Marek CZAJKOWSKI: "Tarcza marzeń nad Europą"

"Tarcza marzeń nad Europą"

Photo of Marek CZAJKOWSKI

Marek CZAJKOWSKI

Doktor nauk humanistycznych. Pracownik Zakładu Bezpieczeństwa Narodowego INPiSM Uniwersytetu Jagiellońskiego. Specjalizuje się w tematyce bezpieczeństwa międzynarodowego w tym w szczególności obrony przeciwrakietowej, polityce zagranicznej i bezpieczeństwa Federacji Rosyjskiej, oraz w problematyce roli kosmosu w strategiach państw i w bezpieczeństwie międzynarodowym. Autor książek: "Rosja w Europie" i "Obrona przeciwrakietowa w stosunkach międzynarodowych".

Latem 2015 roku gazety poinformowały, że wokół lotniska w Redzikowie rozpoczęto pierwsze prace. Zaczynają materializować się istniejące już od dekady plany włączenia Polski do globalnego systemu zwalczania rakiet balistycznych budowanego przez Stany Zjednoczone, a znanego pod nazwą Ballistic Missile Defense System (BMDS). To dobra okazja, by przyjrzeć się bliżej obronie przeciwrakietowej. Warto, ponieważ w naszym kraju jest ona wbrew pozorom mało znana.

Sformułowanie „tarcza przeciwrakietowa” to w przestrzeni publicznej więcej mitów i wyobrażeń niż konkretnych informacji. Nie mówiąc już o pogłębionych analizach.

.Na ogół postrzega się ową „tarczę” jako jeszcze jeden rodzaj uzbrojenia obronnego. Czyli tak jak rakiety przeciwpancerne zwalczają czołgi, jak artyleria przeciwlotnicza zwalcza samoloty, tak antyrakiety zwalczają rakiety balistyczne. I po prostu trzeba je mieć, a ewentualne wątpliwości dotyczyć mogą jedynie szczegółów technicznych, ceny czy też politycznego wymiaru wyboru dostawcy. Takie jest mniej więcej powszechne wyobrażenie. Totalne pudło! Choć marzymy o bezpieczeństwie, choć przekonujemy sami siebie, że „magiczna tarcza” obroni nas przed Rosją, rzeczywistość okazuje się zupełnie inna.

Sama rozległość tematyki, obejmującej problematykę wojskową, polityczną, ekonomiczną i społeczną w wymiarach globalnym, regionalnym i wewnątrzpaństwowym utrudnia skrótowe przedstawienie jakiegokolwiek jej wycinka. Mamy tu bowiem do czynienia ze szczególnym instrumentem militarnym polityki państwa, który jest odpowiedzią na także szczególny instrument polityki jakim są rakiety balistyczne w ich funkcji odstraszającej i zastraszającej. Ważne jest i to, że rozważamy rolę i znacznie uzbrojenia, którego podstawowe zasady działania są dość powszechnie nierozumiane. Nie ułatwia sprawy i fakt, że mamy do czynienia z najnowszymi osiągnięciami techniki, których cech charakterystycznych także na ogół się nie pojmuje.

Współczesna technologia w odbiorze społecznym mitologizowana jest ponadto jako wszechmocna i to także nie ułatwia zrozumienia, przyczyniając się do tworzenia mitów i błędnych stereotypów. Nie bez znaczenia jest także tajemnica wojskowa, owiewająca wiele szczegółów technicznych dotyczących zastosowanych rozwiązań. Z jednej strony utrudnia to analizę, z drugiej daje kolejny asumpt do nadmiernych oczekiwań, na zasadzie: „oni na pewno mają superbronie, tylko się nimi nie chwalą…” Mimo tych trudności, spróbujmy jednak odnieść się, choć w wielkim skrócie, do powyższych pytań, z zastrzeżeniem, że nie będą to, siłą rzeczy, odpowiedzi kompletne ani wyczerpujące.

Fizyka nieodkształcalna

.Czym jest obrona przeciwrakietowa? To co powszechnie nazywa się „tarczą antyrakietową” oznacza systemy bojowe wraz ze wsparciem i zabezpieczeniem, które służą do zwalczania w locie balistycznych pocisków rakietowych. Te ostatnie natomiast to takie pociski rakietowe, które większą część swego lotu pokonują „z rozpędu”, dzięki nadanej im w fazie startu prędkości. Na przykład rakieta, która po optymalnej trajektorii pokonuje 10 000 kilometrów w czasie około 30 minut, rozpędzi się do prędkości maksymalnej w 3 do 5 minut na dystansie zaledwie około 200-250 kilometrów.

