Dominik DUBIEL SJ: Po co światu jezuici?

Po co światu jezuici?

Photo of Dominik DUBIEL SJ

Dominik DUBIEL SJ

Ksiądz, kompozytor, kantor. Absolwent filozofii na Akademii Ignatianum, edukacji artystycznej na Akademii Muzycznej w Krakowie oraz teologii na Papieskim Uniwersytecie Gregoriańskim w Rzymie i w Collegium Bobolanum Akademii Katolickiej w Warszawie. Redaktor Modlitwy w drodze. Mieszka w Krakowie.

zobacz inne teksty Autora

Pierwsi jezuici bardzo szybko wyrobili sobie renomę, która przyciągała kolejne wybitne jednostki, co umacniało prestiż nowego zakonu i budziło zaufanie zarówno władz świeckich, jak i kościelnych – pisze Dominik DUBIEL SJ

.Jest taki dowcip:
– Jakie jest podobieństwo między dominikanami i jezuitami?
– Jedni i drudzy zostali założeni, by zwalczać herezje i błędy: dominikanie, by zwalczać albigensów, jezuici, by zwalczać protestantów.
– A jaka jest między nimi różnica?
– Kiedy ostatnio widziałeś jakiegoś albigensa?

Włosi mawiają: se non è vero, è molto ben trovato. Rzeczywiście, przytoczony dowcip brzmi zabawnie, jednak – przynajmniej w odniesieniu do Towarzystwa Jezusowego – nie jest prawdziwy. Lecz jest w nim ziarno prawdy: działalność jezuitów stanowiła istotny wkład w tzw. kontrreformację. Dokonało się to jednak na innej drodze, niż głoszą uproszczone opowieści, składające się na czarną legendę Towarzystwa Jezusowego jako specjalnej armii utworzonej do walki z protestantyzmem. Żeby zrozumieć genezę naszego zakonu, na jakie potrzeby odpowiadał, a ostatecznie, czy w dzisiejszej rzeczywistości możemy dopatrzyć się analogii do tej pierwotnej sytuacji założycielskiej, musimy zacząć od zarysowania historii jego założyciela.

Iñigo – rycerz, który został mistykiem

.Bogaty życiorys św. Ignacego Loyoli mógłby spokojnie posłużyć jako scenariusz dobrego serialu. Szczególnie część historii sprzed bitwy pod Pampeluną, podczas której został ciężko zraniony, dobrze wpisywałaby się we współczesne trendy: kobiety, hazard, przemoc, związki z władzą i polityką. Krótko mówiąc, wszystko to, co podkręca oglądalność na platformach streamingowych. Ten etap zakończył się jednak wspomnianą bitwą. Iñigo ze strzaskanym kulą armatnią kolanem trafił na rodzinny zamek w Kraju Basków i tam rozpoczęła się żmudna rehabilitacja. Długie miesiące samotności stały się przestrzenią, w której rozpoczęła się jego życiowa przemiana. Nie wchodząc w szczegóły, które wymagałyby osobnego, obszernego tekstu, zaznaczmy tylko, że na skutek tego procesu zapragnął on prowadzić życie całkowicie poświęcone Bogu.

Zostawił więc cały dotychczasowy dworsko-rycerski sposób bycia i, pragnąc przypodobać się Bogu, zaczął pieszo pielgrzymować. Oddawał się przy tym surowym praktykom ascetycznym. Krótko mówiąc, próbował swój „światowy” styl myślenia, polegający na zasługiwaniu na uznanie poprzez heroiczne i spektakularne czyny, przenieść na życie duchowe.

Wyniszczającymi postami, zaniedbywaniem wyglądu i higieny próbował św. Ignacy Loyola „zaimponować Bogu”, by w ten sposób zasłużyć na Jego miłość i uznanie. Postawa ta doprowadziła go jednak do skrajnej rozpaczy i myśli samobójczych na skutek przekonania, że nigdy nie będzie wystarczająco dobry, by odkupić dawne winy i żyć według wymarzonych ideałów pobożności.

