Prof. Nassim Nicolas TALEB: O chrześcijaństwie

O chrześcijaństwie

Photo of Nassim Nicolas TALEB

Nassim Nicolas TALEB

Amerykański pisarz, ekonomista i filozof pochodzenia libańskiego. W swoich pracach skupia się na zagadnieniach prawdopodobieństwa, przypadkowości i niepewności. Profesor Uniwersytetu Nowojorskiego. Autor bestsellerów Czarny Łabędź. O skutkach nieprzewidywalnych zdarzeń oraz Antykruchość. O rzeczach, którym służą wstrząsy.

Ryc. Fabien CLAIREFOND

zobacz inne teksty Autora

Jesteśmy przekonani o wywodzeniu się chrześcijaństwa z judaizmu, ale mniej oczywisty jest fakt, że działało to częściowo również w drugą stronę – pisze prof. Nassim Nicolas TALEB

.Tom Holland ma przewagę nad innymi współczesnymi intelektualistami: oferuje rzadkie połączenie ogromnej erudycji i zadziwiającej jasności umysłu – dwóch cech, które niejako przeciwstawnie korelują, jak gdyby obecność jednej z nich powodowała wypieranie drugiej. Przekłada się to na umiejętność dostrzegania spraw, których inni nie dostrzegają od razu albo nie mają odwagi mówić o nich publicznie. Historycy, którym zależy na reputacji i pozycji w społeczności akademickiej, boją się odejść od obowiązującej linii nawet o krok, chociaż wiedzą, że mają rację, co przyczynia się do nieuczciwej przewagi niektórych osób. Jednocześnie opinie te pomimo trudności z ich odkryciem i zakomunikowaniem wydają się po fakcie oczywiste, a wręcz trywialne. Tom Holland wyprzedza swoją epokę – już dziesięć lat temu został brutalnie zaatakowany przez szacownego Glena Bowersocka za swoją książkę dotyczącą okoliczności narodzin islamu. Pół dekady później Bowersock po cichu wydał pracę, w której pisze mniej więcej to samo.

Poświęciłem nieco uwagi autorowi, ale w istocie chciałbym skupić się na jego książce Dominion: The Making of the Western Mind, której motywem przewodnim jest prosta, lecz daleko idąca teza. Korzystając z mechanizmu zwanego retrospektywnym zniekształceniem poznawczym, patrzymy na historię jak w lusterko wsteczne i rzutujemy na nią określone wartości. Tak więc naturalnie mamy skłonność, żeby wierzyć, że starożytni, w szczególności Grecy i Rzymianie, byli tacy jak my i podzielali tę samą wiedzę, preferencje, wartości, zmartwienia, obawy, nadzieje, a także poglądy, oczywiście pomijając iPhone’a, Twittera i japońskie automatyczne sedesy. Jednak Holland mówi, że absolutnie nie, starożytni nie podzielali naszych wartości. Więcej, de facto chrześcijaństwo postawiło cały starożytny system wartości na głowie.

Grecy i Rzymianie gardzili słabymi, biednymi, chorymi i niepełnosprawnymi, a chrześcijaństwo ich gloryfikowało. Starożytni bogowie mogli przeżywać swoje trudności i perturbacje, ale nadal pozostawali specjalną kastą bogów. Jezus natomiast należał do najniższej warstwy. Jego późniejsi czciciele uogólnili tę gloryfikację cierpienia – śmierć nieszczęśnika jest wspanialsza niż życie pana. Rzymianie byli w szoku, widząc wyznawców używających symbolu krzyża – kary dla niewolników. W ich oczach musiał to być jakiś żart. Oczywiście poganie nie byli zupełnie bez serca – istnieją zapisy o pogańskich miastach na Bliskim Wschodzie, które pomagały innym społecznościom po katastrofach, ale są one na tyle rzadkie, że potwierdzają regułę.

