Maciej MATUSZEWSKI: "Niebieskie ludziki. Wojna morska na Bałtyku nie jest nierealna"

"Niebieskie ludziki.
Wojna morska na Bałtyku nie jest nierealna"

Photo of Maciej MATUSZEWSKI

Maciej MATUSZEWSKI

kmdr por., absolwent wydziału nawigacji i uzbrojenia okrętowego Akademii Marynarki Wojennej w Gdyni, dowódca ORP „GEN. T. KOŚCIUSZKO”.

Jak zmusić do ustępstw duży kraj należący do NATO, nie przekraczając progu wojny i unikając interwencji jego sojuszników?

.W lutym 2014 roku historia udowodniła kolejnej generacji polityków, że stabilność i bezpieczeństwo w relacjach międzynarodowych istnieją tylko w deklaracjach i przemowach mężów stanu. Pośród pełnych niepokoju doniesień reporterów, najpierw z Krymu, a później z Donbasu, po raz pierwszy wypłynął na szersze forum termin „wojna hybrydowa”. Owo pojęcie zrobiło błyskawiczną karierę. Stało się swoistym „słowem kluczem”, opisującym konflikt na Ukrainie oraz w szerszej perspektywie, inne konflikty światowe.

Niemniej, niezależnie jak często pojęcie to pojawia się w różnych kontekstach, bardzo rzadko rozważana jest ewentualność wystąpienia konfliktu o charakterze hybrydowym na morskim teatrze działań. Celem niniejszego artykułu jest próba odniesienia opisywanej problematyki do środowiska konfliktu morskiego, a w szczególności do wyzwań, jakie takie działania stawiają przed morską polityką Rzeczpospolitej oraz jej głównym efektorem: Polską Marynarką Wojenną.

.Pomimo dość powszechnego wykorzystywania, zwłaszcza przez dziennikarzy, termin „wojna hybrydowa” czy też w szerszym pojęciu „konflikt hybrydowy”, nie doczekał się jednoznacznej i oficjalnej definicji. Samo słowo „hybryda” pochodzi od greckiego słowa „hybris”, które oznacza tyle, co pycha, upadek oraz gwałt, ale także połączenie, krzyżówka, mieszanka dwóch różnych gatunków. W aspekcie militarnym owo „hybris” oznacza, więc połączenie kilku krańcowo różnych metod prowadzenia działań o charakterze zarówno militarnym, jak i niemilitarnym, a także konglomerat starych i nowych technologii militarnych.

Generalnie konflikty hybrydowe powszechnie łączone są z działaniami nieregularnymi oraz przeciwpartyzanckimi. W celu uproszczenia, dziennikarze oraz niektórzy komentatorzy próbują opisać konflikt hybrydowy terminem „partyzantka + nowoczesne technologie”. Wszelako definicja taka wydaje się nieadekwatna z przyczyn zasadniczych. Niemożliwe bowiem wydaje się toczenie jakiegokolwiek konfliktu przy użyciu innych technologii niż nowoczesne. Nowoczesne technologie w każdym miejscu czy czasie historycznym są zawsze najtańsze i najłatwiej dostępne.

W 410 roku Wizygoci pokonali Rzym używając najnowocześniejszych ówcześnie technologii militarnych czyli stalowych mieczy i koni. Podobnie we Wschodniej Ukrainie w 2014 roku, statystycznemu bojownikowi łatwiej jest wyposażyć się w odbiornik GPS, najnowszego laptopa z dostępem do sieci i najnowszej generacji granatnik przeciwpancerny, niż w papierową mapę, kompas, sekstant i muszkiet skałkowy. Z tego to powodu powszechnie poruszany czynnik wykorzystywania nowoczesnych technologii przez grupy terrorystyczne i separatystyczne wydaje się być przeceniany, a definiowanie konfliktu hybrydowego, jako połączenie starych metod walki z nowoczesną techniką nie prowadzi dokądkolwiek.

