Dominik DUBIEL SJ: Teologia muzyki popularnej – rekonesans

Teologia muzyki popularnej – rekonesans

Photo of Dominik DUBIEL SJ

Dominik DUBIEL SJ

Kompozytor, dyrygent, pianista. Absolwent jezuickiej Akademii Ignatianum oraz Akademii Muzycznej w Krakowie. Obecnie studiuje teologię na Papieskim Uniwersytecie Gregoriańskim. Mieszka w Rzymie.

zobacz inne teksty Autora

Czy muzyka popularna może poprowadzić nas w głąb siebie? Czy można dzięki niej spotkać Boga? Czy popowe piosenki mogą być źródłami teologicznymi? – pyta Dominik DUBIEL SJ

.Tworząc projekt „Posłuchaj uważnie. Głębszy poziom popkultury”, przyjęliśmy twierdzące odpowiedzi na te pytania jako oczywiste. Jak zresztą przystało na ludzi kierujących się ignacjańską zasadą „szukać i znajdować Boga we wszystkich rzeczach”. W niniejszym tekście postaram się jednak zarysować teologiczne podstawy niniejszych twierdzeń. 

Kompozycja jako stwarzanie

.Tradycja chrześcijańska dość zgodnie uznaje, że cała rzeczywistość została stworzona przez Boga z niczego (creatio ex nihilo). Cokolwiek istnieje, istnieje dlatego, że jest ciągle stwarzane przez Boga (creatio continua). Gdyby Bóg przestał chcieć jakiejkolwiek rzeczy, przestałaby ona istnieć. 

Choć tworzenie muzyki nie jest tym samym, co boskie creatio ex nihilo, to w obrębie ludzkich aktywności jest być może działaniem najbardziej do tego aktu zbliżonym. W Liście do artystów Jan Paweł II pisał:  „Nikt nie potrafi zrozumieć lepiej niż wy, artyści, genialni twórcy piękna, czym był ów pathos, z jakim Bóg u świtu stworzenia przyglądał się dziełu swoich rąk. Nieskończenie wiele razy odblask tamtego doznania pojawiał się w waszych oczach, artyści wszystkich czasów, gdy zdumieni tajemną mocą dźwięków i słów, kolorów i form podziwialiście dzieła swego talentu, dostrzegając w nich jakby cień owego misterium stworzenia, w którym Bóg, jedyny Stwórca wszystkich rzeczy, zechciał niejako dać wam udział”.

Jest to intuicja dobrze ugruntowana w historii myśli chrześcijańskiej. U św. Augustyna możemy znaleźć przekonanie, że kompozycja muzyczna jest w pewien sposób wejściem w komunię z aktywnością stwórczą Ojca. św. Jan Chryzostom uważał zaś muzykę za wynalazek niebios i „objawienie Ducha Świętego”, którego w starożytnym hymnie nazywamy wprost Duchem Stworzycielem. Zatrzymajmy się zatem na chwilę nad samym aktem stworzenia świata przez Boga, będącego źródłem i pierwowzorem każdej ludzkiej twórczości. 

Jak zauważa w swoim tekście Creazione ex nihilo o ex trinitate? Dariusz Kowalczyk SJ, stworzenie z niczego (ex nihilo) w teologii chrześcijańskiej jest ostatecznie stworzeniem mającym swe źródło w samej istocie Trójcy Świętej (ex trinitate). Przed stworzeniem świata nie istniało nic poza Bogiem. Jednak rzeczywistość stworzona, mimo swej zależności od Stwórcy, nie jest Jego częścią, lecz ma swoją autonomię. Jak to możliwe? Piękne (nawet jeśli filozoficznie nie do końca satysfakcjonujące) wyjaśnienie proponuje myśl kabalistyczna. Luriańska teoria cimcum oznacza „skurczenie się” Boga, Jego wycofanie się z doskonałej pełni swojego bytu, by „zrobić miejsce” dla mającego powstać świata. Bóg zatem, wycofując się, tworzy „przestrzeń”, do której wraca przez akt stworzenia autonomicznego świata i przez Objawienie. Cimcum jest ograniczeniem się Boga także w znaczeniu nałożenia więzów zasad i praw na świat nieograniczonych możliwości.