W nowej religii pojawiła się również kwestia osobistego zaangażowania. Chrześcijaństwo pozwoliło, by Bóg cierpiał jak człowiek i przeżył najgorszy los, jaki tylko może być człowiekowi przypisany. Dzięki skomplikowanej relacji współistnienia Ojca i Syna cierpienie nie było dla Boga jedynie symulacją, ale bardzo realnym doznaniem. W teologii prawosławnej rozciąga się to na pogląd, iż cierpiąc jak człowiek, Bóg pozwolił ludziom być bliżej siebie, a także potencjalnie połączyć się z nim poprzez theosis.

Nieodwracalność

Chrześcijaństwo okazało się ideą niemożliwą do usunięcia, przy czym nazareński sposób myślenia kierował jego oponentami, poczynając od Juliana Apostaty, a kończąc na ostatnich naleciałościach świeckiego humanizmu.

Stało się tak w wyniku słodkiej zemsty chrześcijaństwa, gdy Julian Apostata – stosując mechanizm retrospektywnego zniekształcenia poznawczego – zdecydował się zastąpić Kościół Chrześcijański Kościołem Pogańskim wraz z jego organizacją, biskupami i całą resztą (których Chateaubriand nazwał „Lewitami”). Julian nie zdawał sobie sprawy, że pogaństwo było zdecentralizowane i oparte na jednoczesnym indywidualnym lub grupowym kulcie poszczególnych bogów.

Jesteśmy przekonani o wywodzeniu się chrześcijaństwa z judaizmu, ale mniej oczywisty jest fakt, że działało to częściowo również w drugą stronę. Ta relacja religii matki-córki pomiędzy judaizmem a chrześcijaństwem jest ostatnio dość przekonująco kwestionowana. „Gdyby nie Paweł, nie byłoby rabina Akiby” – twierdzi teolog Israel Yuval, gdyż w judaizmie rabinicznym widać wyraźne ślady chrześcijaństwa.

Islam szyicki ma wiele wspólnych cech z chrześcijaństwem, np. to samo podejście do liczby dwanaście – dwunastu apostołów Chrystusa – a także rytuały samobiczowania ku pamięci znanego wszystkim męczeństwa. Mogą one wywodzić się z Lewantu; wpływy chrześcijańskie są w pełni akceptowane przez uczonych muzułmańskich.

Postęp

Idąc za tezą Hollanda, można powiedzieć, że wiele koncepcji, które przypisujemy obecnie postępowi społecznemu – w tym np. świeckość – wywodzi się bezpośrednio z chrześcijaństwa, głównie z jego odłamu zachodniego. Obejmuje to również oczywiście ateizm. Jednakże chrześcijaństwo dość powoli wdrażało wartości w życie. Owszem, chrześcijaństwo gloryfikuje ubóstwo, lecz minęło siedemnaście stuleci od czasu „ucha igielnego” w Ewangelii wg św. Mateusza (19,24) do koncepcji zorganizowanego komunizmu i innych teorii równości społecznej. Podobnego czasu potrzebowały słowa „nie ma już niewolnika ani człowieka wolnego” z Listu do Galatów (3,28), by stać się faktem.

Na pełne wdrożenie w życie słów „nie ma już Żyda ani poganina” nadal czekamy, gdyż byliśmy świadkami narodzin nacjonalizmu, moralnej degradacji oraz odejścia od uniwersalizmu na rzecz współczesnego wynalazku – morderczego państwa narodowego.

Debaty

Starożytni mieli określone zalecenia, by dbać o swoich niewolników. To trochę jak mówienie, że niektórzy sąsiedzi traktują psy po ludzku. A przecież zupełnie nie o to chodzi – według starożytnego sposobu myślenia nikt nie zaakceptowałby traktowania niewolników jako równych ludziom wolnym.

