
„Żądamy amunicji!”
Trzeba przyznać, że cały demokratyczny Zachód dość opieszale i nieudolnie zbiera fundusze na ocalenie Ukrainy, zarazem robiąc rzecz tyleż nonsensowną, co karygodną: nie podejmuje takich kroków, które dawałyby Ukrainie szanse na militarne zmuszenie Moskwy do zawarcia rozejmu – pisze Jan ROKITA
.Wyjątkowo ten felieton zaczynam obszerną cytatą, która zarówno z racji treści, jak i jej autora nie może zostać pozostawiona bez komentarza. Oto owa cytata: „Chcę jasno powiedzieć, że czas dotacji dla Ukrainy się skończył. Należało wspierać Ukrainę wtedy, kiedy została zaatakowana przez Rosję, w tym bardzo ważnym momencie dotyczącym niepodległości Ukrainy (…), ale ten czas już minął”. I dalsza część owej cytaty: „Te pieniądze powinny być przeznaczone na polski przemysł zbrojeniowy (…). A jak do tego dodamy jeszcze fakt, że minister spraw zagranicznych lekką ręką przekazuje sto milionów dolarów na Ukrainę, to ja zadaję pytanie podstawowe: kto Polską rządzi? W czyim interesie są te rządy? Czy są w interesie polskim?”.
Tę cytatę wyjmuję z dłuższej wypowiedzi Mariusza Błaszczaka – przywódcy frakcji parlamentarnej PiS i byłego ministra obrony, a więc chyba najbardziej miarodajnej figury dzisiejszej opozycji, gdy idzie o formułowanie poglądu na temat wojny toczącej się za naszą wschodnią granicą.
Dla porządku od razu zaznaczę, że nie zgadzam się z ani jednym zdaniem tutaj zacytowanym, a wyznam także z absolutną szczerością, iż taki pogląd PiS jest dla mnie – jako obywatela – głęboko rozczarowujący. Lecz nie oburzam się, bo przecież zarówno polska polityka, jak i polska publicystyka polityczna została dziś wyparta przez ustawicznie podnoszące się fale oburzenia i złości. Chcę raczej przypomnieć, prawdę mówiąc – mało odkrywczą argumentację przeciw tezom głoszonym dziś przez Błaszczaka, choć do tej pory wydawało mi się to zbędne, żywiłem bowiem – jak się teraz okazuje – błędne przekonanie, iż zarówno rząd Tuska, jak i główny nurt prawicowej opozycji (tzn. ten dowodzony przez Jarosława Kaczyńskiego) w kwestii dostaw broni i amunicji dla walczącej Ukrainy, a więc także ich finansowania, mają wspólne zdanie. Niezależnie od wszystkich innych napiętych kwestii polsko-ukraińskich, jak polskie groby czy granica celna.
.Nie tak dawno Międzynarodowy Fundusz Walutowy (a dokładniej jego wyzbyci emocji eksperci od pieniędzy) oszacował, że w przyszłym 2026 roku, o ile wojna się wcześniej nie skończy, dla utrzymania swych zdolności obronnych i administracyjnych Ukraina potrzebuje co najmniej 80 miliardów dolarów, z czego, przy najlepszym zarządzaniu własnymi aktywami, będzie mogła sama pokryć połowę. Krótko mówiąc, bez zewnętrznego napływu mniej więcej 40 miliardów dolarów armia ukraińska nie będzie miała czym walczyć, a wojenna administracja państwa zacznie się załamywać.
Jednym z kluczowych programów finansowych jest tu plan PURL, który za sprawą uzgodnień pomiędzy USA i Europą ma być finansowany przez państwa tzw. europejskiego filaru NATO. Jest to plan zakupu amunicji dla żołnierzy ukraińskich w firmach amerykańskich, bez której różne systemy dostarczonej już wcześniej broni po prostu przestaną strzelać; dotyczy to np. „wywalczonych” przez Kijów systemów obrony powietrznej Patriot. Sekretarz Generalny NATO Mark Rutte opublikował w tych dniach zestawienie najważniejszych zakupów z tego programu w roku 2026, wyliczając, iż trzeba na nie wydać 15 miliardów dolarów.