Przełom nastąpił w Manresie, w Katalonii, gdzie spędził prawie rok, mieszkając w grocie, medytując, myśląc i modląc się. Tam, na skutek doświadczeń mistycznych, zmieniło się jego podejście. Nadal żył prosto i surowo, jednak zrozumiał – jak interpretuje ten zwrot jeden z wybitnych znawców duchowości ignacjańskiej, Javier Melloni SJ – że miłość Boga jest czymś podarowanym człowiekowi za darmo, na co nie musimy zasługiwać. W tym czasie powstała zasadnicza część książeczki Ćwiczenia duchowe, będącej zbiorem ćwiczeń, reguł i wskazówek, czerpiących z wcześniejszych form pobożności, skompilowanych i twórczo rozwiniętych przez Ignacego na podstawie jego własnych doświadczeń. Baskijski mistyk zapragnął bowiem „pomagać duszom”. Udzielając innym „ćwiczeń duchowych”, chciał zaoszczędzić im drastycznych błędów, na skutek których sam musiał tak wiele wycierpieć. Nie oznaczało to jednak wskazywania ludziom, co mają robić. „Ćwiczenia duchowe” pomagają wejść na drogę prowadzącą do osobistego spotkania z Bogiem i rozpoznawania Jego głosu, do prawdziwego rozeznawania duchowego. Ignacy chciał dać ludziom narzędzie w postaci „ćwiczeń” i towarzyszenia duchowego – czego on sam potrzebował w trakcie swojego nawrócenia, a nikt w tamtym czasie nie potrafił mu tego dostarczyć.

Towarzystwo „pomocy duszom”

.Tutaj znajdują się korzenie misji Towarzystwa Jezusowego. Poza udzielaniem „ćwiczeń” Ignacy starał się „pomagać duszom”, ucząc katechizmu i tłumacząc podstawy wiary chrześcijańskiej, żyjąc przy tym prosto i radykalnie, wspomagając ubogich, pracując w przytułkach i szpitalach. Kiedy zgromadziła się wokół niego grupa przyjaciół zafascynowana tym, co robił, po jakimś czasie rozeznali, że założą wspólnie zakon i przyjmą święcenia kapłańskie. Wówczas do wspomnianych wyżej podstawowych zajęć dołączyły narzędzia wynikające z posługi sakramentalnej: zwłaszcza spowiedź, ale też głoszenie kazań i inne. Na skutek swoich trudnych przejść z inkwizycją (w pierwszym okresie działalności), podważającą jego kompetencje, by nauczać o sprawach wiary, Ignacy zaczął kłaść duży nacisk na solidną formację intelektualną członków Towarzystwa Jezusowego – zarówno scholastyczną, jak i humanistyczną. Tym sposobem pierwsi jezuici bardzo szybko wyrobili sobie renomę, która przyciągała kolejne wybitne jednostki, co umacniało prestiż nowego zakonu i budziło zaufanie zarówno władz świeckich, jak i kościelnych. Oczywiście nie brakowało głosów zgoła przeciwnych, bardzo krytycznych. Nawiasem mówiąc, owa polaryzacja opinii względem jezuitów była charakterystyką zakonu od samego początku jego istnienia.

Pierwsze pokolenia jezuitów działały więc prężnie, zaspokajając wielopoziomowe potrzeby wiernych zarówno wśród wykształconych (nauczanie na uniwersytetach, utwierdzanie ortodoksji z jednej, wytyczanie nowych trendów z drugiej strony), jak i wśród prostych ludzi (nauczanie podstaw katechizmu, gdyż stan świadomości religijnej wśród większości wiernych był opłakany); wśród bogatych (byli spowiednikami i doradcami królów) i wśród najbiedniejszych (prowadzili przytułki dla bezdomnych dzieci czy kobiet wychodzących z prostytucji). Pisali sztuki teatralne, komponowali muzykę, budowali kościoły w nowym stylu, głosili kazania, udzielali sakramentów, bronili jedności Kościoła, wartości sakramentów i prymatu papieża (któremu ślubują specjalne posłuszeństwo co do misji). Wszystko po to, by „pomagać duszom”, przekazywać podstawowe prawdy wiary chrześcijańskiej w zrozumiałym dla ludzi języku i w ten sposób chronić ich przed popadnięciem w błędy i herezje.

Ten styl działania był zbieżny z postulatami kontrreformacji. Co więcej, okazywał się ponadprzeciętnie skuteczny w umacnianiu i krzewieniu wiary katolickiej. Nie dziwi zatem, iż – jak zauważa historyk John O’Malley SJ w swojej pracy Pierwsi jezuici – „praktyki, które Towarzystwo podejmowało z własnej inicjatywy, bez odniesienia do protestantyzmu, w roku 1576 zaczęto postrzegać jako antidotum na protestantyzm”. Był to jednak raczej efekt uboczny zaangażowania w to, co było podstawową, pozytywną misją zakonu, będącą rozszerzeniem pragnienia św. Ignacego Loyoli, by pomagać ludziom w bezpośrednim spotkaniu z Bogiem, zarówno przez formację intelektualną, jak i przez inicjowanie w doświadczenie duchowe.

Jezuici w czasach postmoderny

.Nasuwa się pytanie, czy w dzisiejszym, postmodernistycznym świecie nadal istnieją racje, które doprowadziły do założenia Towarzystwa Jezusowego i kształtowały misję zakonu u jego początku.