Pojawia się też standardowy argument, iż chrześcijanie zniszczyli starożytną twórczość intelektualną, podczas gdy Arabowie część z niej przechowali, co może zmylić osoby czytające zbyt wiele tekstów Edwarda Gibbona, a za mało innych. Tom Holland jednak obalił ten mit, prawdopodobnie oparty na jakiejś prawdziwej, lecz niereprezentatywnej anegdocie: owi „Arabowie” chroniący spuściznę to prawie wyłącznie mówiący po syryjsku syryjsko-mezopotamscy chrześcijanie, działający głównie w bagdadzkim Beit al Hikma, Domu Wiedzy (m.in. Ishac ben Honein oraz Honein ben Ishac), którzy tłumaczyli źródła greckie i aramejskie. Niechrześcijanie zostali chwilę wcześniej nawróceni. Niezależnie od powstałych błędów dotyczących rasy i pochodzenia etnicznego uczonych w piśmie Ernest Renan miał rację, twierdząc, że duża część arabskiego złotego wieku miała charakter grecko-sasanidzki („grecki” oznacza tutaj: chrześcijański).

Nie zapominajmy, że – niezależnie od źródła legendy o chrześcijańskim obskurantyzmie – opowieść ta się nie klei, niezależnie od punktu widzenia. Może być prawdą, że na początku wielkie umysły były raczej pogańskie, jak wspaniały Libaniusz. Jednakże późniejsze pokolenia przechodziły na chrześcijaństwo. Największymi erudytami w historii byli XVII- i XVIII-wieczni religijni chrześcijanie, jak katolicki biskup Pierre Daniel Huet, hugenoci, jak Pierre Bayle, czy wielki Scaliger. To stawia ich następców w niezbyt dobrym świetle.

Jezuici hamowali wszelkie zapędy związane z historią starożytną oraz archeologią, podczas gdy przed rozpowszechnieniem nauki czytania w świecie arabskim to chrześcijańscy księża z Lewantu (których językami teologicznymi były aramejski bądź grecki) byli osobami, z którymi konsultowano się na temat subtelności gramatyki arabskiej czy języka Koranu.

W tym miejscu rozwińmy niektóre aspekty chrześcijaństwa wykraczające poza książkę Toma Hollanda, która pozostaje jednak kanwą mojej opowieści.

Świeckość

„Religia” nie oznacza tego samego w odniesieniu do różnych wyznań.Chrześcijaństwo to narzędzie, dzięki któremu oddzielono sprawy Kościoła od państwa – kolejny „błąd w obliczeniach” Juliana Apostaty i innych. Należy zauważyć, że w językach semickich din oznacza prawo, co w języku arabskim przekłada się na religię: starsze i nowsze religie Abrahama po prostu stanowiły prawo (jedne lokalne, inne uniwersalne). Jednak w chrześcijańskim języku aramejskim to słowo nomous, z greckiego nomos, oznacza prawo i jest odrębne od religii. Jezus rozróżniał te dwie domeny słowami „oddać cesarzowi, co cesarskie”; św. Augustyn sformalizował to później, określając, iż jedna z nich dotyczy spraw doczesnych, a druga duchowych, życia po śmierci itp. Rozwiązanie to wprowadziło naturalną granicę pomiędzy państwem a Kościołem.

„Tożsamość” europejska

Europa to nie kontynent, nie jedna grupa językowa ani też rasa, gdyż ponad 100 milionów obywateli państw członkowskich UE ma skórę koloru oliwkowego i trudno ich odróżnić od innych mieszkańców rejonu śródziemnomorskiego.