Obraz Boga, który ogranicza samego siebie z myślą o innych, jest jednym z najważniejszych obrazów w teologii trynitarnej. Wszak do istoty miłości przynależy „robienie miejsca dla Drugiego”, a jak zapewnia nas Nowy Testament, „Bóg jest miłością”. W Bogu, który jest Jeden w Trzech Osobach, owa „nicość” (powstająca z „miejsca”, jakie Kochający robi dla Ukochanego) jest samym centrum i źródłem twórczej miłości, z której powstał świat. 

Każdy akt tworzenia muzyki, nawet bardzo prostej, odzwierciedla w mniejszej lub większej mierze ten boski dynamizm. Przede wszystkim każdy utwór jest nowym bytem zawdzięczającym swe istnienie aktywności twórcy. Jednocześnie pozostaje autonomiczny względem kompozytora, zaczyna „żyć własnym życiem”, o czym świadczą choćby różne interpretacje odbiorców, które niekoniecznie muszą się zgadzać z intencją twórcy. W końcu każdy akt kompozytorski zawiera w sobie ów element kenotycznego samoograniczenia, widoczny zarówno w kabalistycznej teorii cimcum, jak i w chrześcijańskiej teologii trynitarnej. Kompozytor, decydując się na napisanie danego utworu, już w punkcie wyjścia przyjmuje pewne założenia tematyczne, formalne, muzyczne itd. Rezygnuje w ten sposób ze wszystkich innych, niemal nieograniczonych możliwości twórczych.

We współczesnej muzyce popularnej element pewnej „ascezy” środków stricte muzycznych (funkcjonowanie zasadniczo w obrębie klasycznego systemu dur-moll, regularność rytmiczna, melodia jako istotny element kompozycji etc.) wydaje się dużo bardziej wyrazisty niż we współczesnej muzyce akademickiej, poniekąd z założenia transgresywnej.  W tej perspektywie każda twórczość muzyczna staje się symbolem (w źródłowym tego słowa znaczeniu) boskiej stwórczości. 

Na obraz Boży ją skomponował

.Na przestrzeni wieków w muzyce dopatrywano się śladów Trójcy Świętej. Zmieniały się style i założenia, a przekonanie, że muzyka odzwierciedla w pewien sposób Trójjedynego Boga, trwało. 

W czasach, kiedy praktycznie jedyną uznawaną przez Kościół muzyką był jednogłosowy chorał, dostrzegano w nim doskonałą ikonę komunii trynitarnej – głosy wielu osób, zjednoczonych w twórczym akcie przepełnionym pięknem i harmonią. 

Wraz z rozwojem muzyki polifonicznej (począwszy od tzw. szkoły Notre Dame i kolejnych generacji szkoły franko-flamandzkiej) otworzyły się kolejne trynitarne interpretacje muzyki. Przede wszystkim konieczna stała się organizacja czasu muzycznego. Rytmika menzuralna operowała dwoma podstawowymi podziałami rytmicznymi: trójdzielnym (tempus perfectum), będącym oczywistym odniesieniem do Trójcy Świętej, i dwudzielnym (tempus imperfectum). Również jedna ze sztandarowych form polifonicznych, czyli kanon, była interpretowana w kluczu teologicznym: jako że głos comes był ścisłą imitacją głosu dux, uważano go za „zrodzony” z pierwotnej melodii, a nie „stworzony” przez kompozytora, co było oczywistym nawiązaniem do jednego z kluczowych dogmatów trynitarnych i chrystologicznych o pochodzeniu Drugiej Osoby Boskiej. Oczywiście było to wykorzystywane w muzycznej teologii różnych kompozytorów na przestrzeni wieków, jak choćby przez Josquina des Prez w słynnej Missa Hercules Dux Ferrariae na słowach „genitum non factum” czy na tych samych słowach w Missa sine nomine Johannesa Tinctorisa. Jeszcze głębsze teologiczno-muzyczne przesłania dotyczące natury Boga można znaleźć w dziełach późniejszych twórców (zainteresowanych odsyłam do tekstu Accordo perfetto. La Trinità nella musica, la musica nella Trinità autorstwa Chiary Bertoglio, z którego zresztą obficie korzystam w niniejszej analizie). 

