Ben WALLACE: Rosja, NATO i Ukraina

Rosja, NATO i Ukraina

Photo of Ben WALLACE

Ben WALLACE

Brytyjski polityk, sekretarz stanu ds. obrony Zjednoczonego Królestwa, kapitan wojsk lądowych Brytyjskich Sił Zbrojnych. Absolwent Royal Military Academy Sandhurst. Od 1991 w Scots Guards. W latach 1991-1998 służył w Niemczech, na Cyprze, w Belize oraz Irlandii Północnej.

To nie rozłożenie sił NATO, lecz atrakcyjność oferowanych przez nie wartości stanowi faktyczne zagrożenie dla Kremla. Wiemy również, że tak naprawdę chodzi tu o reinterpretację historii przez prezydenta Putina i o jego niespełnione ambicje dotyczące Ukrainy – pisze Ben WALLACE

Straciłem już rachubę. Ileż to razy musiałem ostatnio wyjaśniać moim sprzymierzeńcom z Europy znaczenie terminu „sofizmat rozszerzenia”, po angielsku określanego jako „straw man”, czyli „chochoł”. Dzieje się tak, gdyż obecnie najlepszym przykładem takiego sofizmatu jest to, że jak twierdzi Kreml, NATO mu zagraża. W pierwszych tygodniach 2022 roku rosyjski minister obrony oświadczył nawet, że USA „przygotowują prowokację z użyciem środków chemicznych na wschodniej Ukrainie”, co sprawiło, że sofizmat ten nabrał jeszcze większej mocy.

Kreml chce, byśmy zajmowali się tymi fikcyjnymi zarzutami, zamiast skupiać się na faktycznych planach prezydenta Federacji Rosyjskiej. Analiza faktów błyskawicznie bowiem wskazuje na prawdziwy cel rosyjskich działań wobec NATO.

Po pierwsze, NATO ma zdecydowanie charakter obronny. Kluczowym elementem Paktu jest artykuł 5, zobowiązujący wszystkich członków do pomocy innemu członkowi Sojuszu, jeżeli ten zostanie zaatakowany. Bez żadnych zastrzeżeń i wątpliwości. Wzajemna samoobrona stanowi bowiem kamień węgielny NATO. To zobowiązanie służy ochronie nas wszystkich. Wszyscy sojusznicy, nawet tak odlegli jak Turcja i Norwegia czy tak bliscy jak Litwa i Polska, korzystają z Paktu i mają obowiązek reagowania. NATO jest sojuszem zdecydowanie obronnym.

Po drugie, byłe państwa sowieckie nie zostały objęte ekspansją NATO, ale dołączyły do Paktu na własne życzenie. Kreml usiłuje przedstawić NATO jako zachodni spisek, którego celem jest wkroczenie na terytorium Rosji, ale tak naprawdę poszerzenie członkostwa w Sojuszu stanowi odpowiedź byłych państw bloku na wrogie rosyjskie działania i groźby.

Po trzecie, zarzuty, iż NATO próbuje okrążyć Federację Rosyjską, są nieuzasadnione. Jedynie pięć z trzydziestu krajów członkowskich NATO sąsiaduje z Rosją, przy czym zaledwie 1/16 granic Rosji przylega do krajów NATO. Jeżeli więc definicję okrążenia stanowi zablokowanie 6 proc. linii granicznej, to bez wątpienia bohaterowie spod Arnhem lub Leningradu z czasu II wojny światowej mieliby coś do powiedzenia na ten temat.

To nie rozłożenie sił NATO, lecz atrakcyjność oferowanych przez nie wartości stanowi faktyczne zagrożenie dla Kremla. Wiemy również, że tak naprawdę chodzi tu o reinterpretację historii przez prezydenta Putina i o jego niespełnione ambicje dotyczące Ukrainy.

Wiemy to, gdyż zeszłego lata na oficjalnej stronie rządowej Władimir Putin opublikował własny artykuł zatytułowany O historycznej jedności Rosjan i Ukraińców. Zawiera on wiele argumentów pełnych sprzeczności i będących na bakier z faktami.

