i tydzień po swojej śmierci.

Moja mama napisała po włosku nostalgiczny utwór poetycki o kultowym rzymskim amfiteatrze w swojej rodzinnej Poli (obecnie Pula w Chorwacji), gdzie jako młoda kobieta uczęszczała na przedstawienia operowe. Obie te tajemnice ich życia są dla mnie tylko częściowo odkryte.

Ale mimo wszystkich trudności, które nastąpiły po Dniu Zwycięstwa, data ta oznaczała dla nich, że wojna się skończyła i że przeżyli. Potrafili żyć mimo bolesnych wspomnień i strat i znaleźć radość, gdy tworzyli nową rodzinę w nowym kraju.

Historia moich rodziców jest dla mnie symbolem wydarzeń o szerokim znaczeniu społecznym, kulturowym i historycznym. Dzień Zwycięstwa przyniósł przekształcenie kontynentu i wciąż przypomina o milionach historii rodzinnych. Szczególnie w 75. rocznicę zakończenia II wojny światowej jest dniem wartym zapamiętania.

Roberto Rabel

Materiał chroniony prawem autorskim. Dalsze rozpowszechnianie wyłącznie za zgodą wydawcy. 8 maja 2020
Fot.: Zdjęcie ojca prof. Roberta Rabela z 1938 r.