Roman CZMEŁYK: Ochrona dziedzictwa w czasie wojny i kształtowanie ukraińskiej tożsamości

Ochrona dziedzictwa w czasie wojny i kształtowanie ukraińskiej tożsamości

Photo of Roman CZMEŁYK

Roman CZMEŁYK

Dyrektor Muzeum Historycznego we Lwowie.

Fachowcy z Ukrainy i Polski pracują razem nad ochroną naszego wspólnego dziedzictwa kulturowego – mówi Roman CZMEŁYK w rozmowie z Michałem KŁOSOWSKIM

.Wojna na Ukrainie to nie tylko konflikt militarny, to także walka o pamięć, kulturę i tożsamość narodową oraz miejsce Ukrainy w świecie. W samym sercu Lwowa, w Muzeum Historycznym, dyrektor Roman CZMEŁYK wraz z zespołem kuratorów i konserwatorów staje na pierwszej linii obrony dziedzictwa narodowego. Od pierwszych dni pełnoskalowej inwazji rosyjskiej muzeum zmieniło się bowiem w swoistą twierdzę, gdzie zabytki ruchome i nieruchome są chronione przed zniszczeniem, a historia miasta i regionu dokumentowana jest w nowych ekspozycjach. W rozmowie z Michałem KŁOSOWSKIM opowiada o zabezpieczaniu cennych obrazów, ceramiki i dokumentów, ochronie historycznych budynków, jak Czarna Kamienica, kamienica Korniakta czy pałac Bandinellich, a także o tym, jak wojna i napływ przesiedleńców ze wschodu Ukrainy wpływają na codzienne życie Lwowa i jego wielowiekową, wielokulturową tożsamość. Muzeum to nie tylko miejsce przechowywania eksponatów – to żywy organizm, który chroni pamięć, edukuje społeczeństwo i umacnia poczucie tożsamości w najtrudniejszych czasach.

Michał KŁOSOWSKI: Zacznijmy od pytania najbardziej naturalnego: jak wyglądała sytuacja muzeum i ochrony zabytków od początku pełnoskalowej inwazji rosyjskiej na Ukrainę?

Roman CZMEŁYK: Na początek musimy rozróżnić dwa rodzaje dziedzictwa – nieruchome i ruchome. Skupmy się na muzeum, więc mówimy głównie o zabytkach ruchomych – obrazach, monetach, ceramice, dokumentach, broni, szkle, fajansie etc., ale nie możemy zapominać także o budynkach. Każdy z tych obiektów wymaga innych warunków przechowywania i ochrony.

– Jak więc wyglądała pierwsza reakcja muzeum, gdy wybuchła wojna?

– Pierwsze tygodnie po wybuchu wojny poświęcone były demontażowi i ochronie ekspozycji stałej i wszelkich artefaktów. Trzeba było zorganizować skrzynie, materiały do pakowania i bezpieczne miejsca do przechowywania obiektów. To nie było proste, bo muzeum nie było przygotowane na taką skalę operacji. Nie chodziło przecież tylko o zdjęcie obrazów ze ścian, ale o ich bezpieczne umieszczenie w przystosowanych piwnicach czy podwalach budynków, bo najwyższe piętra budynków są przecież zawsze najniebezpieczniejsze.

Otrzymaliśmy w tym ogromną pomoc od polskich i litewskich muzeów, instytucji ze Szwajcarii i Szwecji, a także od muzeum Zamku Królewskiego na Wawelu, które przygotowało dla nas specjalne skrzynie, za co jestem bardzo wdzięczny dyrektorowi tej instytucji, panu Andrzejowi Betlejowi. Każdy obiekt, od papieru po broń czy szkło, wymagał też indywidualnych warunków do przechowywania. To była wspólna, międzynarodowa odpowiedź na zagrożenie, jakie zgotowała nam rosyjska napaść na Ukrainę.

– Czy specjaliści zza granicy pomagali przy tym pakowaniu, czy wszystko odbywało się własnymi siłami?

– W muzeum pracowali wyłącznie nasi kuratorzy i konserwatorzy – osoby, które miały doświadczenie i uprawnienia. Nikt z zewnątrz, kto nie był częścią zespołu, nie wchodził do magazynów, nie można było na to pozwolić podczas prowadzenia przez Rosję działań wojennych. To nie byłoby bezpieczne ani dla obiektów, ani dla tych osób. Warto też zaznaczyć, że równolegle przyjmowaliśmy zbiory z innych miast wschodniej Ukrainy, które były ewakuowane podczas prowadzenia działań wojennych. To była więc podwójna odpowiedzialność: z jednej strony zabezpieczenie własnych zbiorów, z drugiej zaś pomoc kolegom z terenów bezpośrednio zagrożonych wojną, a nawet takich, gdzie toczone już były działania wojenne.

– A co z nieruchomym dziedzictwem? Budynki muzealne same w sobie są cenne historycznie, ale i narażone na ataki i zniszczenia.

– Dokładnie tak. Nasze budynki, w tym Czarna Kamienica, kamienica Korniakta czy pałac Bandinellich, mają ogromną wartość historyczną i kulturową, wpisane są też na listę światowego dziedzictwa UNESCO. Przed wojną zakończyliśmy konserwację elewacji Czarnej Kamienicy, korzystając między innymi ze wsparcia i funduszy ze Stanów Zjednoczonych, a gdy wojna wybuchła, otrzymaliśmy wsparcie od ambasady USA, która pomogła nam stworzyć ochronne ekrany chroniące elewację przed ewentualnymi uszkodzeniami. Takie działania pokazały, że ochrona dziedzictwa to nie tylko konserwacja, ale też szybkie reagowanie w kryzysie. W zeszłym roku zaczęliśmy konserwację fasady kamienicy Korniakta, w Polsce znanej jak kamienica Królewska, przy wsparciu finansowym POLONIKI. Fachowcy z Ukrainy i Polski pracują razem nad ochroną naszego wspólnego dziedzictwa kulturowego.

