Maszyny do głosowania. Więcej pytań i niepewności, niż gwarancji
Do niedawna maszynom zdarzały się tylko błędy. Teraz podobno można już tymi maszynami manipulować. Nieważne, kto macza w tym palce — czy rodzime, czy zagraniczne tajne służby: eksperci od lat ostrzegają przed ryzykiem, jakie niesie ze sobą pozostawienie wyborów w rękach niedojrzałej technologii. Nie bez powodu maszyny do głosowania wszelkiej maści znalazły się pod krytyczną obserwacją aktywistów
.Skandal: maszynami do głosowania można manipulować! Po tym, jak Donald Trump z minimalną przewagą zwyciężył w wyborach prezydenckich w niektórych stanach, świat dowiedział się, że — po pierwsze — w USA stosuje się maszyny do głosowania i — po drugie — maszyny te można łatwo zmanipulować. Poza tym sprawdzenie, czy prawidłowo funkcjonują, jest zbyt drogie nawet dla (już dość starzejącej się) siły gospodarczej Stanów Zjednoczonych. Co prawda nie ma dowodów na cyberatak — maszyny te nie są podłączone do sieci — jednak nawet systemy działające offline są podatne na infekcje złośliwym oprogramowaniem (co spektakularnie udowodnił wirus Stuxnet).
Dowody na to, że maszyny wyborcze nieprawidłowo liczyły głosy, istniały już na długo przed kampanią Clinton contra Trump. Istniejąca od 2003 roku organizacja Black Box Voting zaobserwowała i zaraportowała liczne „błędy” elektronicznych urządzeń do głosowania, które raz przeliczały więcej, raz mniej głosów od faktycznej liczby wyborców. Jednak dziesięć lat temu nie podejrzewano, że tajne służby (a już na pewno nie obce tajne służby) będą chciały wpłynąć na wyniki wyborów w USA.
Jeszcze niedawno mało kto był w ogóle zainteresowany faktem, że maszyny wyborcze były wadliwe czy technicznie niedojrzałe i produkowały częściowo fikcyjne wyniki głosowań. Aż do kampanii 2016.
W kampanii 2016 roku także obcy wywiad mógł zaatakować maszyny do głosowania i zmanipulować wyniki wyborcze. Słowo kluczowe, „rosyjscy hakerzy”, które sieciowi aktywiści ironicznie przedstawili jako skrót od „Nie mam bladego pojęcia o bezpieczeństwie IT i skąd wzięły się moje problemy”.
Automatyzacja wyborów oznacza ni mniej, ni więcej, tylko przeniesienie technologii XXI wieku do systemów z wieku XIX. Ostrzegali o tym już dwadzieścia lat temu eksperci. Podobnie widział to honorowy przewodniczący niemieckiej partii SPD, Hans-Jochen Vogel, kiedy grupa aktywistów postanowiła podjąć próbę przetestowania internetu dla celów politycznych. „Nigdy nie uda się wam rozklejać w internecie plakatów!”, prognozował dla organizacji Virtueller Ortsverein (VoV), której członkiem i założycielem był były członek Bundestagu Jörg Tauss. Co prawda VoV faktycznie plakatów nie rozklejał, ale już w roku 1995 prowadził wirtualne wybory. Do czasu jego rozwiązania w 2011 roku[1] wybory przewodniczącego zarządu przeprowadzane były online, a głosowano za pomocą maili. Axel Schudak przewodniczący wyborów VoV, wspomina pierwsze głosowanie do zarządu (notabene, prawdopodobnie było to pierwsze cyfrowe głosowanie w Niemczech), kiedy to sam ręcznie przeliczał maile. Dzięki temu całkiem nieźle pamięta ich wynik: różnica między kandydatami Jakobem von Weizsäckerem[2] i Heino Prinzem była minimalna. Wygrał Heino Prinz, stając się pierwszym wirtualnie wybranym przewodniczącym.
Współzałożyciel oraz wieloletni przewodniczący komisji wyborczej VoV Jens Hoffman wspomina, iż od samego początku celem VoV było zbadanie, jak demokracja bezpośrednia może być realizowana w sieci. Jawne głosowanie czy dyskusja są w internecie stosunkowo łatwe. VoV na początku wykorzystywał procedury wyborcze skopiowane z Usenetu. Tak podejmowane były decyzje o tworzeniu nowych grup dyskusyjnych, likwidowaniu ich czy o zmianie zasad w regulowanych procedurach: Request for Discussion (RfD), następnie Call for Votes (CfV) i tygodniowy okres na ewentualne zastrzeżenia. Okres wyborczy w VoV trwał 14 dni w przypadku wyborów zarządu lub zmian w statucie, a siedem dni w każdym innym przypadku. Na wniesienie sprzeciwu członkowie mieli dwa tygodnie[3].
Procedurę głosowania w Usenecie opisują w swojej książce o grupach dyskusyjnych Boris Piwinger i Elmar Bins. Była ona stosunkowo prosta: po zakończeniu głosowania głosy były przeliczane, następnie w poście ogłaszano, ile głosów oddano na każdy wariant, a także czy granice wytycznych zostały przekroczone. Publikowano również listę osób głosujących wraz z informacją, na co głosowały [4]. Jednak wybory do zarządu (czy wybory personalne w ogóle) wymagają minimalnego poziomu anonimowości, poufności i integralności. Jawne głosowanie poprzez e-mail nie nadawało się do przeprowadzenia wolnych i poufnych, demokratycznych wyborów. Dla VoV konieczny był nowy system głosowania.