Głównym problemem stojącym przed obroną przeciwrakietową jest zatem ogromna szybkość pocisków balistycznych, które pokonują znaczne dystanse w krótkim czasie. To z kolei daje krytycznie mało czasu na przygotowanie i przeprowadzenie działań obronnych. Kolejny przykład: pocisk balistyczny o maksymalnym zasięgu 300 kilometrów pokona ten dystans w mniej więcej 4 minuty, a przy zasięgu 600 kilometrów będzie to 6 minut. Decydują nieubłagane prawa fizyki.

Ponieważ w polskiej mitologii jako podstawowego przeciwnika naszej „tarczy marzeń” przedstawia się rosyjskie rakiety balistyczne Iskander-M, wyobraźmy sobie zatem, że ktoś zechce odpalić taki pocisk z Obwodu Kaliningradzkiego z zamiarem zburzenia Pałacu Kultury i Nauki w Warszawie. Według większości źródeł pocisk ma zasięg ponad 400 kilometrów. A zatem, by pokonać niecałe 300 kilometrów do celu nie musi przyjąć trajektorii optymalnej, która wyprowadziłaby go na wysokość około 80 kilometrów. Nasz Iskander może polecieć zarówno torem bardziej płaskim, czyli niżej, jak też i po trajektorii podniesionej, czyli wyżej. Dzięki dużym zdolnościom manewrowym tor jego lotu może także składać się z kilku typów krzywych przechodzących jedna w drugą.

W zależności od konkretnej charakterystyki wybranej trajektorii, czas między odpaleniem rakiety spod Kaliningradu a jej trafieniem w cel w Warszawie będzie zawierał się w przedziale od 3,5 do 5 minut.

.Do zwalczania pocisków balistycznych stosuje się także pociski rakietowe, które też są de facto rakietami balistycznymi. Antyrakiety te rozpędzane są do prędkości maksymalnej na stosunkowo krótkim etapie startowym. Mają więc relatywnie niewielkie możliwości manewrowe, poza oczywiście ostatnią fazą naprowadzania na przechwytywany obiekt. Ich prędkość w stosunku do szybkości przemieszczania się celów jest relatywnie niewielka, często są one wręcz wolniejsze od nich.

W większości możliwych przypadków nie ma zatem mowy o jakimkolwiek „doganianiu” czy o jakimkolwiek pościgu antyrakiety za pociskiem balistycznym. Przeciwrakietowy system bojowy na podstawie obserwacji toru lotu celu oblicza miejsce gdzie znajdzie się on za jakiś czas i tam właśnie wysyła pocisk przechwytujący. Tylko co do zasady jest to operacja podobna do „normalnego” strzelania do ruchomego celu. Ze względu na wiele szczegółów związanych z wielkimi prędkościami oraz charakterystyką ruchu po torze balistycznym rzecz jest znacznie trudniejsza niż strzelanie do samolotu czy też poruszającego się czołgu.

.I tu pojawia nam się zasadnicza trudność. Najpierw trzeba błyskawicznie dokonać obliczeń, gdzie cel będzie w przyszłości, a potem w odpowiednie miejsce wysłać przeciwrakietę, która też przecież czas jakiś leci. Ale jeśli, uwaga!, przechwytywany obiekt zmieni trajektorię lotu, trzeba dokonać nowych obliczeń i zapewne odpalić kolejne antyrakiety. A zatem, upraszczając dla jasności wywodu, nasz Iskander zbliżając się do rubieży obronnych Warszawy zmieniać może raz po raz tor lotu o niewielką nawet wartość dla zmuszenia systemów obronnych do wielokrotnych obliczeń.

Załóżmy, wyciągając średnią z danych w dostępnych źródłach, że przeciwrakiety Patriot PAC-3MSE rozmieszczone na rubieży obronnej na północnych obrzeżach stolicy mają pułap bojowy 25 kilometrów i takiż zasięg. Na pokonanie takiego dystansu Patrioty potrzebują około 20 sekund, a zatem muszą zostać odpalone 20 sekund zanim Iskander znajdzie się w wybranym punkcie. Tymczasem rosyjski pocisk w tym czasie pokonuje około 40-50 kilometrów. Zmiana kursu nawet o kilka stopni wyprowadzi go o co najmniej kilka kilometrów od miejsca do którego zmierza Patriot, który z kolei, po fazie rozpędzania za pomocą silnika głównego, ma ograniczone możliwości manewru w górnych warstwach atmosfery.