Tożsamość europejska oznacza chrześcijaństwo zachodnie oraz jego wartości szerzące się na wschód, co obejmuje „porządek liberalny”, który wyraźnie kończy się na ziemiach muzułmańskich. Europa była córką fenickiego króla, który nazwał jej imieniem nieokreślony obszar leżący na zachód od Hellespontu. Współcześni im zaczęli mówić o „Europie” jako odrębnym kontynencie w dużym obszarze eurazjatyckim, gdzie nowo utworzony podział między „białymi” i „niebiałymi” zastąpił starsze rozróżnienie między śródziemnomorskim a nie-śródziemnomorskim. Jednakże patrząc na mapę, nie dostrzeżemy żadnego kontynentu poza sztucznie wytyczonym. W przeciwieństwie do Oceanu Spokojnego Hellespont przypomina dużą rzekę. Ural, wskazywany jako pewnego rodzaju granica, to po prostu góry – jak Alpy.

Do czasu rozpowszechnienia się nacjonalizmu dwieście lat temu mieliśmy trzy odrębne kultury: 1) chrześcijaństwo zachodnie (katolicyzm i protestantyzm), do czasu, gdy granice między cesarstwami otomańskim i habsburskim pokrywały się mniej więcej z dawniejszym tzw. Świętym Cesarstwem Rzymskim; 2) cesarstwo otomańskie łączące obszary prawosławne oraz sunnicki odłam islamu, pokrywające się mniej więcej ze Wschodnim Cesarstwem Rzymskim; 3) obszary w pełni muzułmańskie, na wschód i południe; a także 4) strefę rosyjską, prawosławną. Grecy, Rzymianie, Bułgarzy oraz nowi członkowie tożsamości europejskiej mieścili się w strefie drugiej, a do dziś starsi Grecy mówią, że „jadą do Europy”, gdy wybierają się w podróż do strefy pierwszej. Na mapach Bliski Wschód zaczynał się w Atenach – obecnie w Syrii (lub Turcji – w zależności od orientacji muzułmańskiej władz tego kraju).

Tak więc Europa stała się przedłużeniem chrześcijaństwa zachodniego, szerząc swoje wartości na obszary prawosławne. Chrześcijaństwo zachodnie szerzyło swoje wartości, tak więc obszary strefy drugiej stały się „europejskie” z dodatkiem zastąpienia religii narodowością – niefortunną mutacją chrześcijaństwa. Aż do XX wieku Grecy określali się jako rhomoi, a gdyby nie utworzenie państwa narodowego Grecji przez mocarstwa zachodnioeuropejskie, greckie kawiarnie nosiłyby nazwy „Św. Mikołaj” czy „Św. Demetriusz” zamiast „Herakles” czy „Akropol”.

Hipotezę, że chrześcijaństwo zachodnie może nie być w całości chrześcijańskie, lecz stanowi kulturalną mieszankę zdominowaną przez wartości północnoeuropejskie, uważam za słuszną. Zazwyczaj sądzimy, że ludzi kształtują religie. Jednak religie są również kształtowane przez ludzi. W Lewancie wszelkie herezje i podziały przebiegały zgodnie z podziałem językowym – Koptów, Maronitów, Nestorian i Ormian łączyła odmowa bycia „Grekami” (rhomoi), a teologiczne dysputy pomiędzy Wschodem a Zachodem dotyczące filioque (a nawet gorzej – homoousios kontra homoiousios) przybierały formę „my” kontra „oni”. Chrześcijański pisarz z Libanu Amin Maalouf postrzega to jako wynik skażenia społecznego: chrześcijanie libańscy chcą przyjmować zachodnie zwyczaje i wartości, co nie wynika z teologii, lecz z naśladownictwa. Takie podejście de facto unieważnia niektóre ataki na religie w oparciu o ich święte teksty – niektórzy przypisują przemoc tekstom muzułmańskim, jednak Stary Testament jest również pełen przemocy, a jednak nikt nie traktuje luteranów jako potencjalnych członków ISIS. W tym świetle teza Hollanda powinna być postrzegana jako fenomen kulturowy zintegrowany w chrześcijaństwie.

