Aleksander GLEICHGEWICHT: Świat pełen napięć, rosnących nierówności. I Polska dwóch plemion

Świat pełen napięć, rosnących nierówności. I Polska dwóch plemion

Photo of Aleksander GLEICHGEWICHT

Aleksander GLEICHGEWICHT

Absolwent fizyki na Uniwersytecie Wrocławskim, działacz przedsierpniowej opozycji demokratycznej i „Solidarności”. Działacz Komitetu Helsińskiego w Polsce, a po wyjeździe do Norwegii w 1984 roku – sekretarz Norweskiego Komitetu Helsińskiego i wiceprzewodniczący „Solidarności” Polsko-Norweskiej. Od 2001 roku na stałe w Polsce. Przewodniczący Gminy Żydowskiej we Wrocławiu. Odznaczony przez Lecha Kaczyńskiego Krzyżem Oficerskim Orderu Odrodzenia Polski.

zobacz inne teksty Autora

Czwarty dzień nowego roku, a ja jakbym nie chciał przyjąć tego do wiadomości… Szczęśliwie grypa stała się dobrym usprawiedliwieniem, by odkładać o kolejne dni zderzenie z rzeczywistością, pracą, problemami… światem. Pomaga w tej niespodziewanej izolacji już kilkudniowe odcięcie od telewizji (nie działa antena), a od rana także od internetu (tak kończy się przeoczenie terminu płatności rachunku). Został telefon… Może by tak poczekać na odłączenie także telefonu?

2017 Co przyniesie? Polakom, Europejczykom, wszystkim mieszkańcom Ziemi? Czy w Polsce dokonuje się, jak to widzą jedni, dobra zmiana i pokojowa rewolucja społeczna, czy jak twierdzą inni, demontaż demokracji i państwa prawa, spychający nas w stronę autorytaryzmu? Czy Brexit jest początkiem dekompozycji Unii Europejskiej, czy też impulsem do refleksji nad jej przyszłością i nową integracją? Czy wstępująca administracja USA oznacza przekreślenie dotychczasowego układu sił w świecie i zastąpienie go zbliżeniem amerykańsko-rosyjskim? I co na to Chiny? Czy problem uchodźców stanie się detonatorem społecznych niepokojów w Europie i skończy się tryumfem nacjonalizmu i populizmu (stając się główną przyczyną rozpadu Unii Europejskiej), czy też Europa przypomni sobie o swej wielokulturowej tożsamości, znajdując sposób na pokojową integrację przybyszów zza mórz, wypędzanych z domu przez wojny i totalitaryzmy, którym taż Europa była współwinna?

Pytania można mnożyć. Stukając się kieliszkami z szampanem w sylwestra, życzyliśmy sobie, by kolejny rok nie był gorszy od poprzedniego. Są liczni Polacy, którzy oceniają 2016 rok pozytywnie — dla nich takie życzenie jest wyrazem optymizmu. Nie należę do nich. Oceniam ubiegły rok bardzo źle, a procesy, które uruchomił w polityce i gospodarce, jako niebezpieczne. W kontekście polskim, europejskim i światowym. W konsekwencji — to popularne ostatnio noworoczne życzenie odbieram jako wyraz pesymizmu.

Świat zrobił się mniejszy, w dwa dni można oblecieć go samolotem.

Globalizacja błyskawicznie postępuje w gospodarce (zdominowanej coraz bardziej przez światowe korporacje) i kulturze masowej, nie przełożyła się jednak na lepszą współpracę międzynarodową, obnażając bezradność zarówno pojedynczych państw, jak i międzynarodowych sojuszów i organizacji, z ONZ na czele, wobec kluczowych wyzwań politycznych, społecznych i ekologicznych.

Mimo znacznego postępu w zakresie implementacji praw człowieka, podstawowych zasad demokracji i gospodarki rynkowej (wiele krajów Ameryki Południowej, Azji i Afryki jest tego przykładem) rosnąca błyskawicznie, licząca już niemal miliard ludzi nowa klasa średnia przez swoje uzasadnione apetyty konsumpcyjne spowoduje — wkrótce niewyobrażalne — problemy energetyczne, ekonomiczne i ekologiczne. Ale jak mamy zabronić Chińczykom, Indonezyjczykom czy Hindusom „dobrze żyć”, skoro sami chcemy pławić się w dobrobycie?

.Niespotykane wcześniej nierówności (1% ludzkości posiada 50% majątku światowego) wewnątrz krajów, ale i między krajami i regionami wywołują nowe napięcia, nie mniej ważne niż zakorzenione w historii konflikty polityczne i religijne. Nie można o tym zapominać, szukając głębszych wyjaśnień gigantycznych wędrówek ludów, których natężenie będzie tylko rosło.