Wysoce prawdopodobna zatem jest koniczność odpalania kolejnych salw przeciwrakiet, ale i Iskander dalej będzie manewrował, zmuszając komputery do kolejnych obliczeń. Pamiętajmy przy tym, że wroga rakieta nie atakuje wyrzutni przeciwpocisków, ułatwiając tym sposobem zadanie jej obsłudze. Celem w naszym przykładzie jest Pałac Kultury, odległy od baterii przeciwrakietowej o 15-20 kilometrów. Iskander pojawi się więc w zasięgu jej ognia na pułapie kilku, lub nawet kilkunastu i więcej kilometrów, w zależności od trajektorii, którą przyjmie. A zatem „okienko” na jego trafienie może wynosić zaledwie kilka sekund, także i dlatego, że Patriot nie tylko nie może strzelać „do tyłu”, ale i byłoby to bezcelowe, ponieważ jest wolniejszy i nie „dogoni” Iskandera.

Ale możliwość manewrowania to tylko jedna z technik przełamywania obrony przeciwrakietowej, której sensem jest zmuszanie sytemu defensywnego do kolejnych obliczeń, aż będzie za późno. Od dziesięcioleci rozwijane są także i inne techniki penetracyjne, takie jak zakłócanie systemów radarowych, a przede wszystkim stosowanie celów pozornych. Te ostatnie służą do zmuszania obrony do szybkiego użycia dużej liczby środków bojowych, dzięki czemu zwiększa się szansa jej przełamania przez właściwą rakietę. Obrona także wyczerpuje się szybciej. Uzupełniając nasz przykład z Iskanderem trzeba dodać, że według dostępnych źródeł w ostatniej fazie lotu jest on zdolny zarówno do gwałtownych manewrów z przeciążeniem do 30 g, jak też i do otoczenia się celami pozornymi, co czyni go ekstremalnie trudnym celem dla obrony przeciwrakietowej.

.W skrócie przedstawiliśmy ideę obrony przeciwrakietowej wskazując od razu na jej niedostatki i największe trudności jakie ma ona do przezwyciężenia. Przy okazji pojawiło nam się istotne zderzenie rzeczywistości z mitologią. Okazuje się bowiem, oczywiście według istniejących i jawnie dostępnych informacji, że wbrew powszechnemu przekonaniu, a nawet wbrew deklaracjom polityków, system Patriot i jemu podobne, istniejące współcześnie są nieprzydatne do zwalczania rakiet tak zaawansowanych technicznie jak Iskander-M.

Co więcej, zapomina się na ogół o realiach operacyjnych, czyli o tym, że zamawiane przez Polskę w programie Wisła środki walki służyć mają w trybie przeciwrakietowym do obrony punktowej, a nie obszarowej.

„Tarcza marzeń” nie może zostać rozpięta jednocześnie nad głównymi miastami i ośrodkami przemysłowymi naszego kraju, bo są one zwyczajnie za duże, z punktu widzenia możliwości zamawianego sprzętu. Prawa fizyki niestety nie dają się odkształcać.

.Skoro przy tym już jesteśmy, to biorąc pod uwagę te same realia operacyjne, do obrony obszarowej w głębi lądu przed pociskami balistycznymi o zasięgu podobnym do Iskandera-M (a nawet znacznie większym) nadawać się może jedynie amerykański system THAAD. Jest on zdolny podjąć walkę z nadlatującymi rakietami już na dystansie 150-200 kilometrów, ale i on będzie musiał zmierzyć się z manewrem, zakłócaniem i celami pozornymi. Także i jego efektywność przeciw nowoczesnym pociskom balistycznym będzie zatem problematyczna.

Oczywiście oferenci systemów obrony przeciwrakietowej mogą nam sugerować, że ich produkty jednak będą zestrzeliwać Iskandery. Mogą przymrużyć oko i dotykając płatka nosa znaczącym gestem szepnąć: „nie wiecie wszystkiego…”. Politycy natomiast mogą powołać się na tajne symulacje komputerowe, których niestety nie mogą przekazać do analizy niezależnym ekspertom. W ten sposób oczywiście można dowodzić każdej tezy, choćby najbardziej fantastycznej, tyle że rzetelny dyskurs schodzi wtedy w kierunku science-fiction. Tymczasem wedle realnie dostępnych danych żaden system przeciwrakietowy nigdy nie był testowany przeciwko celowi ćwiczebnemu symulującemu rakietę balistyczną tak zaawansowaną technicznie jak Iskander. Nie wiadomo nawet czy cel ćwiczebny tego typu w ogóle istnieje.

Cena przechwycenia

.Przed czym dzisiejsza obrona przeciwrakietowa może chronić? Skoro jest tak źle z tą obroną przeciwrakietową, to dlaczego na całym świecie czołowe kraje wydają na nią tak wielkie pieniądze? Czy Stany Zjednoczone po prostu wyrzucają w błoto 8-9 miliardów dolarów rocznie na całkowicie nieprzydatne uzbrojenie? Oczywiście, że nie. Po prostu według amerykańskich strategii obrona przeciwrakietowa ma służyć do zupełnie innego celu niż my byśmy dla niej przeznaczali. Mamy kolejne zderzenie mitu o potędze obrony przeciwrakietowej z rzeczywistością.

