
Karol de Foucauld - przyjaciel ludzi bez sukcesów
Błogosławiony Karol de Foucauld napisał do zaprzyjaźnionego księdza: Zakątek Sahary, który samotnie „uprawiam”, ma dwa tysiące kilometrów z północy na południe i tysiąc ze wschodu na zachód i sto tysięcy muzułmanów rozsianych na tym obszarze, bez jednego chrześcijanina, wyjąwszy wojskowych francuskich wszelkich stopni – pisze Krzysztof PAŁYS OP
.Mieszkam w jednej wspólnocie ze współbratem, który od dwudziestu dziewięciu lat jest misjonarzem w Japonii. Przyjechał do nas na jeden rok, a potem wróci na misję. Żyje w kraju, w którym większość ludzi jest religijnie obojętna. „Szukają szczęścia, ale w niewłaściwych miejscach” – mówi. Mój podziw wzbudziła jedna rzecz. Po tylu latach pracy w niezwykle trudnym do ewangelizacji środowisku Stanisław wrócił do nas jako człowiek wciąż wierzący w Chrystusa i Kościół. Nie stał się zgorzkniały, potrafi ucieszyć się najdrobniejszymi rzeczami i choć bardzo mu zależy, aby głosić Ewangelię, wydaje się mieć wolność od efektów swojej pracy.
Któregoś dnia wracamy wspólnie z popołudniowej Mszy Świętej:
– Co ci pomogło podczas misji w Japonii, aby tyle lat wytrwać i zachować wiarę? – pytam na klasztornym korytarzu. Starszy współbrat spogląda na mnie, jakby badał, czy mówię poważnie: – Dwie rzeczy – mówi. – Pierwsza i absolutnie fundamentalna to cicha i systematyczna modlitwa osobista. Taka, która dotyka serca Boga.
– A druga? – drążę temat.
– Musisz pokochać samotność. To jest podstawa. W przeciwnym razie świat cię pochłonie swoimi przyjemnościami i kompletnie się w nim zatracisz. Tak stało się z ponad połową pracujących w Japonii księży, część założyła już swoje rodziny, a inni – nie widząc efektów swojej pracy – stali się cyniczni, narzekający, a nawet stracili wiarę.
Innego dnia, podczas popołudniowej rekreacji z braćmi Stanisław opowiada nam kolejne historie z Japonii: o teatrze, który założył, nieochrzczonym kierowcy ciężarówki, który chciał popełnić samobójstwo, a po niespodziewanej rozmowie z naszym współbratem odzyskał sens, a po kilku latach przyjął chrzest. Słuchając tych opowieści jeden z dominikanów wesoło stwierdza:
– Może i ja bym pojechał nawracać Japończyków?
Stanisław uśmiecha się:
– Bracie, jeśli naprawdę myślisz o misjach, to nie planuj, że pojedziesz tam nawracać innych. Jedziesz tam, aby nawracać siebie. I może nawet przez dziesięć lat twojej pracy w Japonii przybędzie zaledwie jeden katolik więcej. To będziesz ty sam.
– Jaki jest zatem według ciebie sensowny powód wyjazdu na misje?
– Wiara, że posłał cię tam Pan Jezus. To jedyny powód, a Boże wezwanie nie zawsze rozumiemy.
* * *
.Wielka pokusa – policzyć owoce swojej pracy. Jak wiele osób ochrzciłeś, nawróciłeś, po ilu kazaniach ludzie przyszli ci podziękować?
Kiedy Dawid był najbardziej zadowolony ze swoich osiągnięć, wezwał Joaba, dowódcę swoich wojsk, i kazał mu policzyć lud Izraela. Zanim skończyło się liczenie przyszła zaraza.
Wielki król Dawid zapomniał, że ludzie nie są jego własnością, ale należą do Boga. Stracił pamięć o tym, że zarówno efekty naszej pracy, ale i porażki należą do Pana. Wszystko jest Jego.
Zaprzyjaźniona siostra antonianka pożycza mi listy św. Franciszka Salezego. Pisze on prosto, rozumnie, z wyczuwalną sympatią do ludzi i wyrozumiałością dla ich błędów. Bez napinania muskułów, nieznośnego moralizowania czy duchowego terroryzmu. Rady zawarte w listach Salezego są proste, przeniknięte wiarą i pogodą ducha. Trzeba cierpliwie znosić własną niedoskonałość, aby osiągnąć doskonałość. I nigdy się nie zniechęcać. Do jednej ze swoich duchowych córek pisze: Cieszę się, że każdego dnia rozpoczynasz od nowa. Nie ma lepszego sposobu prowadzenia życiu duchowego, niż stale zaczynać od nowa i nigdy nie myśleć, że zrobiło się już wystarczająco wiele.
Codzienność składa się ze zwykłych i prostych rzeczy, które człowiek niepotrzebnie chce gmatwać. Dlatego właściwie przeżywane życie powinno zmierzać do prostoty. Więcej jest upraszczania, a mniej komplikowania. Prosty jest przecież Stwórca. Uczniowie jednego z ojców pustyni powiedzieli: „Każdego dnia zaczynał od nowa”.
To uczyniło go świętym i wolnym. Codziennie pokonywać lęk, aby pozwolić pokonać się miłości. Każdego dnia od nowa. Z tym właśnie kojarzy mi się moc Ewangelii: codziennie ściągać swój czarny pas karate i zakładać biały, stając się uczniem.
* * *
Błogosławiony Karol de Foucauld napisał do zaprzyjaźnionego księdza: Zakątek Sahary, który samotnie „uprawiam”, ma dwa tysiące kilometrów z północy na południe i tysiąc ze wschodu na zachód i sto tysięcy muzułmanów rozsianych na tym obszarze, bez jednego chrześcijanina, wyjąwszy wojskowych francuskich wszelkich stopni. Ci ostatni są nieliczni, osiemdziesięciu do stu rozproszonych w terenie, bo w pułkach saharyjskich jedynie kadra oficerska jest francuska, żołnierze są tubylczy. Nie dokonałem ani jednego poważnego nawrócenia od siedmiu lat, odkąd tu jestem; dwa chrzty, ale tylko Bóg wie, jakie są i będą te dusze ochrzczone. Jedno małe dziecko, które wychowują Ojcowie Biali i Bóg raczy wiedzieć, co z niego wyrośnie, oraz niewidoma staruszka, nie wiadomo co siedzi w tej biednej głowie, w jakiej mierze jej nawrócenie jest rzeczywiste? Jeśli chodzi o poważne nawrócenia, jest to zero.
W życiu nie istnieje ani powodzenie, ani niepowodzenie. Jeśli tylko zrobiliśmy co w naszej mocy, wypełniliśmy swoją misję. To jest przedziwna tajemnica zbawienia, że nasza cicha i niewidoczna dla świata wierność Bogu ma wpływ na zbawienie innych ludzi. Chociaż możemy ich nigdy nie poznać w tym życiu.

.Błogosławiony Karol to przyjaciel ludzi bez sukcesów, podobnie jak święci Józef, Rafał Baron czy Benedykt Labre. Życiowi i duchowi żołnierze bez medali, ciągle ranni, na bezterminowej kwarantannie. Przez takich ludzi Bóg przypomina, że każdy trud, każdy ból i każda samotność oddane Chrystusowi – nie zostaną zapomniane.
Krzysztof Pałys OP
Fragment książki Hewel. Wszystko jest ulotne oprócz Boga, Krzysztof Pałys OP, wyd. wDrodze [LINK]