Fundamentalny wpływ na przewartościowanie definicji konfliktu hybrydowego, ukształtowanych w Iraku i Afganistanie, ma trwający od lutego 2014 roku konflikt na Ukrainie. W przypadku tego antagonizmu „hybris” polega przede wszystkim, choć nie tylko, na połączeniu starożytnej metody podboju terytorialnego w wykonaniu Rosji z równie starą ideą wojny partyzanckiej w wykonaniu prorosyjskich separatystów oraz nieco nowocześniejszą, choć również nie najnowszą metodą „toczenia wojny przez pośrednika”, znaną chociażby z czasów zimnej wojny. W tym momencie pojęcie konfliktu hybrydowego zaczyna ciążyć w kierunku działań pośrednich.

Podstawową zasadą podczas tworzenia nowych pojęć jest udzielenie odpowiedzi pytanie: czy jest ono naprawdę potrzebne i czy nie istnieje już coś, co opisuje zjawisko, które chcemy przedstawić. W wypadku pojęcia „konflikt hybrydowy” są duże wątpliwości, co do zasadności stosowania owego terminu. Nie brakuje bowiem krytycznych uwag, że koncepcja wojen hybrydowych jest niejasna i mglista, pozbawiona precyzji definicyjnej i co gorsza podminowująca jasne i rygorystyczne rozważania o przyszłym środowisku bezpieczeństwa.

Pojęcie działań pośrednich zdaje się być starszym i bardziej adekwatnym terminem, definiującym ogół zjawisk związanych z działaniami partyzanckimi, antypartyzanckimi oraz pozostaje aktualne, także w świetle ostatnich wydarzeń na Ukrainie. Unikanie bezpośredniego starcia z silniejszym przeciwnikiem, przenoszenia działań na obszary niedogodne dla wroga, wreszcie walka przy użyciu „cudzego miecza” czyli używając innych państw lub organizacji pozapaństwowych do walki z wrogiem lub też jego przedstawicielem, w sposób dużo bardziej kompletny opisują problemy współczesnych konfliktów, niż niejasny i ukuty na potrzeby mediów termin „konflikt hybrydowy”.

.Ostateczne rozstrzygnięcie każdego konfliktu dokonuje się na lądzie. To twierdzenie przewija się przez wszystkie praktycznie opracowania z dziedziny wojskowości. Powtarzane jest w opiniach ekspertów i poparte mnogimi przykładami z historii. Nie należy jednak zapominać, że w latach dwudziestych i trzydziestych XX wieku z równą stanowczością twierdzono, że lotnictwo nie jest w stanie zatopić okrętu, a baza w Pearl Harbor jest zabezpieczona przed atakami każdego rodzaju. W dzisiejszym świecie, zdominowanym przez informacyjno-postindustrialny charakter nadciągającej trzeciej fali cywilizacyjnej, wszelkiego typu „prawdy niepodważalne” nie mogą być już postrzegane jako filary strategii państwa.

Już Napoleon zrozumiał, że aby odnieść sukces należy uderzyć we wroga w miejscu i czasie, w którym jego obrona jest najsłabsza, a przez to nasza szansa na odniesienie sukcesu, możliwie małym nakładem środków, największa. Analizując, nawet pobieżnie, polski potencjał obronny, oczywistym staje się, że najsłabiej zabezpieczona przed atakiem jest strefa morskiej granicy państwa.

.Polska Marynarka Wojenna od lat znajduje się na równi pochyłej, prowadzącej w stronę całkowitej utraty możliwości operacyjnych, a niemrawe próby zmiany tego stanu rzeczy koncentrują się wokół prób zbudowania czegoś na kształt polskiej Linii Maginota. Co więcej elity polityczne i wojskowe zdają się nie zważać na tę słabość, o czym świadczy chociażby Strategia Bezpieczeństwa Narodowego z 2014 roku, w której Marynarka Wojenna nie występuje w żadnym kontekście. Jedynie, czytając miedzy wierszami, można doszukać się jakichkolwiek interesów morskich.

Podejście takie byłoby usprawiedliwione gdyby Bałtyk był dla Polski miejscem gdzie spędza się wakacje, a nie autostradą, przez którą płyną żywotne dla gospodarki narodowej surowce oraz odbywa się zarówno eksport, jak i import towarów. Należy przy tym zauważyć, ze morzem trafiają do Polski nie tylko surowce energetyczne. Większość transportu morskiego to „drobnica” czyli produkty, które Polacy kupują codziennie w pobliskim sklepie.