Nie ulega wątpliwości, że w świecie – z zachodnim, mocno zlaicyzowanym włącznie – istnieje wielkie zapotrzebowanie na pogłębioną duchowość. Świadczy o tym choćby popularność grup medytacyjnych różnej proweniencji. Duchowość ignacjańska wydaje się idealnie odpowiadać na te potrzeby. Jest to bowiem duchowość prowadząca w głąb siebie, a ostatecznie do bezpośredniego spotkania z żywym Bogiem. Jest ona daleka od abstrakcyjnego bujania w pseudomistycznych obłokach. To raczej duchowość, która pozwala stać nogami twardo na ziemi, wsłuchując się w głos Boga mówiącego zarówno w języku Pisma Świętego i Tradycji Kościoła, jak i w dialektach naszych uczuć, życiowych doświadczeń czy różnych wydarzeń naszej zabieganej codzienności. To duchowość ucieleśniona, angażująca ciało, emocje i intelekt.

Jednocześnie faktem jest, że duchowością ignacjańską żyje wiele osób niebędących jezuitami: świeckich kobiet i mężczyzn, osób konsekrowanych czy księży. Osoby te z powodzeniem prowadzą „ćwiczenia duchowe”, głoszą konferencje o naszej duchowości czy służą innym w ramach towarzyszenia duchowego w ich codzienności.

Podobnie rzecz się ma w wielu innych obszarach, w których kiedyś jezuici byli pionierami, a teraz z powodzeniem zadania te kontynuowane są przez inne osoby, grupy, organizacje. Choć zapotrzebowanie na wszystkich polach jest równie wielkie, jak w początkach Towarzystwa – od niskiego poziomu świadomości religijnej wiernych, przez odrzuconych i wykluczonych, którzy potrzebują towarzyszenia i wsparcia, przez potrzebę tworzenia dobrej sztuki wspierającej w doświadczeniu wiary i duchowości, po solidny przekaz wiedzy i rzetelną publicystykę – jako jezuici ciągle staramy się to robić i nie jesteśmy już w tym sami.

Przyszłość Towarzystwa Jezusowego

.Wypada zatem zadać sobie pytanie, czy nasz zakon jest wciąż potrzebny Kościołowi i światu? Skoro sam św. Ignacy Loyola, choć poświęcił ogromną część swojego życia Towarzystwu Jezusowemu, uwzględniał możliwość, że mogłoby ono przestać istnieć, to i nam wypada myśleć z odwagą właściwą naszemu ojcu założycielowi.

Jednak nie mnie odpowiadać na to pytanie. Podzielę się jedynie moim doświadczeniem Towarzystwa Jezusowego. Mówiąc uczciwie, w wielu miejscach nie brakuje w nim słabości i bylejakości. Patrzę jednak na bardzo wielu moich współbraci, żyjących w pełni duchowością ignacjańską, która dogłębnie przemienia nie tylko spojrzenie na rzeczywistość, ale i cały styl życia.

Śluby zakonne dają im wolność i dyspozycyjność, na jaką nie mogą pozwolić sobie inni. Widzę więc mężczyzn, którzy poświęcają się całkowicie dla innych. Prowadzą szkoły, które są często jedyną szansą na zdobycie wykształcenia dla dzieci w Indiach czy wielu krajach afrykańskich, dzieląc trudy i biedę ludzi, wśród których żyją. Widzę chłopaków, którzy słysząc o dwóch naszych współbraciach zamordowanych przez lokalny gang nieco ponad rok temu w Meksyku, zgłaszają się na ich miejsce, żeby ludzie, wśród których tamci pracowali, nie pozostali bez opieki duszpasterskiej. Widzę jezuitów, którzy spalają się jako profesorowie na uczelni, nie tylko ucząc i publikując, ale poświęcając czas studentom, wspierając ich i inspirując. Widzę kapelanów wojskowych, którzy narażają życie na linii frontu, żeby wesprzeć swoich kompanów z wojska, by tamci w piekle wojny nie zatracili swojego człowieczeństwa. Widzę współbraci, którzy przez całe życie cicho pracowali w parafii lub w kapelanii szpitalnej, dając odczuć osamotnionym i poranionym przez życie, że Bóg jest blisko nich. Widzę prawdziwych mistrzów duchowych, do których w poszukiwaniu duchowej głębi na rekolekcje ignacjańskie przyjeżdżają zarówno osoby pracujące fizycznie, jak i czołowi dziennikarze, młodzież i biskupi, osoby starsze i ważni politycy.

.Mógłbym tak długo wymieniać. Ale niech przynajmniej tych kilka przykładów pomoże rozszerzyć perspektywę w refleksji nad misją i rolą jezuitów w dzisiejszym świecie.

Dominik Dubiel SJ

Materiał chroniony prawem autorskim. Dalsze rozpowszechnianie wyłącznie za zgodą wydawcy. 20 sierpnia 2023