Bp Waldemar PYTEL:  Ecclesia semper reformanda. Kościół wciąż reformujący się

Ecclesia semper reformanda.
Kościół wciąż reformujący się

Photo of Bp Waldemar PYTEL

Bp Waldemar PYTEL

Duchowny luterański. Od 1991 roku proboszcz parafii ewangelickiej w Świdnicy, od 7 marca 2015 roku biskup diecezji wrocławskiej Kościoła Ewangelicko-Augsburskiego w Polsce.

Paweł BEYGA: – Księże Biskupie mija 500 lat od wystąpienia ks. Marcina Lutra w Wittenberdze, którego czasem nazywa się „ojcem Reformacji”. Czy ta rocznica jest okazją do świętowania, czy może raczej do pokuty i rachunku sumienia?  

Bp Waldemar PYTEL: – Zanim odpowiem, chciałbym zwrócić uwagę na to, iż zasadniczo nie świętujemy pięćsetlecie Reformacji, ale pięćset lat Reformacji. Gdybyśmy świętowali tylko pięćsetlecie Reformacji, to jedynie wspominalibyśmy to, co wydarzyło się przed pięcioma wiekami w Wittenberdze, i cały późniejszy proces reformacyjny. Natomiast ja sądzę, że kwestia Reformacji jest czymś o wiele głębszym i nadal trwającym bez względu na to, czy patrzymy z perspektywy katolickiej czy ewangelickiej.

Myślę, że zasada Ecclesia semper reformandaKościół wciąż reformujący się – dotyka każdego nurtu i każdego wyznania.

Przechodząc natomiast do sedna pytania, powiedziałbym, że jest to okazja zarówno do świętowania, jak i także do podjęcia pokuty. Świętując pamiątkę Reformacji, świętujemy nie tylko wystąpienie Lutra. Dla mnie osobiście jest to swoiste święto Kościoła, święto tego wszystkiego, co przez pięć wieków się w tym Kościele wydarzyło i jaką drogę On przeszedł. Myślę, że to dobra okazja do dziękowania Panu Bogu za Jego łaskę, miłość i prowadzenie w różnych sytuacjach i kontekstach. Kościół przecież żyje w różnych warunkach społecznych, historycznych i politycznych, które patrząc zarówno z perspektywy światowej, jak i  europejskiej wcale nie były takie łatwe i proste. Patrząc jednocześnie na Reformację w Polsce, Kościół ewangelicki istniał już w wielu przeróżnych sytuacjach i kontekstach.

Czy potrzebna jest Kościołowi pokuta? Bez tego nie możemy niczego zaczynać. Jest to zasadniczy punkt wyjścia, który łączy się z pierwszą tezą Marcina Lutra. W niej powiada, powołując się na słowa Chrystusa, że życie chrześcijanina powinno być nieustanną pokutą. Jest to moment uświadomienia sobie swojej grzeszności i małości, ale to nie jest powód, iż nie mamy świętować. Konieczna jest równowaga pomiędzy świętowaniem a pokutą, ponieważ Kościół jest zgromadzeniem grzeszników i świętych. Nie usłyszy Pan ode mnie, że Kościół ewangelicko-luterański to jest najcudowniejszy, najwspanialszy Kościół bez zmazy i skazy. To byłaby czysta obłuda. Natomiast w tym roku to świętowanie nie jest przede wszystkim wspominaniem przeszłości, bo jej nie zmienimy, ale także odniesieniem do teraźniejszości współczesnego luteranizmu.

– Trudno w tym kontekście przeszłości nie zadać pytania: o co chodziło Marcinowi Lutrowi?

