Dominik DUBIEL SJ: Po co Kościołowi piękno?Refleksje po festiwalu Musica Divina

Po co Kościołowi piękno?
Refleksje po festiwalu Musica Divina

Photo of Dominik DUBIEL SJ

Dominik DUBIEL SJ

Kompozytor, dyrygent, pianista. Absolwent jezuickiej Akademii Ignatianum oraz Akademii Muzycznej w Krakowie. Obecnie studiuje teologię na Papieskim Uniwersytecie Gregoriańskim. Mieszka w Rzymie.

zobacz inne teksty Autora

Zdobywające popularność festiwale, wydawnictwa i kanały w internecie poświęcone muzyce dawnej wydają się wskazywać, że ludzie są dziś stęsknieni raczej przypominania, że niebo nad ich głowami to również harfy anielskie – pisze Dominik DUBIEL SJ

.Choć tegoroczna edycja krakowskiego festiwalu Musica Divina skończyła się już kilka dni temu, to nadal w uszach mam festiwalową muzykę, w głowie gąszcz pytań i refleksji, a w sercu tę specyficzną lekkość i tęsknotę, jaka towarzyszy nam w momentach obcowania z hojnym nadmiarem piękna, dobroci, miłości. Festiwal ten jest bowiem nie tylko ważnym miejscem na mapie koncertowej miłośników muzyki dawnej. Stawia on pytania o rolę muzyki i piękna w Kościele i w ogóle we współczesnym świecie. Co więcej, twórcy festiwalu wydają się mieć propozycję odpowiedzi, którą konsekwentnie wcielają w życie. Żeby zrozumieć tę propozycję, zwróćmy najpierw uwagę na kontekst.

Świat, który przeminął – czyli kontekst festiwalu

.Świata, który ukształtował dawną eklezjologię i liturgię, już nie ma. Nie ma też pełnych klasztorów, w których całe grupy mnichów czy zakonników przeznaczały większość swojego czasu na przygotowywanie kunsztownych śpiewów. Zniknęły zespoły śpiewacze i kapele finansowane przez królów i książęta. Wraz z tymi (i wieloma innymi) zmianami nieuchronnie musiała się zmienić muzyka Kościoła zachodniego. Niektóre tradycyjnie śpiewane nabożeństwa już po prostu nie istnieją. Wielu mszy muzycznych czy motetów będących arcydziełami sztuki sakralnej nie da się wykonać podczas odnowionej liturgii, bo z powodu zbyt rozbudowanych rozmiarów zaburzają proporcje i rozsadzają strukturę posoborowej Mszy świętej. A nawet gdy się da, konieczna jest roztropność w doborze repertuaru, żeby nie wykluczyć zupełnie ze śpiewu liturgicznego pozostałych wiernych. Z kolei współczesna muzyka inspirowana tradycją chrześcijańską to zwykle albo różnej jakości pieśni przeznaczone do użytku liturgicznego, albo piosenki wywodzące się z szeroko rozumianej muzyki popularnej (od popu, przez rap, po metal), albo akademicka muzyka współczesna, często oderwana od modlitewnej praxis Kościoła.

Katolicy rzymskiego obrządku, zwłaszcza ci posiadający bardziej rozwiniętą wrażliwość muzyczną, żyją dziś często w poczuciu estetycznego ogołocenia i tęsknoty za wielką muzyką sakralną, która byłaby częścią ich liturgicznego życia, a nie tylko chwilą duchowego uniesienia podczas koncertu.

Niektórzy radzą sobie z tą sytuacją, próbując rekonstruować ów świat, który przeminął, przynajmniej w sferze liturgii. Inni przyzwyczaili się do tej sytuacji do tego stopnia, że od liturgii nie oczekują niczego więcej niż samej jej esencji, a potrzeby estetyczne realizują w muzeach i salach koncertowych. Obydwa rozwiązania mają swoje lepsze i słabsze strony. Myślę, że istnieje jednak trzecia droga i tę właśnie wydają się proponować twórcy festiwalu Musica Divina.

Zachwyt – narzędzie nienachalnej ewangelizacji

.Organizatorem festiwalu jest Fundacja inCanto, która skrótowo opisuje swoją misję w następujących słowach: „zachwycać muzyką, a poprzez zachwyt wskazywać na Tego, który jest źródłem wszelkiego piękna”. Fundacja rzeczywiście realizuje to zadanie konsekwentnie i kompleksowo. Festiwal Musica Divina, który już stał się ważnym punktem na mapie europejskiej muzyki dawnej, oraz mniejsze Rezonanse organizowane na Podkarpaciu, nie są jedynymi aktywnościami grupy pasjonatów muzyki dawnej i kultury chrześcijańskiej, którzy tworzą Fundację inCanto. Fundacja przetłumaczyła i wydała dwie książki sir Rogera Scrutona (o wielce znaczących tytułach „Muzyka jest ważna” i „Zrozumieć muzykę”). Prezes fundacji Łukasz Serwiński et consortes stoją również za cyklami spotkań łączących pasjonujące wykłady biblijne Michała Wilka z tematycznymi koncertami kameralnymi. Mają też na koncie wydanie kilku płyt, m.in. polskiego zespołu Jerycho, płytę monograficzną z pieśniami maryjnymi związanego z fundacją kompozytora Mariusza Kramarza oraz prawdziwy ewenement – album legendarnej estońskiej grupy Linnamuusikud. Cechą wspólną charakteryzującą wszystkie działania fundacji jest piękno i perfekcjonistyczna wręcz troska o jakość. Od koncepcji projektów, przez poziom muzyczny wykonawców i oświetlenie koncertów, po jakość zaproszeń i wizytówek. To wszystko jest po prostu bardzo ładne. Piękne. Przyciąga i fascynuje. Dowodem na to jest nie tylko frekwencja podczas ostatniej edycji festiwalu Musica Divina – odbywające się w różnych krakowskich świątyniach koncerty gromadziły każdorazowo około tysiąca osób, co jest niezwykłym rezultatem; ale również liczba patronów i darczyńców, którzy regularnie wspierają finansowo działania fundacji.