Do czasu aneksji Krymu przez Rosję, w lutym 2014 roku, termin „zielone ludziki” kojarzony był głównie z filmami SF trzeciej kategorii. Ostatnie wydarzenia spowodowały jednak konieczność całkowitego przedefiniowania tego, początkowo niewinnego, terminu. Dziś określenie to używane jest w odniesieniu do oddziałów zbrojnych bez jednoznacznie określonej przynależności państwowej czy organizacyjnej, które prowadzą operacje militarne na szkodę państwa na terenie którego „spontanicznie się pojawiły”.

Kluczową rolę w działalności „zielonych ludzików” odgrywa wola polityczna i sponsoring państwa trzeciego, które oficjalnie, na arenie międzynarodowej, odżegnuje się od jakichkolwiek związków z omawianą grupą. Ta definicja dość dokładnie opisuje działania „zielonych ludzików” na Ukrainie w 2014 roku. Została stworzona na potrzeby niniejszego artykułu w celu zilustrowania, jak kwestia „zielonych ludzików” jest postrzegana przez opinię publiczną i jak jest nadmiernie uproszczona. Pozornie „zielone ludziki” wydają się być związane wyłącznie z działaniami lądowymi, jednakże takie kampanie pośrednie można również prowadzić na morzu. Z nie mniejszą skutecznością.

W związku z pogarszającymi się stosunkami Polski z Rosją, na znaczeniu zyskał problem dywersyfikacji dostaw surowców energetycznych. Rośnie zatem także strategiczna rola portów w Gdańsku i Świnoujściu oraz szlaków żeglugowych, którymi ropa i gaz będą płynąć do tych portów.

Ewentualna blokada morska polskiego wybrzeża, zgodnie z prawem międzynarodowym, jest aktem wojny w stosunku do blokowanego państwa. Może to doprowadzić interwencji sił NATO na mocy artykułu 5 Traktatu Północnoatlantyckiego. Niebezpieczeństwa tego można jednak uniknąć, znajdując odpowiedniego pośrednika. Wyszukanie takiej organizacji nie jest wcale trudne. W dodatku cieszy się ona dużym poparciem opinii publicznej w państwach zachodnich.

Rosja od czasów zimnej wojny podejrzewana jest o sponsorowanie działalności radykalnych ruchów ekologicznych, blokujących ważne inwestycje. Są wśród nich poszukiwania gazu łupkowego w Polsce. Organizacje tego typu potrafią prowadzić dość agresywne akcje na morzu, jak choćby działania przeciw norweskiej platformie badawczej „Transocean Spitsbergen” na Morzu Barentsa.

Dodatkową korzyścią związaną wykorzystaniem grup ekologicznych czy raczej quasi ekologicznych, jest niejednoznaczny odbiór ich działań przez opinię publiczną państw demokratycznych. Zwykle walka ekologów z przemysłem wzbudza szeroką sympatię. Sytuacji tej sprzyjają dość regularnie pojawiające się materiały medialne związane z „ociepleniem klimatu” czy dawniej z „dziurą ozonową”.

.Niewykluczone, że konflikt hybrydowy na Bałtyku już się rozpoczął. Być może histeryczne artykuły dotyczące tak zwanej katastrofy klimatycznej to pierwsze takty operacji informacyjnej, będącej wstępem do szerzej zakrojonej akcji, przeciw morskim liniom komunikacyjnym Polski. Dziś nie sposób dowieść prawdziwości tego twierdzenia.

Próba zablokowania polskich linii komunikacyjnych prawdopodobnie rozpocznie się od operacji informacyjnej, wymierzonej w żeglujące do polskich portów statki. Najskuteczniejszą metodą postępowania jest kwestionowanie bezpieczeństwa ekologicznego tych jednostek. Szczególnie wrażliwy cel stanowią tankowce oraz gazowce. W ich przypadku ewentualna usterka może mieć rzeczywiste konsekwencje dla środowiska naturalnego, a umiejętne przypomnienie opinii publicznej katastrof tankowców w przeszłości, może wywołać nawet atmosferę histerii wśród proekologicznie zorientowanych społeczeństw Zachodu.