Wiara

W swojej książce zatytułowanej Czy Grecy wierzyli w swoje mity? klasycysta Paul Veyne wyjaśnia, że czytając Panią Bovary, wierzy w tę opowieść i postać. To może wyjaśniać, dlaczego Plutarch mógł śmiać się z pogańskich „przesądów”, by następnie zakończyć żywot jako oddany kapłan w Delfach.

Koncepcja epistemicznej wiary jest w pełni współczesna. Grecki termin pisteuo oznacza zaufanie, co przekłada się na łacińskie credere (z czego wywodzi się „kredyt” w transakcjach handlowych), a nawet po angielsku wiara nie oznaczała pierwotnie przekonania (belief), ale coś bardziej zbliżonego do uwielbienia (beloved). We wszystkich językach semickich amen (haymen) oznacza wierność i ufność.

Debata postoświeceniowa na temat tego, czy wierzy się w Boga, ma mieć charakter naukowy. Jednak taka nie jest. Przypomina ona bardziej polemiki pisarzy popularnonaukowych, takich jak R. Dawkins czy S. Pinker. Wielki matematyk Robert (obecnie Israel) Aumann, działający w Centrum Badań nad Racjonalnością na Uniwersytecie Hebrajskim w Jerozolimie, zapytany, jak można być jednocześnie racjonalnym naukowcem i wierzącym ortodoksyjnym Żydem, odpowiedział: „To jest do siebie prostopadłe”. Teolog i historyk N.T. Wright zazwyczaj próbuje tłumaczyć, że „to jest nieprawidłowe pytanie”. Jednak ja pójdę dalej. Jest to źle postawione pytanie.

Koncepcja przekonania naukowego poza nauką nie jest nawet naukowa. W wyniku mechanizmu zwanego „ujawnieniem preferencji” racjonalne podejmowanie decyzji skupia się na działaniach, nie na „przekonaniach”. Nauka nie zajmuje się procesem myślowym podczas formułowania takich przekonań. W życiu kierujemy się dystrakcjami wzrokowymi, a ich zmiana byłaby irracjonalna.

Empiryzm w złych miejscach

Na ironię zakrawa fakt, że moderniści wpadają w pułapkę tego, co nazywam „opium dla klasy średniej”, czyli nauk społecznych i spekulacji giełdowych. Odmawiają religii racjonalności, a następnie wierzą prognostom gospodarczym, analitykom giełdowym i psychologom. Wiemy, że prognozy gospodarcze nie sprawdzają się lepiej niż astrologia, analitycy giełdowi są bardziej pompatyczni, lecz mniej eleganccy niż biskupi, a prace z zakresu psychologii nie są odtwarzalne, co znaczy, że ich wyniki nie są weryfikowalne.

Mój współautor Rupert Read dyskutował ze mną (powołując się na argumenty ewolucyjne) na temat tego, czy religia poprzez zakazy umożliwia międzypokoleniowy przekaz heurystyki przetrwania i skutecznie wskazuje ludziom określone klasy zachowań. Na ironię zakrawa to, że teoria „wskazywania drogi” opracowana przez specjalistów z zakresu nauk społecznych (Richard Thaler otrzymał za nią Nagrodę Nobla w dziedzinie nauk ekonomicznych) ostatnio okazała się niemożliwa do odtworzenia ze względu na statystykę. „Niemożliwa do odtworzenia” to eufemizm naukowy, oznaczający, że dana teoria nie różni się niczym od astrologii. Posłuchajcie biskupa, który posiada wielopokoleniową mądrość przetrwania, nie psychologa. 

Złowrogi projekt „naukowy”

Dla chrześcijan osoba to ktoś, kto oddycha, od semickiego neshama; jest to jednostka niepodzielna – wszyscy są oczywiście równi w oczach Boga. Jednak w czasach oświecenia wraz z inwazyjnym rozwojem „nauki” zaczęto wynajdować statystyczne różnice dotyczące zdolności ludzi różnych ras. Zastąpienie metafory Adama i Ewy darwinistycznymi koncepcjami doprowadziło do „ewolucyjnych” różnic nie tylko pomiędzy gatunkami, ale również w ramach gatunku.

