Wołodymyr JERMOŁENKO
Bazylika Sacré-Coeur. Ucieleśnienie kontrrewolucji
Kiedy mój przyjaciel i ja wspinaliśmy się po schodach na wzgórzu Montmartre, ponad drzewami ukazały się nam neoromańsko-bizantyjskie kopuły bazyliki, a następnie wyrosła wielka figura Jezusa Chrystusa, który jedną ręką wskazuje swoje serce, a drugą błogosławi Paryż. I wtedy pojawiły się dwie święte postaci, wzory cnót rycerskich i odwagi – król Ludwik IX i Joanna d’Arc. Oto stanęliśmy przed kościołem, który chciałem odwiedzić od ponad dekady: Bazyliką Najświętszego Serca w Paryżu – pisze Sebastian MORELLO
Gdy klękałem, aby odmówić różaniec przed Najświętszym Sakramentem, uderzył mnie zdumiewający hart ducha niezbędny do wybudowania Sacré-Cœur. W 1789 r. Francja, najstarsza córka Kościoła, ogłosiła, że nie będzie już podążać drogą uczniów Jezusa Chrystusa i odtąd będzie apostatką.
Wygnała ze swoich ziem duchowieństwo, wymordowała zakonników, skonfiskowała dobra kościelne i na ich murach nabazgrała bezmyślne rewolucyjne hasła, głosząc, iż Chrystus nie ma żadnych praw na ziemskim padole.
Na pośmiewisko Najświętszej Maryi Panny posadzono prostytutkę na tronie i niesiono ją ulicami miasta, aby następnie postawić ją w samym sercu Katedry Notre-Dame i czcić jako „Boginię Rozumu”. Arystokrację i kler, wielkich obrońców Kościoła, wywodzących się z dwóch równoległych światów, świeckiego i duchownego, nowe państwo rewolucyjne systematycznie brało pod but. Niedługo później to państwo wyłoniło się jako nowy bóg epoki rewolucji, który miał zaspokoić najskrytsze tęsknoty każdego człowieka, ponieważ tworzył społeczeństwo na nowo, obywatelskie i na swój obraz.
Niewiele czasu zdążyło upłynąć, zanim ten Lewiatan zażądał wielkiej ofiary krwi, aby potwierdzić swoją boską naturę. Raz za razem wznoszono szafot, leciały głowy i tryskała krew. Bezkrwawą ofiarę liturgii chrześcijańskiej terror zastąpił ofiarami z ludzi składanymi państwu, które ogłosiło się prawdziwym opatrznościowym władcą całej historii – tej historii, która w ich mniemaniu dokończyła żywota wraz z narodzinami rewolucji.
Byli i tacy, którzy sprzeciwiali się fali rewolucji. Mieszkańcy departamentu Wandea i powstańcy Chouannerie z Bretanii i Maine zawierzyli się Najświętszemu Sercu i maszerowali pod jego sztandarem, nosząc je także na piersi. Od tej chwili Najświętsze Serce stało się powracającym symbolem wszelkiej kontrrewolucji. To właśnie Najświętszemu Sercu został poświęcony późniejszy kontrrewolucyjny ruch Sanfedismo w południowych Włoszech, podobnie jak tyrolskie powstanie przeciwko Napoleonowi. Karliści w Hiszpanii, która od zawsze stara się bronić praw Kościoła na arenie politycznej, zawsze posługiwali się Najświętszym Sercem jako symbolem swojej sprawy. W XIX w. założyciel Partii Konserwatywnej Ekwadoru Gabriel García Moreno, zanim został posiekany przez maczety liberalnej oligarchii ekwadorskiej, także powierzył swój kraj Najświętszemu Sercu.
Zaiste symbol Najświętszego Serca funkcjonował jako znak kontrrewolucji jeszcze przed chaosem we Francji. Wolno stwierdzić, że pierwszy wielki bunt władzy świeckiej przeciwko władzy duchowej w Kościele wywołał król Anglii Henryk VIII. Spotkało się to z reakcją w postaci Pielgrzymki Łaski, swoistą kontrrewolucją szlachty, mieszczan, chłopów, księży, mnichów i zakonników. Okupowali oni całe angielskie miasta na Północy i w Midlands, próbując przywrócić właściwy porządek Kościoła. Na środku swoich sztandarów Pielgrzymi Łaski umieścili obraz przebitego serca Jezusa Chrystusa. Analizując rewolucyjny charakter działań angielskiego króla, Edmund Burke w swoich Rozważaniach o rewolucji we Francji porównywał później „Harry’ego Ósmego”, któremu nadał przydomek „Tyran”, do jakobinów swojej epoki.