Theodor W. Adorno, zestawiając przystępność wczesnych sonat Beethovena z – było nie było – trudnymi w odbiorze kwartetami Schönberga, widział w tych ostatnich tę zaletę, iż „przynajmniej przypominają słuchaczowi, iż niebo nad jego głową to nie same harfy anielskie”.

Zdobywające na popularności festiwale, wydawnictwa i kanały w internecie poświęcone muzyce dawnej wydają się wskazywać, że ludzie są dziś stęsknieni raczej przypominania, że niebo nad ich głowami to RÓWNIEŻ harfy anielskie.

O tym, że nie tylko, wystarczająco przypomniały nam ostatnio choćby pandemia i wojna. Choć Fundacja inCanto bynajmniej nie ukrywa swojej katolickiej tożsamości, to ich działania nie mają w sobie nic z nachalnej propagandy. Przypominanie o „harfach anielskich” w ich wykonaniu jest przede wszystkim tworzeniem przestrzeni spotkania między wierzącymi, niewierzącymi i poszukującymi – czyli wszystkimi ludźmi, którzy mimo wszystko nie są w stanie wyrzec się głodu Transcendencji, więc poszukują jej na drodze doświadczenia estetycznego. Festiwal zapewnia to doświadczenie na najwyższym artystycznym poziomie, a jednocześnie subtelnie ukazuje, kto jest Źródłem piękna, z jakim obcujemy, percypując owe dzieła sztuki. Jeśli ktoś chce, może skorzystać z tej podpowiedzi i przejść od zachwytu estetycznego do doświadczenia religijnego.

 „Spróbujcie zdefiniować kształt gruszki” – czyli różne oblicza festiwalu Musica Divina 2022

.W jednej z moich ulubionych książek o wiedźminie Andrzej Sapkowski wkłada w usta barda Jaskra słowa, które bardzo lubię: „O miłości wiemy niewiele. Z miłością jest jak z gruszką. Gruszka jest słodka i ma kształt. Spróbujcie zdefiniować kształt gruszki”. Trochę tak było z muzyką wykonywaną podczas tegorocznego festiwalu. Wszyscy wykonawcy zabierali nas w podróż, która wzruszała, dotykała serc, pobudzała do refleksji i medytacji nad tekstami biblijnych Lamentacji (tematem festiwalu były tzw. ciemne jutrznie, których istotną częścią były te właśnie teksty), a ostatecznie dawały posmak obcowania z Rzeczywistością wykraczającą poza definiowalne doświadczenia intelektualne czy emocjonalne. Każdy koncert robił to jednak w zupełnie inny sposób.

Otwierający festiwal Profeti della quinta zachwycili po prostu porywającą interpretacją „Lamentacji i Responsoriów” Emilia de Cavalieriego. Concerto Soave ze wspaniałą Marią Cristiną Kiehr wydobył z wielkotygodniowych lamentacji niespodziewane pokłady łagodności i delikatności. Zupełnie niezwykły był projekt „Tenebrae factae sunt. Pasyjne oficjum Wschodu i Zachodu” w wykonaniu kantora tradycji bizantyjskiej Marcina Abijskiego, kantora zachodniego Mariusa Petersona z Estonii oraz Scholi Cantorum Minorum Chosoviensis prowadzonej przez Sławomira Witkowskiego. Prawie dwie godziny w gruncie rzeczy dość monotonnej muzyki opartej na XII-wiecznych źródłach cysterskich i śpiewach bizantyjskich, a do tego na chorale benewenckim, jako swoistym moście między Wschodem i Zachodem. Jednak każde słowo, nuta, ozdobnik, a nawet każda pauza, były pełne namaszczenia i głębi, przez co nie sposób było nie pomyśleć o tym wydarzeniu jako pewnego rodzaju łączniku pomiędzy koncertem a jakąś formą quasi-liturgiczną.