Kluczem do zrozumienia tej kwestii jest słowo ograniczona. Wszystkie dziś konstruowane i perspektywiczne systemy przeciwrakietowe służyć mają jedynie do zwalczania stosunkowo prymitywnych rakiet balistycznych, niedysponujących zaawansowanymi środkami penetracyjnymi. Konkluzja ta wynika nie tylko z analizy upublicznionych parametrów technicznych odpowiednich systemów, nie tylko ze znanych wyników testów poligonowych, ale też i z doktryny, której najszerszy wykład znaleźć można w dokumentach amerykańskich, takich jak choćby Missile Defense Review, wydany przez Departament Obrony USA w 2010 roku.

.A zatem powtórzymy, że według istniejących informacji dzisiejsza obrona przeciwrakietowa może z akceptowalną efektywnością przechwytywać jedynie rakiety balistyczne, które nie są zdolne do stosowania zaawansowanych technik przełamania obrony przeciwrakietowej. W tym celu produkuje się na Zachodzie kilka systemów defensywnych, które mogą zwalczać następujące kategorie pocisków rakietowych:

– niekierowane artyleryjskie pociski rakietowe o zasięgu od kilku do 120 kilometrów (izraelski Iron Dome),
– rakiety balistyczne o zasięgu do 300-600 kilometrów (amerykańskie Patriot PAC-3, amerykańsko-niemieckie MEADS, włosko-francuskie SAMP/T Mamba i wchodzące niebawem do służby izraelskie David Sling),
– rakiety balistyczne o zasięgu do 2000-3000 kilometrów (izraelskie Arrow-2 i 3, amerykańskie THAAD i SM-3),
– rakiety międzykontynentalne (amerykańskie GBI, a w ograniczonym zakresie także SM-3).

.Podkreślić należy także, że możliwości przechwytywania pocisków balistycznych przez te systemy zależą od wielu konkretnych czynników operacyjnych i sytuacji na polu walki, a w szczególności od rozmieszczenia rubieży obronnej w stosunku do punktu odpalenia rakiet i położenia celów. Duże znaczenie ma także przyjęta taktyka uderzenia rakietowego, a w szczególności liczba atakujących pocisków na jednym kierunku operacyjnym. Inaczej mówiąc, znaczna liczba nawet prymitywnych rakiet może przełamać obronę poprzez wyczerpanie jej środków ogniowych na wąskim odcinku.

Oczywiście prace badawcze trwają, w szczególności obiecujące są systemy oparte na broni energetycznej lub elektromagnetycznej. Ich użycie przyspieszyłoby proces przechwytywania do takiego poziomu, że stałoby się możliwe zwalczanie nawet szybko manewrujących rakiet, nawet w niewielkiej odległości od celów. Ponadto cena jednego przechwycenia spadłaby ogromnie, co utrudniłoby przeciążenie obrony. Ale to jest śpiewka przyszłości. Nikt nie wie jak odległej (za wyjątkiem może niskoenergetycznych laserów do zwalczania artyleryjskich pocisków rakietowych, które być może pojawią się jeszcze w tej dekadzie).

Zakładnicy szantażu

.Co i w jakim celu Amerykanie budują u nas i na świecie? Amerykanie tworzą obronę przeciwrakietową z myślą o przeciwnikach takich jak Korea Północna czy Iran, lub perspektywicznie inne relatywnie słabe państwo gotowe jednak kwestionować kształtowany przez USA porządek regionalny i światowy. Na celowniku obrony przeciwrakietowej są także zapewne i Chiny, choć tego już się nie deklaruje oficjalnie. Jednak tu potencjalna obrona będzie miała największe problemy, ze względu na szybkie postępy chińskiego programu rakietowego.

I to już raczej koniec mitu o „tarczy marzeń” oraz o magicznej obronie przed Iskanderami. Nigdzie nie ma najmniejszej mowy o ich zwalczaniu. Co więcej, panuje dość powszechne przekonanie, że Rosja szybko rozwija i tak już zaawansowane techniki oraz strategie przełamania obrony przeciwrakietowej.

Jeśli nie nastąpi przełom technologiczny, rosyjskie pociski balistyczne pozostaną nieuchwytne dla każdej obrony, jaką moglibyśmy sobie zainstalować.

.Po co zatem takie wydatki, skoro USA i tak górują militarnie nad regionalnymi konkurentami? Odpowiedź znajdujemy w modnym ostatnio słowie asymetria. Rakiety balistyczne są bowiem asymetryczną odpowiedzią na amerykańską przewagę, właśnie dlatego, że dotychczas tak trudno było je zwalczać. Wiele krajów sukcesywnie modernizowało i rozbudowywało arsenały rakietowe, przede wszystkim wydłużając zasięg rakiet, mimo, że pozostawały one dość prymitywne.