.Ewentualne próby uspokojenia sytuacji, podejmowane przez polskie czynniki oficjalne, będą miały niewielką wartość merytoryczną, ze względu na fakt, że większość jednostek zaopatrujących polską gospodarkę pływa pod obcą banderą. Polska ma niewielki wpływ na ich stan techniczny i kwalifikacje załóg. Załogi statków handlowych stanowią często konglomerat wielu narodowości, co ułatwia zorganizowanie akcji sabotażowej.

Operacja informacyjna może doprowadzić do zaangażowania, powszechnie uznanych i cieszących się ogólnoświatową renomą, jak Greenpeace, organizacji. Stowarzyszenia ekologiczne, działając najprawdopodobniej w dobrej wierze, przyczynią się do eskalacji ekopaniki w regionie. Wytworzą przestrzeń operacyjną dla działalności „niebieskich ludzików”. W tym wypadku przybiorą one postać dużo mniejszych i mniej renomowanych organizacji ekologicznych, finansowanych (oczywiście pośrednio) przez rząd Federacji Rosyjskiej. Ludzie ci wyposażeni w niewielkie, szybkie jednostki pływające, będą w stanie wdzierać się na pokłady wybranych statków, wymuszając ich zawrócenie bądź powodując duże opóźnienia. Dotychczasowa działalność Greenpeace, jak akcje przeciwko statkom wielorybniczym czy platformom wiertniczym, dowodzi, że tego typu zajścia nie wzbudzą raczej szczególnej sensacji.

Działalność taka doprowadzi do krytycznych utrudnień w polskim transporcie morskim, a zwłaszcza w dostawach surowców energetycznych. W obliczu tak „niepokojących wydarzeń”, Federacja Rosyjska poczuje się zmuszona do rozwinięcia sił Floty Bałtyckiej (chodzi o ewentualne wykorzystanie przez Flotę Bałtycką koncepcji „fleet in being” czyli demonstrowanie obecności lecz unikanie decydujących starć) celem „opanowania sytuacji” czyli ochrony pokojowej działalności przedstawicieli społeczności międzynarodowej, zaniepokojonej zagrożeniem dla środowiska naturalnego, wywołanym przez nieodpowiedzialna politykę władz polskich.

Na osobną uwagę zasługuje medialna oprawa takich działań. Większość wydarzeń będzie miało miejsce na morzu czyli w oddaleniu od dziennikarzy i świadków. Reporterzy będą musieli być zaokrętowani na jednostkach biorących udział w konflikcie. A zatem, strony konfliktu będą miały istotny wpływ na dobór zarówno dziennikarzy, jak i prezentowanych przez nich zdarzeń. Stosunkowo łatwo będzie spreparować pożądany przekaz. Oczywistą przewagę będzie miała strona rosyjska, jako że to ona będzie aktywnie kształtować wydarzenia. Gładko będzie więc wyeksponować ekologiczne przesłanie, ukrywając jednocześnie rzeczywisty cel działań.

Rozważając aspekt medialny, nie należy zapominać o czynnikach związanych z mentalnością społeczeństw zachodnich, a zwłaszcza – polskiego. Przeciętny Europejczyk ma tendencje do bagatelizowania wydarzeń, które nie dotyczą go bezpośrednio lub nie dzieją się tuż za jego progiem. Dodatkowo, w społeczeństwie polskim poziom edukacji morskiej jest znikomy. W przeciwieństwie do edukacji ekologicznej. Polak doskonale wie, że środowisko naturalne należy chronić zawsze, wszędzie i niezależnie od kosztów. Nie zdaje sobie natomiast zupełnie sprawy, że jego poziom życia dużo ściślej uzależniony jest od transportu morskiego niż od segregacji śmieci i ochrony miejsc lęgowych najrzadszych nawet gatunków ptaków. Obok zapaści sił morskich, ów brak stanowi główny czynnik ułatwiający przeprowadzenie powyższych operacji.