– Dla Polaków przykładem tego jest ochrona pomników Matki Boskiej i Adama Mickiewicza we Lwowie…

– Tak, to jeden z przykładów. O ile nie da się ochronić dziedzictwa nieruchomego przed zniszczeniem np. rakietą, o tyle budynki czy rzeźby można chronić przed odłamkami czy szrapnelami.

– Jak więc wojna wpłynęła na funkcjonowanie muzeum?

– W pierwszych tygodniach wszyscy pracowali na pełnych obrotach nad zabezpieczeniem artefaktów w ekspozycji i magazynach, czyli generalnie muzealnych zbiorów. Zamknęliśmy muzeum dla zwiedzających, nie byliśmy otwarci dla publiczności, skupialiśmy się na pracy w magazynach i ekspozycjach czasowych. Później, kiedy sytuacja się ustabilizowała, w maju otworzyliśmy pierwszą wystawę czasową poświęconą „Plastowi”, ukraińskim skautom, ruchowi harcerskiemu. To były głównie zdjęcia, dokumenty, bez eksponatów oryginalnych. Potem pojawiły się kolejne wystawy, m.in. o muzealnikach w czasie wojny, pokazujące przedmioty zdobyte na froncie, resztki broni, mundury, zdjęcia, słowem, wszystko, by edukować społeczeństwo i dokumentować współczesną historię.

– Wojna spowodowała też napływ nie tylko eksponatów, ale i osób przesiedlonych ze wschodu Ukrainy. Jak to wpłynęło na miasto?

– Napływ ludności ze wschodnich regionów zmienił obraz miasta w sensie praktyk kulturowych i językowych, ale nie tkanki społecznej w długim okresie. Duch Lwowa nie znajduje się na powierzchni. Wśród przyjezdnych dominowali mężczyźni, bo według prawa wojennego nie mogli wyjechać za granicę, a kobiety z dziećmi często przemieszczały się dalej, do Polski czy krajów sąsiednich. Wiele osób mówiło po rosyjsku, co wymagało adaptacji do ukraińskiego życia miejskiego, ale we Lwowie, mieście o głęboko ugruntowanej tożsamości kulturowej, proces ten przebiegał łagodnie. Tradycje religijne i obyczajowe zachowywane na zachodzie Ukrainy były i są chociażby zupełnie inne od tych na wschodzie, co czasem prowadziło do napięć, ale też było okazją do edukacji i integracji. We Lwowie mamy w końcu setki świątyń, cerkwi i kościołów, a na Zaporożu, skąd pochodziła część migrantów wewnętrznych, praktyki religijne były zupełnie zapomniane.

– A co z przyszłością muzeum po wojnie, w nowym kontekście kulturowym i społecznym miasta? Czy będzie powrót do starych ekspozycji?

– Nie chodzi o powrót do tego, co było. Świat i społeczeństwo się zmieniają, także ukraińskie, ekspozycje wymagają więc modernizacji. Już teraz pracujemy nad nowymi koncepcjami, np. dla Muzeum Walki o Niepodległość Ukrainy czy Arsenału. Chcemy pokazywać historię i teraźniejszość w sposób aktualny, edukacyjny i inspirujący.

– Wspomniał Pan także o wystawach zagranicznych.

– Tak, współpracujemy najbardziej z Polską i Litwą, organizując wystawy promujące ukraińską historię i kulturę, a jednocześnie chroniąc część zbiorów. Przykładem jest ekspozycja „Kresy Europy”, prezentowana w Lublinie, Wrocławiu i planowana w Poznaniu. Współpraca z zagranicznymi muzeami jest nieoceniona, bo nie dość, że chroni obiekty i edukuje społeczeństwo, to jeszcze wzmacnia miejsce Ukrainy w świecie i przedstawia sobie nawzajem sąsiadów, co wcale nie jest takie oczywiste.

– Co widać chociażby po skali rosyjskiej dezinformacji w regionie…

– Tak; mimo że jesteśmy sąsiadami, wciąż niewiele o sobie wiemy.

– A jak w ogóle wojna wpłynęła na poczucie tożsamości Lwowa i jego mieszkańców?

– Wojna, która toczy się w Ukrainie, to przede wszystkim właśnie wojna o tożsamość, nie tylko o terytorium. Lwów zachował swoją wielowiekową, złożoną tożsamość: polską, żydowską, ormiańską, włoską, austro-węgierską etc.; nawet w czasach radzieckich pojawiły się tu elementy kultury sowieckiej. To więc miasto, które składa swoją tożsamość. Napływ ludzi ze wschodu wymagał adaptacji, ale miasto nie straciło swojej tożsamości; powtórzę, ona jest gdzieś znacznie głębiej, wcale nie na powierzchni. To tożsamość, która kształtuje się w kulturze, historii i wspólnych doświadczeniach, nawet tych kulinarnych. Wierzę więc, że po wojnie Lwów zachowa swoją wyjątkową tożsamość. Tak jak Muzeum Historyczne, które jest nie tylko miejscem przechowywania i prezentacji eksponatów, ale też świadectwem społeczeństwa, historii i wartości, które musimy chronić nawet w najtrudniejszych czasach.

Rozmawiał Michał Kłosowski

Materiał chroniony prawem autorskim. Dalsze rozpowszechnianie wyłącznie za zgodą wydawcy. 14 listopada 2025