Proces ten dostrzegano w USA już od początku lat dziewięćdziesiątych, przewidując, że sukcesywnie może on oznaczać pojawienie się zupełnie nowej sytuacji strategicznej, charakteryzującej się przede wszystkim znacznym ograniczeniem swobody manewru USA w ważnych regionach świata. Słowami Donalda Rumsfelda, niektóre kraje, mając odpowiednie rakiety balistyczne, mogłyby wziąć amerykańskie i sojusznicze miasta za zakładników nuklearnego szantażu.

Obrona przeciwrakietowa jest zatem elementem globalnej strategii, której celem jest utrzymanie amerykańskich wpływów politycznych i ekonomicznych, podtrzymywanych obecnością wojskową. Ma za zadanie nie dopuścić do bezpośredniego szantażu wobec terytorium USA, do zastraszenia sojuszników i partnerów oraz do ograniczenia swobody operowania amerykańskich sił zbrojnych w czasie pokoju i na wypadek wojny.

Nie jest to obawa na wyrost. Według danych amerykańskiej Agencji Obrony Przeciwrakietowej (MDA) do roku 2020 w światowych arsenałach (poza NATO, Rosją i Chinami) będzie prawie 8 000 balistycznych pocisków rakietowych o zasięgach od kilkuset do kilku tysięcy kilometrów. Absolutna większość tych rakiet będzie jednak nadal stosukowo prosta, ich zdolności przełamania obrony przeciwrakietowej pozostaną na poziomie co najwyżej podstawowym. I tu mamy właściwe zadanie, które przeznacza się konstruowanym obecnie systemom bojowym, zadanie potencjalnie możliwe do wykonania w ramach istniejących technologii.

.Obrona przeciwrakietowa pozostaje wszakże w nieustającym wyścigu z konstruktorami rakiet, którzy nawet w słabo rozwiniętych krajach czynią jednak postępy. Dlatego też rozmieszcza się stosunkowo mało sprawdzone i nie do końca rozwinięte modele uzbrojenia, udoskonalając je nieustannie. W efekcie są wątpliwości czy pozostająca w służbie broń rzeczywiście ma deklarowaną skuteczność, nawet wobec ograniczonych celów. Na problem ten wskazują nie tylko niezależni eksperci, ale i amerykańskie Rządowe Biuro Obrachunkowe (GAO), które wielokrotnie krytykowało nie tylko rozrzutność MDA, ale właśnie niepewność co do tego czy za ogromne pieniądze siły zbrojne otrzymują uzbrojenie, które faktycznie sprawdzi się w ramach przeznaczanych mu zadań na polu walki.

Należy tu przypomnieć i to, że amerykańska obrona przeciwrakietowa (poza propagandowa farsą z I wojny w Zatoce Perskiej) zestrzeliła jak dotychczas, według oficjalnych danych, tylko 9 pocisków balistycznych. Miało to miejsce w czasie operacji w Iraku w 2003 roku. Łupem Patriotów padły wtedy stosunkowo prymitywne, irackie wersje radzieckich rakiet rodziny R-17/R-300 (znanych powszechnie pod ogólnym określeniem Scud). Od tego czasu nie zanotowano żadnego bojowego zastosowania amerykańskiej obrony przeciwrakietowej.

Wszystko to skłania nas do tezy, że z małymi wyjątkami (izraelski Iron Dome), obrona przeciwrakietowa w ogóle, a zatem i amerykańska oczywiście także, jako realny i pewny środek prowadzenia działań zbrojnych nie istnieje. Jest w tym wymiarze raczej kwestią przyszłą, a dziś mamy do czynienia jedynie z jej wpływem na politykę międzynarodową, ale to dalsza kwestia, której rozwijać w tym miejscu nie ma potrzeby.

Zdradzona Polska

.W Redzikowie powstaje baza w której mają stacjonować 24 pociski przechwytujące SM-3, wraz z systemem kierowania ogniem i odpowiednim zabezpieczeniem. Mają one bronić Europy przed ewentualnym atakiem z kierunku bliskowschodniego, pod warunkiem oczywiście, że atakujących rakiet będzie nie więcej niż kilka i nie będą to nowoczesne pociski, dysponujące zaawansowanymi środkami przełamania obrony przeciwrakietowej. I tyle. Powtórzmy: żadnej Rosji, żadnych Iskanderów w amerykańskich planach nie ma.