– Z pewnością nie chodziło mu o sytuację, z którą dzisiaj mamy do czynienia i co już za jego życia się dokonywało. To przecież nie Luter nazwał ten czas Reformacją lub zakładał, że oto gruntownie reformuje Kościół. Nie znajdziemy w jego pismach samego terminu „Reformacja”. Natomiast rzeczywiście Marcin Luter mówił o koniecznych zmianach w Kościele Rzymskim. Czy Luter byłby nam dzisiaj potrzebny i w jakim zakresie? Kiedy rozmawiamy z teologami rzymskokatolickimi, podejmując pewną refleksję, to widzimy, że właściwie po tych pięciuset latach to, o co chodziło Lutrowi, już dokonało się w Kościele rzymskokatolickim. Marcinowi Lutrowi chodziło o kupczenie Bożą łaską, sprzedaż odpustów, niski poziom nauczania duchowieństwa. Gdy Luter wizytował parafie, z bólem stwierdzał, że proboszcz czasem nie umiał zmówić całej Modlitwy Pańskiej, o Credo nie wspominając. Jak zatem miał wyglądać poziom nauczania prawd wiary u prostych ludzi?

Zmiany, które postulował Luter, z perspektywy historycznej straciły rację bytu. Myślę jednak, że one były konieczne i potrzebne.

Wszystko zaczęło się od pretekstu, była nim praktyka sprzedaży odpustów, a doprowadziło to do podziałów na płaszczyźnie teologicznej i praktycznej: kwestia mszy po łacinie, sprawa nauczania czy też kultury. Kwestie te jednak straciły na aktualności. Uważam, że nigdy nie było nam: ewangelikom i katolikom do siebie tak blisko jak dzisiaj. Myślę, że kamieniem milowy było podpisanie wspólnej deklaracji o usprawiedliwieniu w 1999 r.

Podsumowując, Luter powtarzał, że chce jedynie zmian w tym, co niedomagało. Do głowy mu nie wpadło, że jest rewolucjonistą chcącym założyć nowy Kościół. Marcin Luter wytrwale, w moim przekonaniu, poszukiwał odpowiedzi na pytanie o łaskawego Boga. W pewnym momencie życia odkrył, że tym miejscem jest przenajświętsza Ewangelia chwały i łaski Bożej. But ówczesnego Kościoła był jednak za ciasny i Luter nie miał za bardzo z kim dyskutować. Dodać należy pewne uwarunkowania polityczne, które również miały niebagatelne znaczenie. I stało się to, co się stało.

– Jeżeli postulaty Lutra straciły na aktualności, to trzeba zapytać o to, co nadal dzieli ewangelików i katolików?

– Dawniej takim wyznacznikiem, pewną różnicą była znajomość Biblii. Mówiono, że ewangelicy znają i kochają Pismo Święte, a katolicy tej Biblii nie znają. Albo że kaznodziejstwo duchownych luterańskich było znakomite, a księża katoliccy zupełnie na homilię nie zwracają uwagi. Proszę zauważyć, że to się w tej chwili zaciera. Znam znakomite katolickie homilie, są świetni teologowie i biskupi z wielką wiedzą biblijną, a więc „biblijne” różnice się zacierają. To co mi się podoba z punktu widzenia ewangelika, to współczesne katolickie podejście do Pisma Świętego: czytaj, analizuj, niech to będzie twoja osobista lektura. Jest to naprawdę piękne.

Co nas dzieli? Gdyby nas nic nie dzieliło, to by nie było potrzeby przeprowadzania tego wywiadu. Tym co dzieli, jak myślę, są kwestie związane z rozumieniem urzędu kościelnego. Jest to ważne, bo ludzie często pytają o przyczynę tych różnic, np. czy to wynika z rozumienia Eucharystii? Z mojego punktu widzenia to jest najpoważniejsza bolączka, że nie ma jednej Komunii przy jednym stole eucharystycznym. W mojej ocenie wierzymy tak samo, pojmujemy tak samo i nie jest konieczne tutaj wchodzenie w delikatne kwestie dogmatyczne, jak np. kwestia transsubstancjacji lub konsubstancjacji. Dla zwykłych ludzi w kościelnej ławie najważniejsze jest pytanie: dlaczego nie możemy razem przystępować do Komunii podczas Wieczerzy Pańskiej?! Jest to problem, który wiąże się właśnie z urzędem kościelnym. Konieczne są pogłębione badania w tym zakresie. W wielu kościelnych i teologicznych kręgach jest zrozumienie dla tych kwestii, a w innych absolutnie nie. Jesteśmy jako duchowni ewangeliccy zapraszani na katolickie nabożeństwa, ale nie możemy wygłaszać homilii, bo to się wiąże z rozumieniem urzędu kościelnego. I ja to doskonale rozumiem, lecz jest to dla mnie bolączka.