Siłę eksplozji gazowca o pojemności 125 tysięcy metrów sześciennych szacuje się na około 700 tysięcy ton trotylu. To ekwiwalent 40 bomb atomowych. Jest to siła zbyt potężna, by pominąć ją w kalkulacjach. Tak duża eksplozja, niezależnie od miejsca, wywarłaby ogromne wrażenie na opinii publicznej. Oczywiście konstrukcja gazowców uwzględnia wiele zabezpieczeń, minimalizujących prawdopodobieństwo ewentualnej eksplozji. Żadne z nich nie daje przecież stuprocentowej pewności.

Jedynym zabezpieczeniem przed torpedą wystrzeloną z nowoczesnego okrętu podwodnego, jest grupa okrętów eskortowych, wyposażonych w porządny sonar i śmigłowiec do zwalczania okrętów podwodnych. A są to instrumenty, występujące w naszej Marynarce Wojennej w śladowych ilościach.

.Aranżacja wybuchu gazowca wydaje się krokiem logicznym. Idealnym narzędziem jest tu okręt podwodny z napędem atomowym. Jednostka taka jest w stanie wykryć i doścignąć dowolny statek handlowy na wszechoceanie, a następnie zniszczyć go, nie pozostawiając żadnych śladów swej działalności. Przyczyn eksplozji najprawdopodobniej nigdy nie uda się wyjaśnić.

Bezpośrednim efektem takiego wypadku może być ogólnoświatowa panika, w efekcie której nastąpi epidemia hiperbezpieczeństwa odnośnie transportu gazu, w szczególności w pobliżu wybrzeży i w cieśninach. W połączeniu z akcją propagandową, spowoduje to okresowe spowolnienie tempa transportu ropy i gazu. W stosunku do jednostek wykonujących taki transport na rzecz Polski mogą zostać zastosowane szczególne środki bezpieczeństwa. Nie można również wykluczyć czasowego zamknięcia Cieśnin Bałtyckich, zwłaszcza gdyby do wybuchu doszło w pobliżu wybrzeży duńskich, choćby Przylądka Skagen. Mimo że działanie takie jest niezgodne z prawem międzynarodowym, w tej konkretnej sytuacji mogłoby spotkać się ze zrozumieniem światowej publiczności.

W ten prosty sposób gospodarka polska zostałaby całkowicie uzależniona od dopływu surowców energetycznych z Rosji oraz transportu lądowego. Musiałoby doprowadzić to do wzrostu cen, pogorszenia standardu życia mieszkańców, a w konsekwencji (być może) upadku rządu i politycznego uzależnienia Polski od sąsiadów. W dalszej perspektywie może to spowodować obniżenie wiarygodności NATO i Unii Europejskiej, co w istocie może być głównym celem Moskwy. W takim kontekście, opisywane działania przeciw Polsce należałoby potraktować, jako pośrednie uderzenie w główne instytucje zachodnioeuropejskie, poprzez pośrednie działania przeciwko polskim morskim liniom komunikacyjnym. Finta w fincie.

Analizując możliwości ochrony morskich linii komunikacyjnych przez Polską Marynarkę Wojenną nie sposób oczywiście uciec od spraw technicznych. Jest rzeczą powszechnie wiadomą, że siły okrętowe znajdują się w stanie permanentnej zapaści i potrzebny jest szybki „zastrzyk” świeżej techniki. Plan rozbudowy Marynarki Wojennej do roku 2022 wydaje się adekwatny, w kontekście prorokowanego konfliktu. Także Bałtyk Plus (koncepcja prezydenta B.Komorowskiego) wydaje się słuszna. Czy obie koncepcje zostaną zrealizowane? Szczególnie niebezpieczną jest tendencja przejawiana przez wszystkie rządy, niezależnie od orientacji politycznej, przekładania decyzji w sprawie restauracji Marynarki Wojennej na czas „po wyborach”. Dlatego jednym z głównych zadań PMW, obok rozbudowy potencjału technicznego, jest przeprowadzenie własnej operacji informacyjnej, mającej na celu uświadomienie społeczeństwu, a za jego pośrednictwem politykom, o ważności spraw morskich dla polskiej racji stanu.

W tym miejscu w formie podsumowania, zwykle umieszcza się wykaz okrętów, których Polska Marynarka Wojenna potrzebuje, wraz z odpowiednim uzasadnieniem. Zwykle są to jednostki diametralnie różne od tych, które akurat planuje się kupić. Grzęznąc w szczegółach technicznych, zwykle zapominamy o innych czynnikach obniżających możliwości operacyjne polskich sił morskich. To niuanse głównie natury mentalnej.