Przy okazji możemy uporać się z kolejnym mitem. Otóż według pierwotnej wersji, ogłoszonej jeszcze w 2004 roku i zaakceptowanej przez Polskę w 2008 roku na mocy porozumienia z USA, miał u nas stacjonować komponent przeznaczony tylko do obrony terytorium USA za pomocą przeciwrakiet GBI. W 2009 roku Barack Obama zmienił tę koncepcję na program stopniowego umieszczenia w Polsce i w Rumunii kolejnych generacji rakiet SM-3 przeznaczonych do obrony obszarowej Europy. Ostatnia z zaplanowanych wówczas odmian, SM-3IIB, miałaby po 2020 roku być zdolna także do obrony terytorium USA.

Tymczasem, amerykański prezydent został wówczas okrzyknięty w Polsce… zdrajcą. Dziennikarze wytykali przy tym w pierwszej kolejności, że ogłosił swój program w dość niefortunnym terminie, bo 17 września… Co jeszcze ciekawsze, w marcu 2013 roku ostatni etap planu został zawieszony z przyczyn technicznych i ekonomicznych, a zatem amerykańskie bazy, według obecnie obowiązującej koncepcji, mają bronić już tylko Europy. Obama jednak pozostaje dla wielu zdrajcą Polski, właśnie z powodu obrony przeciwrakietowej.

Jakie są dla Polski konsekwencje strategiczne goszczenia amerykańskich instalacji? Porozumienie z USA w sprawie bazowania w Polsce komponentu BMDS zostało przyjęte bez dyskusji politycznej, jakby była to kolejna, poniekąd techniczna sprawa. Do dziś panuje generalne przekonanie, że dobrze mieć Amerykanów u siebie i że ma to prawie same pozytywy, może za wyjątkiem możliwego zaostrzenia stosunków z Rosją.

Wietrzne gwarancje

.Nie podważając tej logiki należy zwrócić uwagę, że z chwilą przyjęcia na nasze terytorium amerykańskich instalacji zmieniło się dość znacznie geostrategiczne położenie Polski. Nie kwestionując samej zasadności podjętych decyzji, zauważamy brak dyskusji, która mogłaby wyświetlić szersze tło i nakreślić wielopłaszczyznowo następstwa zachodzących zmian. A są one niewątpliwie istotne, objawiają się na wielu wymiarach i będą oddziaływać w długim horyzoncie czasowym. Nie pretendując do całkowitego i kompletnego ich wyjaśnienia zwróćmy pokrótce uwagę na kilka spraw, które mają wydźwięk zarówno pozytywny, negatywny, jak też neutralny.

Do pozytywów można zaliczyć wspomnianą amerykańską obecność, która niewątpliwie wzmacnia zainteresowanie USA naszym krajem, a zatem podbudowuje sojusznicze zobowiązania namacalnymi interesami. Jest to powszechnie przyjmowana perspektywa. Należy ją jednak opatrzyć pewnymi zastrzeżeniami. Przede wszystkim pamiętajmy o tym, że USA prowadzą globalną politykę w ramach realizacji swych interesów narodowych, które także postrzegają w planie globalnym. Oznacza to, mówiąc cynicznie, że poszczególne kraje są o tyle podmiotami w amerykańskiej grze o ile mają dość siły i znaczenia. Większość pozostaje jednak przedmiotem polityki Stanów Zjednoczonych. I nie mówimy tego z modnych antyamerykańskich pozycji, lecz z punktu widzenia twardego realizmu.

Historia najnowsza zna wielu sojuszników USA, którym obiecywano dozgonną przyjaźń i wsparcie, a którzy pewnego ranka budzili się z konstatacją, że interesy Waszyngtonu są już gdzieś indziej.

.Jednym z najbardziej znanych przykładów jest Wietnam Południowy, który stanął wiosną 1975 roku w obliczu kolejnej inwazji z północy, ale tym razem nie otrzymał żadnej pomocy, co niewątpliwie przyczyniło się do jego upadku. Dla Amerykanów ważniejsza była wtedy normalizacja relacji z Chinami, co postrzegano jako ogromne zwycięstwo w walce z ZSRR. A Wietnam? No cóż, trudno…

Ostatnim spektakularnym przykładem amerykańskiej real politik jest los Kurdów, którzy od wielu lat byli bliskimi sojusznikami USA w Iraku, a potem w walce z kalifatem w Syrii. Niedawno okazało się jednak, że ważniejsze jest włączenie się Turcji w walkę przeciwko islamistom. Ankara otrzymała zatem od Waszyngtonu swoiste przyzwolenie na wszczęcie działań także przeciwko siłom kurdyjskim.

.Oczywiście nie przewidujemy dziś podobnej sytuacji w stosunku do Polski, ale w dalszej perspektywie może okazać się, że nasz kraj jest mniej ważny na przykład od Rosji i wszystkie gwarancje oraz obietnice przyjaźni staną się bezwartościowe. W końcu baza w Radzikowie może zostać w krótkim czasie zredukowana do statusu nieoperacyjnego, pozbawiona krytycznego uzbrojenia i wyposażenia, a wreszcie opuszczona przez personel USA. A zatem, cieszmy się z obecności Amerykanów w Polsce, bo to na pewno umacnia ich zainteresowanie i podbudowuje realnymi działaniami polityczne gwarancje. Ale gwarancje nie są wieczne.