W końcu dwa koncerty najbardziej różne od siebie, które poruszyły mnie najbardziej. Brytyjski zespół Alamire pod wodzą charyzmatycznego Davida Skinnera i estońska grupa Linnamuusikud prowadzona przez Taivo Niitvägiego. Alamire wykonało przede wszystkim muzykę nawiązującą do tradycji angielskiej, m.in. Thomasa Tallisa i Roberta White’a. Koncert pod każdym względem doskonały. Idealna precyzja. Perfekcyjna barwa. Typowa dla Brytyjczyków lekkość, której nieraz tak bardzo brakuje zespołom na kontynencie. W końcu liczne niuanse rytmiczne, kolorystyczne, dynamiczne. Niezwykłe bogactwo interpretacyjne, oparte na pogłębionych badaniach muzykologicznych Skinnera. Poczucie, że czas i świat zaniknęły, a jedyna realna rzecz, to muzyka, która rozbrzmiewa w bazylice Bożego Ciała.

Z drugiej strony Estończycy. Zupełnie inny świat. Zespół złożony ze znakomitych muzyków, z których większość nie jest jednak śpiewakami z wykształcenia. Artyści z różnych światów, posługujący się różnymi emisjami głosu, o różnych barwach, momentami brzmiący nieco chropowato i – z punktu widzenia klasycznego śpiewu – niedoskonale. A mimo to, zespół brzmi po prostu idealnie spójnie. W prywatnej rozmowie pytałem kilku członków grupy, jak to możliwe, że osiągają tak jednolitą barwę, jak nad tym pracują. Wszyscy odpowiedzieli mi tak samo, że to nie kwestia techniki, ale duchowości – podobnego spojrzenia na Kościół, liturgię, życie. Wspólnego zanurzenia się w modlitwę podczas koncertu. Dokładnie takie było moje doświadczenie podczas ich występu. Ogromna pokora wobec wykonywanej muzyki, skupienie, piękna komunikacja między artystami. Nie tyle występ dla publiczności, co modlitwa par excellence, w której artyści pozwalają uczestniczyć słuchaczom.

Piękno „w epoce utraconej niewinności”

.Twórcy festiwalu Musica Divina z pewnością odżegnaliby się od jakichkolwiek skojarzeń z postmodernizmem. Zaryzykuję jednak tezę, iż działania Fundacji inCanto, choć w swoim rdzeniu są (w najlepszym tych słów znaczeniu) tradycyjnie katolickie i konserwatywne, to na poziomie operacyjnym sprawnie posługują się narzędziami nawiązującymi do ponowoczesności. Nie tylko we wprost eklektycznych projektach, jak choćby wspomniany koncert Abijskiego z Petersonem i Scholą Cantorum Minorum Chosoviensis, ale przede wszystkim w poruszanym na początku tekstu podejściu do roli tradycyjnego piękna w dzisiejszym świecie – świecie innym niż ten, w którym owo piękno się kształtowało. Umberto Eco pisał kiedyś:

O postawie postmodernistycznej myślę jak o postawie człowieka, który kocha jakąś nader wykształconą kobietę i wie, że nie może powiedzieć jej „kocham cię rozpaczliwie”, ponieważ wie, że ona wie (i że ona wie, że on wie), iż te słowa napisała już Liala. Jest jednak rozwiązanie. Może powiedzieć: „Jak powiedziałaby Liala, kocham cię rozpaczliwie”. W tym miejscu, uniknąwszy fałszywej niewinności, oznajmiwszy jasno, że nie można już mówić w sposób niewinny, powiedziałby jednak ukochanej to, co chciał jej powiedzieć: że ją kocha, ale że ją kocha w epoce utraconej niewinności. Jeśli kobieta zgodzi się na tę grę, będzie to dla niej mimo wszystko wyznanie miłości. Żadne z dwojga rozmówców nie będzie czuło się niewinne, oboje zaakceptowali wyzwanie przeszłości. Wyzwanie rzucone przez to, co zostało już powiedziane i czego nie da się wyeliminować; oboje uprawiać będą świadomie i z upodobaniem grę ironii… Ale też uda się im raz jeszcze mówić o miłości.

Mutatis mutandis, myślę, że Fundacja inCanto proponuje nam piękno „w epoce utraconej niewinności”. Nie ulega pokusie niemożliwej restauracji minionego świata ani nie godzi się na radykalną separację piękna wysokiej sztuki od modlitwy. Przypomina nam, że świat bez szlachetnego, klasycznego piękna dawnej muzyki, wyrastającej z modlitwy i prowadzącej do modlitwy, byłby nieznośnie płaski i duszny.

.Skoro jednak nie możemy już żyć w pełni tym pięknem w naszej liturgicznej codzienności, to pozwalajmy, żeby rozbudzało ono w nas tęsknotę za Rzeczywistością obecną w naszym świecie, ale jednocześnie radykalnie poza ten świat wykraczającą. Pozwólmy, żeby ta tęsknota dotykała, wręcz raniła nasze serce. Bo tylko serce zranione miłością, pięknem czy bezinteresowną dobrocią, nie ustaje w poszukiwaniu prawdziwej, niekończącej się Miłości, która zmienia życie. Nasze i ludzi, którzy nas spotykają.  

Dominik Dubiel SJ

Materiał chroniony prawem autorskim. Dalsze rozpowszechnianie wyłącznie za zgodą wydawcy. 20 sierpnia 2022