Napoléon, mając w pamięci bojówki Wandei, zauważył, że z łatwością mogliby odwrócić bieg rewolucji, byleby tylko pomaszerowali aż na Paryż. Problem polegał na tym, że Wandejczycy nie pożądali władzy ni prestiżu, lecz chcieli jedynie, by zostawić ich w spokoju, by mogli uprawiać rolę i dążyć do zbawienia na łonie swoich rodzimych parafii. Po każdej wygranej bitwie miast kroczyć naprzód, Wandejczycy wracali do swoich rodzin. W tym tkwi klucz do zrozumienia człowieka o tradycyjnych poglądach: nie jest on zainteresowany walką polityczną jako celem samym w sobie, a postrzega ją jedynie jako środek – na dodatek nieprzyjemny – do osiągnięcia tego, co uważa za naprawdę ważne. A jest nim skromne przedsięwzięcie zbudowania domu na tym łez padole, uświęcenie niewielkiej jego części, aby mógł przypodobać się swemu Stwórcy. Dla rewolucjonisty natomiast życie jest walką polityczną – wysiłkiem, który można sobie odpuścić dopiero wtedy, gdy Machina Nowoczesności odniesie ostateczny eschatologiczny tryumf. Ponieważ ludzie z Wandei nie zniszczyli tej Machiny, powróciła, by obrócić ich w proch. Doszło do ludobójstwa. Rewolucjoniści wiązali ze sobą (rozebranych do naga, przeciwnej płci – przyp. tłum.) Wandejczyków i topili ich, wymownie nazywając tę praktykę „małżeństwami republikańskimi”.
Kult Najświętszego Serca, o którym Jezus Chrystus mówił św. Małgorzacie Marii Alacoque w jednej z jej mistycznych wizji na sto lat przed wybuchem rewolucji, był „pozostawiony na nadchodzącą epokę chłodu”. W miarę jak racjonalistyczna, kartezjańska, geometryczna koncepcja rzeczywistości była powoli przenoszona z „nowej nauki” na konkurencyjne koncepcje teorii politycznej, rósł apetyt na pisane konstytucje i odgórne, hiperetatystyczne uregulowanie (życia publicznego – przyp. tłum.). Każdy, kto stanie wielkiej Machinie na drodze, zostanie złożony jej w ofierze.
Trudno mi sobie wyobrazić hart ducha, który skłoniłby francuskich katolików po tak diabolicznym upadku ich niegdyś chwalebnej – choć niedoskonałej – cywilizacji do zbudowania czegoś takiego jak Bazylika Sacré-Cœur. To tak, jakby ci, którzy wciąż byli wierni starej religii, pewnego dnia zwrócili się w stronę swojego kraju i wykrzyknęli: „Wygnaliście naszych księży, wymordowaliście oblubienice Chrystusa, rozbiliście nasze rodziny, utopiliście naszych braci w wierze, skonfiskowaliście nasze kościoły, podeptaliście nasze wolności, odmówiliście prawa istnienia naszemu i waszemu Zbawicielowi, a gdy pokazywaliśmy wam obraz Bożej miłości, odpowiadaliście ogniem. Teraz zdobędziemy najwyższe wzgórze Paryża i tam zbudujemy wielki kościół i poświęcimy go temu Najświętszemu Sercu, na widok którego zgrzytaliście zębami, a całe miasto będzie musiało na niego patrzeć i zapłacze ze wstydu”.
.I ja tam właśnie, w tej urzekającej świątyni, modliłem się o odnowienie kontrrewolucyjnego zaufania do Kościoła Powszechnego. Takiego hartu ducha nie należy mylić z tryumfalizmem. Francuzi, którzy zbudowali Bazylikę Sacré-Cœur, nie zrobili tego w duchu tryumfalizmu, ale pokuty. Nie mamy czym się chwalić. Kościół katolicki, postrzegany z instytucjonalnej, ludzkiej perspektywy, jest w dużej mierze ropiejącym wrzodem braku doktrynalnej jedności, moralnej i finansowej korupcji, skandali możliwie najbardziej ohydnych i godnych ubolewania, toczonym przez małostkowy klerykalizm i karierowiczostwo. Ale jak mówi św. Paweł: „Jeżeli trzeba się chlubić, (…) z siebie samego nie będę się chlubił, chyba że z moich słabości”. Tylko w uznaniu naszych słabości uzdrawiające dzieło Jezusa Chrystusa może zacząć czynić cuda, dzieło łaski, z którego może wyłonić się jedyny prawdziwy hart ducha. Gdy wielka Machina Nowoczesności stanie w miejscu, a nastąpi to z konieczności i prawdopodobnie wcześniej, niżbyśmy myśleli, musimy mieć pewność, że porzucimy wszystkich fałszywych zbawicieli i odbudujemy się na jedynym źródle prawdziwej siły: Sercu Słowa Wcielonego.
Sebastian Morello