Negatywnym następstwem będzie fakt, że Polska goszcząc amerykańskie ważne instalacje wejdzie na listę celów różnych obecnych i przyszłych przeciwników USA. Ale nie jest to duża zmiana, ponieważ będąc członkiem NATO i ze względu na swe położenie nasz kraj i tak jest pierwszoplanowym celem dla Rosji, nabierającej znaczenia jako przeciwnik USA.

Niewątpliwie wzrośnie także do pewnego stopnia zagrożenie atakiem terrorystycznym lub inną asymetryczną odpowiedzią, jaka mogłaby się ewentualnie pojawić ze strony jakiegokolwiek innego państwa, które poczuje się zagrożone przez rozwój amerykańskiej obrony przeciwrakietowej. W sytuacji wzrostu napięcia, na przykład w stosunkach z Iranem, instalacje przeciwrakietowe w Polsce mogą stać się celem takiego ataku, lecz trudno określić dziś jak w szczegółach mogłoby to wyglądać.

I wreszcie następstwa o charakterze neutralnym, które tylko z pozoru zmieniają sytuację strategiczną Polski. Przede wszystkim należy tu wspomnieć kwestię rosyjską, którą się często w tym kontekście przywołuje. Mimo zdecydowanej propagandy Rosja wie dobrze, że amerykańska obrona przeciwrakietowa nie zagraża w sposób bezpośredni skuteczności ich strategicznemu odstraszaniu. Moskwa twierdzi jednak inaczej, obstaje przy tym mocno, uznaje więc postawę USA w tej kwestii za wrogą.

Co za tym idzie i Polska jawi się jako pierwszoplanowy wróg Rosji. Pojawiają się nawet bezpośrednie groźby pod naszym adresem. Ale to nic nowego. Polityka rosyjska nie jest tu funkcją rozwoju obrony przeciwrakietowej czy skutkiem decyzji o goszczeniu u nas BMDS. Rosja po prostu nigdy nie zaakceptowała naszego generalnie prozachodniego kursu politycznego, którego instytucjonalizacją stało się członkostwo w NATO. A w szerszym planie, Rosja nigdy nie zaakceptowała umniejszenia swego mocarstwowego statusu. Obrona przeciwrakietowa jako przyczyna sama w sobie nie ma tu nic do rzeczy.

.Wzrost znaczenia Polski dla USA ma istotny i niewątpliwie pozytywny wpływ na bezpieczeństwo naszego kraju. Umacnia je w obliczu głównego zagrożenia jakie postrzegamy w ujęciu militarnym czyli Rosji. Nie oznacza to jednak wiecznej gwarancji bezpieczeństwa, bo świat się zmienia i amerykańskie interesy także. Ponadto kraj nasz i jego obywatele przesuną się nieco wyżej w hierarchii celów ewentualnego asymetrycznego ataku ze strony państw, przeciwko którym obrona przeciwrakietowa jest wymierzona. I to są właśnie główne zmiany w położeniu geostrategicznym Polski, które choć nie mają charakteru krytycznego, to jednak na dekady wpłyną na nasze bezpieczeństwo.

Nieuchronne zderzenie

.Jaki będzie wpływ pojawienia się amerykańskiej bazy w Polsce w wymiarze społecznym i politycznym? W tym kontekście można mówić o płaszczyznach wewnętrznej i zewnętrznej. Czyli o następstwach interesującego nas procesu dla sytuacji w kraju i jego politycznej pozycji międzynarodowej. Wymiar ten uzupełnia w pewnym sensie powyższe rozważania kontekstu strategicznego, odwołując się jednak do kwestii przyszłych. Poniższe akapity należy zatem traktować jako wieńczącą dotychczasowy wywód prognozę, która oczywiście z natury rzeczy może się nie sprawdzić. Może także podlegać zmianom w miarę rozwoju sytuacji.

W wymiarze wewnętrznym najważniejszym problemem jaki daje się dostrzec w najbliższej przyszłości są skutki dotychczasowego braku dyskusji w połączeniu z powszechną niewiedzą. Jest bowiem rzeczą niewątpliwą, że w miarę postępu budowy amerykańskich instalacji będą one wzbudzały coraz więcej uwagi. Podobnie jak w miarę rozwoju programu Wisła, w szczególności kiedy będzie rozmieszczane konkretne uzbrojenie za które zapłaci podatnik, zainteresowanie nim opinii publicznej wzrośnie.