Problem stanowi także podejście do postaci Marii. Kwestia kultu to jest zawsze sprawa poszukiwania dojścia czy też odpowiedniego odczytywania tej praktyki. W Polsce jest on taki jaki znamy, często z zabarwieniem patriotycznym, i on tak wygląda. U naszych zachodnich sąsiadów znowu inaczej, a we Francji jeszcze w innej postaci. To są rzeczy do rozwiązania w różny sposób, lecz konieczne jest właściwe zrozumienie i delikatność w dialogu.

– A co łączy protestantów i katolików?

– Z pewnością to sfera praktycznej działalność np. wszelkie działania charytatywne. Wymienić można w tym miejscu piękną inicjatywę abpa. Józefa Kupnego o pomocy dla szpitala w Aleppo. Wspólny apel biskupów o zbiórkę pieniędzy dla potrzebujących pomocy ludzi. Na tej platformie się doskonale czujemy i na niej się odnajdujemy. W tej sferze miłosierdzia możemy wiele wspólnie zrobić. Budująca jest także wspólna miłość do Chrystusa i do Kościoła, która daje nam siłę na drodze ku wieczności.

– Jakie ksiądz biskup wymieniłby postacie, swoistych ewangelickich bohaterów wiary związanych z Dolnym Śląskiem?

– To trudne pytanie, ponieważ czytelnik tego wywiadu – katolik lub nie – może się nie zgodzić z moim stanowiskiem. Każdy bowiem widzi tego swojego bohatera wiary w innym kontekście. Właściwie tymi bohaterami wiary stawali się ci ludzie, którzy w obronie swojej wiary byli w stanie poświęcić bardzo wiele: majątki, wygnanie, a niejednokrotnie życie. W hymnie reformacyjnym możemy odnaleźć takie słowa: „Niech pozbawią źli żony, dzieci, czci; niech biorą, co chcą, ich zyski liche są. Królestwo nam zostanie!”. Ja się zastanawiam, w jakim stopniu współczesnego ewangelika byłoby stać na to, by takie słowa w 2017 roku wypowiedzieć. Duchowni ewangeliccy mogą się żenić – sam mam żonę i dwójkę dzieci. Z tego powodu to pytanie kieruję także do samego siebie. Czy powiedziałbym: niech biorą, co chcą, niech mi rodzinę zabiorą, niech wezmą, co mam, bo zysk i tak jest marny i nie ma to większego znaczenia?

Dla mnie bohaterami wiary są Ślązacy, którzy przetrzymali bardzo trudne czasy kontrreformacji, podczas której zachowali swoją wiarę i świątynie. Dzisiaj jesteśmy ich dłużnikami i spadkobiercami!

Tak to bywa, że często zapominamy też o zwykłych ludziach, którzy przetrwali trudny czas II wojny światowej i po niej musieli odbudowywać swoje parafie, zręby Kościoła, przyznając się do swojej ewangelickiej tożsamości. Dla mnie ci wielcy ludzie są bohaterami.

– Po 1945 r. we Wrocławiu i na Dolnym Śląsku dokonała się prawie całkowita zmiana ludności. Czasami można gdzieś jeszcze usłyszeć takie określenie, że jeśli ktoś jest luteraninem to koniecznie musi być Niemcem. Czy takie stwierdzenie jest uprawnione i aktualne?

– Tak, to jest prawda! To prawda, że luteranin to Niemiec. Ale… Tak samo luteranin to Polak, luteranin to Szwed, luteranin to Norweg i Holender. Rozumiem kontekst tego pytania i oczywiście to było takie żartobliwe podejście, aczkolwiek nie do końca.