Powinniśmy jednak zacząć się martwić, gdyż spod pióra samego prezydenta Putina wyszedł liczący siedem tysięcy słów esej, stawiający etnonacjonalizm w samym centrum jego ambicji. Nie mówimy tu o narracji ani o sofizmacie dotyczącym wkroczenia NATO, ale o użyciu wypaczonych i wybiórczych argumentów uzasadniających – w najlepszym wypadku – podporządkowanie sobie Ukrainy, a w najgorszym – wymuszone siłą przyłączenie tego suwerennego państwa.

Artykuł prezydenta Putina ignoruje zupełnie wolę obywateli Ukrainy, przywołując ten sam rodzaj etnonacjonalizmu rozgrywanego od stuleci w całej Europie, który wciąż może budzić te same destrukcyjne siły głęboko zakorzenionej nienawiści. Czytelnicy będą zaszokowani nie tylko tonem artykułu, zaskoczy ich również minimalna liczba wzmianek o NATO. Czyż „ekspansjonizm” NATO nie jest źródłem wszystkich zmartwień Kremla? A jednak NATO poświęcono zaledwie jeden akapit.

Artykuł przedstawia trzy stwierdzenia. Po pierwsze: Zachód próbuje wykorzystać podział do „rządzenia” Rosją. Po drugie: jakikolwiek pomysł inny niż jeden naród Rusi Wielkiej, Małorusi oraz Białorusi w myśl XVII-wiecznego obrazu imperium stanowi sztuczny konstrukt, sprzeczny z pragnieniami jednego narodu mówiącego jednym językiem i wyznającego jedną religię. Po trzecie: ktokolwiek się z tym nie zgadza, po prostu nienawidzi Rosji albo cierpi na rusofobię.

Pierwszy zarzut możemy odrzucić. Nikt nie chce rządzić Rosją. Oczywiste jest, że podobnie jak w przypadku każdego innego państwa to obywatele danego kraju mają decydować o jego przyszłości. Rosja musiała już się nauczyć, chociażby z doświadczeń w Czeczenii, że konflikty etniczne i wyznaniowe kosztują życie wielu tysięcy ludzi, a strony sporu tkwią w tej sytuacji przez całe dziesięciolecia.

W odniesieniu do Ukrainy sama Rosja uznała suwerenność tego niezależnego państwa i zagwarantowała mu integralność terytorialną, nie tylko podpisując Memorandum budapesztańskie w 1994 r., ale również własny Traktat o przyjaźni z Ukrainą w 1997 r. A jednak to właśnie Kreml, a nie Zachód pogłębia podziały w tym kraju oraz kilku innych państwach Europy. Udokumentowano wiele działań GRU oraz innych agencji rosyjskich, ukierunkowanych na zakłócenie wyborów demokratycznych i podsycanie sporów wewnątrzkrajowych. To Moskwa, a nie NATO kieruje się zasadą „dziel i rządź”.

Bodaj najważniejsze i najsilniej zakorzenione twierdzenie, że Ukraina to Rosja, a Rosja to Ukraina, nie jest także zgodne ze stanem faktycznym. Okres, w którym Ukraina była niezależna od Rosji, jest o wiele dłuższy od czasu jej połączenia z tym krajem. Po drugie, twierdzi się, że wszystkie narody Białorusi, Rosji i Ukrainy pochodzą od „prastarej Rusi”, a tym samym wszyscy są w jakiś sposób Rusinami/Rosjanami. Jednak w rzeczywistości, jak we wspaniałym eseju dla RUSI, zatytułowanym „Russia and Ukraine: ‘One People’ as Putin Claims?” [Rosja i Ukraina: „Jeden Naród”, jak twierdzi Putin?], dowodzi profesor Andrew Wilson, w najlepszym wypadku są one „spokrewnione, lecz nie stanowią tego samego narodu”. W ten sam sposób Brytania ok. roku 900 n.e. obejmowała Mercję, Wessex, York, Strathclyde oraz kilka innych królestw z tego okresu, stanowiąc konglomerat wielu narodów o różnym pochodzeniu i różnej przynależności etnicznej, które ostatecznie utworzyły Zjednoczone Królestwo Wielkiej Brytanii.