Pojawiać się będą zatem kolejne opracowania. Z czasem sprawą zainteresują się politycy. I w pewnym momencie, zapewne dość nagle, okaże się że mamy w Polsce nie to, czego powszechnie oczekiwaliśmy. Że nie ma żadnej obrony przed Rosją ani wieczystej ochrony ze strony USA, natomiast Polska staje się celem „różnej maści” terrorystów. Tego typu rozmaitej jakości argumentacja pojawi się w publicznej debacie, ku zaskoczeniu społeczeństwa, ale też i klasy politycznej. Nałoży się to na bieżącą walkę między partyjnymi opcjami i zostanie w niej natychmiast wykorzystane.

Sprawy bezpieczeństwa zewnętrznego zawsze są wygodnym instrumentem politycznego dyskursu, ponieważ łatwo wskazywać wrogów i siać strach.

.Nie trzeba przy tym dawać trudnych odpowiedzi na trudne problemy społeczno-ekonomiczne, które ku uciesze polityków schodzą w takich okolicznościach na plan dalszy. Obrona przeciwrakietowa stanie się zatem najprawdopodobniej tematem zastępczym w ramach ogólnej debaty politycznej, która będzie płytka, emocjonalna i pozbawiona substancji. Przy okazji realia i rzeczywistość zejdą na plan dalszy z uszczerbkiem dla bezpieczeństwa narodowego.

W planie międzynarodowym następstwa budowy BMDS w Polsce można podzielić na znaną kwestią rosyjską, której nie będziemy omawiać szczegółowo i kierunek zachodni. W tym ostatnim wymiarze następstwa także mogą być różnego rodzaju.

Z jednej bowiem strony mamy NATO, które od strategii lizbońskiej stawia obronę przeciwrakietową jako jedno z naczelnych swych zadań. Goszcząc na naszym terytorium ważne instalacje dzielimy sojusznicze brzemię i nasz udział jest ważny. W istotnym zakresie wypełniamy zobowiązania, co niewątpliwie umocni pozycję Polski w Sojuszu.

Jest jednak i druga strona medalu. BMDS w Europie to jednak przedsięwzięcie amerykańskie, rozpoczęte jeszcze w czasach prezydentury George’a Busha. Słusznie było w owym czasie postrzegane jako egoistyczne i nic dobrego nie przynoszące naszemu kontynentowi. Poglądy takie wyrażały dość powszechnie zarówno narastająco antyamerykańskie społeczeństwa zachodnie, jak też i rządy wielu europejskich państw.

I choć, jak wiemy, Barack Obama zmienił radykalnie zadania dla obrony przeciwrakietowej w Europie, antyamerykanizm jednak nie zmniejsza się, ponieważ ma znacznie głębsze podłoże polityczne i świadomościowe. W takich realiach budowa w naszym kraju kolejnych ważnych instalacji należących do USA może stać się dla antyamerykańskich sił w Europie Zachodniej pretekstem do ataków na Polskę. W niektórych możliwych konfiguracjach politycznych obrona przeciwrakietowa może się więc stać jedną z przyczyn oraz wygodnym instrumentem antypolskiej polityki niektórych krajów.

.Następstwa budowy BMDS w Polsce, zarówno w kontekście szans jak i zagrożeń, choć niewątpliwie istotne i długofalowe, nie są jednak daleko idące. Bezpieczeństwo Polski umocni się, ale bez gwarancji, nie na zawsze i nie bez minusów. W wymiarze politycznym zewnętrznym zyskamy zapewne, ale i możemy nieco stracić, chyba jednak z przewagą zysków.

Najwyraźniej negatywne skutki będziemy najprawdopodobniej mogli zaobserwować w wymiarze wewnętrznym, politycznym i społecznym. Ale nie z powodu samego faktu instalacji komponentu BMDS w Redzikowie czy zakupu systemów Patriot, lecz w wyniku sposobu w jaki się to odbywało i odbywa. Nieuchronne zderzenie wciąż podtrzymywanej mitologii z rzeczywistością, będzie dość bolesne i wywoła niemałe zamieszanie na polskiej scenie politycznej.

Marek Czajkowski

FullSizeRenderTekst pochodzi z wyd.3 Niezależnego Magazynu Strategicznego PARABELLUM. Promocyjne egzemplarze limitowanego wydania wysyłamy pocztą dla Czytelników #KontoPREMIUM [LINK]. Zainteresowanych prosimy o zgłoszenie: redakcja@wszystkoconajwazniejsze.pl z podaniem adresu pocztowego oraz identyfikatora/loginu #KontoPREMIUM.

Materiał chroniony prawem autorskim. Dalsze rozpowszechnianie wyłącznie za zgodą wydawcy. 25 listopada 2015
Fot.Shutterstock