To są twarde fakty i liczby, całkowicie niezależne od tego, co kto myśli sobie o Ukrainie, Ukraińcach, stylu rządów prezydenta Zełenskiego czy ustępstwach terytorialnych, jakie Ukraina miałaby poczynić względem Rosji. Jeśli zatem wojna się nie skończy (a mimo godnej podziwu determinacji Trumpa niewiele na to wskazuje, zważywszy na publiczną deklarację Putina, iż jest on gotów prowadzić wojnę „do ostatniego Ukraińca”), bez tych pieniędzy Ukraina upadnie albo w najlepszym razie powoli będzie upadać na naszych oczach. Zaś żołnierze ukraińscy, już dziś muszący oszczędzać amunicję na froncie, nie będą mieli z czego strzelać, więc będą przez Moskali okrążani i zabijani, w tym także jeńcy, co jest znaną od wieków moskiewską normą postępowania na wojnie. Co więcej, jeśli jest coś, co definitywnie utwardzi władcę Kremla, przekonując go, iż nie powinien przyjąć żadnego, nawet całkiem dla Moskwy korzystnego planu pokojowego Trumpa, to jest to właśnie pewność, iż już za chwilę armia ukraińska nie będzie mieć amunicji, a dostarczone przez Zachód wyrzutnie, czołgi, haubice – staną się nieszkodliwymi celami dla rosyjskich dronów. To w gruncie rzeczy najpewniejsza dzisiaj metoda uniemożliwienia jakiejkolwiek wersji rosyjsko-ukraińskiego rozejmu.
Trzeba przyznać, że cały demokratyczny Zachód dość opieszale i nieudolnie zbiera fundusze na ocalenie Ukrainy, zarazem robiąc rzecz tyleż nonsensowną, co karygodną: nie podejmuje takich kroków, które dawałyby Ukrainie szanse na militarne zmuszenie Moskwy do zawarcia rozejmu. Odmawia Zełenskiemu pocisków dalekiego zasięgu, którymi mógłby prowadzić ataki odwetowe, odrzuca ideę strefy zakazu lotów nad Ukrainą, nie chce negocjować członkostwa NATO etc., etc.
Teraz w grze są olbrzymie zamrożone w Europie rosyjskie aktywa, zwłaszcza rosyjskiego banku centralnego, których wykorzystanie dla wsparcia Ukrainy blokuje wystraszona (w końcu nie bez racji) Belgia. Z kolei Węgrzy, którym Bruksela na złość wstrzymuje (tak jak niegdyś Polsce) fundusze unijne, bo chce pomóc w upadku rządu Orbána w odbywających się na wiosnę wyborach, mszczą się w ten sposób, że blokują fundusz EPF, który miał służyć do rekompensowania kosztów zakupu broni i amunicji dla Ukrainy. Owe 100 milionów dolarów, które – według Błaszczaka – „lekką ręką Sikorski przekazuje na Ukrainę” – to właśnie zablokowana wpłata na EPF, tyle że przekierowana tak, aby inną drogą (poprzez PURL) osiągnęła ten sam cel: zakup amunicji dla żołnierzy ukraińskich. Czy owe 100 milionów to naprawdę kwota dla polskich możliwości wygórowana wobec 15 miliardów, których domaga się szef NATO? Czytam i słyszę każdego dnia falę pełnych uzasadnionej dumy komentarzy na temat tego, że właśnie stajemy się członkiem grupy G20, bo jesteśmy podobno (jak mówi choćby sekretarz stanu Marco Rubio) jedną z najbogatszych gospodarek świata!
Proszę wybaczyć, ale muszę to jednak powiedzieć jasno i otwarcie, bo w przeciwnym razie miałbym poczucie, iż brak mi odwagi wypowiedzenia rzeczy oczywistych. Jeśli ktoś dziś w jakimkolwiek kraju demokratycznej Europy mówi: „Czas dotacji dla Ukrainy się skończył”, to tym samym formułuje jeszcze inny, tyle że wprost niewypowiedziany pogląd: „Mam w nosie to, czy Ukraina upadnie pod moskiewskimi ciosami, czy też nie”. Chyba że jest to jakiś dziennikarz albo, pożal się Boże, analityk, który twardych faktów dotyczących wojny na Ukrainie po prostu nie zna albo nie rozumie. Ale to przecież z pewnością nie może dotyczyć kogoś takiego, jak były minister obrony i przywódca sejmowej frakcji opozycji.
.Czemu zatem ktoś taki jak Błaszczak mówi to, co mówi? Chce się pokazać jako polski kopista ideologii „America First”? To byłaby nieudana próba, bo właśnie polskim kluczowym interesem jest, aby Ukraina nie zachwiała się i nie upadła. Chce odzyskać wyborców utraconych na rzecz Brauna? Bez sensu, oni znaleźli już swoją nową polityczną religię i do centroprawicowego obozu Kaczyńskiego nie wrócą. Chce dać upust złości na Tuska, skądinąd najzupełniej uzasadnionej? Toż to najgłupszy pomysł z możliwych, aby grać z Tuskiem fundamentalnymi interesami Polski na wschodzie!
Więc czego chce Błaszczak i czego chce PiS? Od jakiegoś czasu przestałem to rozumieć. A Mariuszowi Błaszczakowi dedykuję pointę znanego mu zapewne wiersza, napisanego w mieście, które osiem dekad temu też miało tylko jedno oczekiwanie wobec świata:
Halo! Tu serce Polski! Tu mówi Warszawa!
Niech pogrzebowe śpiewy wyrzucą z audycji!
Nam ducha starczy dla nas i starczy go za was!
Oklasków też nie trzeba! Żądamy amunicji!




