Przestańmy negocjować z Putinem, wzmocnijmy Ukrainę [Donald RITTER]

Władimir Putin chce walczyć przeciw Ukrainie do ostatniego Rosjanina, bo gdyby zakończył teraz wojnę, straciłby władzę i najpewniej życie - powiedział były członek Kongresu USA i szef organizacji Remembrance Society Donald Ritter.

Władimir Putin chce walczyć przeciw Ukrainie do ostatniego Rosjanina, bo gdyby zakończył teraz wojnę, straciłby władzę i najpewniej życie – powiedział były członek Kongresu USA i szef organizacji Remembrance Society Donald Ritter.

Walka do ostatniego Rosjanina – Donald Ritter

.Republikański polityk Donald Ritter ocenił w rozmowie, że Putin rozpoczął wojnę przeciwko Ukrainie „nie ze względu na rosyjski nacjonalizm, chęć odbudowy rosyjskiego imperium, (rzekomej) obrony osób rosyjskojęzycznych albo dlatego, że bał się NATO”.

– Po 25 latach nagle miałby zacząć bać się NATO? (…) Rozpoczął wojnę, by w trzy do pięciu dni zdobyć szybkie zwycięstwo i wrócić do swojego elektoratu z ogromnym wzrostem popularności – ocenił Donald Ritter, szef Remembrance Society – organizacji zajmującej się dokumentowaniem i ujawnianiem zbrodni reżimów totalitarnych. Jak dodał, Putin „zrobił to samo z Krymem w 2014 roku, z Gruzją w 2008 r., gdy jego popularność spadała”.

Według rozmówcy rosyjski przywódca nie zdawał sobie jednak sprawy, że Ukraińcy są tak odporni i zdolni do stawiania oporu. W jego ocenie Putin uważa, że nie może teraz zakończyć wojny, a negocjacje dotyczące zamrożenia linii frontu są w pewnym sensie bezużyteczne.

– Gdyby Putin zatrzymał wojnę teraz – po trzech i pół roku rozlewu krwi i strat finansowych, po zrobieniu z Rosji pariasa, po całkowitym przekształceniu rosyjskiej gospodarki w gospodarkę wojenną – znalazłby się w niebezpieczeństwie, mógłby stracić władzę i życie – powiedział Ritter, członek Izby Reprezentantów w latach 1979-1993.

– Nasi politycy muszą zdać sobie sprawę ze skali przestępczości Putina i przyczyn, dla których nie może zatrzymać wojny w obecnych okolicznościach. Dlatego namawianie (go) do negocjacji i zamrażanie linii frontu nie zadziałają – kontynuował.

– Zadziałałoby umożliwienie Ukrainie odniesienia zwycięstwa w tej wojnie albo sprawienie, że (kontynuowanie konfliktu – PAP) stałoby się dla Rosji tak kosztowne, że sygnał ten dotarłby do tysiąca oligarchów wokół Putina. To oznacza (dostarczenie Ukrainie) broni, która jest w stanie zniszczyć wojskowe i gospodarcze cele związane z armią w całej zachodniej Rosji – podkreślił, jako przykłady takiego uzbrojenia podając pociski Taurus i Tomahawk. – Dopóki tego nie zrobimy, Putin będzie kontynuował wojnę, bo musi – ocenił.

Propaganda dla Zachodu

.Według rozmówcy „ideologia powiększania imperium, chwały i terytorium dla Rosji jest wymówką”. – To propaganda dla Zachodu i dla samych Rosjan. I ona działa – dodał.

Pytany, czy Putin może zaatakować kraj należący do NATO, odparł, że „wojna na wyniszczenie to również koszty dla Putina”. Podkreślił, że „Polska jest coraz silniejsza i stała się naprawdę bastionem NATO”, co wiąże się z kosztami dla Putina.

– Ale on chce walczyć do ostatniego Rosjanina, bo utraciłby władzę i zostałby zabity, gdyby nie kontynuował wojny. Będzie więc walczył o to, by osiągnąć sytuację patową, (…) chyba że nastąpi jakaś duża zmiana w polityce Zachodu, gdy zda sobie sprawę, że Putin nie może się zatrzymać i że jest przestępcą od zawsze – powtórzył.

– Więc proszę, przestańmy organizować te wszystkie negocjacje i dogadywanie się. Wzmocnijmy siłę broni, która jest w rękach Ukraińców, by zwiększyć koszty tej wojny dla Putina – apelował były kongresman.

Polityk, zapytany, w jaki sposób kraje NATO powinny reagować na rosyjskie ataki hybrydowe, ocenił, że odpowiedź powinna być analogiczna. – Muszą oddawać ciosy. Nie mogą po prostu być celem rosyjskiej dezinformacji i innych działań, które stają się coraz gorsze, o czym Polska dobrze wie – powiedział Donald Ritter.