Europa nie jest głównym źródłem światowych napięć. Bliski Wschód to najbliższe nam epicentrum kryzysu, wpływającego na los Starego Kontynentu. Kolejny zresztą raz — wszak organiczne związki Europy z tym rejonem mają swoją długą, nie tylko rzymską, hiszpańską i bałkańską historię. Ale obawiam się, że wkrótce i Daleki Wschód stanie się nieprzewidywalnym regionem starcia starych i nowych potęg. Czy tak będzie, okazać może się dość szybko — prezydent Trump może tu odegrać sporą (obawiam się, że negatywną) rolę, między innymi antagonizując Chiny.

Jednak „Chińczyki trzymają się mocno”. Ale nasza wieś — coraz mniej zaciszna, coraz mniej spokojna… Nie minął rok, choć sygnały ostrzegawcze były i wcześniej, a nasz naród ostatecznie rozpadł się na dwa plemiona, które budują swą tożsamość na negatywnej definicji „drugiego plemienia” i określeniu się „wobec wroga”. „Gorszy sort, zdrajcy i komuniści” kontra „schizofrenicy, ruska agentura i faszyści”. Czy da się to kiedyś posklejać? Nie wiem. Boję się, że tylko pod wpływem silnego i realnego zagrożenia zewnętrznego (bywało tak nie raz w naszej historii). Ale przecież nikt takiego zagrożenia nie chce! Nie potrzebujemy takiego testu patriotyzmu. Od kubła zimnej wody (w ruskim przeręblu) już wolę zdecydowanie ciepłą wodę w kranie!

.Polskie dwa plemiona, jak dwa wojska, stanęły naprzeciw siebie, dalszy ich los coraz bardziej zależy od przypadku, emocji, prowokacji. I choć dramatyzm miesza się tu z komizmem, mogą spotkać się one w grotesce, i śmiesznej, i strasznej. Harcownicy mierzą się w Sejmie spojrzeniem (za pośrednictwem kamer), na razie prowadząc wojny na miny. Ale miny mogą wybuchać!

W 1936 roku dwie Hiszpanie zrozumiały, że się nie porozumieją. Ta nacjonalistyczna, rojalistyczna, konserwatywna, ultrakatolicka Hiszpania generała Franco — z tą komunistyczną, socjalistyczną, anarchistyczną i antykatolicką Hiszpanią republikańską. Zza pleców obu wyglądali Hitler, Mussolini i Stalin. Kto kogo? Bez pardonu. My — albo wy. Milion ludzi zginie w strasznej wojnie domowej, pełnej bezprzykładnego bestialstwa z obu stron. Powrót demokracji w latach siedemdziesiątych nie oznaczał zabliźnienia się narodowych ran. Do dziś. Nie wierzę, by Polsce groził taki scenariusz, ale pamiętajmy, jak łatwo zgubić światełko nadziei w tunelu nienawiści.

Martwimy się o Polskę. Wiemy, co — przy wszystkich zaniedbaniach, błędach i słabościach — osiągnęliśmy. Propaganda sukcesu jednych i propaganda klęski drugich do niczego nie prowadzą. Polska nie była w ruinie rok temu, a 26 lat transformacji nie było historią zdrady, kolaboracji, postkomuny i dominującej korupcji. Polska nie jest w ruinie i teraz, choć liczba rewolucyjnych zmian odrzucających zasadę demokratycznej kontynuacji w większości dziedzin polityki, prawa, edukacji, nie rokuje — według mnie — dobrze. Ale używając języka kraju, który od setek lat syci się naszą słabością i bałaganem — pożiwiom, uwidim!

Uwidim… Ale już co nieco widać. Zwłaszcza w polityce zagranicznej. Zdawkowe wyrazy poparcia dla Unii Europejskiej nie zmienią faktu, że władze najbardziej proeuropejskiego narodu Europy szukają dziwnych dipolarnych i multipolarnych „sojuszy” i konstelacji, miotając się między szykującym się do Brexitu Londynem, cynicznym w swych grach Budapesztem, wreszcie… Mińskiem! Hołd złożony Baćce Kołchozence w postaci telewizji Biełsat to wbrew pozorom bardzo niebezpieczny i ważny symbol „dobrej zmiany” w polityce wschodniej RP. Żadne tłumaczenia ministra Waszczykowskiego tu nie pomogą (szczególnie już te o potrzebie oszczędności dla zdobycia środków na… uchodźców z Syrii!).

Odklejamy się od Europy. Od jej geopolitycznego centrum — zwłaszcza Francji, Niemiec.

Nie widząc, że siły gotowe tam przejąć władzę chętnie wskoczą do — za chwilę znów pełnej — rosyjskiej kieszeni. Zniechęcamy do siebie jaśniepańską zarozumiałością śmiesznych planów „Międzymorza” Czechy, Słowację czy kraje bałtyckie. Opuszczenie Ukrainy to kwestia czasu. Zamiast włączenia się we wspólne rozwiązywanie realnych, jakże licznych problemów kontynentu, udajemy Zbawcę Europy (ledwo wytykającego nos zza Okopów św. Trójcy). Zostaje jeszcze radość z możliwości polskiego (i węgierskiego) veta. Hura! Ale wstaliśmy z kolan. Otarliśmy ślinę! Nie będzie Niemiec pluł nam w twarz (ani na adidasy „made in China”).