Po ustabilizowaniu się trójdźwięku o budowie tercjowej jako jednego z podstawowych „budulców” tkanki muzycznej utworów i ukształtowaniu się systemu funkcyjnego pojawiła się interpretacja akordu durowego jako doskonałego symbolu Trójcy Świętej. Już sam fakt, że akord durowy zbudowany jest właściwie z pierwszych sześciu dźwięków szeregu alikwotów, czyli jest czymś naturalnym, bywał uznawany za dowód, iż muzyka jest darem niebios. Włoski organista, kompozytor i myśliciel Paolo Venturino interpretuje zaś akord toniczny jako reprezentację Trójcy Świętej: pryma akordu to wyobrażenie Ojca, jako podstawa i centrum tonalne, kwinta symbolizuje Syna, jako dźwięk będący podstawą dominanty – akordu, który jest ściśle związany z toniką, do niej dąży i który zawiera w sobie elementy niewchodzące w skład akordu tonicznego; w końcu tercja jako obraz Ducha Świętego, który sprawia, że akord staje się trójdźwiękiem, wnosi kolor (decyduje o trybie akordu), dynamizm i „życie”.

Co ciekawe, system funkcyjny we współczesnej muzyce klasycznej bywa stosowany jedynie na zasadzie zabawy konwencją, przetworzeń lub makrocytatów. Przetrwał natomiast w praxis muzyki kościelnej (gdzie króluje zarówno w opracowaniach chóralnych, jak i w harmonizacjach organistów, gdzie jedyną „konkurencję” stanowią dla niego akompaniamenty modalne) i w szeroko rozumianej muzyce popularnej: od hip-hopowych bitów, przez rock w różnych odmianach, po nowoczesny pop. 

Choć zmieniały się sposoby odczytywania i interpretowania śladów boskości w muzyce, to przekonanie o ich realnej obecności trwa praktycznie nieprzerwanie od najdawniejszych czasów. Tak naprawdę nie ma w tym nic dziwnego, jeśli przyjmuje się, iż najbardziej pierwotne doświadczenia muzyczne miały charakter religijny. Pierwsi ludzie, słysząc dźwięki, których natury nie rozumieli (jak grzmot czy szum wiatru), interpretowali je jako boskie komunikaty spoza znanego im świata. Starali się więc naśladować te dźwięki za pomocą prostych instrumentów i w ten sposób wchodzić w dialog z Transcendencją. Wraz z rozwojem myśli ludzkiej podejście człowieka do dźwięku stawało się coraz bardziej subtelne, jednak przekonanie o związkach muzyki i rzeczywistości transcendentnej trwało: od starożytnych teorii o związkach muzyki z harmonią sfer niebieskich, przez chrześcijańskich myślicieli uważających, że muzyka odzwierciedla boską harmonię, po współczesne podejścia traktujące sztukę jako formę świeckiego sacrum.