Jens Hoffmann wspomina, jak przebiegało głosowanie w VoV: każdy z członków mógł wysłać maila ze swoim głosem do przewodniczącego komitetu wyborczego, ten liczył głosy, a następnie publikował wyniki. System ten miał jedną słabość: przewodniczący mogli sfałszować wyniki. Konieczny był więc proces wyborczy — tajny i wiarygodny. Dołączono do systemu możliwość sprawdzenia (a posteriori) prawidłowości zliczenia oddanego głosu przez głosującego, by zapobiec próbom manipulacji. Idea była bardzo prosta. Każdy wyborca oznaczał swój głos indywidualnym (sobie tylko znanym) hasłem, a po oddaniu wszystkich głosów przewodniczący komisji publikował wyniki, dodając do każdego właśnie to hasło. W ten sposób każdy mógł odszukać swoje i sprawdzić, czy jego głos został prawidłowo wprowadzony.
Ten proces wyborczy był oparty na idei tzw. trusted third party (czyli „zaufana trzecia strona”, dziś szeroko stosowana w e-commerce, e-banking itd.). A zaufaną stroną w VoV był przewodniczący komisji wyborczej. Jens Hoffmann tłumaczy, że zaufanie do procesu wyborczego było ściśle powiązane z zaufaniem do osoby piastującej tę funkcję, gdyż to ona znała wszystkie głosy wyborców. Przez wiele lat istnienia VOV — i mimo wieloletnich badań i burz mózgu — założycielom nie udało się wymyślić lepszego i bardziej wiarygodnego systemu głosowania.
Ten proces wyborczy miał istnieć dopóty, dopóki nie zostanie wymyślona oraz wprowadzona bezpieczna cyfrowa metoda tajnego głosowania (czy też maszyna do głosowania)[5]. Faktem jest, że jak dotąd ani żadna elektroniczna procedura głosowania, ani automaty do głosowania nie spełniają wszystkich wymagań, jakie stawia się systemowi demokratycznych wyborów[6]. Złożoność sprzętu i oprogramowania rośnie z każdym nowym rozwiązaniem, co jednocześnie utrudnia realizację minimalnych wymagań co do bezpieczeństwa ochrony danych i anonimowości. Maszyny do głosowania są doskonałym tego przykładem.
Eksperci z doświadczeniem w przeprowadzaniu wyborów online są dziś przeciwnikami powierzania ważnych wyborów maszynom czy cyfrowym algorytmom.
Axel Schudak, mający siedmioletnie doświadczenie w przeprowadzaniu wyborów online, jest przeciwnikiem powierzania ważnych wyborów maszynom czy cyfrowym algorytmom. Podobne zdanie ma jego kolega Jens Hoffman. Trzeba przyznać, że niewielu jest ekspertów posiadających podobnie duże praktyczne doświadczenie w dziedzinie komputeryzacji wyborów, jak ci dwaj.
Być może Hans-Jochen Vogel miał rację, mówiąc, że w internecie nigdy nie będzie można rozkleić plakatów. Z drugiej jednak strony w dzisiejszych czasach komputer i internet można wykorzystać do rozpowszechniania wszelkich rodzajów bzdur i „bezużyteczności”. Wybory są kosztowne, a maszyny do głosowania mają przyśpieszyć demokratyczne podejmowanie decyzji i uczynić je tańszym. Są przykładem prywatyzacji zadań państwa przez administrację usilnie dążącą do pełnej cyfryzacji, którą jeszcze niedawno krytykował Evgeny Morozov w eseju dla The Guardian[7].
.Czy komputeryzacja wyborów ma sens, czy rzeczywiście potrzeba tu zaawansowanej technologii, czy w ten sposób podstawowe zasady demokracji nie zostaną zdewaluowane, a praktyki społeczne skorumpowane? Są to pytania, nad którymi dotychczas nikt poważnie się nie zastanawiał. Do czasu, kiedy maszynami do głosowania zainteresowały się tajne służby.
Aleksandra Sowa
Natalia Marszałek
[1] Tursky-Hartmann, 2015, „…das Internet für die politische Arbeit der SPD erforschen”, Virtueller-Ortsverein, http://virtueller-ortsverein.de/das-internet-fuer-die-politische-arbeit-der-spd-erforschen/, 27.4.2015 (dostęp: 1.8.2015). [2] Dr Jakob von Weizsäcker jest obecnie członkiem Europarlamentu (MdE). [3] Vgl. Pkt. III.2 der Wahl- und Abstimmungsordnung des VOV, WaybackMachine, http://web.archive.org/web/19961222172627/http:/vov.de/, 19.2.1997 (dostęp: 1.8.2015). [4] Piwinger B. A., Bins E. K., 1997, Newsgroups. Weltweit diskutieren, s. 318. [5] Vgl. Pkt. IV der Wahl- und Abstimmungsordnung des VOV, Ebenda. [6] Sowa A., 2006, Trust, e-Voting and political legitimacy — studies in their interactions, Dortmund, Projektverlag. [7] Morozov E., 2016, „Only a cash-strapped public sector still finds ‘smart’ technology sexy”, The Guardian, https://www.theguardian.com/commentisfree/2016/sep/10/only-public-sector-finds-smart-technology-sexy, 11.9.2016 (dostęp: 3.1.2017).