Tu przerwę… Widzę, że wrodzony temperament, ale też uczciwość wobec czytelników (i siebie) zdarły ze mnie maskę „poprawnego obiektywizmu”. Widać wysokie ciśnienie polskiej debaty przyprawiło mnie o wysokie ciśnienie tętnicze. I — chcąc nie chcąc — znalazłem się, nie od dziś, w jednym z plemion. Z tym drugim mam coraz mniej wspólnego. Przykro mi.

Jest dla mnie jasne, że nie minie wiele czasu, gdy „na oczach zdumionej publiczności” ukażą się nam rozmiary katastrofy, do której prowadzi Polskę rządząca partia przez swój dogmatyzm i niekompetencję, przez oddanie losu partii i narodu w ręce jednej osoby, przywódcy — raczej Przywódcy. Źle będzie. Żadne zaklęcia tego nie zmienią. Kiedyś wróci trudna normalność, pracy będzie moc. Ale nie normalność poprzednich 8 lat. Nie ta reprezentowana przez „moje plemię”. Ani tym bardziej — przez to drugie! Do głosu wreszcie dojdzie nowe pokolenie. Nowe pokolenie ludzi urodzonych, a co najmniej wychowanych w wolności. Ludzi świadomych swych szans, dumnych z Polski w Europie, wolnych od kompleksów dziadków leśnych, którym partyzantka (często dopisana do życiorysu) nie pozwoliła niczego się nauczyć, nawet stu słów w obcym języku. Wtedy będzie czas na pojednanie. Tylko wtedy. Dopiero wtedy. Może 26 lat na pustyni to za krótko? Trzeba 40? Fałszywi prorocy zawiedli nas nad urwisko? Daleko od ziemi obiecanej?

Dwa plemiona… Jest jeszcze „trzecie plemię”. Nieliczne i może naiwne, ale na pewno szlachetne. Ludzie tacy jak pomysłodawcy i redaktorzy WSZYSTKO CO NAJWAŻNIEJSZE. To oddani dobrym sprawom pozytywiści, organicznicy i edukatorzy. Wierzący, że zawsze jest miejsce na dialog, kompromis, budowanie platform porozumienia, a jak trzeba — i pojednania. Bardzo cenię tych ludzi i ich wysiłki. Chciałbym być jednym z nich. Ale nie umiem w tej chwili. I szczerze mówiąc — nie chcę. Sprawy zaszły zbyt daleko, ucieczka od wolności i demokracji skończyć się może tragicznie. W ich obronie trzeba krzyczeć. Bo zanim się obejrzymy, herbatka u cioci na imieninach zamieni się na gorzki czaj pod celą.

Bo jest czas, gdy trzeba powiedzieć: sprawdzam! Rok temu Polacy powiedzieli rządzącej przez 8 lat ekipie: sprawdzam! I wybrali PiS do zarządzania Polską. Ale bez mandatu na totalną rewolucję — ustrojową, społeczną, kulturalną, w polityce zagranicznej!

Sprawdzamy! Już po roku… To wezwanie — wobec grających kartami znaczonymi nacjonalizmem, zaściankowością i ignorancją — nie doczeka się szybkiej odpowiedzi. Rozwiązanie polskiego kryzysu, tylko i koniecznie na drodze demokratycznej, zajmie zapewne wiele czasu. Ale już w ciągu roku zobaczymy smutne efekty tego historycznego eksperymentu, gdzie pomieszano lewicowy populizm, etatyzm, bezkrytyczny kult jednostki — z nacjonalizmem i cynicznie nadużywanym dla potrzeb polityki katolicyzmem. Gdzie triumfują bolszewicka mentalność i narodowy resentyment. Gdzie ONR to patrioci, a Władysław Frasyniuk — to komuch i złodziej. Gdzie wreszcie puste miejsce przy wigilijnym stole pozostaje — jak co roku — puste. Mimo przyklejonych do okien twarzyczek marznących dzieci z Aleppo. A ja pamiętam o serdeczności irańskich muzułmanów przyjmujących 100 000 polskich wygłodzonych uchodźców. Późniejszą Armię Andersa!

.Tak. Zobaczymy pogłębienie się kryzysu instytucji demokratycznych. Dalszą dewastację prawa. Osłabienie armii i jej służb. Kryzys szkolnictwa i kultury. Zwolnienie tempa rozwoju ekonomicznego. Marginalizację Polski w Europie i wzrost wrażliwości na moskiewską penetrację. Mylę się? Mam nadzieję!

AleKasander Gleichgewicht

Materiał chroniony prawem autorskim. Dalsze rozpowszechnianie wyłącznie za zgodą wydawcy. 4 stycznia 2017