Wcielenie w czasach popkultury

.Niektórzy teologowie mawiają, nawiązując do Karla Bartha, że teologię powinno się uprawiać, trzymając w jednej ręce Biblię, a w drugiej codzienną gazetę. Mieć żywy kontakt z rzeczywistością i interpretować ją przez pryzmat Objawienia. Obydwa elementy są istotne. Zapomnienie o Objawieniu grozi spłaszczeniem naszego spojrzenia na rzeczywistość, wypłukaniem go z transcendencji i złożeniem całej nadziei w tym, co ma nam do zaproponowania świat. A nie trzeba nikogo przekonywać, jak kruche i nietrwałe są światowe obietnice (vide: pandemia i wojna, by wspomnieć tylko najsłynniejsze wydarzenia ostatnich lat). Zaniedbanie kontaktu ze współczesną kulturą, sposobem myślenia i patrzenia na rzeczywistość, ryzykuje natomiast tworzeniem abstrakcyjnych teorii religijnych i udzielaniem kolejnych odpowiedzi na pytania, których nikt nie zadaje. W obu przypadkach mamy więc do czynienia nie z teologią, lecz z ideologiami. Bezbożnymi lub pobożnymi. Tymczasem „radość i nadzieja, smutek i trwoga ludzi współczesnych (…) są też radością i nadzieją, smutkiem i trwogą uczniów Chrystusowych; i nie ma nic prawdziwie ludzkiego, co nie miałoby oddźwięku w ich sercu” (Gaudium et spes 1). Chrześcijanie są zakorzenieni zarówno w Bogu, jak i w świecie, w którym żyją. 

Niedawno świętowaliśmy Boże Narodzenie – moment unaoczniający Wcielenie Boga. Odwieczny Stwórca stał się człowiekiem. Wszedł w konkretny moment historii, w konkretną kulturę, mówił w konkretnym języku, posługiwał się konkretnymi kodami kulturowymi i metaforami. Choć miało to już miejsce od początków Objawienia, to Wcielenie stało się punktem kulminacyjnym tej historii.

Nie da się w pełni zrozumieć człowieka bez Boga (co dobitnie podkreślał Jan Paweł II w encyklice Redemptor hominis), ale i nie da się zrozumieć Bożego Objawienia bez człowieka i kultury, w której żyje. A kultura, w której dziś żyjemy, która kształtuje nasz sposób odczytywania rzeczywistości i myślenia, będąca przestrzenią, w którą Bóg wchodzi, by ją zbawić, jest dziś popkulturą. Popkultura jest w pewnej mierze kroniką, z której możemy odczytywać tzw. znaki czasów, będące jednym z ważnym źródeł teologicznych(locus theologicus). To, o czym śpiewają popowi muzycy, jest jakąś uśrednioną podpowiedzią, czym żyją dzisiaj ludzie. Są tu radości i nadzieje, są smutki i trwogi. Wystarczy wsłuchać się głębiej. Okazuje się wtedy, że nawet jeśli przekaz jest zdominowany przez smutki i trwogi lub radości i nadzieje, które uważamy za płytkie i powierzchowne, to ostatecznie pozostaje on wołaniem serca tęskniącego za Miłością. A to już może obudzić nasze własne serce. 

Święta przestrzeń

.Już tylko na podstawie tych kilku (nieco arbitralnie podjętych) refleksji można zaryzykować myśl, iż muzyka pop może być uprzywilejowanym miejscem spotkania z Bogiem. Po pierwsze, jako akt twórczości jest symbolem stwórczości Boga. Po drugie, muzyka generalnie jest nośnikiem obrazów mówiących coś o Bogu, a muzyka pop, dzięki swojej prostocie formalnej, zdołała ocalić metafory, które zagubiły się we współczesnej muzyce akademickiej. W końcu uważny odbiór muzyki popularnej może być dla chrześcijanina pomocą w uświadomieniu sobie i odczytaniu tego, czego sam doświadcza, a przez takie poznawanie samego siebie – w wejściu w głąb własnego serca, będącego miejscem spotkania z żywym Bogiem.

Jak wspomniałem na początku, św. Ignacy Loyola zachęca, by „szukać i znajdować Boga we wszystkich rzeczach”. Mam nadzieję, że ta próba wstępnego zarysowania horyzontów teologii muzyki popularnej pomoże nam szukać i znajdować Boga nieco bardziej świadomie – zwłaszcza w naszej popkulturowej codzienności. 

Dominik Dubiel SJ

Materiał chroniony prawem autorskim. Dalsze rozpowszechnianie wyłącznie za zgodą wydawcy. 8 stycznia 2023