To naturalnie prowadzi do koncepcji eugeniki – my, ludzie, potrafimy poprawić rasę ludzką, przyspieszając ewolucję. Może to również usprawiedliwiać niewolnictwo. Sprzeciwiałem się teoriom IQ wykorzystującym statystykę, wskazując, iż jest to fałszywy konstrukt. Na przykład Charles Murray, któremu obca jest jakakolwiek wiedza dotycząca statystyki, stwierdził, że Afroamerykanie są „gorsi”, a następnie zdecydował się znaleźć metody statystyczne potwierdzające ten punkt widzenia. Generalnie większość tych badań nie przedstawia różnic międzyludzkich.

Równie zatrważający był fakt, że podczas pandemii COVID-19 niektórzy otwarcie nawoływali do zezwolenia na śmierć osób starszych i otyłych.

Desakralizacja i Sobór Watykański II

W swojej apologii chrześcijaństwa, Geniuszu chrześcijaństwa, Chateaubriand powtarza, że religia to zasadniczo misterium i poświęcenie (czyli zaangażowanie osobiste). „Która religia w starożytności nie traciła wpływu moralnego w wyniku utraty kapłanów?” – pisał.

Katolicyzm skutecznie stracił autorytet moralny w chwili pomieszania przekonań epistemicznych i proceduralnych – zerwania więzi między tym, co święte, a tym, co świeckie. Owo aggiornamento Soboru Watykańskiego II na początku lat 60. XX w. oznaczało „uwspółcześnienie” katolicyzmu. Jednym ze sposobów było przetłumaczenie modlitw z łaciny na języki narodowe. Tym samym w dużej mierze usunięto element misterium z religii – co mi przypomina pewien wieczór w Chicago, gdy wyszedłem z opery Verdiego po odkryciu, że jest ona śpiewana po angielsku.

Kiedy religia wychodzi ze sfery sacrum, zostaje poddana przekonaniom epistemicznym. Ateizm jest dzieckiem protestantyzmu, a Sobór Watykański II okazał się drugą reformacją.

Najszybciej rozwijającą się obecnie religią jest odłam sunnicki islamu, gromadzący półtora miliarda wiernych, którzy modlą się w języku obcym dla dziewięciu na dziesięciu z nich – w klasycznym języku arabskim (fusha), nigdy nieużywanym w rozmowach pomiędzy Arabami. Marokańczyk z Libańczykiem rozmawiają po francusku lub angielsku. Judaizm przetrwał ze swoimi modlitwami wyłącznie w języku hebrajskim (oraz kilkoma po aramejsku, jak w Księdze Daniela).

.Zakończę uwagą osobistą. Jestem prawosławnym Grekiem, rhomoi, którego rodzicom religia jest obojętna, wychowanym w szkółce niedzielnej oraz na obozach letnich z harcerzami z kręgów rzymskokatolickiego, maronickiego i prawosławnego. Zgadzam się z Tomem (w rozmowach prywatnych), że wiele z koncepcji w jego książce nie dotyczy prawosławia, gdyż rozwijało się ono inaczej i nie było dotknięte protestantyzmem. Literalna „wiara” nie obchodzi nas zbytnio. Ponadto poza swoją teologią prawosławie różni się od chrześcijaństwa zachodniego surowymi regułami dietetycznymi i postem przez ponad 200 dni w roku. Nie jest to mały szczegół, gdyż taka postawa kształtuje pewnego rodzaju przywiązanie do religii.

Nassim Nicholas Taleb
Tekst ukazał się w nr 47 miesięcznika opinii „Wszystko co Najważniejsze” [LINK].

Materiał chroniony prawem autorskim. Dalsze rozpowszechnianie wyłącznie za zgodą wydawcy. 25 grudnia 2022