Możliwości operacyjne Polskiej Marynarki Wojennej ulęgają stałemu obniżeniu głównie ze względu na powszechne przekonanie, że nigdy nie zostanie ona użyta. Przeświadczenie to sięga od poziomu załóg okrętów po najwyższe szczeble w hierarchii dowodzenia.

.Ponieważ dla wszystkich jest oczywiste, że jeśli dojdzie do konfliktu to na pewno nie na morzu, a jeśli nawet, to rozstrzygniecie i tak nastąpi na lądzie, nie widzi się sensu w opracowywaniu koncepcji wykorzystania Marynarki Wojennej. Od upadku Układu Warszawskiego, nie wydano nowych podręczników taktycznych, a kursy specjalistyczne prezentują dość skromny poziom merytoryczny. Powstała w ten sposób pustka intelektualna sprzyja dodatkowo pogłębieniu ogólnego poczucia braku celu.

Bardzo niebezpieczna jest natomiast koncepcja nadbrzeżnych dywizjonów rakietowych. Nie chodzi tu bynajmniej o pieniądze, które można lepiej wydać czy o dane taktyczno techniczne. Prawdziwie niebezpieczna jest sama koncepcja rozwijania sił typowo defensywnych. Tworząc tego rodzaju formacje, Polska daje jasny komunikat każdemu przeciwnikowi (nie tylko Rosji), że inicjatywę na morzu oddaje bez walki. Wszyscy teoretycy wojny morskiej podkreślają, że marynarka wojenna jest siłą typowo ofensywną i w przeciwieństwie do wojsk lądowych, w działaniach obronnych traci część potencjału bojowego.

Pływające złomy, to sformułowanie polscy dziennikarze i nie tylko oni, łączą z fregatami typu Olivier Hazard Perry oraz okrętami podwodnymi typu Kobben, które PMW pozyskała z zagranicy. Bezdyskusyjnie, nie są to jednostki nowe ani nowoczesne. Jednakże są to dziś jedyne okręty bojowe, zdolne do podjęcia akcji na morzu, tu i teraz. Program rozbudowy floty wydaje się obiecujący, pod warunkiem jednak, że Polska ma czas do 2022 roku. Konflikt może wybuchnąć w każdej chwili, o ile już się nie rozpoczął. Dlatego warto rozważyć pozyskanie jednostek starszych i sprawdzonych, które będą w stanie zabezpieczyć morskie linie komunikacyjne do czasu wprowadzenia do szyku jednostek nowoczesnych.

Konflikt na morzu wydaje się całkiem prawdopodobny. Konflikt taki, w formie działań pośrednich przeciw morskim liniom komunikacyjnym, może dojść do skutku w stosunkowo krótkim czasie. Jego areną, z dużym prawdopodobieństwem, będzie wyłącznie morze. Wezmą w nim udział tylko siły morskie.

.W celu przeciwstawienia się ewentualnym wrogim działaniom, Polska Marynarka Wojenna będzie musiała zaplanować i przeprowadzić własną operację morską, w której przeciwstawi się w sposób ostry i zdecydowany działaniom mającym na celu wprowadzenie jakiekolwiek utrudnienia dla żeglugi i wolnego handlu nie tylko na Bałtyku, ale i poza nim. By to osiągnąć potrzebne będą zdecydowane działania silnych okrętowych grup taktycznych.Zrzut ekranu 2016-06-05 (godz. 22.08.49)

Należy zatem opracować odpowiednie procedury taktyczne, a także zadbać o uregulowania prawne, pozwalające polskim jednostkom na podejmowanie zdecydowanych i skutecznych działań wobec grup naruszających wolność żeglugi. Integralną częścią takiej operacji powinna być operacja informacyjna, która powinna rozpocząć się możliwie wcześnie.

Maciej Matuszewski
Tekst pochodzi z wyd.1 Niezależnego Magazynu Strategicznego PARABELLUM. 

Materiał chroniony prawem autorskim. Dalsze rozpowszechnianie wyłącznie za zgodą wydawcy. 5 czerwca 2016