Pochodzę ze Śląska Cieszyńskiego i dla mnie ten świat zawsze był ewangelicki – świat mowy polskiej, śląskiej, polskiej tradycji. Gdy przyjechałem w 1986 roku do Świdnicy, zaczęło się od tego, że spotkałem Rosjan. Potem zacząłem się spotykać z innym światem, gdzie ktoś kontestuje, że ja jestem Polakiem. Pomyślałem: jakim cudem? Wyrosłem w miejscu, gdzie polskość była czymś naturalnym. Przytoczę jedną sytuację z mojej posługi w Kościele Pokoju w Świdnicy, który był często odwiedzany przez turystów. Ja oraz moi parafianie byliśmy postrzegani jako Niemcy, ponieważ funkcjonowało powiedzenie „Polak – katolik, Niemiec – ewangelik”. Jedna pani kiedyś zapytała, gdzie nauczyłem się tak dobrze mówić po polsku. Odpowiedziałem, że to dla mnie zaszczyt słyszeć taką pochwałę mojej polszczyzny, lecz byłem zdziwiony pytaniem. W odpowiedzi ta kobieta stwierdziła, że przecież to jest świątynia protestancka, a więc wszyscy musimy być Niemcami. Wytłumaczyłem w dalszej rozmowie, że to jest kościół polski, a ja jestem Polakiem.

Łatwo jest zmienić numer budynku, fasadę, elewację, a nawet dom, jednakże najtrudniej jest zmienić mentalność. A przecież współcześnie dolnośląscy ewangelicy są Polakami z pięknymi narodowymi tradycjami, kochającymi swoją ojczyznę. To, że są ewangelikami, nie świadczy o tym, że są Niemcami. Współcześnie Kościół ewangelicki zyskuje wyznawców także w Afryce, a mieszkańcy tamtego kontynentu na pewno nie są Niemcami. Dla mnie jest to kwestia czystej edukacji, że wyznanie jest czymś ponadnarodowościowym. Mówiąc o barwności Kościoła ewangelickiego, trzeba pamiętać o tym, że w każdym kraju jest on autonomiczny i nie ma takiej władzy centralnej jak Watykan w katolicyzmie.

– Na zakończenie zróbmy krok w przyszłość. Jakie wyzwania stoją przed wspólnotą ewangelicką w Polsce, a konkretnie na Dolnym Śląsku?

– Sądzę, że dzisiaj, gdy dotyka Kościół ewangelicki laicyzacja – oczywiście w mniejszym stopniu niż katolicki, bo nas jest mniej – świętowanie pięciuset lat Reformacji w parafiach nie może być podobne do nocy sylwestrowej: puszczamy fajerwerki, bawimy się i szalejemy, a na drugi dzień, gdy święto się skończy, boli nas głowa. Chodzi mi o to, aby pozostało coś o wiele głębszego po tym wszystkim.

Musimy odpowiedzieć na pytanie o swoją tożsamość. Budowanie tożsamości to wyzwanie również dla nas. Nie żyje się łatwo w społeczeństwie, które jest zdominowane jednym wyznaniem. Jeżeli moja tożsamość jako luteranina w 2017 r. będzie mocna, będę wtedy odpowiedzialnym chrześcijaninem i luteraninem. Praca z dziećmi i młodzieżą w tym kontekście jest ważnym punktem, bo dzisiaj młodzi nie są chętni do życia przy parafii.

Kościół musi głosić „starą Ewangelię”, ale wykorzystując nowoczesny język, bo w tym świecie nasz Kościół ma być świadectwem. I to jest wyzwanie dla nas wszystkich, nie tylko w roku jubileuszu Reformacji.

Rozmawiał Paweł BEYGA
Rozmowa opublikowana pierwotnie w dolnośląskim piśmie katolickim „Nowe Życie”. POLECAMY! [LINK]

Materiał chroniony prawem autorskim. Dalsze rozpowszechnianie wyłącznie za zgodą wydawcy. 28 października 2017