Europa, poligon strachu

.Drobna prowokacja na estońskiej granicy dowodzi, że Kreml wciąż potrafi jednym gestem wytrącić Europę z równowagi – pisze Edward LUCAS na łamach „Wszystko co Najważniejsze”.

Gęsty las w rejonie Saatse Boot tworzy zupełnie przypadkowy klin rosyjskiego terytorium wdzierający się na obszar Estonii. Ten wąski pas ziemi przecina cicha jednotorowa droga o długości ok. 800 metrów, niepołączona z rosyjską siecią dróg. Jedzie się nią tylko po to, by dostać się z jednej części Estonii do drugiej. W normalnych czasach (i z normalnym sąsiadem) byłaby to tylko niewinna geograficzna osobliwość, jedna z wielu na dziwnie wytyczonych granicach Europy. Traktat graniczny podpisany w 2014 r., ale nigdy nieratyfikowany, miał na celu rozwiązanie tej kwestii – wraz z inną drobną anomalią – poprzez wymianę terytoriów.

Dziś ten obszar przyciąga uwagę świata z powodów niepokojących dla każdego, komu leży na sercu pokój i bezpieczeństwo w Europie. 10 października estońska straż graniczna zauważyła na zwykle pustej drodze sporą liczbę Rosjan – niezidentyfikowanych wojskowych, ale nie strażników granicznych. Zamiast iść wzdłuż jezdni, Rosjanie utworzyli szpaler w poprzek traktu. Nigdy wcześniej nic podobnego się nie zdarzyło. Estończycy zdecydowali się tymczasowo zamknąć przejazd. Jak wyjaśnił lokalny dowódca straży granicznej, „sytuacja stwarza realne zagrożenie”.

Tego rodzaju zdecydowane sformułowania budują wśród obywateli Estonii obraz czujnych i aktywnych władz. Nie uwzględniają one jednak napiętej sytuacji międzynarodowej. Wszelkie wiadomości o tajemniczych działaniach Rosji stanowiących „realne zagrożenie” w pobliżu granicy z Estonią podsycają wśród osób postronnych poczucie zbliżającej się katastrofy. Moskwa nasiliła ostatnio działania poniżej progu otwartego konfliktu, w tym ataki na infrastrukturę i transport w rejonie Morza Bałtyckiego. Niestety, media przekazują te informacje tak, by wzbudzić sensację. Jedna z niedawno wydanych bestsellerowych książek sugeruje wręcz (moim zdaniem bezpodstawnie), że Estonia może być kolejnym celem rosyjskiej ekspansji terytorialnej.

Na emocje nie trzeba było długo czekać. Trzynastosekundowy film opublikowany przez estońską straż graniczną natychmiast przywołał skojarzenia z „zielonymi ludzikami”, którzy w 2014 roku utorowali Moskwie drogę do zajęcia Krymu. Media społecznościowe aż huczały od domysłów i cytatów wyjętych z kontekstu. Gdyby Rosja rzeczywiście planowała poważną prowokację wobec Estonii, czyż nie rozpoczęłaby jej w taki właśnie sposób? Moim zdaniem – nie. Estonia jest uzbrojona po zęby, ma mocne wsparcie sojuszników z NATO i jest gotowa się bronić. Znacznie bardziej martwią mnie słabe zabezpieczenia i defetystyczne nastroje w innych częściach Europy.

Chociaż niefortunny dobór słów wywołał niepotrzebny szum medialny, decyzja o zamknięciu drogi była uzasadniona. Po Rosji można spodziewać się różnych zachowań. Kreml mógł na przykład oświadczyć, że jego bohaterskie siły zbrojne są rozmieszczane w Saatse Boot w celu ochrony terytorium Rosji przed estońskimi ekstremistami – lub transseksualnymi narkomanami czczącymi diabła. W rosyjskiej propagandzie wszystko jest możliwe. Straż graniczna mogłaby „aresztować” przejeżdżającego Estończyka albo jakiegoś żądnego przygód turystę z zagranicy. Albo po prostu zamknąć drogę i ogłosić zwycięstwo. Lepiej dmuchać na zimne.

12 października estoński minister spraw zagranicznych Margus Tsahkna wydał stanowcze oświadczenie, w którym zdementował „przesadzone” doniesienia o napięciach na granicy. „Nie dzieje się nic poważnego” – powiedział. – „Rosjanie zachowują się nieco pewniej i są bardziej widoczni niż wcześniej, ale sytuacja pozostaje pod kontrolą”.

Tekst dostępny na łamach Wszystko co Najważniejsze: https://wszystkoconajwazniejsze.pl/edward-lucas-poligon-strachu/

PAP/ Natalia Dziurdzińska/ LW

Materiał chroniony prawem autorskim. Dalsze rozpowszechnianie wyłącznie za zgodą wydawcy. 29 października 2025