Jeżeli spojrzymy na historię Rosji wyłącznie w zakresie od 1654 do 1917 r., możliwe staje się sfabrykowanie wizji bardziej ekspansywnej Rosji, zgodnej zapewne z mottem cara imperium rosyjskiego „Suwerena wszystkich Rusi: Wielkiej, Małej i Białej” – czyli odpowiednio Rosji, Ukrainy i Białorusi. Jednak aby ta zmyślona wizja nie upadła, należy bezwzględnie zapomnieć o historii przed i po. Trzeba zignorować istnienie Związku Radzieckiego, złamanie Traktatu o przyjaźni między Rosją a Ukrainą, a także okupację Krymu. Zgodzą się Państwo, że to o wiele więcej niż przypisy do historii.

Na ironię zakrawa fakt, że sam prezydent Putin w przytoczonym eseju przyznaje, że „wszystko się zmienia. Zmieniają się państwa, społeczeństwa. I oczywiste jest, że część jakiegoś narodu może w miarę swojego rozwoju, w związku z różnymi czynnikami i okolicznościami dziejowymi, w pewnej chwili poczuć i uświadomić sobie, że stanowi odrębny naród. Jak to potraktować? Odpowiedź jest tylko jedna: z poszanowaniem!”.

Następnie jednak odrzuca on niektóre z tych „okoliczności dziejowych”, by pasowały do jego własnej narracji.

Mówiąc najoględniej, jest to narracja wątpliwa i nie usprawiedliwia ani okupacji Krymu (w ten sam sposób, w jaki Rosja okupowała Krym w 1783 r., z naruszeniem zawartego pomiędzy Imperium Rosyjskim a Imperium Osmańskim Traktatu w Küczük Kajnardży z 1774 r.), ani dalszej inwazji na współczesną Ukrainę, będącą niezależnym i suwerennym krajem.

Ostatni zarzut wobec Zachodu ze strony wielu osób we władzach rosyjskich dotyczy tego, że ktokolwiek nie zgadza się z Kremlem, jest w jakiś sposób rusofobem. Pomijając już fakt stosowania przez oficerów GRU środków paralityczno-drgawkowych na ulicach brytyjskich czy hakerskie ataki cybernetyczne i ukierunkowane zamachy wychodzące ze strony rosyjskiej, nie można być dalej od prawdy.

Rosja i Wielka Brytania mają za sobą całą historię daleko idącej i obopólnie korzystnej współpracy. To nasze sojusze przyczyniły się do pokonania Napoleona, a później Hitlera. W sferze poza konfliktem przez całe stulecia dzieliliśmy się zdobyczami technologii, medycyny i kultury. W XVIII w. Rosja i Wielka Brytania były ściśle powiązane. W latach 1704–1854, od czasów Piotra Wielkiego, przez okres panowania Katarzyny Wielkiej, a także już w XIX w. Brytyjczycy pełnili funkcje admirałów, generałów, chirurgów oraz architektów najwyższego szczebla na dworze rosyjskim. Ojciec rosyjskiej floty – Samuel Greig – urodził się w Inverkeithing, w szkockim hrabstwie Fife.

Po dziś dzień możemy mówić o wzajemnym podziwie. Rząd brytyjski nie wchodzi w spór z Rosją i Rosjanami, ale martwią go nieprzychylne działania Kremla.

.Jeśli więc pewnej zimnej styczniowej bądź lutowej nocy rosyjskie siły zbrojne ponownie wkroczą na teren suwerennej Ukrainy, odrzućmy narrację o sofizmatach i fałszywych alarmach dotyczących agresji NATO. Wspomnijmy natomiast słowa samego prezydenta Federacji Rosyjskiej z eseju opublikowanego latem. A potem zadajmy sobie pytanie, co te słowa oznaczają nie tylko dla Ukrainy, ale także dla nas wszystkich w Europie. I co będą oznaczać następnym razem…

Ben Wallace

Materiał chroniony prawem autorskim. Dalsze rozpowszechnianie wyłącznie za zgodą wydawcy. 22 stycznia 2022
Fot. Reuters/Forum